Zielona wyspa

Gdy w polskim Sejmie obradowano nad przyjęciem ustawy o nasiennictwie, w dalekiej Azji postanowiono wprowadzić w życie zgoła inną filozofię. W ciągu 10 lat Bhutan ma stać się krajem produkującym wyłącznie żywność organiczną.

15.03.2013

Czyta się kilka minut

Bhutan wciąż pozostaje intrygującym miejscem na mapie Azji. Ten niewielki kraj, zamieszkany przez 700 tys. ludzi, zamieszkuje jedno z najbardziej konserwatywnych społeczeństw świata. Wciśnięty między dwa kolosy – Indie (swego protektora) i Chiny (z którymi nadal nie utrzymuje relacji dyplomatycznych) – nie podzielił losu innych buddyjskich królestw: Sikkimu (wchłoniętego przez Indie), Mustangu (dziś w Nepalu) czy Tybetu. Jako kraj niepodległy, zjednoczony w XVII w. – choć uzależniony od Indii – podąża swoją drogą.

Za sprawą długiej izolacji, w świadomości Zachodu Bhutan funkcjonuje jako romantyczne „Shangri La”: fikcyjna, pełna szczęścia i doskonałości kraina, wykreowana przez Jamesa Hiltona w powieści „Zaginiony horyzont” z 1933 r. Rzeczywistość jest mniej bajkowa. Ale Bhutan wciąż obala tezę, jakoby globalizacji i uniformizacji nie można było się oprzeć.

PARADOKSY RANKINGÓW

Bhutańczycy po raz pierwszy oglądali telewizję w 1999 r. – wcześniej była zakazana. Do dziś ruch turystyczny jest ściśle regulowany, także w trosce o środowisko: obcokrajowiec musi płacić aż 250 dolarów za jeden dzień pobytu.

Bhutan stawia na głowie miary rozwoju: zwykle plasuje się w końcu rankingów ekonomicznych, ale zajmuje czołowe miejsca w rankingach ilustrujących poziom tzw. szczęścia narodowego. To ojciec obecnego króla – Jigme Singye Wangchuck – opracował wskaźnik Gross National Happiness (Szczęście Narodowe Brutto). Pojęcie zrobiło międzynarodową furorę jako kontrapunkt dla zorientowanego czysto ekonomicznie Produktu Krajowego Brutto.

Król Jigme Khesar Namgyel Wangchuck, rządzący od 1972 r., zdołał przekształcić ten jeden z najbiedniejszych krajów świata w jeden z najbardziej oświeconych. Procent dzieci objętych podstawową edukacją wzrósł w latach 90. o 20 proc. (warto pamiętać, że poddaństwo zniesiono tu dopiero w 1956 r.). Pierwszy asfalt na drodze położono w 1961 r. Banki pojawiły się siedem lat później. Za obecnego króla powstała pierwsza stacja radiowa. W nietypowy sposób: podczas wojny w Zatoce Perskiej (1990-91) wojska irackie spaliły Bank Kuwejtu i Kuwejtczycy nie mieli pojęcia, kto jest im winien pieniądze. Król Bhutanu jako pierwszy uczciwie spłacił należność. Z wdzięczności emir Kuwejtu wysłał mu auto: niezwykle luksusowe bmw. Ale król uznał prezent za ekstrawagancki, sprzedał i z pieniędzy sfinansował radio.

Duże inwestycje w publiczną służbę zdrowia podniosły średnią życia z 40 lat w 1972 r. do 64 w 2008 r. Gospodarka rośnie w przeciętnym tempie 7 proc., głównie dzięki eksportowi energii­ do Indii, najważniejszego partnera handlowego.

KONFLIKT ŚWIĘTOŚCI

Wykształconym na Oxfordzie królem kierowała dewiza, iż skoro globalizacja zagraża tożsamościom narodowym i kulturowym, musi je chronić. Siła globalizacji i jej pokusy – rozumował król – zagrażają starym świętościom, które regulowały życie buddystów przez wieki. Władca obserwował też uboczne skutki masowego ruchu turystycznego, np. w Tajlandii. Widział, że negatywnym skutkom globalizacji można oprzeć się na dwa sposoby: izolując się od świata (co jest możliwe w przypadku plemienia z dżungli, ale nie współczesnego państwa) albo prowadząc silnie regulacyjną politykę wewnętrzną, ingerując w wolności obywateli – i narażając się na oskarżenia o reżimowe praktyki. To jednak – uznał władca – jedyna droga, by ochronić tradycję i buddyjską duchowość, wartość istotną dla Bhutańczyków, jako naturalną i może jedyną skuteczną przeciwwagę dla groźnych „świętości” globalnych.

W Bhutanie podczas wizyt w urzędach państwowych obowiązuje ścisły dress code: należy ubierać tradycyjne stroje – mężczyźni gho (długi kostium przewiązany pasem), a kobiety kira (sięgającą ziemi suknię). Jako pierwsze państwo na świecie w 2005 r. Bhutan zakazał palenia tytoniu w miejscach publicznych. Dziś rząd prowadzi politykę mającą faktycznie zlikwidować produkcję i handel papierosami. Promuje się tradycyjną architekturę. Każdy wtorek to „dzień pieszych”: dzień bez aut (zakaz ich używania nie obowiązuje np. karetek pogotowia). Ekonomiści wyliczyli straty, jakie ponosi w związku z tym gospodarka, ale nie zniechęciło to władz do nowego obyczaju. Import aut i „śmieciowego” jedzenia obłożony jest wysokimi podatkami. Co ciekawe, takie regulacje nie wyprowadzają Bhutańczyków z obywatelskiej równowagi. Również one przysporzyły królowi popularności godnej pozazdroszczenia.

W 2008 r. – ku zdumieniu obywateli – król Wangchuck postawił na reformy prodemokratyczne. Bhutańczycy wybrali pierwszy w historii parlament; dla siebie król pozostawił funkcje reprezentacyjne i doradcze.

CIENIE PRZESZŁOŚCI

Oczywiście, na „Shangri La” kładą się też cienie. Królowi wypomina się bolesną sprawę bhutańskich Nepalczyków. Na przełomie lat 60. i 70. XX w. na żyzne ziemie południowego Bhutanu napłynęły masy imigrantów z południa. W latach 80. władze Bhutanu zaczęły forsować ideę: „Jeden naród, jeden lud”. Pojawiły się regulacje dotyczące ubioru. Między 1988 a 1993 r. tłumy Nepalczyków opuściły Bhutan, wielu z nich zasiedliło obozy uchodźców. Władze Bhutanu broniły się, twierdząc, iż większość z uchodźców to nielegalni imigranci.

Obserwatorzy donoszą, że w stolicy kraju pojawiają się oznaki zachodniego konsumpcjonizmu: internet, Facebook, gry komputerowe, kanały telewizyjne z brutalnymi filmami z Zachodu... W stołecznym Thimpu pojawiły się nawet gangi młodzieżowe.

Darmowa edukacja wykształciła pokolenie, które nie odnajduje się w zacofanych – według wielu kryteriów – wioskach i ściąga do miasta; tu jednak nie sposób zagwarantować im pracy. Wyzwaniem jest też budowa infrastruktury w odległych prowincjach, gdzie wciąż są wioski pozbawione dróg i elektryczności, jak też pogodzenie takich inwestycji z ekologicznym priorytetem kraju, którego 70 proc. powierzchni zajmują lasy.

W HARMONII Z NATURĄ

W międzyczasie kraj zabrał się za kolejny ambitny plan: za 10 lat Bhutańczycy mają produkować tylko organiczną żywność. Na pytania prasy o rację takiej decyzji minister rolnictwa Pema Gyamtsho odparł: „Bhutan zdecydował się na zieloną ekonomię w świetle olbrzymiej presji, jaką wywieramy współcześnie na planetę. Intensyfikacja upraw wiąże się nieuchronnie z użyciem chemikaliów, co kłóci się z założeniami buddyzmu, który wzywa nas do życia w harmonii z naturą”.

Jedynie 16 proc. powierzchni górzystego państwa nadaje się pod uprawy, głównie zbóż, warzyw i owoców. Dotąd do chemikaliów dostęp mieli tylko rolnicy, do których wiosek prowadzą drogi, a i tak poziom ich użycia według międzynarodowych standardów był niski – w większości używa się naturalnego kompostu.

Władze zdają sobie sprawę, że nowy cel to długi proces, więc rozpisały strategię jego wdrażania. W pierwszej kolejności podzielono gatunki roślin uprawnych na te, które można objąć programem zaraz – i te, które wymagają fazowego uniezależnienia od chemikaliów.

Za organicznym planem przemawiają też względy ekonomiczne. Małemu krajowi łatwiej wdrożyć tak ambitny program. Nie mogąc konkurować z innymi państwami ilością i niskim kosztem swych produktów, postawiono na jakość. Władze liczą, że zwiększony eksport produktów organicznych wesprze zależną od importu gospodarkę i wpompuje w nią dewizy.

MODEL DLA ŚWIATA?

Na razie Bhutan ma tylko jednego konkurenta: niewielką samorządną wysepkę na Pacyfiku o nazwie Niue (1500 mieszkańców), która swój cel planuje osiągnąć w latach 2015–2020. Tymczasem globalny rynek żywności organicznej został wyceniony w 2010 r. na prawie 45 mld euro. Bhutan już dziś eksportuje cenione i rzadkie gatunki grzybów do Japonii, warzywa do hoteli w Tajlandii, jabłka do Indii, czerwony ryż do USA. Nie zagraża mu sąsiedztwo naszpikowanych chemią farm – bolączka proekologicznych farmerów z Zachodu, utrudniająca im utrzymanie organicznych standardów.

Nowe prawo spotkało się z powszechną aprobatą mieszkańców. Najwyraźniej Bhutańczycy wierzą, że można pogodzić nowoczesność i tradycję. Co może skończyć się fenomenalnym precedensem... albo tak jak zwykle. Ale może, za jakiś czas, w obliczu katastrofy ekologicznej, będziemy wspominać bhutańskiego króla z dyplomem Oxfordu, który ku zdumieniu świata postanowił chronić nie tylko sosny himalajskie? 


ANDRZEJ MUSZYŃSKI jest doktorantem w Instytucie Socjologii UJ. W marcu nakładem wydawnictwa Czarne ukaże się jego debiutancka książka pt. „Południe”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2013