Znowu

Powinieneś siedzieć na tyłku.

01.06.2015

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara
Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara

Tak sobie powtarzam. Nie musiałbyś wtedy nigdzie jeździć, jakbyś siedział. Nie musiałbyś kombinować, co się stanie. Co będzie, czego nie przewidzisz, czego zapomnisz, nie musiałbyś się na przykład martwić, że cię aresztują. Tak jak minionego lata.

Piłeś sobie spokojnie kawę na pustyni, a oni się zjawili nie wiadomo skąd i cię aresztowali. No może nie całkiem pustynia, tylko step, gdzieś koło Peremetnoje. Trzech dość nawet miłych w furgonetce podjechało i od razu, że jednak aresztują, bo się coś nie zgadza. Wzięli paszport. To znaczy dałeś, bo co się szarpać z trzema na płaskim pustkowiu i jeszcze każdy z pistoletem. No i pojechałeś potulnie na ten ich komisariat z gliny za płotem z drutu. Ale mili byli. Jak na złość nieskorumpowani. „Załatwmy to jakoś, bądźmy znaczy ludźmi, a wszyscy ludzie to bracia niezależnie od przynależności rasowej oraz narodowej, więc proponuję, żeby przez pół jednak sumę podzielić i zaprzestać sporządzania urzędowego dokumentu”. Uczciwi byli i ludzcy zarazem. „No, weźmiemy pół, puścimy, ale na granicy i tak ci powiedzą, że coś się nie zgadza, i każą wracać do tej zapiaszczonej dziury, czyli do Peremetnoje i na nasz gliniany posterunek. W ten sposób zapłacisz półtora. Plus trzysta kilometrów wte i wewte”. Tak sobie rozmawialiście wypełniając żółte kwity przez podwójną kalkę. Ze dwie godziny. Upał w pokoju był jak w piecu. Wentylator mieszał żar. Na ścianie wisiał obrazek z flaszką włoskiej oliwy i czymś jeszcze. Rozmawialiście o życiu, że ciężkie, i wypełnialiście rubryki. Słowo po słowie sama prawda. Że jednak twoja obecność tutaj, na skraju Kyzył-kum nie była zgłoszona odpowiednim władzom w odpowiednim czasie, właśnie dlatego nie dopiłeś kawy i siedzisz pod wentylatorem jak turboodrzutowy silnik. Wypadało tylko przytakiwać. A potem podpisać i wymienić męskie uściski dłoni, że żadnej urazy i po prostu takie jest życie. Ciężkie.

Pozostało tylko zapłacić. Lecz nie z ręki do ręki, jak przyjęto w tym kraju. Nie. Nic z tych rzeczy. Zapłacić trzeba było w banku. „Jezu, w jakim banku?” – pomyślałeś, patrząc na trzy wielbłądy idące główną ulicą. „Tak, banku” – odpowiedział najmłodszy z tych trzech, wysłany jako konwojent. Bank rzeczywiście stał nieopodal. Z cegły, piętrowy i zamknięty. Konwojent przyspieszył kroku. W tym upale, w tej ciężkiej czapce i w tym mundurze to nie było byle co. Sam byłeś na przewiewnie, ale i tak czułeś się jak hutnik przy Martenie. „Jest drugi bank” – powiedział chłopak z pistoletem. „Może będzie otwarty. Jak nie będzie, to zostajesz do jutra, a jutro jeszcze raz protokół i znowu bank, bo to od dnia się liczy”. No biegliśmy w kurzu i słońcu, bo dochodziła trzecia, a o trzeciej Peremetnoje, jak większość kraju, przechodziło na standby. Wbiegliście do drugiego banku z gliny albo cegły, trudno było zauważyć, bo oczy szczypały od potu. Już się zamykał, już opuszczał kraty, skarbiec zatrzaskiwał na zasuwy i alarmy włączał. Pięknooka blond w okienku pokręciła tylko głową zza pleksi. Konwojent odruchowo przeszedł na język ojczysty, więc przestałeś rozumieć. I jemu, i pięknej głosy się podnosiły. Widziałeś, jak odruchowo sięga do kabury. Pomyślałeś, że to pierwszy taki napad, w którym nie chodzi o to, by podjąć, ale żeby wpłacić. Być może blondynka też dostrzegła ten profesjonalny gest, bo prychnęła i odsunęła pleksę. Szczęśliwy, drżącymi dłońmi odliczyłeś ostatnie euro i dwurącz, z wdzięcznością włożyłeś do obrotowego talerza. Wzgardliwie zgarnęła banknoty i wrzuciła do szuflady, a potem z podziw budzącym w tym skwarze rozmachem przybiła stempel na kwicie. Odetchnęliście. Chłopak wyglądał na bardziej uradowanego niż ty. Gdyby nie mundur, kabura i czapka, pewnie by cię wyściskał.

No ale widać ci mało. Bo znowu nie możesz wysiedzieć i pakujesz te wszystkie klamory, lary i penaty, które i tak pewnie się nie przydadzą. Ślepisz w mapy, stękasz nad kilometrażem, a nocą z bezsenności liczysz wielbłądy na przemian z owcami. By bezlitośnie porzucić ojczyznę, którą czekają wielkie zmiany. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2015