Zostawcie dobrą żywność

Znają Państwo słowo „frużelina”? Jeśli nie, to najwyższa pora – zjedliśmy jej już w tym roku ładne parę deko.

26.05.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. ZPip
/ Fot. ZPip

Znają Państwo słowo „frużelina”? Jeśli nie, to najwyższa pora – zjedliśmy jej już w tym roku ładne parę deko. Pewna warszawska cukiernia, co prawda o krótkiej tradycji, ale za to obsesyjnie dbająca o składniki, napisała na swoim facebookowym profilu: „Dzwonią i piszą do nas adwokaci diabła, czyli dystrybutorzy cukierniczych »ułatwiaczy«. Zamiast konfitury: dżem termostabilny i frużelina. Zamiast wanilii w laskach – syntetyczna wanilina. Zamiast dobrej mąki: polepszacze specjalistyczne, polepszacze uniwersalne. Posypki, gotowe »kremy«, miksy, fiksy i inne niejadalne »produkty identyczne z naturalnymi«. Nie zgłasza się nikt, dosłownie nikt, kto zaproponowałby coś naturalnego: dobre jajka, owoce, czekoladę... cokolwiek! (...). Co musi znajdować się w ciastkach, skoro jest tak wielu dystrybutorów chemii spożywczej, a tak niewiele firm zajmuje się dostarczaniem normalnych surowców?”. Podobnie myślę, gdy atakują mnie listy od dostawców oplatających wianuszkiem każdego, kto gotuje w skali choćby tylko ledwo wykraczającej poza rodzinne obiadki. Płakać mi się chce, kiedy mijam w wielkiej hurtowni butelki z gotowym do użycia, niewątpliwie sterylnym i homogenicznym żółtkiem i białkiem, koncentraty wszelkich smaków i składników albo dziesięciokilowe worki z gotową mieszanką na każde ciasto, jakie istnieje w kosmosie.

Może jednak zbyt łatwo się przejmuję, życie w świecie masowej konsumpcji ma swoje dobre strony – analogicznie jak powszechne stosowanie pestycydów i ulepszonych nasion rozwiało w niemałej części świata widmo głodu. Ktoś mógłby cierpko przypomnieć, że nikt nie każe jeść ciastek zbyt równych i błyszczących, żeby wątroba nie wyła na ich widok (zresztą, umówmy się: można w ogóle żyć bez ciastek); nie ma przymusu lepienia klopsików z substancji wyjętej z paczki, która całkiem dużymi literami głosi klientowi – o ile klient ma oczy do patrzenia – że zawiera 80 proc. mięsa. Osiemdziesiąt to i tak niezły wskaźnik.

Ale to nie takie proste: nie stoimy w sytuacji łatwego wyboru między jedzeniem podobnym do tego, co jako jedzenie rozpoznają nasze geny odpowiedzialne za apetyt i trawienie, a wykwitami geniuszu chemii organicznej i marketingu. Walka jest nierówna. Zdesperowany autor wpisu o „cukierniczej ściemie” ma rację, gdy powołuje się na diabła. Nie jestem mocny w teologii, ale wiem, że jednym z najwyższych dowodów przebiegłości Złego jest to, że potrafi skutecznie upowszechniać przekonanie, iż wcale nie istnieje. Świat przez niego urządzony staje nam przed oczami jako jedyny możliwy i racjonalny, wolny od zła i problemów. Piekło w wykonaniu biznesu spożywczego jest wyłożone lśniącą nierdzewną stalą, ma kontrolowany skład atmosfery, przegródki z tetrapaku i próżniowo odessaną powłokę, chroniącą nas, jakże kruche istoty, przed kontaktem z najmniejszym przejawem życia. Na każdej sterylnej ścianie wiszą zafoliowane arkusze z Procedurą, Normą i Atestem, a bez niego nic się nie stało, co się stało.

Sprowadzając rzecz na ziemię, do kategorii ekonomii politycznej, mamy do czynienia z błędnym kołem: coraz gęstsza sieć regulacji, stwierdzających, co wolno, a czego nie wolno uznać za legalną żywność, przyjmowanych w interesie i pod naciskiem wielkich przetwórców i konglomeratów spożywczych, tworzy otoczenie, w którym nie mamy innego wyboru, jak dać im jeszcze więcej zarobić. To zaś przekłada się na jeszcze większą siłę ich, powiedzmy to oględnie, perswazji wobec urzędników ustalających nowe przepisy. Z Unią jako wiecznym, niezawodnym wykrętem, gdyby jeszcze jakiś niepoprawny miłośnik smaku protestował. Tyle już się w tej Brukseli bananów naprostowali, że łatwo przyjmujemy na wiarę, iż każdy absurd stamtąd pochodzi.

Tymczasem raport sporządzony przez działaczy kampanii „Zostawcie w spokoju dobrą żywność” głosi, że spora część radosnej twórczości legislacyjnej powstaje w Warszawie, a pożądane byłoby sprowadzenie nas do sytuacji określanej symbolem EU+0, czyli nic więcej ponad to, czego wymaga Unia. Autorzy lubią powoływać się na przykład Włoch, ojczyzny jednych z najbardziej zachłannych biurokracji świata – nawet tam przepisy stanowią, że – powiedzmy – produkcja sera musi odbywać się w czystym pomieszczeniu, ale nie określają, jak to ma wyglądać w szczegółach.

Kampanii patronuje związek przedsiębiorców, którego liderzy dali się poznać przez ostatnie ćwierćwiecze jako modelowi „dzicy” liberałowie i mają na koncie niejedną niemądrą wypowiedź o męczeństwie kapitalisty w kraju nierobów. Ale szczere, normalne jedzenie prosto z ludzkich rąk znalazło się już w takiej defensywie, że jak rzadko kiedy lekarstwem może być tylko totalny leseferyzm. Powiecie może, że to strach tak puścić na żywioł wędzenie półgęska i gdyby nie karzące ramię inspekcji, zjedzą nas tasiemce. Czystość i dobra robota zawsze pozostanie kwestią zaufania, którym łatwiej obdarzyć znanego nam z twarzy dostawcę niż anonimową spółkę akcyjną. Poza tym czas zrewidować przekonanie, że sanepid dobrze nam życzy. Najbardziej przepisowe zaplecza na świecie znajdują się niewątpliwie w McDonaldzie. Jeśli to nie obraża naszego rozumu, to znaczy, żeśmy go już dali sobie wymienić na identyczny z naturalnym.


Akt obywatelskiego nieposłuszeństwa – aktywiści żywnościowego undergroundu, tacy jak Gieno Mientkiewicz (na zdjęciu) i Zbigniew Kmieć, rozdawali tydzień temu warszawiakom nielegalną żywność: sery, kiełbasy, dżemy, soki. O ile sadownik może jeszcze na szczęście sprzedać nam skrzynkę jabłek, to jeśli poważy się je wrzucić do prasy i wytłoczyć butelkę soku, staje się przetwórcą, potencjalnym oszustem i trucicielem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2014