Zjednoczenie, którego nie będzie

100 lat po powstaniu Irlandii Północnej i ponad 20 lat po ugodzie, która kończyła krwawy konflikt, na wyspie doszło do osobliwej sytuacji: nikt nie pragnie zjednoczenia Północy z Południem.

24.05.2021

Czyta się kilka minut

Zamieszki na ulicach Belfastu, 7 kwietnia 2021 r. / JASON CAIRNDUFF / REUTERS / FORUM
Zamieszki na ulicach Belfastu, 7 kwietnia 2021 r. / JASON CAIRNDUFF / REUTERS / FORUM

Niełatwo przyszło mi napisanie tego zdania. Jestem Irlandczykiem, do tego głęboko zakorzenionym w idei republikańskiej. Jeszcze rok temu byłem przekonany, że zjednoczona Irlandia, ten Święty Graal każdego republikanina, to cel możliwy do szybkiego osiągnięcia. Brexit, rosnący zakres wolności socjalnych i kulturalnych w Republice Irlandii oraz zmiany demograficzne na korzyść irlandzkich nacjonalistów w Irlandii Północnej – wszystko to zdawało się sprzyjać urzeczywistnieniu tego marzenia. Jednak dziś ono blaknie, jak statek znikający za horyzontem. Jestem po czterdziestce i będę doprawdy szczęśliwy, jeśli za mego życia zobaczę zjednoczenie mojej Zielonej Wyspy.

Oto kilka faktów, które pomogą zrozumieć istotę wydarzeń.

Czas kłopotów

Na irlandzkiej wyspie są dwa państwa. Jedno to niespełna pięciomilionowa Republika Irlandii, rządzona z Dublina i składająca się z trzech prowincji: Leinster na wschodzie, Munster na południu i Connaught na zachodzie. Przeważająca część czwartej prowincji, Ulsteru, liczącego 1,9 mln mieszkańców, należy do Zjednoczonego Królestwa i znana jest jako Irlandia Północna. Została stworzona w 1921 r. na mocy traktatu, który kończył brutalną wojnę o niepodległość, jaką Irlandczycy stoczyli z Anglikami.

Do niedawna większość ludności Irlandii Północnej stanowili protestanci, zdecydowani zwolennicy unii ze Zjednoczonym Królestwem. To potomkowie kolonistów z Anglii i Szkocji, którzy osiedlali się tu od 1606 r., w ramach uwieńczonych powodzeniem przedsięwzięć nakierowanych na anglicyzację Irlandii. Katolicy, którzy utracili ziemię na rzecz tych protestanckich kolonistów, starali się ją odzyskać i tak zaczął się krwawy konflikt religijny, który tli się do dziś (przy nim współczesne rozbicie polityczne i kulturalne w Polsce wygląda jak przepychanki przedszkolaków).

Po roku 1969 konflikt w Irlandii Północnej (zwany Troubles; ang. kłopoty) stał się tak intensywny, że przybrał cechy wojny domowej. Rozgrywany był przy pomocy bomb i pocisków. Na porządku dziennym były bomby-pułapki, masakry kobiet i dzieci oraz zamachy na członków brytyjskiej rodziny panującej. Ludzie znikali bez śladu. Do akcji wprowadzono brytyjską armię, by pomogła protestantom podporządkować sobie ówczesną mniejszość katolicką. Katolicy stworzyli własną siłę zbrojną: Tymczasową Irlandzką Armię Republikańską [PIRA; powstała ona poprzez odłączenie się od historycznej IRA, ale potem była powszechnie określana jako IRA – red.]. Mój ojciec uczestniczył w ich zbrojnej walce o zjednoczenie. W takich miastach jak Belfast i Derry działała partyzantka miejska. Armia brytyjska, policja, różne protestanckie ugrupowania paramilitarne, wreszcie IRA – wszyscy oni grali w grę o sumie zerowej, która w końcu zdegenerowała się do gangsterki i wojny na wyniszczenie.

Taka bywa wojna domowa. Nie ma w niej zwycięzców. Wszyscy tracą, choć nie wszyscy tak samo.

Wtedy do akcji wkroczył prezydent USA Bill Clinton. A także brytyjski premier Tony Blair oraz Bertie Ahern, premier Republiki Irlandii. W 1998 r. wynegocjowano pokój (nazwano to Porozumieniem Wielkopiątkowym) i odtąd protestancka większość, lojalna wobec królowej i dumna ze swych brytyjskich tradycji, dała się, choć z niechęcią, wciągnąć w system współrządzenia Irlandią Północną wspólnie z katolickimi republikanami.

Przez ostatnie 23 lata Irlandia Północna cieszyła się pokojem, ale ostatnio stanęła w obliczu najpoważniejszego kryzysu w swojej krótkiej pokojowej historii.

Czas zmian

Gdybyście przed pandemią zapytali mnie, czy wyobrażam sobie zjednoczoną Irlandię, odpowiedziałbym: tak, i to w ciągu mniej więcej pięciu lat, może nieco dłużej. Nastroje na wyspie były dobre. Małżeństwa tej samej płci zostały już w Republice zalegalizowane. Przed rokiem 2018 nasze ustawodawstwo aborcyjne było podobne do aktualnie obowiązującego w Polsce. Zostało zmienione jako rezultat referendum przeprowadzonego w tymże roku. Młode pokolenie w Irlandii Północnej – i to zarówno protestanci, jak też katolicy – patrzyło nie bez zazdrości na styl życia w nowoczesnej, liberalnej i kosmopolitycznej Republice, porównując go z brakiem perspektyw i wyboru u siebie. Na horyzoncie majaczył poza tym brexit. Rolnicy i przedsiębiorcy byli zaniepokojeni. Choć w Irlandii Północnej 55 proc. głosujących w referendum brexitowym opowiedziało się za pozostaniem w Unii Europejskiej, to wieloletnie związki Irlandii Północnej z Wielką Brytanią nie pozostawiały alternatywy, że Unię trzeba będzie opuścić. Liberalni protestanci zaczęli wysyłać pod adresem Republiki pojednawcze sygnały.

Media zalała fala spekulacji i marzeń o jednej wspólnej Irlandii. Wydawało się, że brexit, ten pomysł obecnego premiera Borisa Johnsona, w ciągu zaledwie trzech lat lepiej przysłużył się idei zjednoczenia niż sto lat walki zbrojnej. Pádraig Ó Muirigh, doradca republikańskiej partii Sinn Fein, skonstatował: „To brexit nadał sprawie kosmicznego przyspieszenia. Mam całkiem realne przekonanie, że żyjemy w czasach historycznych”.

Czas przyciągania

W 2019 r. Johnson zgodził się na ustanowienie postbrexitowej granicy na Morzu Irlandzkim. W rezultacie obie Irlandie, Południe i Północ, znalazły się w jednej strefie ekonomicznej, a probrytyjscy protestanci z Północy przekonali się, że konserwatyści Johnsona gotowi są spisać ich na straty. Pojawiło się nawet przekonanie, że to rząd w Dublinie ma dla nich więcej zrozumienia niż Londyn.

Południe przyciągało wielu progresywnie nastawionych protestantów, nadal przy tym identyfikujących się jako Brytyjczycy. Dziennikarz Ian Johnston ujął to tak: „Dla mnie Irlandia oznacza członkostwo w Unii Europejskiej, zgromadzenia obywatelskie oraz powieści Sally Rooney” [Rooney to popularna dziś, 30-letnia irlandzka pisarka – red.]. A irlandzki premier Leo Varadkar, mając na myśli podobnych do Johnstona liberalnych protestantów, stwierdził, że Irlandia musi uczynić więcej, aby protestanci czuli się „u siebie” we współczesnej zjednoczonej Irlandii.

Tego rodzaju wypowiedzi nie zaskakują w ustach rasowego polityka, ale podobną opinię wyraził też twardogłowy republikanin: Sean Murray, ksywa „Spike” [spike to po angielsku „kolec”, a także nazwa pocisku przeciwpancernego – red.], członek IRA, który spędził w więzieniu 12 lat. Powiedział: „Nie chcemy, aby ludzie, którzy identyfikują się jako Brytyjczycy, zostali postawieni w sytuacji, w której ich brytyjskość okaże się balastem. Nie chcemy, aby czuli się odtrąceni przez zjednoczone państwo irlandzkie, tak jak my nacjonaliści czuliśmy się odtrąceni pod rządami brytyjskimi”.

Również potędze sportu zawdzięczamy, że wielu protestantów już wcześniej doświadczyło akceptacji. Dla irlandzkiego futbolu, najpopularniejszego sportu na wyspie, granica nie istnieje – drużyny z czterech prowincji grają razem. Irlandzka reprezentacja rugby składa się z zawodników z Południa, jak też z Północy. Podobnie działa Rowing Ireland, organizacja wioślarska działająca po obu stronach granicy.

Walczące ze sobą społeczności Irlandii Północnej przebyły długą drogę od nieufności do przyjaźni. Stopniowo narastało przeświadczenie o bezsensowności przemocy. W proces ten włączyły się kręgi artystyczne i duchowieństwo, wspierając gotowość do przebaczenia wśród ludzi, którzy utracili członków rodzin w strzelaninach lub zamachach bombowych, i zachęcając do wyciągnięcia ręki do odwiecznego wroga. Powoli, bardzo powoli Irlandczycy oswajali się z naszym „narodowym marzeniem”, aż w końcu spojrzeliśmy mu prosto w oczy.

Czas rozczarowań

I wtedy wszystkich, zarówno na Północy, jak i na Południu, ogarnął niepokój. Katolików i protestantów, bez różnicy.

Pod wieloma względami owo dreptanie w stronę zjednoczenia było jak żonglerka delikatną porcelaną. Albo jak kierowanie się sercem, a nie rozsądkiem. Serce podpowiada: tak. Rozsądek: jeszcze nie teraz.

Są przecież takie miejsca jak wschodni Belfast, skupisko protestanckiej klasy robotniczej, gdzie rany po przemocy jeszcze się nie zasklepiły. Ludzie nie są gotowi zapomnieć. Gdy odwiedzasz te miejsca – a byłem tam wielokrotnie – spotkasz i takich, którym ciąży brzemię przegranej (tak to widzą) wojny i „kapitulacji przed IRA”. Rząd Republiki ma tego świadomość i zadaje sobie pytanie, czy warto sprowadzać do zjednoczonej ojczyzny kilkaset tysięcy zatwardziałych protestantów. Wśród nich są i tacy, którzy dla swojej tożsamości gotowi są zabijać.

Eamonn Colclough, emerytowany pułkownik armii irlandzkiej z doświadczeniem na misjach pokojowych ONZ, tak ocenia sytuację: „W takich okolicznościach na rządzie Republiki spoczęłaby odpowiedzialność za utrzymanie pokoju na Północy, a niewielka armia Republiki nie jest przygotowana do walki z partyzantką miejską. Po prostu nie bylibyśmy w stanie sobie z nią poradzić”.

Tymczasem w kwietniu tego roku w Irlandii Północnej – w Derry, Belfaście i kilku mniejszych miastach – doszło do zamieszek, najpoważniejszych od 20 lat; organizowali je protestanci. Po porozumieniu brexitowym między Londynem a Brukselą napięcia w społecznościach protestanckich wzrosły bowiem jeszcze bardziej. Protestanci mają przeświadczenie, że nacisk ekonomiczny pcha ich w objęcia Republiki. Rozmaite organizacje paramilitarne, które nadal działają, wysłały listy do premiera Irlandii, informując go, że wycofują swoje poparcie dla Porozumienia Wielkopiątkowego.

Z punktu widzenia Republiki istotną rolę odgrywa też kwestia finansowa. Dochód per capita na Północy to około połowy tego w Republice. Irlandia Północna otrzymuje dziś z Londynu subsydia wartości 10 mld euro rocznie. Przejęcie tego zobowiązania przez Republikę obciążyłoby każdego jej obywatela kwotą 2 tys. euro rocznie, i to prawdopodobnie przez kilka dekad. Badanie opinii publicznej z 2015 r. wykazało wprawdzie, że 66 proc. mieszkańców Republiki popiera zjednoczenie, ale poparcie to malało do 31 proc., jeśli zjednoczenie miałoby wiązać się z wyższymi podatkami.

Czas (ponownego) oczekiwania

Zarówno katolicy, jak i protestanci z Północy, z którymi rozmawiałem, zwracali uwagę na jeszcze jedną kwestię: mówili, że dla nich największą przeszkodą dla zjednoczenia są różne systemy opieki zdrowotnej. W Irlandii Północnej koszty podstawowej opieki, a także lekarstw, pokrywa publiczny system ubezpieczeń, dzięki czemu opieka medyczna jest bezpłatna. W Irlandii konsultacja lekarza pierwszego kontaktu kosztuje 60 euro, a przyjęcie na SOR – 100 euro. Pacjent płaci też za przepisane lekarstwa. System na Południu dzieli społeczeństwo na dwie grupy, zależnie od dochodów. Mniej więcej jedna trzecia ludności ma dostęp do bezpłatnej opieki medycznej, a 46 proc. musi ubezpieczać się prywatnie.

W 2019 r. zapytano mieszkańców Północy, czy odmienność systemów opieki zdrowotnej miałaby wpływ na ich decyzję w referendum zjednoczeniowym. 52 proc. stwierdziło, że zniechęciłoby to do głosowania na rzecz zjednoczonej Irlandii. Sinead McGuire, pielęgniarka z Belfastu, widzi to tak: „Ucierpielibyśmy finansowo. Utracilibyśmy nie tylko naszą bezpłatną opiekę medyczną, ale też system edukacji, który na Północy jest lepszy. Dlaczego właściwie miałabym godzić się na obniżenie mojej stopy życiowej?”. Warto zauważyć, że McGuire jest katoliczką.

Jeśli ten przypadek uczy nas czegokolwiek, to że mieszkańcy Północy nie czują, by zjednoczenie było dla nich czymś koniecznym i nieuchronnym. Sam jestem republikaninem, pragnę zjednoczonej Irlandii. Ale nie za wszelką cenę. Mam obowiązek uczyć się z historii.

Być może wskazany jest więc w tym przypadku niespieszny postęp. Większy nie powinien zmuszać mniejszego do niczego. To ten mniejszy powinien pragnąć dołączyć. Jak na razie, Irlandczycy będą wyżej od zjednoczenia cenić sobie pokój. ©

PEADAR DE BURCA (ur. 1973 r.) jest irlandzkim pisarzem i dramaturgiem, od kilkunastu lat mieszka w Gliwicach. Felietonista katowickiego wydania „Gazety Wyborczej”. Jego zbiór felietonów „Uporczywie pogodne myśli” wydała Fabryka Słów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2021