Cyrk z owocami

Płukane z pleśni w chemicznej kąpieli, wybarwiane spalinami, transportowane w cieple, opatrywane fałszywą etykietą. Spreprarowane przez handlarzy i importerów tak, by cieszyły oko klienta. Kosztem jego zdrowia.

07.06.2011

Czyta się kilka minut

Nawalił agregat i przeszła burza. Tak spleśniałe truskawki mogą trafić wszędzie: na przetwory albo do dyskontów / fot. z archiwum bohatera tekstu /
Nawalił agregat i przeszła burza. Tak spleśniałe truskawki mogą trafić wszędzie: na przetwory albo do dyskontów / fot. z archiwum bohatera tekstu /

Sztuka spożywczej kosmetyki ma piękną, starożytną tradycję. "Jak poprawisz jakość złego miodu? - pytał Marek Gawiusz Apicjusz w podręczniku sztuki kulinarnej z V wieku. - Zły miód przeznaczony na sprzedaż uczynisz dobrym, jeśli wymieszasz razem jedną część złego miodu z dwiema częściami dobrego". Prawda, że proste? Przynajmniej naturalne. Dziś jeszcze prościej sięgnąć po niedrogie, szybko działające środki chemiczne, które zatrą ślady nieświeżości, w okamgnieniu odmłodzą stary owoc lub przeciwnie - jeśli potrzeba, niedojrzały owoc w ciągu jednej nocy uczynią zdatnym do sprzedaży.

- W Polsce truskawka, drogi panie, jest towarem przemysłowym - słyszę od pana Tomasza, jednego z największych polskich importerów warzyw i owoców. Nocą, w magazynie w jednym z polskich miast wojewódzkich, pochylamy się nad paletą z hiszpańskimi truskawkami skąpanymi w pianie biało-

-popielatej pleśni. - Nawalił agregat - wyjaśnia pan Tomasz - potem przeszła burza i cały transport szlag trafił. Ale niech pan spojrzy, jakby z pleśni obmyć, truskawka twarda i piękna.

- Co pan z nimi zrobi? - pytam, przeczuwając najgorsze.

- Zgłoszę do odszkodowania. Potem umyję i sprzedam dla kur. Kurom pantofelek nie szkodzi, a żaden urzędnik w Polsce nie uwierzy, że wyrzuciłem towar.

Można tak, można inaczej. Na przykład urządzić chemiczną kąpiel i w parę minut po pleśni nie zostałoby śladu. Oprócz tej, co siedzi w samym owocu. Ale tej nie widać. Truskawka piękna i polska. Jak się zejdzie z ceny, kupią nie tylko firmy przetwórcze i dyskonty. Także poważne sieci supermarketów, za gotówkę.

- A jak pan sprzeda dla kur takie piękne umyte - upewniam się

- skąd wiadomo, że chłop po drodze części nie sprzeda na targu?

- Nie wiadomo.

Etylen, fitohormon wytwarzany przez dojrzałe owoce, czyni cuda. Gdy się włoży dojrzałego pomidora do koszyka z niedojrzałymi, etylen udzieli się wszystkim. Dojrzeją o wiele szybciej. Nie tak szybko jednak, by zadowolić polskich importerów. Ci muszą z zielonego pomidora zrobić różowego w ciągu jednej nocy. Bo zielony pomidor kupiony w Hiszpanii kosztuje o połowę taniej niż dojrzały, czerwony. Tańszy jest też jego transport - agregaty w chłodniach tirów zużywają mniej ropy. Prosto z krzaka ląduje w "klatkach" (czyli specjalnych, przewiewnych skrzynkach) ładowanych paletami na tira, nie obciążając swoją dalszą obecnością kieszeni producenta. Ale chodzi o to, by nie obciążał kosztami przechowywania także naszych rodzimych przedsiębiorców. Jak błyskawicznie zmienić zielonego pomidora w czerwonego? Korzystając z dobrodziejstwa etylenu. Nie tego obecnego w dojrzałym pomidorze. Tego, który stanowi jeden z chemicznych składników spalin.

"Cyrkiem" nazywają importerzy miejsce, które oficjalnie nosi nazwę przechowalni. Latem może to być wielki gumowy namiot, zimą raczej podnajęta hala. Cudowna przemiana zielonego pomidora w czerwonego nie wymaga specjalistycznego sprzętu. Ot, kilka starych żuków, nys i tarpanów przerobionych na gaz. Kilka butli z propanem-butanem. Rury wydechowe wprowadzone do namiotu. I jedenaście godzin nieustannej pracy silników, spalinowa kąpiel, podczas której potężna dawka etylenu wybarwia skórkę owocu co najmniej na różowo. Jedna noc i jedna przechowalnia, to nawet 40 tirów, czyli ok. 800 ton cudownie odmienionego pomidora.

Importer radzi kupować pomidory z zieloną gałązką. Najlepiej włoskie lub hiszpańskie. Raczej te z papierowych opakowań niż z czarnych, plastikowych. Te przychodzą do Polski już dojrzałe. Gdyby nocowały w spalinowym cyrku, gałązka by zżółkła i zeschła. Bo gałązka żywi się z owocu (dlatego zaraz po kupieniu dobrze jest ją odłamać. Po co ma nam zjadać pomidora?).

Trudno się dziwić, że właściciele spalinowych cyrków uchodzą w branży za elitę. Którą klasę dostanie takie ołowiane warzywo? - Zwykle III albo IV - odpowiada pan Tomasz. - To jest towar dla wielkich sieci marketów i sklepów dyskontowych.

- A skąd wiadomo, że jakiś przedsiębiorczy kierownik stanowiska warzywnego nie naklei na nich znaczka pierwszej jakości? - dopytuję.

- Nie wiadomo.

Importowane warzywa i owoce pierwszej klasy jakościowej właściwie nie trafiają do supermarketów. Są zbyt drogie. Klasę warunkuje wiele czynników: począwszy od rodzaju zbioru (ręczny lub maszynowy), jakości gleby, marki producenta, przechowywania (tzw. owoc "rzucany" nie dostanie "jedynki"), aż po sposób nawożenia (przy "jedynce" jedynie nawozy naturalne, czyli rozcieńczona wodą gnojówka). Jeśli więc w ogóle zdecyduję się jeszcze sięgnąć po owoce po naszej nocnej inspekcji, pan Tomasz radzi szukać ich na placu targowym. Choć i tu potrzeba wiedzy i doświadczenia, którą posiąść można chyba jedynie wówczas, gdy się samemu owoce sprowadza. Sprzedawcy z targów ulicznych także nierzadko zaopatrują się nad ranem u importerów, na gildiach warzywno-owocowych. Ale nawet wówczas będą mieli owoc nieco lepszy niż hipermarket. Bo ten czeka zwykle do ostatniej chwili i kupuje owoce z najkrótszą przydatnością do spożycia, po najniższej możliwej cenie.

Na końcu przychodzą... studenci. Dorabiają sobie nocą, w marketach, przy sortowaniu owocowych resztek. Zawsze się coś ocali, przemyje w denaturacie.

Pomidor zakupiony u hiszpańskiego producenta będzie jechał do Polski kilkanaście godzin w klimatyzowanej naczepie tira, tzw. lodówce. W stałej, kontrolowanej temperaturze 3,8o C. Chyba że kierowca postanowi zaoszczędzić nieco na paliwie, by je później spuścić i sprzedać na lewo. Może to zrobić łatwo, podnosząc temperaturę o dwa-trzy stopnie. Ma przecież przed sobą co najmniej 2 tys. km. Na 200 kilometrów przed granicą zejdzie do 2o C i owoc na wyładunku znów będzie chłodniutki. Czy jest na to rada? Pan Tomasz wyposażył się w specjalną sondę mierzącą temperaturę wewnątrz owocu. Ale na polskich kierowców to wciąż za mało. Hiszpańskie pomidory dla jego firmy wożą więc dziś głównie Hiszpanie. Pomidor przechowywany w stałych 3,8o C będzie świeży przez kolejne półtora do dwóch tygodni. Stopień więcej podczas podróży skróci ten czas do 3-4 dni. Przy 6o C zacznie się psuć po dwóch dniach. Będzie się nadawał tylko do przetworzenia albo na paszę dla zwierząt. Albo do wielkich sieci dyskontowych.

Po czym poznać dobrą pomarańczę? Pan Tomasz kładzie dłoń na owocu i używa porównania, którego nie wypada cytować w katolickim tygodniku. - Skórka musi być gruba, twarda, jędrna, jak najbardziej chropowata, nierówna - tłumaczy. - Gliceryna i inne środki przeciw robakom wygładzają owoc. Wnikają do 1,2 mm w skórkę. Takie lśniące, śliskie, gładkie pomarańcze o cienkiej skórce może i ładniej wyglądają, ale to nie robota natury, tylko chemii.

Ale mamy chyba jeszcze polskie jabłka? - O, jabłek też sprowadzamy sporo na polski rynek - odpowiada pan Tomasz. - Z Francji, Turcji, Włoch, a nawet z Maroka. Coraz lepszych. Nasze polskie tak ładnie nie wyglądają.

Jabłka też dziś muszą pięknie wyglądać. - Kiedy ostatni raz widział pan jabłko z oczkami? - pyta pan Tomasz, a widząc moją konsternację, szybko tłumaczy: - Takimi niewielkimi plamkami, świadczącymi o tym, że jakiś robak zainteresował się owocem. Krótko mówiąc, że owoc nie był pryskany.

Rzeczywiście: jabłka sklepowe i te z placu są okrąglutkie, gładkie, lśniące (może z wyjątkiem, jak na razie, szarej renety), zwykle podobnej wielkości. Ładne. - Sadownicy pryskają już nie tylko owoce. Pryskają drzewka, żeby odstraszyć owady na długo przed tym, nim owoc dojrzeje - mówi importer.

O banany nawet nie pytam. Z bananami pan Tomasz skończył raz na zawsze w 2002 r. Ktoś pomylił paczki na przeładunku w Les Canaria i do jego magazynu trafiły banany nadziewane przez przemytników narkotykami. Tydzień przesłuchań w prokuraturze... Do importu bananów trzeba mieć mocne nerwy.

Imię bohatera tekstu zostało zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2011