Złe sny

Słowo „papier” brzmi tak samo w prawie wszystkich językach, bo korzeniami wczepia się w dno Nilu.

22.02.2016

Czyta się kilka minut

Paweł Reszka /  / Fot. Grażyna Makara
Paweł Reszka / / Fot. Grażyna Makara

Jesteśmy przedstawicielami ostatniego pokolenia, dla którego papier ma znaczenie. Dla pokoleń następnych będzie on znaczył tyle, co dla nas papirus. Tylko wśród nas papier może budzić takie namiętności. Tylko my wiemy, że ulotny, łatwy do zniszczenia jest jedynie z pozoru. Nigdy nie spłonie, zawsze pozostawi jakiś ślad. A jak to jest żyć ze świadomością, że gdzieś tam w dalekiej przeszłości pozostał za nami jakiś papier? Dowód bardzo złego uczynku?

Czy zaraz po popełnieniu występku słyszymy makbetowski głos: „nie zaśniesz więcej”? „Możesz liczyć na każdy zaszczyt, każde wyróżnienie – tylko spokojny sen jest już poza twoim zasięgiem”. A więc z jednej strony zaszczyty, a z drugiej powracające koszmary. Czy to wysoka cena?

A dalej? Pozostaje tylko próba zapomnienia? Z radością widzimy, jak papierowa namiętność kurzy się i odchodzi w niepamięć. Kto dziś zwraca uwagę na papier? Kto ma na to czas? Świat idzie innym rytmem. To pocieszające.

Anachroniczni miłośnicy papieru. Redukowani przez czas do grupki źle ubranych emerytów. Codziennie rano tłoczą się, niby stadko wron na śniegu, pośrodku wielkiej hali hipermarketu. Zawsze w tym miejscu, w którym stoi kosz ze świeżą prasą. Nie mogą, bez płacenia, zabrać gazet do domu. Nie stać ich na to. Ale tu na miejscu mają prawo do woli sycić się papierem. Dotykają, mną, artretycznymi palcami rozmazują świeży druk. Jak ptaki bywają drapieżni – przepychają się do bardziej łakomych kąsków, o których słyszeli w radiu. Łypią z ukosa na konkurentów, a na innych współbiesiadników patrzą z zimną wyższością. Bo – warto wiedzieć – nie wszystkiego na tym żerowisku wypada dotykać. Co dla jednego jest wyjątkowo słodkim cymesem, to w ptasich oczach drugiego jest podejrzaną padliną.

Dlatego obserwują się ze wzajemną rezerwą – jakby mieli w zanadrzu jedni na drugich jakieś papiery – dowody zdrad, fałszywych zrywów, które w istocie były oportunistyczną uległością. To, że nie dziobią się po rękach, wynika tylko z tego, że są stadem tchórzliwym – to cecha tego wysmaganego przez los gatunku.

Gdy pojawia się ktoś obcy, kto dziarskim krokiem idzie ku półce z programem telewizyjnym, podnoszą zasnute kataraktą gałki i pośpiesznie rozstępują się na boki. Wkroczenie kogoś ze sklepowej obsługi powoduje, że podnoszą głowy. W każdej sekundzie są gotowi powiedzieć: „Ja tu tylko na chwilę, już dawno poszedłbym daleko, ale – sam pan widzi – trudno dopchać się przez tych tutaj…”.

Ale tym razem wcale nie chodzi o nich. To tylko na warzywnym znów się coś rozlało – mówili o tym przez megafon – albo na mięsie, jak zwykle, psuje się zamrażarka. Prawdę mówiąc, nigdy nie chodzi o nic. Gdy sklep zechce pozbyć się takich zbiegowisk – zwyczajnie pozbędzie się gazet. Dziś są niegroźną egzotyką, ale jutro? Kto wie? Wyrzucą ich stąd bez żalu i słowa wyjaśnienia. Dlatego czasem myślą – bladzi jak papier – jak wówczas będzie wyglądało życie. Wokół czego zgromadzą się namiętności. Co będzie ważne, skoro papier nie będzie się już liczył zupełnie?

Bo dla nich, dla nas, ważne jest to, co na papierze. Przez całe życie gromadziliśmy tony wokół siebie. Najintymniejsze myśli zapisywaliśmy na kawiarnianych serwetkach. Burze i rozstania kończyły się rwaniem na drobne kawałeczki albo paleniem wspólnych wspomnień. Gdy szukaliśmy tego, co przeszło, skończyło się przed wiekami albo przed chwilą, też zawsze chcieliśmy mieć ślad pisany. A gdy wchodziło się do opuszczonego w pośpiechu domu „na reportaż”, czego szukaliśmy? Może gdzieś jest nazwisko właściciela? Album rodzinny? A co napisano na odwrocie zdjęć? Kim byli ci ludzie, jakie czytali książki? Są na nich jakieś dedykacje? Dopiski na marginesach? Czy z pożogi ocalały listy? Pisane przez kogo? Kobietę, mężczyznę, dziecko – ileż można wyczytać z charakteru pisma, z koloru atramentu. Wtedy papier był czymś stałym, jak kotwica. A dziś? Świat żyje po swojemu, w internecie, na tablecie, komputerze, sieci socjalnej, na własnych niezrozumiałych już dla nas wariackich papierach…

Tak sobie myślimy, ale to tylko pocieszenie. Bo przecież wiemy, że „ten” papier leży ciągle w zapomnianej szafie. Mamy tego świadomość, bo zawsze pojawiały się poszlaki, pominięte w pośpiechu ślady. A zresztą papier jest trwalszy od skał – kto rozumie to lepiej od nas?

A gdy wypłynie? Co wtedy?

Wrony z hipermarketu smutno pokiwają głowami. W sumie dla nikogo to nie nowina. Więc zasadniczo nic się nie zmieni, tylko ustaną złe sny. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2016