Ocieplenie na chłodno

Nowy międzyrządowy raport klimatyczny nie pozostawia złudzeń – negatywne skutki globalnego ocieplenia odczujemy na całym świecie. Ale nie wszędzie będą one równie silne i równie oczywiste.

16.08.2021

Czyta się kilka minut

Topniejące góry lodowe  w pobliżu Ilulissat na Grenlandii.  Maj 2021 r. / ULRIK PEDERSEN / NURPHOTO / AFP / EAST NEWS
Topniejące góry lodowe w pobliżu Ilulissat na Grenlandii. Maj 2021 r. / ULRIK PEDERSEN / NURPHOTO / AFP / EAST NEWS

Efekt cieplarniany został opisany już w XIX w., a w latach 30. XX w. zaczęły się pojawiać pierwsze doniesienia o systematycznie rosnących temperaturach. Mogłoby się wydawać: prosta fizyka, prosta diagnoza, czas się rozglądać za terapią. Otóż nie tym razem. Z każdą kolejną dekadą temat się komplikował, a przekaz rozcieńczał. Dlaczego?

Po pierwsze, Ziemia jest bardzo złożonym systemem. Chmury i gleba, rzeki i góry, bakterie i dżdżownice, lasy i pola uprawne, aerozole stratosferyczne i głębokie osady morskie – wszystko wpływa na wszystko, w skalach od milimetrów po megametry i od milisekund po tysiąclecia. Okazuje się, że prosta fizyka w zderzeniu ze złożonością ziemskiej geografii i biologii prowadzi do wyłonienia się licznych subtelnych, często nieintuicyjnych efektów, o których ponadto trudno mówić prostym językiem.

Drugi problem: Homo sapiens nie reaguje w prosty, racjonalny sposób na diagnozy, zwłaszcza jeśli terapia zapowiada się nieprzyjemnie, a choroba wydaje się odległa i można przez dłuższy czas ją ignorować. Zbiorowa reakcja ludzkości na wieść o tym, że wpływamy w potencjalnie niebezpieczny sposób na klimat, nie zasługuje na podziw. Zachowujemy się trochę jak 60-letni palacz, który nawet podczas dziesiątej wizyty u pulmonologa wciąż jeszcze się dziwi, że papierosy pozostawiają w płucach rakotwórczy nalot. Przecież jeszcze nie doszło do tragedii, a poranny kaszelek można zwalić na suche powietrze. W przypadku zmian klimatycznych tymczasem występuje dodatkowa motywacja polityczna, by im zaprzeczać lub podawać w wątpliwość: emitowanie dwutlenku węgla to po prostu biznes.

IPCC powstało jako próba poradzenia sobie z tymi problemami.

Z nauką pod strzechy

Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) to międzynarodowa organizacja z siedzibą w Genewie, założona w 1988 r. Należy do niej obecnie 195 krajów – praktycznie wszystkie. Jednym z głównych zadań IPCC jest regularne, co mniej więcej pięć-siedem lat, przygotowywanie raportów podsumowujących aktualny stan wiedzy na temat globalnych zmian klimatu. Składają się one z trzech części. Pierwsza wykłada naukowe podstawy badań nad klimatem, wyniki obserwacji i symulacji na przyszłość. Część druga poświęcona jest skutkom zmian klimatu dla Ziemi, w tym konsekwencjom dla ludzi, a część trzecia strategiom zapobiegania tymże zmianom.

Pierwszy taki raport powstał w 1990 r., a w latach 2013-14 opublikowano „piątkę”, która przez ostatnie siedem lat pozostawała „klimatologiczną biblią”. Teraz, 6 sierpnia, została upubliczniona pierwsza część „szóstki” – czyli syntetyczne podsumowanie wszystkiego, co dziś wiadomo o zmianach klimatu: przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. W kolejnym roku mają się ukazać pozostałe dwie części.

Raporty IPCC zostały wymyślone tak, aby z góry wytrącić z ręki potencjalne argumenty sceptyków w temacie zmian klimatu.

Przede wszystkim są tworzone przez gigantyczne grono uznanych ekspertów. Opublikowany 6 sierpnia dokument („Podstawy nauk fizycznych dotyczące zmian klimatu”) ma 234 autorów z 65 krajów świata (którzy z zasady nie pobierają z tego tytułu żadnego wynagrodzenia). Choć sceptycy klimatyczni wyłażą ze skóry, aby zdyskredytować autorów raportów IPCC, na przestrzeni ostatnich 30 lat nie byli w stanie sformułować pod ich adresem żadnego sensownego zarzutu. Liczący 3949 stron dokument to synteza 14 tys. artykułów naukowych, a gdy dane są niepewne lub konkurencyjne modele są ze sobą sprzeczne, tekst rzetelnie o tym informuje. Mówiąc prosto, nie ma innej nauki o klimacie niż ta.

Naukowcy z IPCC posłużyli się dodatkową sprytną sztuczką, aby podnieść wiarygodność swojego raportu. Dla każdej z trzech części publikowana jest zawsze jej silnie skrócona wersja („Streszczenie dla decydentów”). O ile główny raport piszą naukowcy w swoim gronie, o tyle ostateczna wersja „Streszczenia” powstaje na drodze żmudnych negocjacji pomiędzy przedstawicielami każdego kraju członkowskiego IPCC. „Naukowcy decydują, co powiedzieć, a rządy – jak”. Pod dokumentem tym podpisują się wszystkie kraje członkowskie IPCC. Kto by więc chciał utrzymywać, że treść raportu wynika ze zmowy naukowców albo interesów którejś z sił politycznych, musiałby też zgodzić się na to, że udało się po cichu porozumieć przedstawicielom wszystkich krajów świata, w tym Chin, Rosji, USA, Izraela, Iranu, Indii, Pakistanu, Polski, Węgier, Niemiec i tak dalej. Owo symboliczne uwikłanie polityczne (które dotyczy, powtórzmy, tylko 40-stronicowego streszczenia) jest niejako gwarantem politycznej neutralności czy też, może nieco lepiej, politycznego uśrednienia.

Spore są też wysiłki IPCC, aby raport trafił pod strzechy. Oprócz „Streszczenia dla decydentów” istnieje też wersja jeszcze krótsza: dwustronicowy dokument („Headline Statements”) składający się z 14 „nagłówków” o długości jednego-dwóch zdań. Z nim zapoznać się może nawet najbardziej leniwy lub zabiegany polityk. Na stronie IPCC znajdują się też odpowiedzi na często zadawane pytania, seria filmów edukacyjnych oraz „wirtualny atlas zmian klimatycznych”, dzięki któremu można się samemu zapoznać ze stanem i przyszłością klimatu.

Co wiadomo

Zasadnicze wnioski twórców „szóstki” nie różnią się od tych, które znajdziemy w raporcie pierwszym z 1990 r.

* Emisja CO2, metanu i innych gazów cieplarnianych przez ludzi przyczynia się do siły efektu cieplarnianego, co prowadzi ostatecznie do wzrostu temperatury powierzchni Ziemi.

* Skutki tego wzrostu będą negatywne dla ludzkości, zwłaszcza z powodu ekstremalnych zjawisk pogodowych.

W tych dwóch punktach zawiera się cały problem globalnych zmian klimatycznych. Po co więc kolejne raporty?

Po pierwsze, rośnie ogólny poziom pewności, dotyczący zarówno najogólniejszych wniosków, jak i detali. Autorzy raportów IPCC obsesyjnie wręcz podkreślają, jak bardzo pewni są poszczególnych tez. Niemal każdy akapit rozpoczyna się od określeń typu: „Jest bardzo prawdopodobne, że...” albo „Jest umiarkowanie prawdopodobne, że...”. Są to standaryzowane frazy o określonym znaczeniu ilościowym. Z każdą kolejną edycją wnioski klimatologów są coraz pewniejsze, a pewne kluczowe tezy, jak choćby dwie wymienione wyżej, w raporcie szóstym ogłoszone są „z całkowitą pewnością”.

Dokonywane są też ciągłe korekty w kwestiach szczegółowych. Jedną z nielicznych „wpadek” IPCC było opublikowane w czwartym raporcie oszacowanie, że do 2035 r. znikną wszystkie lodowce Himalajów. Autorzy szybko się z niego wycofali, ponieważ tempo topnienia tych lodowców rzeczywiście jest znacznie mniejsze, niż sądzono. W oświadczeniu dotyczącym „kwestii himalajskiej” przedstawiciele IPCC zwrócili jednak trzeźwo uwagę na fakt, że w pierwotnej wersji tekstu uczciwie przedstawiony był niski poziom pewności odnośnie do tego oszacowania – a rzeczywiste tempo topnienia tych lodowców mieści się w szerokich widełkach błędu, które można znaleźć w trzewiach raportu. Ostrożność więc się przydała.


Krzysztof Story: Skupianie się na słomkach i foliówkach może być największym błędem w walce z katastrofą klimatyczną. Ale to nie znaczy, że jednostki są bezsilne.


 

Po drugie, w każdej dziedzinie nauki dochodzi do postępu. Prosta demonstracja: dzięki rozwojowi wulkanologii znacznie lepiej niż przed dekadą rozumiemy emisję gazów cieplarnianych przez wulkany i stopień jej zmienności. Choć już od dawna wiadomo, że nijak mają się one do emisji ludzkich (produkujemy z grubsza sto razy więcej CO<sub>2</sub> niż wszystkie wulkany świata łącznie), to dopiero w raporcie szóstym w praktycznie każdej symulacji wyraźnie zaznaczane są skutki procesów wulkanicznych. To nie tylko kwestia merytoryczna, ale również PR-owa. „Sceptycy klimatyczni” od lat lubują się w przytaczaniu fałszywego argumentu, że emisje wulkaniczne dominują nad ludzkimi. Teraz wszystkim ważniejszym wykresom w nowym raporcie towarzyszą krzywe ilustrujące wpływ zjawisk wulkanicznych, pokazujące wyraźnie, jak niewielki jest on w skali globalnej. Jest szansa, że zapadnie to w pamięć. To samo dotyczy zmian w aktywności Słońca, które dzięki pracy astronomów dziś rozumiemy lepiej niż przed dekadą. Każdy kolejny raport pozostawia więc coraz mniej przestrzeni na spekulacje i ściemnianie.

Po trzecie, błyskawicznie rośnie jakość symulacji komputerowych klimatu. W 1990 r. autorzy IPCC opierali się na modelach, w których stan powierzchni Ziemi obliczany był dla „pudełek” obliczeniowych o boku 500 km. W takim modelu cała Europa składała się z zaledwie kilkudziesięciu „pikseli”. Dziś model globalny ma rozdzielczość 100 km, jest jednak uzupełniony o modele lokalne o rozdzielczości 25-50 km. Charakterystyczne dla raportu szóstego jest ciągłe podkreślanie aspektu regionalnego zmian klimatycznych, który dopiero w ostatnich latach zaczynamy poznawać z jako takim stopniem pewności. Okazuje się, że każdy region ma swoją specyfikę.

Złe wieści. Dobre wieści?

Motywem przewodnim nowego raportu są ekstremalne zjawiska pogodowe: wyjątkowo wysokie bądź niskie temperatury, szczególnie intensywne opady i burze, susze, powodzie, sztormy. W ostatniej dekadzie nagromadziły się niezaprzeczalne dowody wskazujące na to, że nawet skromny wzrost temperatury może prowadzić do znacznie częstszego zachodzenia tych niebezpiecznych zdarzeń. Mimo że średnia temperatura powierzchni globu jest dziś wyższa od poziomu ­XIX-wiecznego o „zaledwie” 1,2 stopnia Celsjusza, skrajnie intensywne upały czy opady zdarzają się nawet kilkukrotnie częściej. Trend ten przybiera też na sile. Przykładowa statystyka: w latach 1981–2010 były w naszym kraju średnio dwa-trzy dni w roku, gdy temperatura przekraczała 35 stopni Celsjusza. W 2050 r. ma być już takich dni cztery-osiem (zależnie od scenariusza klimatycznego).

Ciągłe odwoływanie się do kontekstu regionalnego przez autorów raportu upewnia nas, że zjawiska te nie dzieją się tylko „gdzieś tam daleko”. W „Streszczeniu” znajdują się trzy mapy, na których świat został podzielony na 45 regionów. Dla każdego z nich z osobna oznaczono, czy w ciągu ostatnich 70 lat zmalała czy wzrosła częstość, kolejno, silnych upałów, intensywnych opadów i epizodów suszy. W dwóch pierwszych przypadkach nie ma żadnych regionów, w których nastąpił spadek liczby upałów i ulewnych deszczy – choć są miejsca, gdzie nie odnotowano wzrostu. Na mapie trzeciej znajduje się natomiast, co ciekawe, pojedyncza pozytywna anomalia: jeden jedyny region, w którym spadła częstość susz (północna Australia).

Coraz bardziej szczegółowe analizy geograficzne dostarczają kolejnych tego typu spostrzeżeń. Przykładowo w części raportu poświęconej prognozom powodziowym dla Europy znajduje się chyba zaskakujące przewidywanie: „Choć Europa jest jednym z regionów, w których występuje największy wzrost ryzyka powodzi, istnieje kilka krajów w Europie Wschodniej, gdzie ryzyko to ma spaść (Polska, Litwa, Białoruś)”.

Jeśli szukamy w raporcie uspokojenia, to go tam nie znajdziemy, mimo iż jego wyważony ton – oraz fakt, że jest on wspólnym głosem setek naukowców patrzących sobie nawzajem na ręce – może stanowić antidotum na niekonkretne, a czasem panikarskie doniesienia medialne. Choć bowiem prawda o przyszłości klimatu ziemskiego nie jest różowa, nie zawsze jest też tak dramatyczna, jak głoszą nagłówki. W mediach najlepiej sprzedają się informacje przesadzone: spośród dziesięciu symulacji komputerowych najlepiej klikać się będzie ta o najtragiczniejszym wydźwięku. Raport IPCC to tymczasem agregat wszystkich symulacji.

Świat obiegła ostatnio np. wiadomość, że w najbliższym czasie ma rzekomo zaniknąć, częściowo lub całkowicie, Prąd Zatokowy – ciepły prąd oceaniczny obmywający wybrzeże Europy – z katastrofalnymi skutkami. Doniesienie to opierało się jednak na pojedynczej symulacji, obciążonej dość silnymi założeniami, a stojącej w sprzeczności z większością innych symulacji. Zresztą, co typowe, sam artykuł naukowy, od którego rozpoczęło się to zamieszanie, zawierał uczciwe wyjaśnienie, że stanowi „raport mniejszości”. Dziennikarze rzadko jednak sięgają do źródeł, a jeszcze rzadziej potrafią je krytycznie przeanalizować – raport IPCC może więc dostarczać im bezcennego kontekstu. W opublikowanym teraz dokumencie „śmierć Prądu Zatokowego” omówiono w sekcji poświęconej „zdarzeniom mało prawdopodobnym”. Autorzy uspokajają tam, że Prąd Zatokowy najprawdopodobniej nie osłabnie znacząco, bez względu na ewolucję prądów oceanicznych Atlantyku, a już na pewno nie ustanie całkowicie.


Zbigniew Karaczun, sozolog: Do tej pory każda generacja myślała, co zrobić, żeby świat był dla następnych pokoleń lepszy. A my robimy wszystko, żeby im go odebrać i zostawić pustynię.


 

Taką zresztą funkcję ma spełniać cały raport IPCC: nie tylko przekonywać niedowiarków, ale też uspokajać tych, którzy, nawet stojąc po dobrej stronie, sieją dezinformację opartą na wymogach klikalności albo na lęku – który nie jest dobrym doradcą, gdy trzeba podejmować konkretne decyzje. Wspomniałem, że w Polsce wzrośnie w następnych dekadach częstość upałów. Czy jednak uzasadniony jest lęk, że kraj nasz zamieni się w pustynię, a czterdziestostopniowe upały staną się powszechne, co można czasem przeczytać w mediach? Nie: nawet w najbardziej dramatycznym scenariuszu klimatycznym liczba takich dni rocznie na terenie Polski w latach ­2040-60 nie przekroczy dwóch (obecnie jest średnio jeden taki dzień w roku). Raport IPCC pozwala więc racjonalnie przygotować się na zmiany klimatyczne i walczyć z dezinformacją, czy to antyklimatyczną, czy też proklimatyczną.

Zawracanie tankowca

Czy jest nadzieja na wycofanie się z tej niepokojącej ścieżki? Diagnoza IPCC jest połączeniem pesymizmu i ostrożnego optymizmu. Niektóre procesy można odwrócić względnie szybko, inne wykazują bezwładność w skali dziesięcioleci, stuleci, a nawet tysiącleci. Autorzy stwierdzają, przykładowo, że gdyby udało się usuwać z atmosfery więcej dwutlenku węgla, niż go wprowadzać, zmiany globalnej temperatury na Ziemi mogłyby się rozpocząć już po kilku latach. Nawet jednak skromniejszy cel ograniczenia emisji może przynieść korzyści, choć być może dostrzegalne dopiero za 20-30 lat. Inne wywołane przez nas problemy mogą nas prześladować znacznie dłużej.

Wybitną bezwładnością charakteryzuje się zwłaszcza proces podnoszenia się poziomu morza, głównie ze względu na powolne tempo, w jakim na zmiany temperatury reaguje lądolód Antarktydy. Istnieją scenariusze, w których nawet gdybyśmy natychmiast skończyli z emisjami dwutlenku węgla, poziom wody w oceanach zacząłby spadać dopiero za kilkaset, a nawet tysiąc lat. Istnieją też oczywiście zmiany autentycznie nieodwracalne, jak choćby wymieranie gatunków i niszczenie ekosystemów. To nie cyferki, które można po prostu przywrócić do normy jak wskazówkę termometru.

Co więc robić? To temat trzeciej części raportu, która ma się ukazać w marcu 2022 r. Jeśli będzie ona przypominać swój odpowiednik z edycji piątej, to zostaną w niej omówione wszelkie wyobrażalne działania, od poziomu globalnej polityki po indywidualne wybory światopoglądowe – każde cechujące się określonym stopniem skuteczności. Z najnowszych symulacji wydaje się wynikać, że każda tona CO<sub>2</sub> się liczy – wpływ na klimat i częstość zachodzenia ekstremalnych zjawisk pogodowych mają nawet drobne zmiany naszych zachowań emisyjnych.

Co ciekawe, w opublikowanej teraz części, choć niepoświęconej zasadniczo strategiom zaradczym, podejrzanie często mowa o technologiach „odciągania” CO<sub>2</sub> z atmosfery. Są one jeszcze co prawda w zarodku, ale czyżby autorzy nowego raportu to w nich pokładali nadzieję, straciwszy już wiarę w nawoływanie do ograniczenia konsumpcji i odpowiedzialnego prowadzenia biznesu? Byłaby to z pewnością interesująca puenta, gdyby to technologia wyprowadziła z atmosfery gazy cieplarniane, które trafiły tam głównie wskutek jej własnego rozwoju. Nie ma co jednak liczyć na proste, skuteczne rozwiązania. ©℗

PANDEMIA A ZMIANY KLIMATU

POZIOM ZŁOŻONOŚCI ­­klimatologii ­świetnie ilustruje przedstawiona w nowym raporcie IPCC wstępna ­analiza wpływu pandemii na zmiany klimatu. Autorzy twierdzą bowiem, że ograniczenia naszej aktywności ekonomicznej i ruchliwości doprowadziły do nieznacznego... ­przyspieszenia globalnego ocieplenia. Jak to możliwe?

­EMISJA CO2 rzeczywiście spadła w czasie pandemii, mniej więcej o 7 proc. – to zaś, jak nakazuje fizyka, nieznacznie przesunęło bilans energetyczny atmosfery w stronę „chłodniejszą”. Tego spodziewali się wszyscy. Równolegle jednak spadła także produkcja aerozoli, czyli drobnych cząsteczek unoszących się w powietrzu, których obecność przyczynia się do obniżania temperatury na Ziemi (całkowity bilans naszego wpływu na klimat to „ogrzewający” wpływ gazów cieplarnianych minus „ochładzający” wpływ aerozoli, plus minus parę innych drobniejszych czynników). Z jakiegoś powodu wpływ zmniejszonej produkcji aerozoli (za co odpowiada głównie ograniczenie transportu, zwłaszcza lotniczego) przeważył nad wpływem zmniejszonej produkcji gazów cieplarnianych i ostatecznie doszło do minimalnego przyspieszenia zmian klimatycznych.

NIE JEST JASNE, dlaczego tak się stało. To jednak kolejny powód, by coraz dokładniej badać zjawiska klimatyczne, zamiast próbować je zrozumieć – oraz działać – na chłopski rozum. ©(P) ŁL

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2021