Złotka

W tej historii jest bliskie spotkanie psa i wilka. I pytanie, co robić z dzikimi zwierzętami, które zbytnio przyzwyczaiły się do ludzi.

04.10.2021

Czyta się kilka minut

Wilczyca Złotka. Białowieża,  27 grudnia 2020 r. / RAFAŁ KOWALCZYK
Wilczyca Złotka. Białowieża, 27 grudnia 2020 r. / RAFAŁ KOWALCZYK

Ze snu wyrwało mnie gwałtowne pukanie. Za drzwiami stała moja dwunastoletnia córka z zaczerwienioną od płaczu buzią. – Berni mi uciekł i biega po parku ze Złotką! – wykrzyczała.

– Jak to uciekł? – spytałem niezbyt przytomnie.

– Wysunął się z obroży! Wyszłam z nim na spacer i w pewnym momencie podeszła do nas Złotka. Bardzo blisko. W ogóle się mnie nie bała. Berni zaczął się szarpać na smyczy, zsunęła mu się obroża i razem zaczęli biegać po parku! Wołałam, ale nie zwracał na mnie uwagi! – szlochała Maja.

Błyskawicznie ubrałem się i po kilku sekundach dotarłem do miejsca, gdzie zaczynała się rozległa parkowa łąka. W oddali, na ciemnym tle drzew, mój biszkoptowy prawie-labrador radośnie brykał z imponujących rozmiarów dzikim wilkiem.

Spacer z drapieżnikiem

Pogłoski o pojawieniu się w Białowieży wilka lub wilków krążyły od kilkunastu tygodni. Ktoś widział przemykającą w nocy wilczą sylwetkę, komuś zniknął pies, ktoś inny słyszał wilcze wycie. Nie wzbudzało to specjalnej sensacji, bo mieszkańcy tej śródleśnej wsi przyzwyczajeni są do obecności dzikich zwierząt. Jednak niepokój narastał. W Instytucie Biologii Ssaków PAN, gdzie pracujemy z żoną, zauważyliśmy, że nasze psy stały się ostrożniejsze i z niepokojem wychodzą na spacery do graniczącego z instytutem Parku Pałacowego Białowieskiego Parku Narodowego. Nie przeszkadzało to jednak moim córkom biegać z psem po ogrodzonym terenie instytutu.

Podczas jednej z takich zabaw pies zniknął. Poszedłem go szukać. Zapadł już zmrok. Porywisty wiatr wciskał mi w oczy intensywnie padający śnieg.

– Beeerni! Fi-ju, fi-ju, fi-ju, fi-ju, fi-juuu.

Mój głos i gwizd ledwo przebijały się przez świst wiatru. Nasz pies nigdy wcześniej nie próbował uciec. Od czasu, gdy pół roku wcześniej znaleźliśmy go na drodze pod lasem, wychudzonego i z czerwoną pręgą wokół szyi, bardzo się do nas przywiązał. Do tego stopnia, że nie mogliśmy zostawić go samego w mieszkaniu, bo szczekał i ściągał zasłony. Teraz jednak zdecydował się na ucieczkę. Co go do tego skłoniło? Może to właśnie wilk wywabił go do parku i właśnie pożywia się jego wciąż bardzo szczupłym ciałem?

Kiedy już zaczynałem tracić nadzieję, coś otarło się o moje nogi. Berni popatrzył na mnie z zadowoleniem, jakby nic się nie stało. Może to wtedy spotkał się z wilczycą po raz pierwszy?

Jeżeli tak, to drugie spotkanie przeżyliśmy już wspólnie. Gdy podczas jednego ze styczniowych spacerów pies biegał swobodnie po śniegu, w odległości stu metrów zobaczyłem pięknego, dużego wilka, który wpatrywał się w nas uważnie. Ekscytacja spotkaniem zwierzęcia, którego nigdy wcześniej nie widziałem w naturze, mieszała się z obawą o psa, który – jak wiedziałem – stanowił jeden z wilczych przysmaków. Wyobraźnia szybko podsunęła mi obraz towarzyskiego Berniego, który nie zważając na moje rozpaczliwe wołania biegnie w kierunku dzikiego pobratymca, by zginąć od kłów wczepionych w jego gardło.

Pies, zajęty hasaniem, nie zauważył jednak obserwującego nas zwierzęcia. Krótka komenda usadziła go w miejscu i mogłem założyć mu smycz. Dopiero wtedy dostrzegł wilka i podekscytowany zaczął skomleć. Wilk schował się za kępą drzew i obserwował nas z daleka. Widząc, że się nie ruszamy, wyszedł na otwarty teren i spokojnym krokiem, spoglądając na nas od czasu do czasu, podążył w stronę rezerwatu ścisłego BPN i zniknął.

Kilka dni później dowiedzieliśmy się, że to nie wilk, ale wilczyca. Któryś z kolegów z instytutu zobaczył ją z tak bliska, że udało mu się rozpoznać płeć. A niedługo sam doczekałem się bliskiego spotkania.

Podczas spacerów przez większość czasu trzymałem Berniego na smyczy, spuszczając go tylko na otwartej przestrzeni, gdzie z daleka byłem w stanie ocenić, że może bezpiecznie biegać. Tak też było tamtego popołudnia. Po przejściu kilkuset metrów doszliśmy do miejsca, gdzie – jak mi się wydawało – pies mógł swobodnie pobiegać. Kiedy jednak mijałem kępę drzew, moim oczom ukazała się wilczyca. Stała na łące kilkanaście metrów ode mnie. Berni został akurat trochę z tyłu i w pewnym momencie zniknął za drzewami. Zamarłem. Znów przed oczami stanęła mi wizja dzikiego zwierza jednym kłapnięciem zębów wyrywającego mojemu psu tchawicę.

– Beeerni! – krzyknąłem głośno. – Beeerni! – powtórzyłem zdenerwowany, dodając przywołujący gwizd. – Fi-ju, fi-ju, fi-ju. Beeerni, do mnie!

Pies nie wyłonił się zza kępy drzew, natomiast wilczyca, ignorując mnie, spojrzała w tamtą stronę i dostrzegłszy niewidocznego dla mnie Berniego, zaczęła biec w jego kierunku.

– Beeerni! – krzyknąłem i rzuciłem się przez łąkę. – Beeerni! Fi-ju, fi-ju, fi-ju. Beeerni! – wołałem i gwizdałem, z trudem łapiąc powietrze.

Kiedy wreszcie je zobaczyłem, zdołały już odbiec bardzo daleko. W słabym świetle zimowego popołudnia widziałem tylko dwie sylwetki, które… bawiły się w najlepsze. Pies i wilczyca skakały na siebie, okładały się przyjacielsko łapami i się goniły. Wciąż jednak obawiałem się, że ta międzygatunkowa zabawa zakończy się dla psa tragicznie. Biegłem więc dalej, wołając i gwiżdżąc. Pies zatrzymał się, popatrzył w moją stronę, po czym wrócił do szalonej zabawy z wilczycą.


POWRÓT WILKA

KRZYSZTOF STORY: Żadne inne zwierzę nie budzi w nas takich emocji. Widać to nawet w języku – o ile niedźwiedź czy ryś „idzie”, wilki raczej „grasują”. Wizerunek niebezpiecznego drapieżnika utrwalił się w naszych umysłach.


– Berni! – krzyknąłem z wściekłością, ale zwierzęta zdążyły już schować się między drzewami po drugiej stronie łąki. Dotarłem tam dopiero po kilkudziesięciu sekundach. Na szczęście Berni i wilczyca nadal się bawiły, biegając w poprzek biegnącej wśród drzew ścieżki. Tym razem były dosyć blisko mnie. – Berni, do mnie!

Pies wciąż nie reagował. Poczekałem, aż dystans między zwierzętami nieco się zwiększy, i krzyknąłem: – Berni, stój! – Była to najmocniejsza z komend, którą udało mi się wypracować w ciągu kilku miesięcy, od kiedy dołączył do naszej rodziny.

Pies niechętnie się zatrzymał. Dyszał ciężko, a z otwartego, uśmiechniętego pyska zwisał mu długi język. Powtarzając po raz trzeci komendę, doskoczyłem i szybko przypiąłem smycz do obroży. Wtedy mogłem wreszcie przyjrzeć się wilczycy. Stała kilkanaście metrów od nas, przypatrując się nam uważnie.

– Odejdź! – krzyknąłem. Nie zrobiło to na niej wrażenia. Była imponująca – przerastała Berniego o kilkanaście centymetrów, miała gęstą, błyszczącą sierść koloru złoto-brązowego z czarnymi smugami i długi, puszysty ogon. Widać było, że jest młoda i silna. Cały czas utrzymując z nią kontakt wzrokowy, powoli ruszyłem w stronę domu. Szedłem tyłem, a wilczyca za mną. Pies skomlał podekscytowany. – Odejdź! – powtórzyłem. – Odejdź! Już! – krzyknąłem, podnosząc ręce. Zatrzymała się, po czym powoli, jakby z niechęcią, odeszła w bok i zniknęła wśród drzew.

Gdy dotarłem do domu, stres związany z bliskim spotkaniem z drapieżnikiem przerodził się w ekscytację i zachwyt. Opowiadając żonie i dzieciom o pięknej wilczycy, zacząłem o niej mówić „Złotka”, co pasowało do niej nie tylko ze względu na kolor, ale również z uwagi na miejsce spotkania – nazwę tę nosi jedna z rzeczułek przepływających przez Polanę Białowieską.

Od tej pory nie spuszczaliśmy Berniego ze smyczy. Na wieczorny spacer nie chodziliśmy już do Parku Pałacowego, tylko wzdłuż oświetlonej ulicy Parkowej. Pewnego razu szliśmy wzdłuż Stoczka – głównej ulicy Białowieży. Przy bramie do Białowieskiego Parku Narodowego, za którą rozciąga się Park Pałacowy, pies długo wąchał ślady zostawione tam przez inne zwierzęta, po czym sam zaznaczył teren. Gdy wracaliśmy, przed bramą stała wilczyca, dobrze widoczna w świetle latarni. Dostrzegła, że się zbliżamy, i powoli odeszła w mrok. Berni żegnał ją głośnym skomleniem.

Innym razem spacerowaliśmy po Parku przed zachodem słońca, gdy nagle pies zaczął skomleć, z entuzjazmem wpatrując się w nieodległą kępę krzewów. Wkrótce dobiegła odpowiedź – tęskne skomlenie, bardzo podobne do tego, które wydawał Berni. Tym razem wilczyca pozostała w ukryciu, a my odeszliśmy w stronę domu. Zdawałem sobie jednak sprawę, że wilczyca nas obserwuje, a Park stał się często przez nią odwiedzanym fragmentem jej terytorium. Złotka wiedziała też, gdzie mieszkamy – jedna z kamer zainstalowanych przy bramie instytutu zarejestrowała nocne odwiedziny wadery, która prawdopodobnie podążała po śladach Berniego. A pewnej nocy obudziło nas wycie – to ona wyła w parku naprzeciwko balkonu naszego mieszkania. Stało się jasne, że wilczyca szuka partnera, i że nasz pies bardzo przypadł jej do gustu.

Złotka nie była jedynym wilkiem, który wtedy odwiedzał Białowieżę. Pracownicy instytutu rozstawili w kilku miejscach fotopułapki. Jedna z nich zarejestrowała w nocy grupę trzynastu wilków przechodzących uliczką nieopodal Parku Pałacowego. Byłem świadomy, że wilki zazwyczaj unikają ludzi i nawet w trakcie przypadkowych spotkań nie są agresywne, ale myśl o spotkaniu podczas wieczornego spaceru z Bernim tak dużej grupy dzikich zwierząt napawała mnie obawą.

Biorąc pod uwagę to, jak często wilki zaglądały wówczas do Białowieży, jej mieszkańcy wykazywali się cierpliwością i spokojem. Wójt przygotował rzeczową informację o wilkach, prosząc mieszkańców o zachowanie zasad bezpieczeństwa. Zbytnie przyzwyczajenie się wilczycy do ludzkiej obecności groziło jednak wypadkiem, który skończyłby się nie tylko koniecznością odstrzału Złotki, ale zostałby podchwycony przez środowiska niechętne drapieżnikom jako argument za przywróceniem polowań na wilki. Konieczne było odsunięcie tego niebezpieczeństwa.

Samotna złota wilczyca pozostawała jednak nieuchwytna. Aż do pewnego zimowego poranka.

Wilcze oczy

– Beeerni! – krzyknąłem, biegnąc przez łąkę w stronę dokazującej pod ścianą drzew pary zwierząt. – Fi-ju, fi-ju, fi-ju! ­Beeerni! – Berni! – powtarzała biegnąca za mną Maja. – ­Beeerni! Fi-ju, fi-ju, fi-ju, fi-ju!

Pies pobieżnie popatrzył na mnie i wrócił do zabawy z wilczycą. Podbiegłem bliżej. Tak jak kilkanaście dni wcześniej, poczekałem, aż Berni oddali się nieco od Złotki, i krzyknąłem: – Berni, stój!

Wilczyca widząc, że się zbliżam, odbiegła nieco. Doskoczyłem do Berniego, założyłem mu obrożę i przypiąłem smycz. Złotka obserwowała nas uważnie. Pies cicho skomlał. Tyłem ruszyłem w stronę domu, patrząc na Złotkę, która szła za nami. Zadzwonił mój telefon – żona zawiadomiła kolegów z instytutu zajmujących się wilkami, Krzysztofa Schmidta i Rafała Kowalczyka, którzy szybko zjawili się w parku. Rafał miał ze sobą strzelbę pneumatyczną. Drżącą dłonią wybrałem jego numer:

– Rafał, co robimy? Tu masz chyba dobre pole do strzału?

– Nie mamy pozwolenia na odłowienie na terenie parku narodowego. Musimy ją jakoś wywabić. Może spróbuj przejść na łąkę koło instytutu – ja się gdzieś przyczaję.

Wilczyca niespokojnie krążyła wokół nas, wpatrując się w Berniego. Widać było, że targają nią sprzeczne emocje – chciała zbliżyć się do psa, ale obawiała się ludzi. Powoli, patrząc na wilka, ruszyłem w stronę łąki, którą od Parku Pałacowego oddzielał kilkunastometrowy pas drzew. Złotka cały czas nam towarzyszyła, utrzymując bezpieczną odległość. Wszedłem między drzewa. Na skraju łąki dostrzegłem Rafała. Wilczyca szła za nami, jednak kiedy opuściliśmy zadrzewiony teren, zatrzymała się z wahaniem, po czym zawróciła. Z jej pyska wydobyło się niskie, potężne wycie, w którym usłyszałem tęsknotę i wyrzut. Ruszyła w stronę łąk i lasków rozciągających się pomiędzy Parkiem a rezerwatem ścisłym Parku Narodowego. Wraz z Rafałem i Bernim podążyliśmy za nią. Wydawało się nam, że wystraszona wilczyca zaraz zniknie i nie uda nam się jej odłowić. Spoglądała jeszcze na nas od czasu do czasu, ale dystans się zwiększał. Wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł.

– Fi-ju, fi-ju, fi-ju! – zagwizdałem głośno. Wilczyca zatrzymała się i odwróciła głowę. – Fi-ju, fi-ju, fi-ju! – powtórzyłem. Złotka zrobiła kilka kroków w naszym kierunku. Prawdopodobnie gwizdanie przypominało jej o Bernim i instynkt ucieczki został przytłumiony przez chęć zbliżenia się do psa.

Zdążyliśmy już wyjść na łąkę. Wilczyca krążyła wokół nas, chcąc zbliżyć się do swojego wybranka, który cały czas skomlał, w napięciu ją obserwując. Rafał został nieco z boku i przygotowywał się do oddania strzału strzykawką ze środkiem usypiającym. Warunki były trudne, bo wiał porywisty wiatr, a Złotka cały czas była w ruchu.

– Fi-ju, fi-ju, fi-ju! – wilczyca zatrzymała się na chwilę. Padł strzał. Strzykawka z pomarańczową kitką na końcu zwisała jej z uda. Wystraszona Złotka ruszyła w stronę drzew, a my pobiegliśmy za nią. Początkowo wydawało się, że środek usypiający nie zadziałał, ale stopniowo ruchy zwierzęcia stawały się coraz wolniejsze, aż w pewnym momencie wilczyca zaczęła się pokładać. Jednak za każdym razem, gdy próbowaliśmy się zbliżyć, wstawała i odchodziła kilkanaście metrów dalej.

– Muszę jej podać jeszcze jedną dawkę – stwierdził Rafał. Kolejny pomarańczowy kwiat rozkwitł na złoto-brązowej sierści. Złotka poderwała się i odbiegła między drzewa, tym razem jednak po kilkunastu metrach położyła się. Tymczasem na polanę dotarli pracownicy instytutu ze sprzętem do odłowu dzikich zwierząt. Po upewnieniu się, że wilczyca jest uśpiona, przełożyli ją na sieć rozpostartą między dwoma drągami, po czym ostrożnie przenieśli w stronę drewnianej skrzyni transportowej. Pies patrzył na całą operację, napinając mocno smycz i skomląc cicho. W momencie gdy zawieszona w sieci Złotka nas mijała, zobaczyłem, że ma otwarte oczy i patrzy na Berniego. W jej spojrzeniu można było odczytać strach i… tęsknotę. Za chwilę jednak ostrożnie włożono ją do skrzyni i odjechała do ośrodka rehabilitacji zwierząt Białowieskiego Parku Narodowego. Tam miała czekać na znalezienie miejsca stałego pobytu.


DZIEŃ ŁOSIA

ADAM ROBIŃSKI: To nie jest normalne, że o tej porze roku mamy tu tyle wody – słyszę, gdy obuci w wodery chlupoczemy na bagienne spotkanie z tutejszym.


Tylko kto miał szukać nowego domu dla Złotki? Pracownicy BPN, gdzie tymczasowo przebywała? Wójt Białowieży, odpowiedzialny za jej odłowienie? Naukowcy z Instytutu Biologii Ssaków PAN? Formalnie był to obowiązek wójta, ale skąd on miał wiedzieć, gdzie umieścić wilka?

Pracownicy instytutu zaczęli dzwonić do znajomych osób i instytucji z pytaniem o możliwość umieszczenia u nich Złotki. Po jakimś czasie zgłosiła się fundacja, która zadeklarowała, że przyjmie wilczycę do siebie, jak tylko zbuduje dla niej specjalny wybieg pod Koszalinem. Szybko zorganizowana zbiórka pieniędzy, rozpropagowana przez media, przyniosła sukces – w ciągu czterech dni od ogłoszenia zbiórki fundacja ogłosiła, że zebrała całą kwotę! Wilcza woliera miała powstać w ciągu kilku ­tygodni.

Jest szansa

Maja i jej młodsza siostra Tola kilkakrotnie pytały, czy nie mogłyby odwiedzić Złotki w ośrodku BPN, najchętniej z Bernim. Niestety, jej wybieg był dostępny tylko dla pracowników parku zajmujących się znajdującymi się tam zwierzętami. Poza tym uważałem, że każdy kontakt z ludźmi będzie dla dzikiego zwierzęcia stresem i należy zostawić Złotkę w spokoju. Mijał czas, zaczęły się wakacje. Na początku sierpnia zapytałem kolegę z IBS Krzysztofa Schmidta, czy wie coś o losach Złotki. Okazało się, że wilczyca wciąż jest w ośrodku BPN. Fundacja, która miała ją odebrać, napotykała problemy z budową woliery – nie mogła spełnić wymogów stawianych przez Inspekcję Weterynaryjną. Sprawa utknęła.

Czułem, jak z każdym słowem kolegi narasta we mnie złość. – Czy naprawdę jedynym sposobem na rozwiązanie problemów z chronionymi zwierzętami w Polsce jest ich odstrzał? Dlaczego nie zrobiono czegoś, żeby przerwać ten impas, do jasnej cholery?

– Widzisz, jak to działa – odpowiedział ze spokojem. – Kiedy dowiedziałem się, co się dzieje, zadzwoniłem do Ewy Zgrabczyńskiej, dyrektorki poznańskiego zoo. Okazało się, że jest szansa, że będzie mogła przyjąć wilczycę. Od razu skontaktowałem się z BPN i z wójtem Gminy Białowieża, żeby wystąpił do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska o zgodę na przewiezienie wilczycy. Kiedy zgoda przyszła i Ewa zwróciła się o wydanie zwierzęcia, dyrektor Parku Narodowego stwierdził, że potrzebuje jeszcze zgody ministra środowiska. Więc sprawa znów się przeciąga. Ale jeżeli wilczyca trafi wreszcie do Poznania, będzie w dobrych rękach. I być może będzie miała towarzystwo, bo w zoo jest również odłowiony niedawno pod Poznaniem samiec.

Być może się uda. Tymczasem system zarządzania sytuacjami konfliktowymi z udziałem dzikich zwierząt chronionych działa tak, jak działał, czyli bardzo słabo.

Historia Złotki zdarzyła się w Białowieży – szczególnym miejscu, gdzie funkcjonuje park narodowy i kilka jednostek naukowych. A mimo to znalezienie domu dla wilczycy, która zanadto przyzwyczaiła się do ludzi, zajęło wiele tygodni, wymagało przejścia przewlekłych procedur oraz dobrej woli wielu osób. Jak wygląda to w miejscach, gdzie ludzie nie mają doświadczenia z dzikimi zwierzętami, nie ma badaczy znających ich obyczaje, a przede wszystkim nie ma urodziwego prawie-labradora Berniego? Dlaczego wciąż brak profesjonalnej służby zajmującej się szybkim reagowaniem w podobnych sytuacjach i systemu azyli dla dzikich zwierząt?

Złotka wciąż czeka.©

Autor jest pracownikiem naukowym Instytutu Filozofii i Socjologii PAN oraz Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży. Zajmuje się analizowaniem konfliktów społecznych wokół ochrony przyrody.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2021