Królestwo Bhutanu: demokracja zaistniała tutaj, gdyż tak chciał król

Mieszkańcy Bhutanu po raz czwarty wybierali parlament. Tak jak nakazał kiedyś ich król. Zanim to się stało, musiał długo przekonywać nieufnych poddanych do nowego ustroju. Zresztą nie tylko do niego.

06.02.2024

Czyta się kilka minut

Wybory powszechne w Bhutanie.Thimphu, 9 stycznia 2024 r. / Fot. Kyodo News / Getty Images
Mieszkańcy Bhutanu wciąż traktują demokrację nieufnie, frekwencja była niska. Na zdjęciu: głosowanie w stołecznym Thimphu, 9 stycznia 2024 r. / Fot. Kyodo News / Getty Images

Tutaj zwykło się słuchać swoich władców. Obywatele Królestwa Bhutanu, położonego głęboko w Himalajach, są przekonani, że władcy lepiej znają się na sprawach, których rozum poddanych może nie pojmować. Nie sprzeciwili się także w sprawie zmiany ustroju. Styczniowa elekcja była już czwartą, odkąd poprzedni król Jigme Singye Wangchuck (panował w latach 1972-2006) zaprowadził tu demokrację.

Staje się powoli bhutańską tradycją, że wolne wybory kończą się porażką partii, która dotąd rządziła. Jeszcze nigdy żadnej nie udało się utrzymać władzy. Kto wie, czy Bhutańczycy, nie śmiąc wystąpić przeciw królowi, nie głosują przeciw wszystkim kolejnym rządzącym, by w ten sposób dać wyraz niezadowoleniu ze stanu spraw w królestwie?

Spokojnie i porządnie

W każdym razie tradycji stało się teraz zadość i rządzący przegrali. Przegrali jeszcze w listopadzie 2023 r., w pierwszej turze (zdobyli ledwie 13 proc. głosów i zajęli dopiero czwarte miejsce), po której do rozstrzygającej dogrywki kwalifikują się tylko dwie najlepsze partie. Taką ordynację wymyślił król, uznając, że najlepiej zaradzi to wadom parlamentaryzmu – impotencji i kłótliwości rozdrobnionej izby i dziwnej skłonności najżarliwszych nawet demokratów do jednopartyjnej tyranii.

Punkty zapalne i przemilczane części świata. Reporter, pisarz i były korespondent wojenny zaprasza do autorskiego cyklu. Czytaj w każdy piątek! 

W styczniowej dogrywce zwycięstwo odniosła Ludowa Partia Demokratyczna, a jej przywódca, dobiegający 60 lat Tshering Tobgay został premierem królewskiego rządu (objął tę posadę po raz drugi; wcześniej piastował ją w latach 2013-18).

Jak zwykle głosowanie przebiegło spokojnie i porządnie. Króla Jigme Khesara Namgyela Wangchucka, który panuje od 2006 r. jako piąty z dynastii Wangchucków, zmartwiła tylko frekwencja – najniższa, odkąd zaczęto urządzać wolne elekcje. Głosowało 65 proc., nieco mniej niż w drugich wyborach w 2013 r., i znacznie mniej niż w pierwszych w 2008 r. (wtedy do urn poszło 80 proc.) i trzecich przed pięcioma laty, gdy głos oddało prawie trzy czwarte.

Kłopoty szczęśliwców

Dworzanie uważają, że przyczyn mniejszego niż zwykle obywatelskiego entuzjazmu nie należy szukać w rozczarowaniu demokracją, lecz w kłopotach gospodarczych, które przeżywa ten niespełna milionowy kraj wciśnięty między olbrzymów: Chiny i Indie.

Bo choć poziomu życia w Bhutanie nie mierzy się, jak zwykle w świecie, wysokością dochodu dzielonego na głowę statystycznego mieszkańca, lecz poczuciem zadowolenia (lub niezadowolenia) z dnia codziennego, himalajskie królestwo nie było krainą szczęśliwości.

Przeciwnie, kraina ta zawsze klepała biedę – zarówno jako niepodległe od 1947 r. państwo, jak i wcześniej brytyjski protektorat (od połowy XIX w.) czy część Tybetu. Przemysłu nigdy nie było tu i nie ma, podstawą gospodarki pozostaje uprawa ziemi i pasterstwo. Trzy czwarte kraju, wielkością podobnego Szwajcarii, zajmują dziewicze lasy.

Obecny król próbował zarabiać na turystyce, lecz podróżnych przepędziła pandemia. Po niej już nie wrócili, choć monarcha kazał obniżyć ceny wiz i kwotę wymaganą od przybyszów (z dwustu do stu dolarów) na każdy dzień pobytu (obywatelom Indii stawkę obniżono aż do 14,5 dolara dziennie). Sytuację pogorszył kryzys światowej gospodarki i drożyzna, będąca skutkiem podwyżek cen żywności i paliw.

Nawet królewski rząd przyznaje, że na dziesięciu poddanych ośmiu z trudem wiąże koniec z końcem. Młodzi, nie mając widoków na przyzwoitą pracę (co trzeci w ogóle jej nie ma), coraz liczniej wyjeżdżają za chlebem w świat, głównie do Australii.

W prowadzonych od paru lat na zlecenie ONZ badaniach poziomu zadowolenia z życia Bhutan zawsze ląduje w dolnej połowie listy (pierwsze miejsca niezmiennie zajmuje piątka państw skandynawskich). „To, że poziom życia mierzymy poziomem zadowolenia, nie znaczy, że jesteśmy z naszego życia zadowoleni” – tłumaczą dworzanie.

Szczęście krajowe brutto

Na pomysł, by poziomu życia nie mierzyć krajowym dochodem, lecz zadowoleniem poddanych, wpadł król Jigme Singye – ten sam, który wprowadził demokrację. „Donoszą mi, że wzrósł nasz dochód krajowy brutto, ale nic mi to nie mówi. A muszę przecież wiedzieć, czy królestwo się rozwija i moim poddanym żyje się lepiej, czy są szczęśliwi – miał oznajmić dworzanom, gdy na początku lat 70. XX w. jako nastolatek zasiadł na tronie. – Wymyślcie coś nowego. Musi być jakiś inny sposób, by wiedzieć, na czym stoimy”.

Jak nakazał, tak się stało – i od pół wieku urzędnicy króla wyruszają co pięć lat w wędrówkę po kraju, by dowiedzieć się od poddanych, jak się im żyje. Na podstawie zebranych danych sporządzają dla króla raporty.

„Czy jesteście zadowoleni z życia, jakie wiedziecie? Odpowiedzcie w skali od 1 do 10” – pytają. W buddyzmie, który wyznaje dziewięciu na dziesięciu mieszkańców, lepsze życie nie znaczy wcale życia w bogactwie. Urzędnicy pytają więc rodaków, jak często się modlą i medytują, co ich martwi, co zakłóca ich spokój ducha i czy czegoś zazdroszczą innym.

Pytania dotyczą dziewięciu sfer życia (m.in. rządzących, gospodarki, kultury, przyrody, zdrowia, samopoczucia), a na podstawie 72 wskaźników specjalnie przeszkoleni urzędnicy wyliczają, czy w królestwie jest lepiej, czy jednak gorzej. Taki sposób mierzenia jakości życia król kazał umieścić w konstytucji. Podobnie jak zapis, iż celem rządzących jest jak największe szczęście poddanych.

Czas izolacji

Konstytucja z 2008 r. była jedną z kilku rewolucyjnych zmian, które zaprowadził król Jigme Singye. Jego ojciec, dziadek i pradziadek (który w 1907 r. pierwszy zasiadł jako król na bhutańskim tronie, przy wsparciu Brytyjczyków) wierzyli, że tylko zrywając kontakty ze światem, ich królestwo zachowa niezależność i nie zostanie zniewolone przez mocarstwa. Podobną wiarę wyznawali kiedyś też emirowie Afganistanu, którzy nie zgodzili się, by Brytyjczycy podciągnęli do Kabulu linię kolejową z ich kolonii w Indiach.

Niedostępność i obojętność na sprawy reszty świata zapewniły Bhutanowi niezależność, ale skazały na zacofanie. Do lat 60. XX w. kraj nie utrzymywał niemal żadnych kontaktów ze światem zewnętrznym. Nie było tu bitych dróg, telefonów, samochodów, elektryczności ani nawet pieniędzy, a cudzoziemców po prostu nie wpuszczano. Gdy w 1961 r. do stolicy wjechał pierwszy terenowy dżip, niektórzy z mieszkańców wzięli go za ziejącego ogniem smoka (miejscowi nazywają swój kraj Królestwem Smoka).

Końcem epoki izolacji była właśnie koronacja Jigme Singyego w 1972 r. Zaproszono na nią prawie pół tysiąca zagranicznych gości. Nigdy wcześniej stolica nie widziała tylu cudzoziemców naraz. 17-letni z chwilą objęcia tronu król, wykształcony w najlepszych uczelniach Zachodu, uznał, iż w epoce lotów kosmicznych jego królestwo musi choć odrobinę dostosować się do nowych czasów.

Postęp z zastrzeżeniami

Aby jednak oszczędzić poddanym wstrząsu, jakim mogło zakończyć się zbyt nagłe zderzenie z nowoczesnością, król postanowił stopniowo uchylać drzwi na świat i w ten sposób wpuszczać do Bhutanu nowinki. Radio pojawiło się już rok po koronacji, ale telewizję Bhutan wprowadził dopiero w 1999 r. (jako ostatni na świecie), a rok później – internet.

Chcąc uchronić poddanych przed kultem pieniądza i ciągłą konkurencją, które mogły zagrozić buddyjskiej duchowości i tradycji, król namawiał ich do wstrzemięźliwości i do tego, aby stawiali rozwój ducha nad pomnażanie dóbr. Sam dał przykład: wyprowadził się z pałacu do chaty na przedmieściach stolicy.

W trosce o zachowanie bhutańskiej tożsamości Jigme Singye nakazał, by Bhutańczycy nie nosili zachodnich ubrań, lecz aby szli do pracy w tradycyjnych ludowych szatach. Imigrantom z sąsiedniego Nepalu oznajmił, że albo porzucą hinduizm i zostaną buddystami, przejmując też bhutańską kulturę i mowę, albo muszą się wynieść. Zakazał sprzedaży papierosów i palenia tytoniu poza własnym domem. Zakazał plastikowych torebek. Zarządził, by dzieci w szkołach obowiązkowo uczyły się angielskiego, ale też ludowych tańców i śpiewu. Oraz aby wszystkie budynki wznoszono w tradycyjnym bhutańskim stylu.

Jigme Singye zadbał też radykalnie o przyrodę. Lasy ogłosił narodowym dobrem i zabronił ich wycinania (dla pewności kazał to zapisać w konstytucji). Aby chronić góry, zakazał organizowania wypraw wspinaczkowych. Cudzoziemcom zapowiedział, że nie wolno im bez zezwolenia zwiedzać miejscowych świątyń (pagód), robić w nich zdjęć ani wywozić z kraju związanych z religią przedmiotów.

Oto czasy nadchodzą nowe

Jigme Singye uczynił coś jeszcze: zaczął dzielić się władzą z poddanymi. Na początek z dworzanami z rady koronnej, potem z sześcioma ministrami z królewskiego rządu. W 2001 r. w ogóle oddał ministrom stery rządów, sobie pozostawiając jedynie przywilej panowania.

Pod koniec 2005 r. ogłosił poddanym, że napisał dla nich konstytucję i urządzi im elekcję, w której wybiorą sobie posłów, senatorów i ministrów. Oraz że ten nowy parlament będzie mógł odrzucać królewskie edykty większością trzech czwartych głosów, a nawet pozbawić króla tronu, jeśli np. weźmie on sobie cudzoziemkę za żonę. Król zapowiedział też, że polityką nie będzie wolno się zajmować buddyjskim kapłanom i mnichom, a senatorem będzie mogła zostać jedynie osoba z wyższym wykształceniem.

W konstytucji zapisano też, że każdy król po ukończeniu 65. roku życia obowiązkowo musi przejść na emeryturę. Sam abdykował nieoczekiwanie wcześniej – w 2006 r., mając 51 lat, ogłosił, iż zrzeka się tronu na rzecz najstarszego syna, 25-letniego „księcia z bajki” Jigme Khesara Namgyala.

Pierwsze w dziejach Bhutanu wybory, zgodnie z obietnicą, odbyły się w stulecie monarchii. Wcześniej, wiosną 2007 r., przeprowadzono próbę generalną. Król sam wymyślił cztery partie, nadał im nazwy i programy. I tak Partia Niebieskiego Smoka obiecywała walkę z korupcją, Zielony Smok był partią obrońców przyrody, Żółty – ugrupowaniem tradycjonalistów walczących o zachowanie tradycji i kultury, a Czerwony zrzeszał zwolenników industrializacji.

Posłuszni, choć nieprzekonani

Podczas próby generalnej zwyciężył Żółty Smok, którego zwolennicy uważali, że w królestwie nic zmieniać nie trzeba. „Po co to wszystko? Na co nam politycy? A czy to najjaśniejszy pan nie wie najlepiej, co dla nas dobre?” – grzecznie, choć stanowczo argumentowali obywatele, z których zaledwie co trzeci stawił się na to testowanie demokracji. „Po co w ogóle coś zmieniać, skoro sprawy mają się dobrze?”.

Niezrażony tym młody król Jigme Khesar Namgyal, wzorem ojca cierpliwie tłumaczył, że nie ma innego wyjścia, bo w XXI stuleciu trzeba iść z duchem czasu, nadążać za innymi. Dosiadł konia i wyruszył ze świtą w wędrówkę po kraju, przekonywać rodaków, by nie bali się demokracji. Dowodził, że zmiany najlepiej jest dokonywać właśnie wtedy, gdy sprawy mają się dobrze. Przywoływał przykład pobliskiego Nepalu: zaślepienie władzą zgubiło tamtejszego króla, który wywołał domową wojnę, po niej zaś sprzymierzeni komuniści i demokraci odebrali mu koronę, a monarchię zastąpili republiką. „Po co czekać ze zmianami na rewolucję?” – tłumaczył król.

Bhutańczycy zrobili, co kazał, choć niewielu przekonał. Większość, zwłaszcza mieszkańcy wiosek – w nich żyje trzy czwarte ludności kraju – posłuchali króla tylko z powodu bezgranicznego szacunku i zaufania do władców. W końcu oni zawsze wiedzieli, co dla nich najlepsze, i o wszystkim, co najważniejsze, zawsze za nich decydowali.

Tymczasem termin kolejnego badania poziomu zadowolenia mieszkańców Bhutanu wypada już wkrótce – w roku 2025. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Demokracja z woli najjaśniejszego pana