Zdelegalizować Wszechpolaków?

Czas postawić pytanie, jaki musi być stopień zagrożenia ustroju demokratycznego, żeby dało się uzasadnić naruszenie jednej z podstawowych wolności - wolności zrzeszania się w celach politycznych.

04.12.2006

Czyta się kilka minut

Przypomnijmy fakty. We wtorek, 28 listopada, ruszył z impetem serwis internetowy "Dziennika" - dziennik.pl. Wydarzeniem dnia stał się zamieszczony tam filmik z pikniku neonazistów w Zabrzu z lipca 2004 r. Widać na nim płonące pochodnie ułożone w kształt swastyki i młodych ludzi śpiewających refren nazistowskiej pieśni: "Jedyna słuszna droga dla kraju - narodowy socjalizm!".

Fakty i opinie

W imprezie tej, według dziennika.pl, miała uczestniczyć Leokadia Wiącek, działaczka Młodzieży Wszechpolskiej i asystentka posła do Parlamentu Europejskiego Macieja Giertycha. W środę o sprawie pisze "Dziennik", lawinowo pojawiają się komentarze polityków. Premier Kaczyński określa zabrzańską imprezę jako skandal i dodaje: "Będę chciał bliżej dowiedzieć się, o co w gruncie rzeczy chodzi, kto w tym uczestniczył i czy są jakieś związki między tym wydarzeniem a ludźmi, którzy dziś pełnią władzę". Padają wezwania do delegalizacji Młodzieży Wszechpolskiej, i to zarówno z ust b. marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego, jak liderów SLD. W czwartek sen. Zbigniew Romaszewski nawołuje do rozprawy z organizatorami imprezy na gruncie prawno-karnym. W piątek "Gazeta Wyborcza" przypomina ekscesy Wszechpolaków z ostatnich lat i komentuje: "Polskie prawo przewiduje możliwość delegalizacji organizacji, które odwołują się do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakładają lub dopuszczają nienawiść rasową i narodowościową. Jeśli nie delegalizować MW, to kogo? I co jeszcze trzeba w Polsce zrobić, aby dostąpić delegalizacji?".

Szybko - z inicjatywy LPR, którego przybudówką jest Młodzież Wszechpolska - dochodzi do pierwszych kroków politycznych i prawnych. Roman Giertych kieruje do prokuratury doniesienie w sprawie zabrzańskiego pikniku, Maciej Giertych zwalnia z pracy asystentkę, MW usuwa ją z szeregów. Coraz donośniejsze są głosy za usunięciem LPR z koalicji rządowej jako partnera, który rząd po prostu kompromituje. Ale równocześnie pojawiają się opinie wzywające do zachowania umiaru.

Paradoks

W tych głosach nawołujących do umiaru odnajduję jakieś źdźbło prawdy, bo sytuacja jest rzeczywiście paradoksalna. Drobny w sumie incydent na imprezie, mającej, jak się zdaje, raczej prywatny charakter, powoduje wielkie poruszenie, a wcześniejsze znacznie poważniejsze wydarzenia przechodzą ledwo zauważone. Mam na myśli setki publikacji antysemickich, które od 1989 r. bezkarnie zatruwają nasze życie publiczne (nawet jeśli ich oddziaływanie, ze względu na skromny nakład czasopism, które je drukują, jest ograniczone), czy stadionowy bandytyzm, notorycznie posługujący się rasistowską retoryką. Mam też, a może przede wszystkim, na myśli awansowanie politycznej ekstremy do rangi partnerów. Kiedy rok temu Jarosław Kaczyński rozpoczął flirt z Samoobroną i LPR, rzeczywistym powodem wstrząsu moralnego, jaki to wywołało, było właśnie symboliczne przekreślenie granicy między demokratycznymi politykami a - delikatnie mówiąc - naciągaczami (w przypadku Samoobrony), oraz między demokratycznymi politykami a nacjonalistami (w przypadku Ligi). Może nie wszyscy odczuwający wtedy moralny szok do końca to sobie uświadamiali, ale przyczyna ich obrzydzenia sojuszem PiS z populistami leży dokładnie tu. W demokracji są możliwe różne wyborcze niespodzianki, ale szanujące się partie trzymają populistów na marginesie, wiedząc, że przerwanie kordonu sanitarnego będzie miało dalekosiężne skutki.

Oczywiście impreza w Zabrzu odbyła się przed zawarciem sojuszu z LPR-em, ale bez wątpliwości problem karania za antysemickie ekscesy jest po tym sojuszu - nieporównanie trudniejszy.

Jak karać?

I wcześniej nie było łatwo. W broszurze "Przestępstwa nie stwierdzono", wydanej w tym roku przez Stowarzyszenie "Otwarta Rzeczpospolita", opisano bezsilność polskiego wymiaru sprawiedliwości wobec słowa drukowanego o ewidentnie antysemickim charakterze. Jak pisał w jej przedmowie Jerzy Jedlicki: "Niestety, we wszystkich analizowanych przypadkach prokuratorzy (...) odmawiali wszczęcia dochodzenia lub umarzali postępowanie, a ich postanowienia były z reguły - w razie odwołania - podtrzymywane przez prokuratorów nadrzędnych. (...) Godne szczególnej uwagi okazały się (...) uzasadnienia prokuratorskich odmów. (...) charakteryzują one od różnych stron mentalność pewnej kategorii stróżów prawa, którzy zadanie swoje widzą w tym, aby implementację prawa utrudnić. Zdajemy sobie oczywiście sprawę z tego, że stosowanie prawa karnego do ścigania nienawistnych wypowiedzi jest tematem spornym. (...) Jesteśmy jednak przekonani, że ocena taka należy do sądu, a nie do urzędu prokuratorskiego. Komunikat, jaki przekazują notoryczne odmowy wszczęcia postępowania i umorzenia za czyny zagrożone artykułami 256 i 257 kk, bez względu na intencje prokuratorów, jest taki, że nawet najbardziej drastyczne przejawy rasizmu i antysemityzmu cieszą się w Polsce opieką prawa".

W art. 256 kodeksu karnego czytamy: "Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch". Zaś w art. 257: "Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech".

Widać gołym okiem, że podciągnięcie zabrzańskich wybryków pod którąś z tych norm będzie trudne. Impreza gdzieś na obrzeżach miasta, na którą zapewne zapraszano wedle klucza towarzysko-partyjnego, raczej nie wyczerpuje znamion wydarzenia o charakterze publicznym. Rzecz jest wątpliwa, a skoro tak, możemy mieć pewność, że prokuratura sprawę umorzy albo wręcz odmówi wszczęcia postępowania. Do skazania sprawców nie dojdzie, a w związku z tym nie da się uruchomić procedury delegalizacji Młodzieży Wszechpolskiej - przynajmniej w oparciu o tę przesłankę.

Owszem, należy się gorszyć tym, że niewątpliwie rasistowskie publikacje panów Bubla, Nowaka i im podobnych, istniejące przecież w publicznym obiegu - a więc jak tego chcą przepisy z art. 256 i z art. 257 - "cieszą się w Polsce opieką prawa". Ale, prawdę mówiąc, nie powinniśmy się specjalnie gorszyć, że półprywatna popijawa na działkach pozostanie poza zasięgiem sankcji przewidzianych za propagowanie totalitaryzmu, nawoływanie do nienawiści rasowej albo też znieważanie lub naruszanie nietykalności cielesnej z podobnych powodów. Za duża armata na tę muchę.

Lekcje niemieckie

W Niemczech powojennych, które mają szczególny powód, by w tych sprawach dmuchać na zimne, dwa razy udało się zdelegalizować partie polityczne z powodu ich totalitarnego charakteru: Socjalistyczną Partię Rzeszy i Komunistyczną Partię Niemiec - obie w latach 50. Kilka lat temu próbowano zrobić to samo ze współczesnymi neonazistami, Narodowo-Demokratyczną Partią Niemiec (NPD). Rzecz była od początku sporna, mimo że za stosownym wnioskiem do Trybunału w Karlsruhe opowiedział się rząd poprzedniej koalicji (SPD-Zieloni) oraz obie izby parlamentu. Wreszcie, po z górą dwuletnich deliberacjach, w marcu 2003 r. Trybunał Konstytucyjny odmówił przyznania racji wnioskodawcom. Powodem było duże nasycenie kierownictwa NPD agenturą służb specjalnych, co zdaniem Trybunału uniemożliwiło bezstronne rozpatrzenie wniosku. Zachodziła bowiem obawa, że skoro we władzach partii działają agenci, możliwe, że rząd wykorzystuje ich nie tylko do pozyskiwania informacji o funkcjonowaniu NPD, ale również do wpływania na działalność partii. Innymi słowy, w przypadku delegalizacji państwo karałoby organizację działającą w jakimś stopniu z inspiracji władz.

Niezależnie od poprawności tego rozumowania pozostaje kwestia fundamentalna: jaki musi być stopień zagrożenia ustroju demokratycznego, żeby dało się uzasadnić naruszenie jednej z podstawowych wolności - wolności zrzeszania się w celach politycznych? Gdzie jest ten próg? Wielu znawców zagadnień państwa i prawa uważało, że działalność NPD - choć sama w sobie obrzydliwa - takiego progu nie przekroczyła. I że generalną wytyczną przy rozstrzyganiu tej kontrowersji powinno być przekonanie, że tak długo, jak tylko się da, lepiej znosić tego rodzaju działalność, niż naruszać podstawową dla demokracji wolność.

Oczywiście: obrzydliwość trzeba znosić, ale to nie znaczy, że trzeba ją znosić bezczynnie. Państwo musi kontrolować ekstremistów różnego typu działaniami (w tym także działaniami operacyjnymi tajnej policji). Tu dochodzimy do ważnej różnicy między Niemcami a Polską, gdzie tajna policja rezygnuje z rozpracowywania MW. Jak przed kilkoma dniami poinformował "Dziennik", w styczniu tego roku na naradzie CBŚ i ABW zalecono funkcjonariuszom trzymać się z daleka od stowarzyszenia, którego honorowym prezesem pozostaje ciągle Roman Giertych.

MW jest wprawdzie organizacją legalną, ale w oczywisty sposób działającą ciągle na granicy prawa albo wręcz prawo łamiącą. W interesie państwa jest monitorowanie sytuacji wewnątrz takiej organizacji. Lepiej działać prewencyjnie, niż stawać wobec alternatywy delegalizować-tolerować. W naszej sytuacji to często jest alternatywa: delegalizować, bo porządek konstytucyjny jest łamany - tolerować, bo łamanie porządku konstytucyjnego ma dość duże społeczne przyzwolenie.

Baza i nadbudowa

Prawo nie działa w społecznej próżni. Jego egzekucja wymaga elementarnej spójności normy prawnej z normą społecznie akceptowanego postępowania. Co z tego, że zdelegalizuje się MW albo że zapadną wyroki skazujące z art. 256 i 257 kk, skoro ludzie pokroju stadionowych kiboli mogą z powodzeniem funkcjonować na politycznych salonach? Jeśli tacy ludzie mogą zajmować ważne miejsca w polskiej polityce czy w ważnych instytucjach publicznych, jak wytłumaczyć opinii publicznej, że organizacja, w której działają ich nieco tylko mniej opierzeni koledzy, ma być rozwiązana?

Współpraca Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2006