Zmowa aniołów

Jest ich w Polsce kilkudziesięciu. Idą do bezdomnych, prostytutek, narkomanów. Kim są streetworkerzy?

28.10.2008

Czyta się kilka minut

Natalia Magreta, Warszawa, ul. Brzeska, październik 2008 r. /fot. Wojciech Gadomski /
Natalia Magreta, Warszawa, ul. Brzeska, październik 2008 r. /fot. Wojciech Gadomski /

Kiedy Tomasz Szczepański z Warszawy, zwany Tomalą, powiedział w domu, że idzie na ulicę, ojciec zaprotestował: - Oni cię zabiją. - Miał mocny argument, własne doświadczenie z pogotowia opiekuńczego, gdzie przez lata pracował jako pedagog.

Gdy na ulicę szedł Robert Łukasik, wychowany w podkoszalińskiej wsi, nikt się jego losem nie przejmował; ojciec zdążył już zapić się na śmierć, a matka, na okrągło pijana, nie miała kontaktu z rzeczywistością.

Jak na ulicę szła Natalia Magreta z Ełku, w domu usłyszała: - To twoje życie, rób, co chcesz.

Na ulicy Tomala wziął sobie dzieciaki, Łukasik sprzedających się za pieniądze, głównie mężczyzn. Magreta narkomanów.

Brama

Szczepańskiego, dziś po studiach resocjalizacyjnych, 31-letniego, posłał na ulicę Witkacy.

Jest rok 1990, do Warszawy przyjeżdża uznany bretoński pedagog Daniel Cueff, prywatnie fan Witkacego. Właśnie odbywa się tu festiwal jego twórczości. Na raucie w teatrze Rampa Cueff poznaje ówczesnego kuratora Włodzimierza Paszyńskiego. Francuz opowiada o prowadzonym przez siebie od kilku lat eksperymencie: wraz z kilkorgiem zapaleńców odwiedza betonowe podwórza komunalnych blokowisk, zasiedlone przeważnie przez emigrantów. Wałęsają się tam gromady agresywnych, osaczonych przez nudę dzieci. Cueff chce pokazać im inny świat. Nie moralizuje, nie karci, nie ocenia, tylko organizuje im czas. Rezultaty są zdumiewające. Paszyński proponuje: - Niech pan przyjedzie do nas.

Przyjeżdża. Tomala jest wtedy wyróżniającym się uczniem policealnej szkoły pracowników społecznych. Kiedyś jej dyrektorka mówi: - Pewien Francuz robi casting. Szuka dwóch osób do dzieci na Pradze. Porozmawiajcie.

Po tym spotkaniu Cueff go wybiera.

W Polsce mijają pierwsze lata ustrojowej transformacji. Praga Północ to walące się rudery, smród uryny, w mieszkaniach pluskwy i wszy. Na stole wódka, spleśniały chleb, na gazecie wędzona ryba. Tomala pamięta dzieci wygrzebujące ze śmietników resztki jedzenia. Pamięta też swój pierwszy dzień na ulicy. Wchodzi na podwórko na Stalowej z Danielem i jeszcze jednym młodym pedagogiem. W bramie grupa wyrostków. Zabijają czas roztrzaskując butelki o okienne szyby, klną jak szewcy.

- No nie, z nimi już nic nie da się zrobić - mówi Tomala do Cueffa.

A ten: - Zapamiętaj, ze wszystkimi da się coś zrobić.

Poza tym jednym zdaniem nigdy nie udzielił im żadnej rady, nie szkolił, choć wykładał na dwóch uniwersytetach. Tylko przyjeżdżał raz na kwartał i obserwował, jak pracują. Potem szli do knajpy i pytał ich o kolejne pomysły na ulicę. Wściekali się, że tylko tyle. Dziś Tomala wie, że to było mądre, bo w tej robocie bierze w łeb każda teoria. Żaden kurs nie nauczy, jak przedrzeć się przez obcość, dzikość, strach.

Dworzec

Magretę, dziś 28-letnią, na ulicę zesłała pomyłka. Jest rok 2002. Ciągnie ją w świat, rozpiera energia, tęsknoty: na przykład za Brazylią, bo tam ludzie umieją być bardziej wolni niż gdzie indziej. Między Ełkiem a Brazylią, w Warszawie, składa papiery na nauki społeczne. Nie ma pojęcia, że pomyliła okienka, dopiero po miesiącu studiowania orientuje się, że wylądowała na resocjalizacji. Ale, o dziwo, tu się jej podoba; ciekawe przedmioty, fajni ludzie.

W tym czasie poznaje Dworzec Centralny. To stąd raz w tygodniu wraca do Ełku, do chłopaka, to tu czeka na pociąg. Centralny odsłania przed nią bezdomnych śpiących na peronowych ławkach, narkomanów osuwających się po szklanych drzwiach, prostytutki obojga płci, złodziejaszków wtapiających się w tłum z kocią zręcznością. Raz, przed barem z fast foodem, dostrzega dwóch żebrzących narkomanów. Wybiega sprzedawczyni, wydziera się: - Klientów mi, łachudry, odstraszacie!

Wtedy Natalia słyszy swój głos: - Tak nie można, proszę pani. To też ludzie.

Bierze tych chłopaków do McDonalda, kupuje jedzenie.

To kluczowy moment. Podczas wakacji zgłasza się jako wolontariuszka do Monaru i jeszcze tego samego dnia zostaje skierowana na ulicę. Została pamięć o wielkiej torbie, wypełnionej strzykawkami, igłami, żeby narkomani mogli chronić się przed HIV/AIDS, i środkami opatrunkowymi na rany. Pamięta jeszcze dziwną, kontrastującą z ciężarem torby lekkość, jaka przytrafia się człowiekowi, gdy uświadomi sobie, że jest we właściwym miejscu i czasie.

Sajgon

Łukasika, dziś 34-letniego, na ulicę pognały anioły. Miały zdolność serwowania dobra w beznadziejnych sytuacjach. A więc przede wszystkim anioł Zofia, babcia. Taka sytuacja: rodzi się Edytka, młodsza siostra Roberta, ale matka, przebywająca w innej rzeczywistości, nawet o tym nie wie. Poród przyjmuje Zofia. Edytka ważyła ledwie kilo z kawałeczkiem, miała rozszczepioną wargę, do dziś jest bardzo drobna.

Inna sytuacja: ojciec gania po obejściu Roberta i Edytkę, każe znaleźć matkę, która chowa się w wysokich chwastach albo w sianie. Zofia ukrywa dzieci. Gdy trafią do domu dziecka, bo sąd odbierze rodzicom prawa rodzicielskie, będzie o nie walczyć. W tym domu dziecka, w Białogardzie, nie ma sanitariatów, krany pourywane, wodę do mycia gotuje się w czajniku. Wychowawcy obojętni, balangują przy byle okazji. - Sajgon po prostu - mówi Robert. Kiedy rozdzielają go z Edytką, która nocami nie może spać i wyje, codziennie biega do niej na odległy oddział, kołysze. W dodatku coś z nim nie tak. Inni słuchają heavy metalu, on - poezji śpiewanej. Tamci grają w piłkę, on czyta Poświatowską. Oni ubierają się w dresy, polary, on - w czarne swetry. Jest tu obcy. Więc chodzi do sędziny, prosi, żeby pozwoliła wrócić im do babci, a ona, że nie, bo to byłby powrót do rodziny dysfunkcyjnej. Dopiero po roku się zgodziła, gdy powiedział: - Jak pani nie da pozwolenia, to nie wiem, co ze mną będzie.

Także w tym czasie nurtuje go pytanie, dlaczego nie zakochał się jeszcze w żadnej dziewczynie, a nie może oderwać myśli od nauczyciela wf. Zaczyna wertować książki biologiczne, chce zrozumieć procesy dojrzewania. Tłumaczy sobie, że to się młodym ludziom zdarza, że przejdzie. Ale nie przechodzi. Próbuje szukać wsparcia u parafialnych księży, ale oni są zabiegani, mają swoje problemy. Radzą, żeby wstąpił do Oazy, ale jemu jest potrzebna rozmowa, więc szuka dalej. Dużo czyta, poznaje Biblię. Trafia do Zielonoświątkowców, potem do Adwentystów Dnia Siódmego, przez dwa lata należy do Świadków Jehowy. Robert: - Spotkałem wtedy anioła, miał na imię Iza. Sfrunęła w koszalińskiej zawodówce, gdzie uczyliśmy się na kelnerów. Powiedziała: dosyć, układamy sobie życie. Koniec z Jehowymi. Zrobimy maturę. Miała taki power, że zdałem dla niej do technikum gastronomicznego.

Ale w szkole średniej Robert jest już pewien swojego homoseksualizmu, choć jeszcze nie przyznaje się do tego publicznie. Za to po ostrej, czteroletniej terapii indywidualnej dla DDA (Dzieci Dorosłych Alkoholików) potrafi mówić o matce, ojcu. Działa w Towarzystwie Pomocy Młodzieży, zostaje jednym z jego liderów. Chce pomagać takim jak on, udręczonym przez inność. Wyjdzie na ulicę, też z torbą, tyle że wypełnioną głównie prezerwatywami i ulotkami informującymi, jak się chronić przed HIV/AIDS, jak nie zakazić innych i gdzie szukać ratunku. I będzie to robił przez następne osiem lat, do dzisiaj. Minimalizować szkody, ile się tylko da - to jego filozofia. To filozofia każdego streetworkera.

Wyjście

Bez względu na to, gdzie trafi streetworker, spotka rezerwę, nieufność: coś ty za jeden? Może gliniarz? Kto cię tu przysłał? Testowanie to taniec na linie. - Masz się z nimi zakumplować, byle nie za bardzo, bo z mety cię odrzucą. Ale też nie wolno ci okazać wyższości, bo wtedy się odwrócą - tłumaczy Tomala, któremu przez jedenaście lat się nie zdarzyło, żeby grupa zareagowała na jego pojawienie się agresją. To dlatego, że bardzo potrzebują autorytetu, dorosłego.

Na tym etapie Tomala włóczy się z nimi po ulicach, piwnicach, strychach. Albo idą do pobliskiego parku i bawią się w podchody, chowanego. Bywa, przechodnie pukają się w głowę: jakiś psychol z małolatami między drzewami lata, ale Tomala mówi, że to konieczne: odbyć rytuał wspólnego tarzania.

Tak przez kilka miesięcy. Aż przychodzi dzień, gdy któryś się odezwie, jak Arek:

- W szkole już tydzień, k…a, nie byłem.

Albo: - Ale mój stary wczoraj się urżnął!

Któryś spyta: - Tomala (tak go ochrzcili na pierwszym podwórku), a twoja żona to ładna jest?

Kiedy zaczynają mówić, Tomala wie, że nadszedł etap wyjścia. Wyjście to podróż tramwajem do kina lub na basen, niedaleko, na drugą stronę Wisły. Ale to jest wędrówka w nieznane. Na basenie trzeba się będzie rozebrać i wszyscy zobaczą na plecach lidera grupy siniaki po batach ojca. Lub ktoś zapyta ich o drogę na Starówkę, a przecież oni nigdy tam nie byli. I zostaną zidentyfikowani jako zakapiory z Pragi. Więc opierają się przed wyjściem. Kiedy wreszcie Tomala ten opór pokona ("chłopaki, mam bilety na gokarty"), trzeba jeszcze przeżyć tramwaj. Bo w tramwaju palą, wrzeszczą, wieszają się na poręczach, zrzucają pasażerom czapki. Plują przez okna na tramwaj z naprzeciwka. A Tomala nic. Czeka na reakcję pasażerów, bo dzieciaki same muszą sobie uświadomić, dlaczego ludzie ich tu nie chcą. Najlepiej, jak wścieknie się motorniczy i każe wysiadać. Stoją wtedy na obcym przystanku między Pragą a lepszym światem, nagle zbici z pantałyku. A Tomala: - Wracamy na Pragę.

Milczenie. Raptem jeden z nich, spode łba: - Ale miały być gokarty.

I za chwilę większość buczy: - Właśnie, gokarty... - Pokornieją. I już pojmują, że dotrzeć do gokartów - to wsiąść do tramwaju i nie pluć na obcych.

- Wychodzenie z Pragi - powiada Tomala - to bezustanna konfrontacja. Walka. Najtrudniejszą toczą sami z sobą.

Takiego Arka na przykład trzy miesiące namawiał, żeby poprowadził skrzynię. Była na kółkach, z wysuwanymi tablicami. Jeździło się z nią po podwórkach, a dzieciaki malowały i bazgrały na nich, co dusza zapragnie. Arek się bał, że wyjdzie na jaw, że jest słaby w pisaniu. Aż w końcu się zgodził i mnóstwo dzieci za nim szło, bo swój. Dzisiaj Arek sam jest streetworkerem, udzielił nawet wywiadu radiowego, czuje się ważny.

Tomala ciągle wymyśla nowe projekty i organizuje na nie fundusze. Jak przyniósł im kamerę, nakręcili film o Brzeskiej i bramkarzu Borucu. Jak chcieli zorganizować turniej piłkarski, zaprowadził ich do burmistrza po pieniądze na piłki i prawdziwych sędziów. Jacy byli grzeczni w tym gabinecie! Jeden nawet świeżą koszulę włożył. Już wiedzą, że są miejsca, gdzie nie wypada palić ani rzucać mięsem. Już są gotowi na przyjmowanie ograniczeń.

Wtedy, zazwyczaj po dwóch latach, zostawia ich. - Tomala, a co my bez ciebie zrobimy? - reagują często. Kiedyś jeden chłopak przytulił się. Mówi: - Ja bym chciał, żebyś był moim bratem.

Po to były te dwa lata, żeby każdy z nich sam zadecydował, czy chce odkryć świat po drugiej stronie Wisły. On tylko pokazał furtkę.

Wiktoria

Natalia Magreta jest w tej chwili terapeutką w Poradni Leczenia Uzależnień "Mały Rycerz". Robert Łukasik pracuje m.in. w Komitecie ds. AIDS Programu SKA, w ramach którego prowadzi też poradnictwo grupowe i indywidualne dla osób świadczących usługi seksualne oraz dla bezdomnych. Tomasz Szczepański działa w Stowarzyszeniu Grupa Pedagogiki i Animacji Społecznej (GPAS), gdzie wraz z zespołem pedagogów wymyśla projekty dla dzieci z ulicy.

- Dystans jest w tej pracy konieczny - zgadza się cała trójka - żeby się nie wypalić i przede wszystkim żeby podopieczni stali się zdolni do podejmowania samodzielnych decyzji.

Ale czasami tej zasady trzymać się nie da, co przydarzyło się Natalii Magrecie z Wiktorią, Ukrainką, którą przeszmuglowano przez granicę, żeby zarabiała prostytucją, i która miała taki brzuch jak w dziewiątym miesiącu ciąży. Natalia zawiozła ją do szpitala na Solcu i wtedy zaczęła działać magia. Oto lekarze przez parę tygodni zajmowali się Wiktorią jak królową, choć nie była ubezpieczona, zrzucali się na taksówki, żeby wozić ją na badania do Centrum Onkologii, bo już wiadomo - to nowotwór. Organizowali dla Wiktorii opiekę, leki, odżywki - duchowni i świeccy, bogaci i biedni, ćpuny i czyści.

- Popatrz - żartowała do Natalii - jaka jestem zdrowa, ani żółtaczki, ani AIDS nie mam.

Żyła jeszcze trzy miesiące. Czasem Natalia odwiedza ją na cmentarzu, bo Wiktorii matka nie chciała pochować na Ukrainie.

- Ale najważniejsze w tej pracy, żeby street-

worker był poukładany sam ze sobą - twierdzi Robert Łukasik. Jemu się udało. Skończył studia. Nawet jak dziewięć lat temu dowiedział się, że jest HIV pozytywny, nie buntował się, nie obraził na Pana Boga.

- Właśnie wtedy - zapewnia ze spokojem - doświadczyłem Jego szczególnej opieki. Wciąż zsyła mi anioły.

Choć lekko nie jest; od leków ma biegunki, mdłości i początki neuropatii. Ale za to tym na ulicy może powiedzieć: - Chłopie, ja głupi byłem, ty taki nie bądź. Ja bym wszystko zrobił, żeby cofnąć czas.

W wolnych chwilach wraca do domu, do babci i Edytki, która tak pięknie uprawia ogród, że wygrywa konkursy na najładniejsze obejście w okolicy. Pewnego dnia chciałby założyć tu gospodarstwo agroturystyczne połączone z ośrodkiem terapeutycznym. Tu umrzeć.

- Edyta, jak ty sobie poradziłaś? - zapytał kiedyś. - Bez pomocy, bez terapii?

A ona wzruszyła ramionami: - Ciebie miałam.

Natalia chciałaby mieć męża i dzieci, bardziej niż mieszkanie i samochód. Ćwiczyć brazylijską sztukę walki capoeirę. Iść do przodu i do góry.

Tomala chce, póki sił, tarzać się z dzieciakami z Pragi, bo choć już nie buszują po śmietnikach z głodu, a w mieszkaniach pojawiły się telewizory plazmowe, to tkwią w swoim getcie. Raz poszedł na wykład księdza Gilberta, który we Francji prowadzi farmę ze zwierzętami dla młodocianych przestępców. Facet w skórze, w kowbojskich butach, wcale nie mówił o Bogu, tylko o tym, jak ludzie na tej farmie się zmieniają. Ale Tomala, niezbyt religijny przecież, pomyślał: - A może ja jestem Jego narzędziem? Może nie ma innej drogi do lepszego świata niż dzielenie się dobrem z tymi, którzy go nie doświadczyli, po to żeby rozpoznali je w sobie?

I czy odnajdywanie Boga nie polega przypadkiem właśnie na tej sztafecie?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2008