Zawiedliśmy

Szymon Malinowski, fizyk atmosfery: Co 25-30 lat podwajamy zużycie środowiska. Za połowę tego zużycia odpowiada pokolenie, którego jestem przedstawicielem. Kierujemy się w stronę przepaści i zostawiamy po sobie zgliszcza.

29.06.2020

Czyta się kilka minut

Szymon Malinowski w parku Kaszubskie Oko w Gniewinie, niedaleko elektrowni Żarnowiec, wrzesień 2019 r. / RAMSEY UNITED
Szymon Malinowski w parku Kaszubskie Oko w Gniewinie, niedaleko elektrowni Żarnowiec, wrzesień 2019 r. / RAMSEY UNITED

MARTYNA SŁOWIK: Śnią się Panu koszmary o katastrofie klimatycznej?

SZYMON MALINOWSKI: Pożary lasów w Australii, na Syberii czy w Biebrzańskim Parku Narodowym mi się nie śnią. Nie uciekam przed ogniem ani rosnącym poziomem wody w morzu. Ale gdy naczytam się naukowej literatury i najnowszych badań na temat konsekwencji ocieplenia klimatu, to następnego dnia jestem wyraźnie niewyspany. W nocy kotłuje mi się w głowie.

Pomówmy o emocjach.

Przeraża mnie wizja reakcji społecznej na nadchodzącą rzeczywistość. Wizja walki między ludźmi o dostęp do wody, a więc do życia. Przestaniemy myśleć racjonalnie, a takie piękne zdobycze naszej cywilizacji i kultury jak dzielenie się, pomaganie i solidarność mogą zupełnie zniknąć. Mogą rozpaść się więzi społeczne i ład, który znamy i w którym żyjemy. Nasza cywilizacja pogrąży się w chaosie, może zginie, a wraz z nią większość ludzi.

Boję się, że jestem przedstawicielem ostatniego pokolenia, które doświadczyło stabilnego klimatu. Moje dzieci i wnuki już tego nie zaznają. Czuję żal, bo zawsze chcielibyśmy zostawić potomkom lepszy świat. By ci, którzy przychodzą po nas, żyli lepiej. Ale tak się nie stanie, jeśli w ciągu kilkudziesięciu lat nie ograniczymy emisji dwutlenku węgla – do zera. Pokazują to wyniki różnorodnych badań.

Osobiście chciałbym mieć wnuki. Ale gdy pomyślę, jakie życie im przygotowaliśmy, to zaczynam się zastanawiać, czy to ma sens. Do jakiego stopnia życie w takim schyłkowym świecie może być szczęśliwe? Dlaczego mając wiedzę o procesach fizycznych, które mówią o ograniczeniach naszej planety, kierujemy się w stronę przepaści i zostawiamy po sobie zgliszcza? Co sobie nasi następcy o nas pomyślą? My jesteśmy tymi, którzy to spieprzyli.

W jaki sposób?

Wzrost gospodarczy o 3 proc. rocznie, który trwa od początku epoki przemysłowej, oznacza, że co 25-30 lat podwajamy zużycie środowiska, jego najważniejszych zasobów. Przy okazji rosną emisje gazów cieplarnianych. Za połowę tego zużycia odpowiada więc to pokolenie, którego jestem przedstawicielem. Tak zwany budżet węglowy, czyli ilość węgla (pierwiastka) zawartego w paliwach kopalnych, jakie możemy spalić i jeszcze uniknąć katastrofalnej zmiany klimatu, jest już mniejszy niż nasze emisje od początku istnienia rodzaju ludzkiego. Mamy piękny świat i bezmyślnie go niszczymy, często nawet tego nie zauważając. Czuję egzystencjalny smutek.

Da się go wyczuć również w poświęconym Panu dokumencie „Można panikować”, który niedawno miał premierę. A poza tym nie jest Pan po prostu wkurzony? Klimatolodzy, wśród nich Pan, od lat ostrzegają, ale nikt nie chce słuchać.

Nigdy nie liczyłem na to, że w tym zawodzie będzie łatwo. Spodziewałem się, że uprawianie nauki może być frustrujące i bardzo trudne.

Dlaczego?

Jaki jest pani success rate, jeśli idzie o teksty dziennikarskie? Jaki procent z nich się ukazuje?

Myślę, że więcej niż 95 proc.

W przypadku artykułów naukowych to zwykle kilka, może kilkanaście procent. Przynajmniej jeśli chodzi o trudniejsze teksty, w których jest element nowości, przedstawia się wyniki nowatorskich badań i publikuje w najważniejszych czasopismach. Jest się bardzo trudno przebić. W procesie peer-review, czyli recenzji naukowej, często okazuje się, że ocena naszych wyników przez niezależnych recenzentów jest drastycznie różna od naszej samooceny. Czasem niesłusznie, bardzo często słusznie. Trzeba mieć i grubą skórę, i pokorę, żeby to, nad czym się pracowało przez miesiące czy lata, badać i opisywać ponownie, lepiej, precyzyjniej. Ale tak wygląda nasza praca, i tak dochodzi się w nauce do dobrze udokumentowanej i uzasadnionej wiedzy. Wielokrotne sprawdzanie, doskonalenie, cyzelowanie, czasem przyznawanie się do porażki, że się myliliśmy i zmarnowaliśmy czas i wysiłki.

To jest trudne, jednak tym, co mnie frustruje, jest społeczne niezrozumienie tego, jak działają nauki przyrodnicze. Ten brak wyobraźni, odrzucanie wyników badań uzyskanych po wielokrotnych recenzjach, sprawdzeniach czy powtórzeniach przez niezależnych badaczy w imię własnych przekonań zbudowanych na podstawie zasłyszanej gdzieś, miłej dla ducha, opinii. W przypadku kryzysu klimatycznego skutkuje to zupełnym niezrozumieniem lub wyparciem zagrożenia, przed którym stoimy. Siedzimy w domach, patrzymy w telewizor, mamy podane jak na tacy obrazki, które nam się mają podobać, i łykamy to jak młode pelikany. Przestajemy myśleć. Wydaje nam się, że te obrazki przedstawiają to, jak działa świat, i że tak zawsze zostanie


KRYZYS KLIMATYCZNY. CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Powtarzamy: „Tak zawsze było, jest i będzie”.

A to nieprawda. Ani tak nie było, ani tak nie będzie. Zapominamy, że jeżeli chcemy, żeby coś się zmieniło, to musimy działać. Sami sobie odbieramy sprawczość. To dla mnie kolejny powód frustracji.

Jak Pan reaguje, gdy rozmawia z ­negacjonistą klimatycznym?

Kiedyś potrafiłem się zagotować i bardzo to przeżywałem. Teraz jestem przyzwyczajony. Stwierdziłem, że jak ktoś wdrukował sobie taki pogląd, to szkoda wysiłku, by go przekonać do zmiany. Zburzenie takiego światopoglądu jest strasznie trudne. Lepiej docierać do nieprzekonanych, powątpiewających czy nieświadomych. Ich wciąż jest większość. To moja strategia.

A co z nielicznymi naukowcami, którzy przekonują, że za zmiany klimatu nie odpowiada człowiek?

Negacjonistom ze świata nauki nie przepuszczę. Podpierają się autorytetem, który – często zasłużenie – zbudowali w pewnej dziedzinie nauki, aby podważać osiągnięcia nauki w innej dziedzinie, np. fizyce atmosfery. Uważają, że praca w wycinku nauki, którym się zajmują, uprawnia ich do wydawania sądów o tym, o czym niewiele wiedzą. Takie zachowanie uważam za wyjątkowo nieetyczne.

Negacjoniści ze świata nauki to zawsze osoby wyspecjalizowane w innych dziedzinach niż klimatologia?

Najczęściej to osoby spoza klimatologii albo zajmujące się klimatologią opisową. Opisują klimat, ale nie badają związków przyczynowo-skutkowych. W Polsce klimatologia opisowa to dominująca część klimatologii, pozostałość jeszcze z czasów słusznie minionych, bo badania atmosfery i oceanu miały znaczenie militarne i w krajach satelickich nie były rozwijane.

W skali globu zdarzają się wyjątki, np. znany mi osobiście amerykański fizyk atmosfery Richard Lindzen. To szczególny przypadek, moim zdaniem wynikający z problemów osobowościowych. Sformułował tzw. hipotezę tęczówki. Głosi ona, że w miarę ocieplania się klimatu nastąpią takie zmiany zachmurzenia, które zniwelują działanie rosnącej ilości gazów cieplarnianych emitowanych przez człowieka do atmosfery. Ta hipoteza została obalona wynikami badań. Lindzen okazał się jednak bardziej przywiązany do niej niż do nauki.

Skąd biorą się takie osoby?

Naukowcy to ludzie, więc mają wszystkie ludzkie cechy i przywary. To nie jest wyjątkowa i wyjęta spod kategorii „człowieczeństwo” kasta. Mogą się mylić, popełniać błędy, kłamać czy nie mówić prawdy dla odniesienia korzyści. Taka bywa natura człowieka.

Ale tu nie chodzi o naukowców, chodzi o naukę. Ci naukowcy, którzy wypowiadając się publicznie, przekraczają granice kompetencji i przedstawiają swoje opinie jako wiedzę, prowadzą wprost do podważania najlepszego systemu zdobywania wiedzy i jej doświadczalnego uzasadniania, jaki zbudowała nasza cywilizacja, czyli nauki.

Ludzie często nie dostrzegają różnicy między naukami ścisłymi a innymi, np. prawnymi. W naukach ścisłych, takich jak fizyka, nie ma miejsca na interpretacje wykraczające poza doświadczalnie udowodnione zależności. One po prostu są, można je obserwować, badać, opisywać, jeśli zostały wielokrotnie potwierdzone – uznać za prawa, ale nie da się ich zmienić. Nawet najlepszy typ argumentacji czy biegłość retoryczna nie zmienią praw fizyki. Nie zmienią własności węgla obecnego w atmosferze, nie zakażą lodowcom topnienia, a gatunkom – wymierania.

Metody argumentacji i dochodzenia do prawdy czy rozsądzania sporów w naukach społecznych są czymś zupełnie innym i różnym niż metody dochodzenia do prawdy w naukach eksperymentalnych, przyrodniczych. Szkoła nie uczy tych różnic, dlatego mamy z tym duży problem.

Może jesteśmy za głupi?

Nie zgadzam się. Dzieci mają odruch badania, eksperymentowania, sprawdzania na własnej skórze. Ale później zaczyna się im wtłaczać w głowy zastane formułki, zamiast próbować zorganizować ich czas i naukę tak, aby musiały pewnych rzeczy doświadczać i wyciągać na tej podstawie wnioski.

Jeżeli nie nauczyliśmy się tego w dzieciństwie, to nie ma już dla nas nadziei?

Zawsze jest. Znakomita większość z nas rzeczywiście nigdy nie przeprowadziła żadnego doświadczenia, choćby bardzo prostego, nie interpretowała wyników. Każdego do tego zachęcam, nawet gdy już jest dorosły.

Są kraje, w których rządzący i społeczeństwo bardziej słuchają głosu naukowców?

Nigdzie nie jest tak, że wyniki badań naukowych w większości przekładają się na działania rządów czy społeczeństw. Ale są miejsca, gdzie idzie to lepiej. Chociażby w Czechach. Stworzono tam jawne i kompleksowe doradztwo naukowe, które stoi za posunięciami rządu w sprawach pandemii. U nas nawet jeśli ktoś rządowi doradza w kwestiach epidemicznych, to cały proces jest niejawny, nikt nie przedstawia ani rozumowania, ani argumentów za i przeciw takim czy innym decyzjom. Posunięcia są „objawiane” z góry, a my mamy wierzyć, a nie pytać, rozumować, prosić o wyjaśnienia.

Dlaczego?

Mamy kulturę tajności, a nie jawności i przejrzystości. W Polsce występuje ewidentna trudność w dostępie do informacji publicznej. Przez długie lata byliśmy jednym z nielicznych krajów, gdzie za dane meteorologiczne, zbierane za pieniądze podatników, trzeba było dodatkowo zapłacić, jeśli chciało się je pozyskać w celu np. przeprowadzenia nakazanych prawem analiz wpływu inwestycji na środowisko. W tym szczególnym przypadku na szczęście to się zmieniło, ale przykład dobrze ilustruje problem. Mierzymy, zbieramy, zapisujemy mnóstwo danych za pieniądze podatnika, ale dotarcie do nich, uzyskanie informacji zbiorczych czy szczegółowych wymaga niezłej ekwilibrystyki.

Brakuje nam państwowych instytucji, które kompleksowo zajmowałyby się doradztwem?

Zdecydowanie tak. Istnieją wprawdzie państwowe instytuty badawcze, ale w rzeczywistości w Polsce od czasów końca komunizmu nie było żadnej instytucji państwowej, która zajmowałaby się szeroko rozumianym doradztwem naukowym dla celów politycznych. Państwo w ogóle nie wygenerowało takiej potrzeby. Czasami projektowo próbuje się zgromadzić fachowców, żeby przygotowali raport na jakiś temat. Ale nie ma systemowej, kompleksowej i ciągłej pracy ułatwiającej politykom podjęcie światłych decyzji, uzasadnionych faktami i stanem wiedzy. Także w zakresie klimatu.

W USA, mimo że rządzi tam przecież jeden z największych negacjonistów klimatycznych, Donald Trump, istnieją państwowe instytucje, takie jak National Oceanic and Atmospheric Administration (NOAA) czy NASA, które otwarcie mówią o kryzysie klimatycznym i kompleksowo badają ten problem, przedstawiają raporty i analizy.

Może nas na takie instytucje nie stać?

To bardziej kwestia kultury i priorytetów społeczeństwa. Widać to i w wydatkach na naukę, i w sposobie ich alokowania. Gdy myślimy o nauce, to myślimy o niej nie jako o narzędziu, które pomagałoby w organizacji społeczeństwa i podniesienia bezpieczeństwa i dobrobytu, tylko jako o czymś, co ma przynieść dużo pieniędzy. Marzymy o polskim samochodzie elektrycznym, błękitnym laserze czy grafenie. Zapominamy o tym, że nauka dostarcza wiedzy, która może pomóc w podejmowaniu właściwych, ważnych dla społeczeństwa decyzji i w ten sposób przyczyniać się do dobrobytu i stabilności.

W trakcie obecnej pandemii podjęliśmy natychmiastowe działania, ale jesteśmy opieszali w przeciwdziałaniu katastrofie klimatycznej. Dlaczego? Wirusa nie widać gołym okiem, a niektóre skutki kryzysu klimatycznego, np. wysychające rzeki i jeziora, upalne lata, topniejące lodowce, obserwujemy przecież od dawna.

Wirusa rzeczywiście nie widać, ale zagrożenie nim wydawało się bezpośrednie. Z własnego doświadczenia wiemy, na czym polega zakażenie drogą kropelkową. Większość z nas choć raz w życiu przechodziła grypę albo ostre przeziębienie, być może zapalenie płuc. Wyobrażenie sobie kolejnej, nowej choroby zakaźnej było proste. Poza tym to, co w przypadku choroby zakaźnej trzeba robić, jest zgodne z naszymi wyobrażeniami.

Wiemy, że jak ludzie na nas kaszlą i kichają, np. w tramwaju, to jest nieprzyjemnie, a w dodatku możemy zarazić się tym katarem albo gorszym paskudztwem. Ograniczenie kontaktów społecznych jest więc zrozumiałe.

Pamiętamy swoją grypę i dwa tygodnie spędzone w łóżku, nieprzyjemny katar kichającego współpasażera, a nie działa na nas wspomnienie o powodzi, przerwach w dostawie wody czy oparzeniach słonecznych, z których długo się leczyliśmy?

Powódź nie dotknęła każdego z nas, kilkugodzinne awarie wodociągów nie są tak uciążliwe, bo na razie zdarzają się rzadko. Oparzenie słoneczne może nie było przyjemne, ale wolimy pamiętać tamten ciepły wieczór nad Morzem Śródziemnym.

Często myślimy „moja chata z kraja”, nie pamiętamy, żeby rzeka wylała, a nawet jeśli, to tylko raz. Teoretycznie wiemy, czym jest powódź, a budujemy wielkie osiedla na zagrożonych terenach, np. na Łuku Siekierkowskim w Warszawie. Wiele zjawisk fizycznych traktujemy jako dopust boży, coś, z czym nie da się nic zrobić, co przyjdzie albo nie przyjdzie, ale nie mamy na to wpływu.

O chorobie nie myślimy jako o boskiej karze?

Na przykładzie pandemii koronawirusa bardzo dobrze widać, czego jako ludzie się boimy. Na przykład tego, że ktoś wniesie pilnik do paznokci na pokład samolotu, którym lecimy, włamie się do kabiny pilota i poderżnie mu gardło. Dlatego zbudowaliśmy na lotniskach pasażerskich całego świata świetny system, który tak nas przetrzepie, że nie pozwoli wnieść niczego ostrego na pokład.

Jednocześnie, wiedząc dobrze, czym jest choroba zakaźna, że naukowcy ostrzegają o możliwości pandemii, nie stworzyliśmy żadnego większego systemu, który pomógłby w wykrywaniu na lotniskach zainfekowanych i utrudniał błyskawiczne rozprzestrzenianie się chorób na cały świat. To już jest dla nas zbyt abstrakcyjne. Zbudowaliśmy świat, który jest stosunkowo bezpieczny, i wydaje nam się, że tak musi być zawsze. W dodatku brakuje nam umiejętności myślenia przyczynowo-skutkowego. Dlatego tak trudno wyobrazić nam sobie globalne skutki katastrofy klimatycznej.

Pan wierzy, że uda się ją powstrzymać?

Zmian, które już zaszły, nie cofniemy. Czas płynie tylko w jednym kierunku. Ale uważam, że nadal mamy szansę coś zrobić. Wyniki badań pokazują, że mamy szansę nie dopuścić do takiego rozwoju sytuacji, który spowoduje, że świat, który znamy, kompletnie upadnie. Z każdego poziomu zagrożenia jest jakaś szansa, choćby częściowego, wyjścia. Warto się zorganizować i ją wykorzystać.

Nie jest Pan zmęczony prostowaniem mitów klimatycznych?

Powtórzę to, co powiedziałem w filmie: ludzie mają nie wiedzę, ale poglądy. Ktoś te mity musi prostować. Gdybym podjął inne wybory w życiu, pewnie nie miałbym tej odpowiedzialności. To jest mój obowiązek.

Ale miewam też satysfakcję z tego, co robię. Cieszy mnie, że mogę prowadzić ciekawe badania, a niektóre wyniki przydają się innym. Cieszy mnie, że film, w który włożyliśmy dużo pracy i energii, spowodował taki oddźwięk. Po premierze zostaliśmy zasypani prośbami, aby zachować go w wolnym dostępie w internecie. To się udało. Ogląda go coraz więcej osób, wywołał społeczną dyskusję. Cieszy mnie też, że grupa „Nauka o klimacie”, którą zbudowaliśmy w 2013 r. wraz z przyjaciółmi, jest wspierana przez wielu kolegów badaczy i coraz lepiej rozpoznawalna. Założyliśmy portal, profil na Facebooku, wydaliśmy książkę, prowadzimy szkolenia i imprezy popularnonaukowe. Ludzie nas czytają, coraz bardziej się interesują i coraz więcej rozumieją. Organizuje się coraz więcej grup, które chcą przeciwdziałać katastrofie klimatycznej, podejmują różne pożyteczne inicjatywy i zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Czy zdążymy? Nie potrafię odpowiedzieć. ©

PROF. SZYMON MALINOWSKI jest fizykiem atmosfery, dyrektorem Instytutu Geofizyki Uniwersytetu Warszawskiego. Aktywny popularyzator, twórca strony naukaoklimacie.pl. Bohater filmu „Można panikować” (reż. Jonathan L. Ramsey), dostępnego w serwisie YouTube.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2020