Kot w butach ducha

Można się zastanawiać, po co rysiowi cętki, ale tylko dopóki nie zobaczy się go w krwistej jesiennej buczynie. Zobaczy? Przecież wtedy jest niewidzialny.

26.04.2021

Czyta się kilka minut

Ryś euroazjatycki, okolice miasta Abington  w hrabstwie Oxfordshire, luty 2017 r. / AGAMI PHOTO AGENCY / ALAMY / BEW
Ryś euroazjatycki, okolice miasta Abington w hrabstwie Oxfordshire, luty 2017 r. / AGAMI PHOTO AGENCY / ALAMY / BEW

Kiedy Zenek przyłożył palec do ust i kazał być cicho, wiadomo było, że coś jest na rzeczy. Od rana przemierzaliśmy karpackie dolinki, wędrując przede wszystkim wzdłuż płynących ich dnami potoków. Było przedwiośnie, a odwilż ciągle jeszcze nie dała rady rozprawić się z poprzednią porą roku. Szło się ciężko, gumowce co rusz zapadały się w mokrym śniegu, miejscami sięgającym kolan. Naszym celem były siedliska bobrów. Sprawdzaliśmy ich stan i to, czy gryzonie przystąpiły już do wiosennych aktywności: wzmacniania tam i łatania żeremi, nadwyrężonych srogą karpacką zimą.

Było już popołudnie, gdy obeszliśmy długą na 800 metrów kaskadę rozlewisk sięgającą polsko-słowackiej granicy, a potem skierowaliśmy się w górę zarośniętego buczyną zbocza, w stronę biegnącego granią szlaku. Najpierw zobaczyliśmy gniazdo. Leżało w łysej koronie wysokiego buka i z daleka wyglądało niepozornie jak kula jemioły. Potem zaczęło puchnąć w oczach. Zenek go nie znał. Zgadywał, że to myszołów lub coś jeszcze większego. Okrążaliśmy drzewo w tę i z powrotem, zadzierając głowy i próbując cokolwiek podejrzeć. I właśnie wtedy usłyszałem tę niemą komendę, by zamrzeć w milczeniu.

Teraz patrzyliśmy już nie w niebo, ale pod nogi. W odległości paru metrów od pnia ciągnął się sznur wyraźnych, głębokich tropów. Były świeże, tak świeże, jak tylko mogą być tropy, gdy w ich pobliżu nie widać już zwierzęcia. Długie na siedem, może osiem centymetrów, okrągłe, bez śladu pazurów. Widywałem już wcześniej tropy rysia, przede wszystkim w Bieszczadach i na Pogórzu Przemyskim, ale tym razem ostrożność Zenka sugerowała, że chodzi o coś więcej.

Taniec

Moje dalsze wspomnienia nie są szczególnie wyraźne. Pamiętam przede wszystkim skupienie na tym, by poruszać się tak bezszelestnie, jak tylko się dało. I frustrację, że w tym śniegu nie ma na to szans. To musiał być samiec, o tej porze roku samica prowadziłaby młode, więc tropów byłoby więcej. Pamiętam koncentrację na meandrujących, regularnych tropach i momenty, w których przystawaliśmy, by wydać z siebie, po trzy w serii, przypominające jęk dziecka zawołania. Chodziło o to, by ryś podejrzewał, że na terytorium wlazł mu konkurent. To wzbudziłoby jego ciekawość. Oczy wędrowały mi wtedy dookoła głowy i próbowały wyłapać jakiś ruch. Ale on szedł w górę, w kierunku Słowacji, a jego ruchy wskazywały na to, że doskonale wie o ogonie. I wcale nie zamierza się pokazywać.

Kiedy na jego drodze pojawiało się przewrócone drzewo, ślady znikały, by pojawić się przy jego drugim końcu. Podręcznikowy przykład gubienia pościgu przy wykorzystaniu dobrodziejstw starego lasu. Czasem zwierzę odbijało w bok i gdy wydawało się, że na dobre je zgubiliśmy, tropy wracały.

Zniknęły kilkanaście metrów przed granicą państwową. Po prostu nagle się urwały, jakby kot wyparował. Wydawało się to absurdalnym zwieńczeniem układu tanecznego, który odtwarzaliśmy od co najmniej dwóch kwadransów. Ale zaraz Zenek kazał mi dokładnie przyjrzeć się ostatniemu z odbić, a mój zawód został migiem przekuty w jeszcze większy zachwyt. Ryś po prostu zawrócił, wstawiając łapy idealnie w miejsca po swoich ostatnich krokach, a potem niezauważenie odbił gdzieś na zachód. Po drodze na pewno nam się przyjrzał.

– Być może nigdy w życiu nie znajdziesz się bliżej rysia niż dziś – powiedział Zenek kilka minut później, gdy tarabaniliśmy się z lasu wzdłuż jeszcze jednego strumienia, by ostatecznie dojść do wsi.

To nie była do końca prawda. Widziałem już wcześniej rysia. Stał wewnątrz niedużej woliery na terenie rezerwatu pokazowego żubrów Białowieskiego Parku Narodowego, zupełnie nieruchomo, przypominając bardziej zwierzę wypchane niż doskonale nieuchwytne. Ale i tak robił wrażenie: rozmiarem, masywnością, ukrytą w grubych łapach siłą. Żadne inne zwierzę, które stanęło w polu mojego widzenia, nie wprawiło mnie w takie osłupienie jak tamten na wpół oswojony ryś. Ale teraz byłem jeszcze bardziej skołowany lub – niech żyje język polski! – zbity z tropu. Rozpływałem się bowiem nad zwierzęciem, którego wcale nie zobaczyłem, w myślach raz po raz przeżywając to nie-spotkanie.

Ostrowidz

A więc kot w butach ducha. Od początku kultury pisanej ryś kroczy przez dzieje jako zwierzę tajemnicze, niejasne, niewidoczne. XIII-wieczny florentczyk Brunetto Latini twierdził, że to nic innego niż dziwna odmiana wilka. O wzroku tak bystrym, że przenika ściany i góry. Takich głupot było zresztą więcej, na czele z tą, wedle której uryna rysia w zetknięciu z glebą stawała się lyncurium, bursztynem. Dowód? To widok rysia, który zakopuje swój mocz w piasku, by człowiek nie mógł go spieniężyć. Zaiste, właściciele kotów domowych, nie wiecie, co tracicie, sypiąc do kuwet ekologiczny żwirek.

Ów ostry jak brzytwa wzrok, który każe rysiowi przenikać skały, przeniknął do rysiologii tak skutecznie, że odpryski tych wierzeń widać choćby w języku. I to po sąsiedzku, na Słowacji, gdzie na rysia mówi się ostrovid. Dziś jednak możemy napisać, powołując się na monografię autorstwa Henryka Okarmy z Instytutu Ochrony Przyrody PAN i Krzysztofa Schmidta z Instytutu Biologii Ssaków w Białowieży, że ryś wcale nie widzi ostro. Otaczająca jego siatkówkę odblaskowa warstwa odbija światło, które już przez tę siatkówkę przeszło, by uczyniło to jeszcze raz. „Zatem komórki zmysłowe są ­pobudzane dwukrotnie przez tę samą dawkę promieniowania, ale odbicie nie jest doskonałe i obraz rozmywa się” – zauważają naukowcy. A potem, być może żeby ostudzić trochę pewność siebie współczesnej biologii, dodają, że ciągle nie wiemy np. tego, czy dzikie koty widzą kolory. Wiemy natomiast, że w ciemności nic nie umknie ich spojrzeniu.

Na Ziemi żyją współcześnie cztery gatunki rysia, po dwa po obu stronach Atlantyku. Ryś rudy, niepozorny, lubiący różne siedliska kot z Ameryki Północnej. Ryś kanadyjski, leśny koneser zajęcy, którego długie futro czyni go znacznie większym, niż w rzeczywistości jest. Znajdujący się na skraju wymarcia ryś iberyjski oraz nasz, największy ze wszystkich, ryś euroazjatycki. Ostrowidz. Choć jego europejską populację uważa się za stabilną, to liczy raptem dwa tysiące osobników. Dwieście rysi żyje w Polsce. Około stu – w polskich Karpatach. Te ostatnie to ewenement w skali kontynentu. O ile rysie są ubarwione wyjątkowo różnorodnie – od jasnych, płowych po cętkowane niczym lamparty – o tyle te karpackie jak jeden mąż noszą cętki. Można się zastanawiać, czemu służyć ma w górskich realiach tak jaskrawe ubarwienie, ale tylko dopóty, dopóki nie zobaczy się fotografii rysia w krwistej jesiennej buczynie. Dowody na wyjątkowość karpackiego rysia kryją się również pod jego skórą – ich niska zmienność genetyczna w tej populacji oraz duża odmienność od pozostałych europejskich przedstawicieli gatunku świadczą o długotrwałej izolacji, być może trwającej od czasów ostatniego zlodowacenia. Karpacki ryś to ewenement w skali świata.

Pocałunek

Kilka godzin po tropieniu, w leśniczówce położonej wewnątrz Magurskiego Parku Narodowego, nad rwącym o tej porze roku potokiem, Zenek pokazuje na komputerze nagrania z fotopułapek. To dobry moment, żeby go przedstawić: Zenon Wojtas jest biologiem i ekspertem od dużych drapieżników, a więc niedźwiedzi, wilków i rysi, pracownikiem wspomnianego Parku oraz karpackim autochtonem, który wychował się w tutejszych lasach. Choć pracuje w Beskidzie Niskim, obszarem jego zainteresowań są całe Karpaty Wschodnie.

Wbrew lokalnym trendom, fascynacja przyrodą nie zrobiła z niego myśliwego. Zamiast strzelać do zwierząt, prowadzi monitoring ich populacji, ratuje osobniki wymagające pomocy, od czasu do czasu również fotografuje. Choć na jego podjeździe stoją dwie terenówki, magurskie drogi przemierza zdezelowanym granatowym seicento, które mniej rzuca się w oczy. Przewiercił w nim podłogę pod fotelami, żeby z auta wylewała się woda, której nabiera przy przekraczaniu brodów.

Na dysku komputera trzyma wiele pamiątek po spotkaniach z karpackimi drapieżnikami. Nagrał np. konfrontację rysicy z wilkiem, której przyglądały się dwa młode koty, jakby to była lekcja stanowczości udzielana im przez matkę. Albo niedźwiedzia nad padliną, którego obserwował przez noktowizor. Innym razem wczesną wiosną natknął się na wymęczonego marcowaniem rysia, który usnął w śniegu. Zenek bezszelestnie podjechał do niego na nartach i przypatrywał się mu z metrowej odległości. Zwierzę obudziło się dopiero po dłuższej chwili, po czym uciekło.

Patrzymy na dorosłego rysia, którego Zenek złapał w aparat zeszłorocznej zimy. Najpierw natknął się na padlinę – zabitego w buczynie jelenia. To zwykle za duży kąsek, żeby zjeść go za jednym posiedzeniem. W takich sytuacjach kot chowa żer pod śniegiem lub gałęziami, by nie znalazły go wilki czy dziki. A potem regularnie wraca. Literatura zna nawet przypadki ukrywania rysich ofiar na drzewach.

Tamtej zimy Zenek rozstawił w okolicy nieduży namiot. Zaobserwował, że ryś pojawia się w tym miejscu z zadziwiającą regularnością – co siedem dni. Którejś niedzieli, w nocy, przy pełni, Zenek zapakował aparat z teleobiektywem, poszedł do lasu i schował się w namiocie, który stał już miesiąc i był całkowicie zasypany śniegiem. Leżał na plecach, z aparatem rozstawionym nad sobą na niskim statywie. Godzinami walczył z zimnem, snem i nudą, bo nic się nie działo. Nad ranem, gdy bateria aparatu była już niemal całkiem rozładowana, w obiektywie pojawił się duży ryś. To był jedyny raz, gdy przyszedł do ofiary o poranku. Wcześniej działo się to tylko nocą. Przybliżamy obraz na ekranie do tego stopnia, że widać pojedyncze włosy na ceglastym futrze i sterczących pędzelkach na szczycie uszu. Brązowe oczy zdają się patrzeć w obiektyw, język wędruje po nosie.

Nieodżałowany Arkadiusz Szaraniec opisał kiedyś pocałunek z rysiem i dotyk takiego języka. Kot grał w przyrodniczym serialu, był prawie oswojony, więc Szaraniec wziął go na ręce, a ten chwilę później zaczął mruczeć, naprężać łapy i wpijać pazury w jego ubranie: „Patrząc mu prosto w oczy, starając się nie mrugnąć, złapałem zębami jego przegub, zacisnąłem szczęki powoli i delikatnie, ale dość stanowczo, czując kość pod futrem… i puściłem, ale po dłuższej chwili. Zastygł w milczeniu. Po chwili ciszy zwolnił chwyt swoich obu łap i odwzajemnił się długim, czułym i równie delikatnym karesem – otworzył pysk, a następnie tak samo jak ja, czyli w zwolnionym tempie, ugryzł mnie w twarz, ale tak ledwie, ledwie wyczuwalnym dotykiem samych kłów. A potem jeszcze poprawił ostrym jak tarka i długim językiem, przejechał nim powoli po moim policzku z dołu do góry, tak raz a dobrze. Szybkie lizanie zdobyczy pozbawia je piór, sierści i pozwala lepiej wgryźć się w soczyste, żywe, pulsujące ciepłą krwią mięso”.

Niewidzialność

Ryś został w Polsce objęty ochroną w 1995 r. i dopiero od tamtej pory z uwagą zaczęliśmy przyglądać się dynamice jego populacji. Wcześniej, jak w przypadku każdego innego drapieżnika, traktowany był raczej jak szkodnik, który demoluje populacje kopytnych w polskich lasach. W niektórych podlaskich i mazurskich domach na ścianach wciąż znaleźć można wyprawione rysie skóry, zwykle mocno już zakurzone i wypłowiałe, jak wstydliwa pamiątka po słusznie minionych czasach. Trochę zapomniany pisarz Bohdan Czeszko opisał kiedyś scenę, w której zasłużony dla rozmnożenia polskiej populacji bobra prof. Wirgiliusz Żurowski zabija rysia, bo ten nad żeremiem czyha na ofiarę. Życie bobra za rysia – rozstrzygnięcie z dzisiejszej perspektywy szokujące.

Jeśli nie liczyć Karpat, najwięcej rysi żyje w województwach północno-wschodnich, gdzie wciąż zachowało się sporo rozległych terenów leśnych. Puszcza Augustowska, Knyszyńska, Białowieska czy Piska przechodzą jedna w drugą, stanowiąc długie i bezpieczne korytarze migracyjne.

Wprowadzonym ćwierć wieku temu rygorom ochronnym towarzyszyły reintrodukcje, w tym najgłośniejsza, bo dotycząca lasu podwarszawskiego, gdzie rysi nie było już od kilkuset lat. W latach 1994–2002 w Puszczy Kampinoskiej wypuszczono na wolność 32 koty pochodzące z europejskich ogrodów zoologicznych, głównie ze Szwecji, Niemiec i Finlandii (jeden zmarł w czasie transportu). Początkowo były śledzone za pomocą obroży telemetrycznych, które z czasem poodpadały lub wyczerpały się ich baterie. Zwierzęta zaczęły ginąć – m.in. na drogach czy z powodu chorób – i się rozchodzić. Notowano je m.in. w lasach regionu włocławskiego.

Dziś, jak przekonuje Karol Kram, biolog z Kampinoskiego Parku Narodowego, w puszczy żyją dwa, trzy, może cztery rysie, bo taka jest jej pojemność względem ich typowego areału. Raz na jakiś czas – ostatnio w 2020 r. – zwierzę łapie się w fotopułapkę. I jest to właściwie jedyny dowód ich obecności. Podwarszawskich rysi na własne oczy nie ogląda właściwie nikt.

– Ale to już trzecie czy czwarte pokolenie. To, że ich nie widać, albo widać wyjątkowo rzadko, wcale nie znaczy, że ich nie ma – mówi Kram.

Ewenementem są obserwacje udokumentowane, jak ta z Żegiestowa z sierpnia 2012 r. Na całkiem wyraźnej fotografii widać rysia, który przechodzi przez jezdnię w sąsiedztwie przejazdu kolejowego, nic sobie nie robiąc z pomarańczowej betoniarki czekającej na otwarcie szlabanu. Albo ta z marca roku bieżącego, gdy leśniczy z Nadleśnictwa Maskulińskie w Puszczy Piskiej przyłapał dużego kota na składzie drewna. Ryś mruczał, w pełni świadom bycia filmowanym. Nieświadom za to tego, że za chwilę trafi na czołówki największych polskich portali internetowych.

Tylko niektórzy komentujący to nagranie internauci zauważyli, że z pozoru niewinny obrazek jest bardzo symboliczny – stos drewna to tak naprawdę zniszczone siedlisko tego drapieżnika.

Bariery

Według grupy biologów ze Stowarzyszenia dla Natury „Wilk”, Instytutu Badawczego Leśnictwa oraz Instytutu Biologii Ssaków PAN zabiegi ochronne i wsiedlenia nie sprawiły, że ryś rozprzestrzenił się na cały kraj. Puszcza Kampinoska nie stała się kluczowym punktem na mapie kocich wędrówek. Choć rysie widuje się choćby w Karkonoszach, Górach Izerskich, Górach Stołowych, w Borach Tucholskich czy na Pomorzu Słowińskim, to jednak są to wyłącznie pojedyncze migrujące samce.

Na zachód od Wisły samice z młodymi – które świadczą o trwałości populacji – notuje się tylko w puszczach Kampinoskiej i Bolimowskiej oraz na Pojezierzu Gostynińsko-Włocławskim. W podobnym czasie inny uratowany od wymarcia drapieżnik – wilk – rozprzestrzenił się na całą Polskę i żyje dziś praktycznie w każdym większym lesie. W przeciwieństwie do niego wędrujący ryś niemal nigdy nie opuszcza terenów leśnych. Choćby miał przemieszczać się samym ich skrajem. Nie zadowoli się też zwykłym lasem gospodarczym. Do polowań potrzebuje starodrzewi z martwymi kłodami, za którymi można by się schować lub zaczaić. Największym wrogiem rysia są więc gospodarka leśna i gęsta sieć dróg.

Jak zauważa Kram, rysiowi do szczęścia potrzeba przede wszystkim przestrzeni. Lasu nieograniczonego szosami czy zabudowaniami, które stają na drodze migracjom, poszukiwaniom nowych areałów i partnerek, a tym samym mieszaniu genów. Przejścia dla zwierząt nad drogami są standardem tylko na autostradach i nowych ekspresówkach. Zwykła jednopasmowa szosa wojewódzka potrafi być dla skrytego zwierzęcia barierą nie do pokonania. Albo śmiertelną pułapką. W efekcie rysie kampinoskie czy choćby te karpackie kiszą się we własnym sosie, nierzadko krzyżując się w ramach swojej rodziny. Stają się przez to bardziej podatne na chorobotwórcze pasożyty.

Napisz, że giną

Telefon dzwoni w kwietniu, kilka tygodni po mojej wizycie w Karpatach. Zenek jest wkurzony. Przeklina. Przed weekendem z rowu przy drodze wojewódzkiej nr 993 nieopodal Folusza wyciągnął dorosłego samca. Duży kot zginął potrącony przez samochód.

To szósty martwy ryś w ostatnich czterech latach w Magurskim Parku Narodowym lub jego bezpośrednim sąsiedztwie. Jednego przejechano we wrześniu 2019 r. na drodze z Nowego Żmigrodu do Krempnej. Jak na ironię, stało się to tuż obok znaku drogowego z ostrzeżeniem o rysiach na drodze, ustawionego tam przez WWF Polska. W styczniu 2020 r., kilka kilometrów dalej, ktoś potrącił jego matkę. Rysicę znaleziono w krytycznym stanie, trafiła do kliniki weterynaryjnej, ale nie przeżyła operacji składania kończyny. Wcześniej, w kwietniu 2017 r., nieopodal wsi Kryg pracownicy parku natrafili na skrajnie wycieńczoną samicę z dwójką dzieci. Zwierzęta były w tak złym stanie, że nie miały siły polować. Pośmiertne badanie wykazało, że były nosicielami świerzbowca.

– Musisz o tym napisać. Niech ludzie wiedzą, że po prostu zabijamy ten gatunek – słyszę w słuchawce. – Mamy coraz szybsze samochody, coraz więcej dróg, którymi szatkujemy lasy, i w ogóle nie myślimy przy tym o zwierzętach. Przecież te sześć rysi to jest trzy procent całej polskiej populacji! A jeśli w całej Europie są ich dwa tysiące, to strata każdego staje się prawdziwym dramatem. Rysie umierają po cichu.

Chwilę później w mojej skrzynce mailowej pojawia się zdjęcie. Jezdnia jest zwężona, trwa jej remont. Zwłoki leżą na dnie rowu, przy przepuście, przez który bystro płynie woda. Futro dawno wyblakło i się zmierzwiło. Zamiast ulotnego ducha – trup z przetrąconym karkiem. Nie mam podstaw sądzić, że widzę to samo zwierzę, które kilka tygodni wcześniej przyglądało mi się w lesie, ale nie umiem przestać myśleć, że tak właśnie jest. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18/2021