Zapach cynamonu

Otwierają się w głębi miasta, żeby tak rzec, ulice podwójne, ulice sobowtóry, ulice kłamliwe zawodne” – to zdanie przypomina mi się przed każdą długą podróżą.

02.03.2015

Czyta się kilka minut

Siedzę przy biurku. Przewalam mapy, plany miast. Pilnie notuję ołówkiem adresy i numery telefonów. Wypisuję fragmenty książek. Spięte gumką zeszyty puchną. Jeśli kto patrzy na to szaleństwo z boku, może pomyśleć: ten człowiek zwleka, waha się, może nie lubi podróżować? I miałby rację. Strach przed podróżowaniem jest wynikiem źle dobranej lektury z dzieciństwa. Otwierałem książki – co czasem kończyło się źle.

W opowiadaniu w zimowy wieczór matka prosi chłopca, by pobiegł do domu po portfel. Wychodzi bez płaszcza. Zagłębia się w labirynt dziwnych zaułków, pełnych dziwnych przedmiotów stojących na witrynach i zapachów wypływających z wnętrza sklepów cynamonowych. – Co będzie, jeśli on nie odnajdzie drogi do domu? Zamarznie? Zostanie wiecznym włóczęgą? – rozmyślałem.

Podobno jak ktoś, kto topił się w dzieciństwie, może do końca życia bać się wody. Mnie po lekturze pozostał strach przed tym, że nie odnajdę drogi do domu – i nienawiść do cynamonu.

Trzeba przyznać, że gubiłem się w wielu miejscach na świecie. Odbywało się to według jednego schematu. Spaceruję zazwyczaj z kimś miejscowym. Przeważnie jest to człowiek ogromnie ciekawy. On opowiada, a ja staram się chłonąć jego historię. Tworzę w myślach notatki. Myślę, że wszystko trzeba zaraz zapisać i niczego nie uronić. Potem następuje sakramentalne pytanie: „No stąd już trafisz, prawda?”.

Wówczas zostaję sam. Najpierw wszystko wydaje mi się znajome. Po chwili tracę pewność. I zaraz jestem już w kompletnie obcym miejscu. Pełnym nieznajomych domów, migających w pośpiechu obojętnych twarzy. W końcu zaczynam czuć zapach cynamonu. Wtedy nerwowo szukam w kieszeniach kartki z zapisanym adresem. Wciskam ją w dłoń pierwszemu przechodniowi, który budzi moje zaufanie. Widzę zdziwienie na jego twarzy. – To te drzwi – mówi z uśmiechem.

Wchodzę na górę i zaczynam zazdrościć kotu, z którym mieszkam na stałe. Jemu za cały świat wystarczają dwa pokoje i biblioteka z moim biurkiem (które on uważa za swoje). Świat za oknem traktuje pobłażliwie. Jest dla niego mało niezbędnym dodatkiem, czymś w rodzaju telewizji. Jego żywsze zainteresowanie budzi tylko śmieciarka. Myślę, że jest dla niego tym, czym dla nas mecz futbolowy. Kiedy wracam z wyprawy i rzucam plecaki, kot patrzy na mnie z politowaniem, jakby chciał powiedzieć:

– Przecież każda podróż, nawet najdalsza, jest podróżą do wnętrza siebie. Po co te nerwy! Bilety! Stosy map! Przecież tego nie lubisz. Po powrocie masz koszmary. Po nocach śnisz, że się znów gdzieś zgubiłeś. To zupełnie bez sensu.

– Dzięki temu każde z miejsc odwiedzam przynajmniej dwa razy – odpowiadam oschle.

Autor zdania o zawodnych ulicach-sobowtórach całe życie spędził w Drohobyczu. Nudne kupieckie miasto w jego opowiadaniach zmieniało się w oniryczną krainę. Sprzedawcy ze sklepów pachnących cynamonem stojący na progu od rana do świtu, dbający, by interes się kręcił, pewnie nie rozpoznaliby w tych obrazach ulic i placów, które codziennie mijali. Tak samo jak inżynierzy nafciarze, ludzie z natury praktyczni. Pisarz i gimnazjalny nauczyciel rysunku nie musiał więc ruszać się z Drohobycza, żeby żyć w innej krainie. Punkt dla kota.

Mój ulubiony ukraiński pisarz Jurij Andruchowycz zauważa, że nasz bohater „Nie tylko urodził się i żył w Drohobyczu – na dodatek jeszcze w nim umarł. Nikt inny nie umierał z tak wyrazistą dokładnością topograficzną, z tak przenikliwym efektem obecności w swoim mieście i miejscu. Nikt inny nie leżał, już będąc trupem, w samym jego centrum, na rogu ulic Mickiewicza i Czackiego, przez kilka dni i nocy”.

To była potrójna śmierć. Czysto fizyczna – wymęczonego, chudego człowieka. Zastrzelonego przez esesmana, gdy przemykał ulicą getta z bochenkiem chleba w kieszeni. Ale z nim umarło fantastyczne miasto z opowiadań. Zginęło też miasto realne, należące do żydowskich kupców i inżynierów nafciarzy. Od tej pory Drohobycz jest tylko jednym z wielu punktów na mapach.

Nikt nie przewidywał, że poukładane światy – te senne i rzeczywiste – w ciągu kilku chwil wywrócą się i znikną. Ta historia dzieje się ciągle. Na naszych oczach miasta i miasteczka zamieniają się w punkty na mapach. Płoną domy, uciekają ludzie – gdy wszystko ucichnie, trzeba będzie zaczynać od początku. Ani miasta nie będą już te same, ani ludzie. Nawet ci, którzy przeżyli, zostali zarażeni wirusem goryczy i nienawiści.

Planuję podróż i wpatruję się w plan Drohobycza, choć miasto jest zupełnie nie po drodze. Szukam zbiegu ulic, na którym leżało martwe ciało pisarza. Zastanawiam się, czy można się tam zgubić. Poczuć niemiły zapach cynamonu. I myślę, że byłoby to nie najgorsze rozwiązanie.

Punkt dla mnie. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2015