Zbrodnia mimo woli

Z Karin Fossum rozmawiał Zygmunt Miłoszewski

03.11.2010

Czyta się kilka minut

Zygmunt Miłoszewski: Pani jest Norweżką, Henning Mankell Szwedem, Ian Rankin to rodowity Szkot. Co jest z tymi ludźmi Północy, że piszecie najlepsze kryminały w Europie?

Karin Fossum: Naprawdę? Nie jestem pewna, w dzieciństwie pochłaniałam głównie angielskie kryminały i do dziś sądzę, że to tam są najlepsi autorzy.

Może byli. W czasach Agathy Christie, kiedy kryminał miał być literaturą pociągową, ze skomplikowaną zagadką i zaskakującym zakończeniem. Teraz, kiedy od gatunku wymaga się, aby udźwignął ciężar współczesnej powieści psychologicznej - nie macie sobie równych.

Faktycznie, nie uważam, żeby zawiłość fabuły była jakąś nadrzędną wartością i - powiem szczerze - nie dałabym chyba rady skonstruować takiej precyzyjnej zagadki. Bardziej mnie interesuje dramat zbrodni, ten niewyobrażalny smutek i tragedia, które za nią stoją. Ponieważ nie wierzę w zaplanowane, wyrachowane zbrodnie.

Wierzę w splot niekorzystnych okoliczności, które sprawiają, że normalny, sympatyczny człowiek zabija pod wpływem temperatury chwili, tym, co akurat ma pod ręką, najczęściej gołymi rękami. Tacy są moi mordercy. Zabijają z namiętności. Te zbrodnie nigdy nie miały się zdarzyć. I chciałabym, żeby czytelnik nie czuł do winowajcy złości, lecz współczucie.

Skąd tyle empatii? To w końcu mordercy, a cały gatunek powstał przecież po to, aby zadośćuczynić społecznemu poczuciu sprawiedliwości: spójrzcie, zły człowiek został schwytany i ukarany.

Może dlatego, że zapewne w przeciwieństwie do wielu innych autorów, zetknęłam się osobiście ze zbrodnią. Mój przyjaciel zamordował swoją żonę, został za to skazany na pobyt w szpitalu psychiatrycznym. To miało wielki wpływ na moje życie i rozumienie morderstwa. Znałam ofiarę, znałam sprawcę, to nie była tylko notka w gazecie. I ta osoba to był naprawdę dobry człowiek. Pamiętam emocje z tym związane i w pewien sposób opisuję je za każdym razem na nowo w swoich powieściach. Dobry człowiek, któremu przydarzyło się morderstwo - tak to zazwyczaj wygląda. Syn morduje ojca, mąż żonę, matka dzieci - wszystko w świetle domowego ogniska.

Polacy mają wrażenie, że te bezkresne norweskie przestrzenie są zaludnione przez miłych, spokojnych i poukładanych ludzi. Pani książki pokazują, że pod pocztówką uroczego miasteczka przycupniętego przy fiordzie gotują się ciemne, gęste wody tłumionych namiętności. Trochę to burzy nasz mit o Skandynawii...

Ludzie tutaj nie są mili i spokojni. Są nieśmiali i zamknięci, a to nie to samo. Mamy trudny klimat, czasami śnieg leży bez przerwy przez pół roku, w małych wioskach na północy często nie da się nawet wyjść do baru, ludzie są skazani na siedzenie w domu. Wszystkie emocje gromadzą się w czterech ścianach i kiedy w końcu wybuchają - to też w tych czterech ścianach. Bez świadków. Bez kogoś, kto mógłby temu zapobiec.

Być może byłoby inaczej, gdybyśmy się komuś wyżalili, poszukali pomocy. Ale Norweg nie prosi o pomoc. Tutaj jest normalne, że dziecka nie bierze się na kolana. Bo ono ma być twarde, ma sobie samo dać radę. W Norwegii prośba o pomoc jest odbierana jako oznaka słabości.

Bez przesady, człowiek nie żyje w próżni. Chodzi po ludziach, rozmawia, plotkuje. Jakoś musi upuścić pary.

Włosi potrafią gadać godzinami. I jeśli mam być szczera, nie mam pojęcia czemu. Przecież nie mają chyba aż tylu ważnych rzeczy do powiedzenia? A po co rozmawiać o nieważnych? Masz coś do powiedzenia - mów; nie masz - to się zamknij. Tak to wygląda tutaj, na północy. Sama, pracując na co dzień ze słowami, nie lubię i nie potrafię rozmawiać o niczym, tylko dlatego że się tego ode mnie oczekuje.

Witamy w Norwegii. Miał być raj na ziemi, jest piekło introwertycznych potencjalnych morderców. W "Nie oglądaj się" to Raymond, mężczyzna z zespołem Downa; w "Kto się boi wilka" budzący grozę Errki, uciekinier z zakładu dla obłąkanych. Emil z "Czarnych sekund" do nikogo się nie odzywa. Tak naprawdę to oni są głównymi bohaterami powieści. Upośledzeni, inni, podejrzani, budzący lęk.

Zanim zostałam pisarzem na pełny etat, a miałam już wtedy czterdziestkę, pracowałam w zakładach dla umysłowo chorych, dla upośledzonych. Widziałam tych ludzi, pomagałam im, opiekowałam się nimi. Ludzie uzależnieni, z zespołem Downa, chorzy na schizofrenię. Wiele się dowiedziałam i teraz wykorzystuję to w swoich książkach.

Współczuje im Pani?

Tak, zdecydowanie.

Czy to rodzaj misji? Pokazać, że ci inni, czasami bardzo inni, budzący lęk i odrazę, są często o ileż lepsi od "normalnych"?

Oni zawsze są dobrymi ludźmi. Zawsze będę po ich stronie. Mogą przerażać, Errki wygląda jak sam szatan, ale w tej samej chwili, kiedy go poznasz, dowiesz się, że jest przyjazny, bystry, inteligentny. Trzeba się tylko przedrzeć przez ten pierwszy lęk przed innością.

W powieści Errki otwiera się przed prostym rabusiem bankowym, wcześniej lekarzom nie udało się tego osiągnąć. Nie wierzy Pani we współczesną psychiatrię i psychologię?

Powiedzmy, że wierzę. Ale wiem też, że często pomaga znalezienie się poza zakładem, poza systemem, ponieważ każdy system jest bezduszny. Poza tym, ten rabuś jest naprawdę zainteresowany Errkim. Nie z obowiązku, ale szczerze.

Dlatego umieszcza Pani akcję zawsze na prowincji, żeby uwypuklić inność swoich bohaterów?

Tak, w małej społeczności wszystko inaczej smakuje. Sama mieszkam w malutkiej miejscowości i naprawdę każdy zna tutaj każdego. W dużym mieście zabójstwo to dla ludzi notka w gazecie, nic więcej. Tutaj to tragedia dla każdego mieszkańca, skaza, która zostaje przez dekady. Na mojej wsi ostatnią zbrodnię popełniono przed czterdziestu laty i ludzie ciągle tym żyją, przekazują sobie pamięć o niej z pokolenia na pokolenie.

Studium inności, analiza gromadzących się w czterech ścianach emocji, wiwisekcja małych, skazanych na siebie społeczności... Po co Pani do tego policjant i trup? Każda z Pani powieści byłaby równie dobra bez tego sztafażu. Czy naprawdę dziś w Europie tylko powieść ubrana w szatki kryminału ma szansę zostać zauważona?

Mam nadzieję, że nie, chociaż z drugiej strony... Napisałam wiele książek, a tylko kryminały zostały przetłumaczone. Gdyby nie trupy, pewnie nigdy by ich pan nie poznał i nie rozmawialibyśmy teraz. Akurat jest taka moda, za chwilę przeminie i ludzie będą szukać czegoś innego. Ale dobra literatura przetrwa.

Karin Fossum (ur. 1954) jest pisarką, autorką poczytnych kryminałów. Nazywana "norweską królową zbrodni". W Skandynawii jej twórczość porównywana jest z twórczością Henninga Mankella. Zadebiutowała w 1974 roku tomem wierszy "Może jutro". W Polsce ukazały się m.in.: "Nie oglądaj się", "Za podszeptem diabła", "Kto się boi dzikiej bestii", "Oko Ewy", "Utracona". Jej powieści kryminalne były tłumaczone na szesnaście języków, "Oko Ewy" i "Nie oglądaj się" zostały zekranizowane. Laureatka Nagrody Rivertona oraz nagrody Szklany Klucz (za najlepszą powieść kryminalną w krajach skandynawskich). Mieszka w Tyrifjorden niedaleko Oslo.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 9 (45/2010)