Zawieja

Paskudna ta noc. Światło zgaszone, leżę w łóżku, ale przecież ciągle jadę.

23.01.2017

Czyta się kilka minut

Gęsty śnieg uderza w zamknięte powieki, tak samo jak jeszcze przed kilkoma chwilami uderzał w przednią szybę auta.

Od popołudnia siedziałem za kółkiem. Ruszyłem do L. mocno spóźniony. Polska niewyraźna, rozmazana, ukryta za szarą, półprzezroczystą zasłoną. Śmierdziała paloną gumą i śmieciami. Dym oblepiał płuca. Warszawa? Kraków? Kielce? Pojedźcie na prowincję. Tam oczy pieką, tam nikt nie ma hamulców.

Stanisław Witkiewicz wypisywał na obrazach wszystkie substancje, które zażył, a które wpływały na postrzeganie rzeczywistości: tyle piwa, tyle narkotyków. Było to uczciwe. Tłumaczyło, dlaczego w malowanych przez niego portretach widać nie tylko rysy twarzy, ale i duszę postaci.

Odurzony człowiek widzi świat pełen niepokojących kolorów. Odurzenie sprawia, że człowiek nie ukrywa tego w tajemnicy. Być może przez ten smog odurzenie udziela się także nam? Dym zwalnia nas z kagańca moralności, prowokuje do szczerości – niepotrzebnej, sprawiającej ból.

W L. siedziałem przy kawie ze studentką medycyny, przyszłą lekarką.

– Wie pan, boję się, że niedługo będę taka jak oni.

– Jak pani starsi koledzy?

– Przestawieni na funkcję „robot”. Postrzegający człowieka jak kolejny numerek wchodzący do gabinetu. 10, po nim 11… i 20. Ilu jeszcze dzisiaj? Mówią na to „wypalenie”.

– To straszne wypalić się przed trzydziestką.

– Straszne. Jedna pacjentka prosiła mnie na korytarzu: „Proszę się nie zmieniać, proszę się nigdy nie zmieniać”.

Delikatna dziewczyna, jeszcze dziecko. Chyba musi przegrać. Chyba nie ma dla niej nadziei.

Już późny wieczór. Wracam. Znów smród. A potem śnieżyca. Dopiero ona przyniosła ulgę, pozwoliła normalnie oddychać. Zupełnie nagle martwe kryształki ożywają, wirują ku światłu samochodowych lamp. Nocne ćmy, których jest coraz więcej. Już znikają drzewa i domy. Już nie widać ani nieba, ani ziemi. Zostały tylko ćmy. Asfalt pokryty białą skorupą. Ślisko.

Dokąd jadę? Nie jestem pewny. Chciałbym do domu, ale widzę tylko dwa czerwone światła samochodu przede mną. Nawet nie ma się jak zatrzymać. Pobocze? Tylko śnieżny tunel i dwa czerwone światełka. Nie chcę ich stracić z oczu. I żeby tamten nie popełnił żadnego błędu.

Ale to już za mną. Dym, rozmowa z przyszłą panią doktor i podróż w śnieżycy. Spokojnie leżę w łóżku. Próbuję zapomnieć dzień, ale pod powiekami ciągle śnieg. Po ciemku na nocnym stoliku szukam książki. Ręka ślizga się po polakierowanym, sterylnie chłodnym Nabokovie. Nie chcę go, omijam, oszukuję metodą na chybił trafił. W końcu są wypukłe litery na Bułhakowie. Okładka pełna skaz, przetarć, śladów złości – przez to Bułhakow wydaje się bardziej ludzki. Pamiętam historię tej książki. Opasłe „Dzieła” przywiozłem sobie kiedyś z Kijowa. Kupiłem w muzeum na Andrijewskim Uzwisie. Tego dnia też była zima. Brukowany uzwis pokryty śniegiem. Za oknem cisza.

„Dzieła” otwieram na chybił trafił – tym razem uczciwie. Zapalam lampkę. Śmieszne, że otworzyła się „Wjuga”. Lubię to słowo. Jest jak nasza „zamieć”, ale ma w sobie zawodzenie wiatru. Jeszcze bardziej od „wjugi” lubię słowo „mietiel”, też oznacza śnieżną kurzawę, ale w „mieteli” czuć lepki śnieg bijący w policzki, zaklejający oczy.

„Wjuga” to bardzo smutne opowiadanie o wiejskim lekarzu. Pod jego samotną opieką szpital (na 30 łóżek) i dochodzący pacjenci (po 100 dziennie). Nocą po doktora przyjeżdżają sanie, zabierają go do rodzących kobiet.

Tak jest dzień w dzień, noc w noc. Ledwie trzy, cztery godziny odpoczynku wypełnionego majakami, że do poczekalni przyszło tym razem 900 pacjentów. Albo sny o nieudanych operacjach. Pełno w nich krwi i obnażonych żeber.

Tylko wjuga przynosi wytchnienie. Gdy jest wjuga, pacjenci nie mogą dojechać do szpitala. Muszą umierać w domu. Doktor miota się wtedy po mieszkaniu. Myśli o tym, co będzie, gdy śnieżyca ustanie.

Wiem, że za chwilę zacznie myśleć o aptecznej szafce, w której trzyma ukrytą morfinę. Morfina ma znieczulać ból, który sprawiają skalpel i piła chirurgiczna. Ale przecież nada się do znieczulenia chorej duszy. Potrafi uciszyć zawodzenie wjugi, zatrzymać uderzenia mieteli o szyby. Z ciemnych kątów smutnego mieszkania zaczną wychodzić kolorowe postaci z hipnotycznym spojrzeniem, zupełnie jak z portretów Witkacego. Chyba nie powinienem o tym czytać. Paskudna ta noc. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2017