Złoty kołowrotek

Twórcom „Sweat” udaje się uczłowieczyć mechaniczną doskonałość influenserki. A gdy wydaje się, że proces ocieplania zakończył się sukcesem, następuje kolejna wolta.

29.03.2021

Czyta się kilka minut

Magdalena Koleśnik jako Sylwia Zając w filmie „Sweat” / GUTEK FILM / MATERIAŁY PRASOWE
Magdalena Koleśnik jako Sylwia Zając w filmie „Sweat” / GUTEK FILM / MATERIAŁY PRASOWE

Podczas pandemii wielu z nas na dobre zamieszkało w internecie i stało się własnymi awatarami. Ciekawe, że u źródeł, czyli w hinduizmie, słowo to ma znaczenie zgoła odmienne, bo nazywa się nim ziemskie, a więc znacznie mniej doskonałe, wcielenie bóstwa. Tymczasem w przypadku głównej bohaterki „Sweat” (i poniekąd nas wszystkich w sieci) jest na odwrót. Sylwia, instagramowa gwiazda fitnessu, właśnie w sieci i dzięki sieci stała się istotą zgoła półboską. Wszak status influenserki, obserwowanej przez setki tysięcy ludzi, zobowiązuje do bycia ideałem. Tylko jakie mogą być koszty takiej nieustającej kreacji? Jak długo da się w niej wytrzymać?

Magnus von Horn, polski reżyser szwedzkiego pochodzenia, autor znakomitego „Intruza” (2015), w swoim drugim filmie przebija się przez wyświetlacz smartfona, którym jego bohaterka każdego dnia transmituje na żywo najbardziej fotogeniczne momenty swego życia. Po drugiej stronie znajdziemy wiadomo co: banalne didaskalia, morderczy wysiłek, samotność i lęk przed utratą popularności. Obsypany gdyńskimi nagrodami film, na szczęście, nie traktuje tego zderzenia jako ostatecznego punktu dojścia. Dzięki brawurowej roli Magdaleny Koleśnik, zajmującej tutaj sto procent czasu ekranowego, i za sprawą kamery Michała Dymka, wręcz przyklejonej do aktorki, obserwujemy narastające pęknięcia w wizerunku i niezgrabne próby odnalezienia własnej twarzy.

Już pierwsza scena, podczas treningu z fankami w centrum handlowym, pokazuje wyraźnie, że awatar Sylwii znalazł swoje rozwinięcie w realnym życiu. Po czym – trzask! – następuje gwałtowne rozładowanie baterii. Nakręcona instruktorka fitnessu potrafi bowiem zarażać swą energią całe tłumy, ale na zapleczu natychmiast gaśnie, zapada się w sobie, dziobiąc z pudełka dietetyczne jedzenie. Sylwia jest zakładniczką własnej marki, sponsorów, sztabu współpracowników, nieodłącznego w jej fachu mikroportu i różowego kostiumu do ćwiczeń. Robione „z kija” selfie zastępuje jej lustro. Lecz choć von Horn zaczyna od znanych schematów – typu: „smutne życie singielki w zimnym apartamentowcu, z cateringiem i rasowym pieskiem” albo „krew, pot i łzy na siłowni kontra sztuczny uśmiech na sprzedaż” – bohaterka „Sweat” (czyli „Potu” właśnie) co chwila robi coś, czym wyłamuje się ze stereotypowych wyobrażeń.

A to podczas streamingu wyrwie się z osobistym wyznaniem, obniżając komercyjny potencjał przekazu, to znów przypadkowo spotkanej koleżance ze szkoły powie o czymś, czego nie wiedzą nawet jej bliscy. Za to kiedy podczas rodzinnej imprezy zwierzy się, że ktoś ją śledzi, nie zdoła przebić się ze swym niepokojem przez sałatkę jarzynową, wódeczkę i pogwarki przy stole. Jest to niewątpliwie najlepsza scena filmu, zawierająca sugestię, skąd na poziomie emocjonalnym wzięło się wirtualne uzależnienie bohaterki. Bo również dla własnej matki (świetna Aleksandra Konieczna) bohaterka przestała być Sylwią z krwi i kości, zamieniając się w medialną supertrenerkę, trochę nierzeczywistą postać z DVD dołączanego do sportowych magazynów. I jeszcze te kłujące drobiazgi: zanim dłonie celebrytki ozdobi perfekcyjny manicure, widać w zbliżeniu mało ponętny proces obróbki, z suchym drażniącym, mocno przesterowanym dźwiękiem piłowania paznokci. Trudno o bardziej wymowną figurę rozdwojenia, w jakim znalazła się idealna dziewczyna z Instagrama.

Von Horn nie poprzestaje na diagnozie zjawiska, jakim są wirtualne byty konkurujące o naszą uwagę, a następnie monetyzujące ją poprzez pełnienie roli ambasadorów znanych marek. Wypracowane ciało Sylwii, jej umiejętności trenerskie i talenty motywacyjne, choć mają przecież jakąś wartość same w sobie, traktowane są przez postronnych niczym zaledwie reklamowy słup. Ale w pierwszej kolejności to ciało stanowi po prostu przedmiot pożądania – kobiet marzących o tak nieskazitelnej sylwetce i mężczyzn widzących w niej seksualny obiekt. I ów estetyczno-erotyczny potencjał przekłada się wprost na wymiar merkantylny, czyli mówiąc wprost, na prezenty od sponsorów. Dlatego coraz bardziej wyobcowana bohaterka „Sweat” rozpoczyna w końcu walkę o siebie, o swoją podmiotowość, acz zrazu po omacku, nieśmiała i bierna w swoim oporze. Najciekawsze, że sprężyną tej przemiany okazuje się w scenariuszu von Horna postać stalkera – otyłego mężczyzny w średnim wieku, śledzącego Sylwię w sieci i w realu. To najbardziej tajemniczy i dwuznaczny wątek „Sweat”, mowa w końcu o przemocy wobec kobiety. Jednakże film próbuje dopisać tej brudnej historii zaskakującą puentę, być może moralizatorską, acz wiarygodną. I na tym opowieść się nie kończy.

Twórcom i aktorce udaje się uczłowieczyć mechaniczną doskonałość influenserki. Obiektyw rejestruje najdrobniejsze drgnienia jej twarzy; z równą uwagą przygląda się jej profesjonalnej masce i publicznej nadaktywności, co domowemu spowolnieniu. I gdy wydaje się, że proces ocieplania zakończył się sukcesem, przesłanie filmu zaś zaczyna ocierać się o zbytnią dosłowność, następuje kolejna wolta. Albowiem oparty na transakcji świat, który pokazuje von Horn, nawet ze słabości potrafi uczynić chodliwy towar. Przed kamerami (dziś czytaj: online) szczerość i ekshibicjonizm stają się tym samym. I okazuje się, że też nie do końca. Można by zapytać twórcę, dlaczego tak niestrudzenie wystawia na próbę naszą wiarę i niewiarę w bohaterkę.

Można także zarzucić mu, że w sumie nie mówi niczego odkrywczego o samej naturze mediów społecznościowych i ich użytkownikach. Chyba jednak nie tylko o samotności w sieci jest to film. Jeśli już, to raczej o uwięzieniu tamże, również w samym obrazie – w tych wszystkich klaustrofobicznych miejscach, w których Sylwia kręci się w kółko, zgodnie z rytmem swojej codziennej rutyny. Nie wiadomo, czy to ona, zafiksowana na swojej „misji” i w gruncie rzeczy zamknięta we własnej głowie, bardziej wypełnia te miejsca sobą, czy to one ją osaczają. Wystudiowany chłód i fabularna zdawkowość „Sweat” nie sprzyjają odpowiedziom. Jedyne, co nam w tym filmie pozostaje, to podążać za Sylwią na dobre i na złe. Nawet jeśli jej życiowa trajektoria miałaby się okazać jedynie złotym kołowrotkiem zdyszanego, zamkniętego w klatce chomika. ©

SWEAT – reż. Magnus von Horn. Prod. Polska/Szwecja 2020. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 9 kwietnia.


CZYTAJ WIĘCEJ: RECENZJE FILMOWE ANITY PIOTROWSKIEJ >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2021