Złudzenie zaspokojenia

Pomiędzy pełnym zażenowania sprzeciwem Ireneusza Cieślika a wdzięcznością biskupa Stefana Cichego, wypowiadającego się w imieniu tysięcy z przymusu pozostających w niedzielę w domu, zdaje się zionąć przepaść. Z czym więc mamy do czynienia? Z okazją do wzniesienia duszy ku Bogu czy też z jakimś - przepraszam za słowo - sakralnym podglądactwem?.

23.01.2005

Czyta się kilka minut

---ramka 344882|prawo|1---Problem nie dotyczy tylko Mszy św. Trzeba bowiem zapytać, czy jakakolwiek modlitwa “nadaje się" do (telewizyjnej) transmisji. To teologiczne pytanie o samą naturę modlitwy i o to, czy da się ona elektronicznie przetworzyć. Drugie pytanie, już duszpasterskiej natury, każe się zastanowić, kiedy, dla kogo i po co transmitować modlitwę. Pierwsza perspektywa dominuje w artykule Cieślika, druga w odpowiedzi biskupa. Czy da się je połączyć?

Misterium czy widowisko

Po pierwsze, trzeba się zastanowić, czy modlitwy, a szczególnie Mszy św., bardziej się słucha czy ogląda? Moim zdaniem, zasadniczo inna niż telewizyjna jest transmisja radiowa. Obie posługują się różnym kodem, ich końcowy “produkt" także wymaga różnej percepcji. Radio to - jak się często mówi - świat z dźwięków, w które można się “zanurzyć". W przekazie telewizyjnym dźwiękowi towarzyszy obraz, a ten wymaga skupienia się na jakimś fragmencie (w obraz nie można się “zanurzyć"). O ile dźwięk dociera zewsząd i jego selekcja jest de facto niemożliwa, o tyle obraz odbieramy selektywnie, wciąż widzimy tylko wycinek.

Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej w przypadku transmisji telewizyjnej, której nie dokonuje się tylko z jednej kamery. Podczas transmisji Mszy otrzymujemy obraz przetworzony, zmontowany z materiału dostarczonego przez kilka kamer, dodatkowo opatrzony komentarzem. Relacja przekształca się w film, który rządzić się będzie własnym, wielopoziomowym kodem. Misterium zamienia się w widowisko.

Telewizja bowiem nie wytrzymuje misterium. Widać to np., gdy trzeba transmitować... ciszę - podczas spotkań modlitewnych organizowanych przez wspólnotę z Taizé czy podczas pamiętnej modlitwy Jana Pawła II w katedrze wawelskiej. Telewizja domaga się ruchu i zmiany. W związku z tym w trakcie martwych momentów podczas liturgii (jak choćby Komunia św.) kamera wędruje po twarzach modlących się, każe nam oglądać freski na suficie, a nawet twarze osób przyjmujących Najświętszy Sakrament.

Podczas transmisji mimowolnie stajemy się więc uczestnikami czynności, które w normalnej sytuacji liturgicznej są naganne. Rozglądanie się po kościele i zaglądanie w twarz rozmodlonemu sąsiadowi nie należy przecież do dobrego tonu. A obserwowanie ludzi w sytuacji niezwykle intymnej, jaką jest wejście w bezpośredni, fizyczny kontakt z Bogiem pod postacią Najświętszego Sakramentu? Zgadzam się z Ireneuszem Cieślikiem: ocieramy się tu o podglądactwo.

Może w takim razie trzeba transmitować Mszę św. z jednej statycznej, postawionej między ludem kamery, która - wzorem modlącego się człowieka - skoncentrowana byłaby tylko na tym, co najważniejsze? Tylko kto by chciał to oglądać? I tu dochodzimy do bardzo ważnego pytania: czy traktujemy Mszę św. jako liturgię, czy jako wydarzenie?

Klękać czy nie?

Sam nie znam odpowiedzi na pytanie, jak zachowywać się podczas transmisji Mszy. Odpowiadać kapłanowi na wezwania czy milczeć? Klękać na podniesienie czy może jednak siedzieć w fotelu? Milczeć czy rozmawiać z rodziną? Przyznaję, że ilekroć natrafiam na Mszę w telewizji, panicznie zmieniam kanał. Byłem też świadkiem, jak w sali seminaryjnej klerycy oglądali transmisję z liturgii papieskiej. Podczas konsekracji zapadła cisza, ale nie była to cisza nabożna, tylko cisza zażenowania. Nikt nie wiedział, co zrobić. Padać czy nie padać na kolana? Wciąż nie wiemy, czy istnieje jakiś rodzaj “liturgii na odległość". Odpowiedź pozytywna kazałaby nam klękać. Ażeby przekonać się, że taka jest intuicja wiernych, chociażby w odniesieniu do Mszy św. radiowej, wystarczy przypatrzeć się chorym, którzy z wiarą uczestniczą w niej w domu. Transmisja modlitwy za pomocą mediów elektronicznych (radio, telewizja, internet) daje ludziom jakieś, wciąż jeszcze niezbadane, poczucie uczestnictwa.

Rzecz nie kończy się na Mszy św. Istnieją kanały, które transmitują adorację Najświętszego Sakramentu, podczas której oko kamery skierowane jest na Hostię. Są telewizyjne transmisje Różańca, i to nie z kaplicy, tylko ze studia, gdzie modlący się wpatruje się wprost w kamerę. Co wtedy? Również klęczeć przed telewizorem?

Przed kilkoma laty pisałem na łamach “W drodze": “Świadkiem telewizyjnej transmisji może przecież być każdy. I choć trudno porównać możliwość naruszenia świętości Eucharystii w kościele bezpośrednio podczas liturgii z komentarzami czy reakcjami przed telewizorem, to przecież nie można tego zupełnie bagatelizować. Zgadzam się więc z ks. prof. Tomaszem Węcławskim, który pyta, dlaczego nie wolno Eucharystii »powierzyć dłoniom wierzących chrześcijan świeckich, by zanieśli ją wszędzie tam, gdzie jest potrzebna i upragniona« a »wolno ją (za pośrednictwem telewizji) wydać na pastwę przypadkowych spojrzeń i komentarzy?«". Tak rozumiem Ireneusza Cieślika, który ma absolutną rację: obiektywnie, bo sakramentalnie, większą wartością jest przyjęcie przez chorego Ciała Pańskiego niż “uczestnictwo" we Mszy św. telewizyjnej, choć przecież i tego dobra duchowego nikt nie kwestionuje. O tym, że wielu wiernych nie chce przyjmować Komunii św. od świeckich dobrze wiemy, ale czy wystarczy poprzestać na tej konstatacji? Czeka nas w tym roku eucharystyczna edukacja. Jednym z jej elementów może być właśnie wartość Komunii przyjmowanej od nadzwyczajnego szafarza. Jakby nie było: żadne, choćby najwznioślejsze wzruszenie przed telewizorem nie zastąpi realnego Ciała Pańskiego.

Papieska Rada ds. Środków Społecznego Przekazu pisała w dokumencie “Kościół a Internet": “Rzeczywistość wirtualna nie jest zamiennikiem realnej obecności Chrystusa w Eucharystii, sakramentalnej rzeczywistości innych sakramentów i współudziału w kulcie sprawowanym w żywej wspólnocie". Słowa można z powodzeniem odnieść do rzeczywistości telewizyjnej.

Im mniej, tym lepiej

I tak dochodzimy do pytania natury duszpasterskiej: po co i dla kogo transmitować Mszę św.? I czy transmitować każdą? Pamiętam dyskusję, która odbyła się swego czasu ŕ propos programu jednej ze stacji radiowych o katolickiej proweniencji. W jej ramówce nie było Mszy św. niedzielnej, co dla wielu było argumentem, że to nie jest katolicka, a już na pewno kościelna rozgłośnia. Ale czy każda telewizja i każde radio musi transmitować Mszę? Moja odpowiedź jest negatywna, bo Msza sama z siebie nie jest do transmitowania, a jeśli się ją transmituje, to nie dla niej samej, ale ze względu na chorych i tych, którzy nie mogą w niej z obiektywnych powodów uczestniczyć. Moim zdaniem im mniej transmisji, tym lepiej. No chyba że nie chodzi o misterium, ale o wydarzenie, ale wtedy mamy zupełnie inne racje dla liturgicznej transmisji, i oglądamy ją - niestety! - tak, jak się ogląda transmisję z koncertu czy skoków Małysza, komentując każdy ruch celebransa i pokazywane w zbliżeniach toalety uczestników. Tak właśnie najczęściej traktowane są przez widzów, a czasami także przez komentatorów transmisje z papieskiej liturgii.

Bp Cichy przywołuje “Wskazania i propozycje na Rok Eucharystii", iż “popierać należy adoracje w kościele, unikając tego, że wierni zadowolą się śledzeniem adoracji transmitowanej w telewizji". To ważne, wskazuje bowiem na niebezpieczny trend, z którym coraz częściej mamy do czynienia w Kościele. Rzeczywistość wirtualna jest bardzo wygodna, bo pozwala na jakieś uczestniczenie w sacrum i misterium bez opuszczania domu. Im obszerniejsza, piękniejsza i rozbudowana będzie elektroniczna reprezentacja liturgii, tym bardziej będzie się koncentrowała na sobie i tym mniej będzie stymulowała do uczestnictwa w realnej, liturgicznej rzeczywistości. Co więcej: dawać będzie poczucie duchowego zaspokojenia. Ale będzie to tylko złudzenie.

Ks. Andrzej Draguła jest adiunktem w Katedrze Katechetyki i Homiletyki Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Szczecińskiego, redaktorem tygodnika “Niedziela" i duszpasterzem młodzieży, organizował m.in. “Przystanek Jezus".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2005