Zaklęty krąg prowincjonalności

Relacje między Warszawą i Berlinem mają od lat zasadniczą słabość: są prowincjonalne z punktu widzenia głównych procesów politycznych w regionie i w Europie.

28.02.2008

Czyta się kilka minut

Uwięzione w drugorzędnych problemach o lokalnym znaczeniu stosunki polsko--niemieckie stanowią jedno ze słabszych ogniw w sieci wzajemnych powiązań między państwami w obrębie Unii Europejskiej. Zastygłe we własnych ograniczeniach, nadspodziewanie trwałych i wciąż trudnych do przezwyciężenia, są obarczone niezmienną polityczną słabością - oraz, na tle ogólnej sytuacji w Europie, frustrującą drugorzędnością.

Wypełniają je prawie wyłącznie kwestie dwustronne, głównie związane z interpretacją historii. Wygląda to tak, jakby obie strony przeoczyły skutki politycznej zmiany, która zaszła w Europie za sprawą rozszerzenia Unii, pozostając mentalnie w fazie sprzed 2004 r.

Jest to tym bardziej zaskakujące, że akurat Niemcy i Polska były głównymi aktorami procesu rozszerzania Unii na wschód: Niemcy wśród krajów członkowskich, Polska wśród kandydujących. Jest coś zaskakującego w tym, że kraje będące wiodącą siłą w tamtym procesie, dziś tak nieudolnie korzystają z politycznych szans, które proces ów przyniósł. Choć Unia się rozszerzyła, stosunki polsko-niemieckie nie nabrały wcale europejskiego charakteru i znaczenia. I nic nie zapowiada, by miało się to zmienić.

Nieudane próby

Na czym miałaby polegać zmiana? Europeizacja stosunków polsko-niemieckich nie oznacza po prostu, jak czasami jest to przedstawiane, wypracowania przez polityków w Warszawie i Berlinie jakiegoś wspólnego projektu i proklamowanie go jako "europejskiego". Chodzi o coś więcej: o to, by relacje polsko-niemieckie stały się wypadkową polityki polskiej wobec innych państw członkowskich Unii i instytucji wspólnotowych, takich jak Komisja i Parlament Europejski.

Koncepcyjnie idea europeizacji oznaczała odejście od wcześniejszych, przedakcesyjnych pomysłów opartych na założeniu, że Niemcy są głównym partnerem Polski w Europie (hasło: "Droga Polski do Europy wiedzie przez Berlin") oraz na tworzeniu ekskluzywnych relacji Warszawy z Berlinem. A także dodatkowo w ramach tzw. Trójkąta Weimarskiego, równie ekskluzywnych relacji z Francją.

Europeizacja jako naturalna konsekwencja wejścia Polski do Unii miała ten "przedakcesyjny" schemat przełamać. Wyrazem tego stała się (nigdy wprost niesformułowana) idea wejścia Polski do tzw. szóstki najważniejszych państw Unii. W ramach takiej grupy relacje z Niemcami stałyby się siłą rzeczy jedynie jednym z wektorów szerszego politycznego układu sił między państwami. Z tego nowego celu wypływało również praktyczne wskazanie dotyczące realizowania przez Polskę tzw. polityki zmiennych sojuszy w Unii.

Jak dotąd, po wejściu do Unii Polska jedynie trzy razy podjęła realną próbę przełożenia relacji z Berlinem na poziom europejski: w 2006 r. w kwestii wspólnej polityki energetycznej i weta w sprawie nowego porozumienia między Unią i Rosją, a w 2007 r. w sprawie europejskiej konstytucji. Choć w każdym z tych przypadków nie brakowało ambitnych zamierzeń i pewnych szans powodzenia, nie zakończyły się sukcesem. Wspólna polityka energetyczna Unii jest dziś fikcją, obnażoną przez kolejne dwustronne umowy zawierane przez Rosję z poszczególnymi krajami. Traktat lizboński definiuje nowy porządek polityczny Unii znacznie poniżej początkowych założeń polskiego stanowiska. A o zamiarze zniesienia embarga na polskie produkty prezydent Putin informuje w pierwszej kolejności Angelę Merkel, a w dalszej Donalda Tuska.

W rok 2008 wkroczyliśmy z taką polityką wobec naszego zachodniego sąsiada, która ponownie definiowana jest na poziomie problemów dwustronnych, lokalnych i drugorzędnych z punktu widzenia procesów integracyjnych. To "widoczny znak" w Berlinie (muzeum powojennych wysiedleń), finansowe wsparcie rządu niemieckiego dla projektu nowego muzeum na Westerplatte i Polskiego Muzeum Solidarności w Berlinie czy projekt polsko-niemieckiego podręcznika historii.

Gracz drugoligowy

Przyczyny, dla których europeizacja relacji polsko-niemieckich nie powiodła się, mają dużo wspólnego z niepowodzeniem idei "wielkiej szóstki" i pojawieniem się ograniczeń koncepcji prowadzenia polityki europejskiej w oparciu o zasadę zmiennych sojuszy. Źródła tego są różne, ale dwa, może najważniejsze, dotyczą Polski i Niemiec.

Polityka niemiecka nigdy nie zaakceptowała idei "wielkiej szóstki" i wyraźnie kontrowała ją nawet wtedy, gdy obecny prezydent Francji Nicolas Sarkozy, jeszcze jako minister spraw wewnętrznych, próbował skonkretyzować ją w skromnym zakresie w kwestiach, które dotyczyły wspólnej polityki sprawiedliwości i spraw wewnętrznych.

To nie przypadek, że w obu ważnych sprawach - polityki energetycznej i traktatu konstytucyjnego - Polska i Niemcy znalazły się po przeciwnych stronach barykady. I nie jest przypadkiem, że wyrażona przed paru laty przez Richarda von Weizsäckera idea włączenia Polski w ramy politycznej współpracy Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii nigdy nie została na poważnie podjęta w publicznej debacie niemieckiej, choć chodzi o ideę zaproponowaną przez jeden z najważniejszych autorytetów politycznych Niemiec.

Ale przyczyny tego tkwią również po polskiej stronie. Fiasko koalicji PiS i PO w 2005 r. zaważyło również na charakterze polskiej polityki europejskiej, a w tym na szansach realizacji idei "wielkiej szóstki". Odwoływanie przez nowe kierownictwo MSZ w ostatniej chwili spotkań z partnerami z najważniejszych krajów Unii, gdy ci wsiadali właśnie do samolotów, by udać się do Warszawy, na pewno nie zwiększało szans na budowę bliższych relacji. Ale też kwestie wspólnej polityki energetycznej, rosyjskiego weta i traktatu konstytucyjnego (a później lizbońskiego) musiały głównym aktorom polityki europejskiej dostarczyć przykładów, że Polska na poziomie realnego prowadzenia polityki oraz możliwości personalnych i instytucjonalnych jest graczem drugoligowym.

Jest też inna przyczyna fiaska europeizacji stosunków polsko-niemieckich, która nie wiąże się już bezpośrednio z naszymi krajami. Dotyczy bardziej natury Unii, a dokładniej: zmiany, która zachodzi na naszych oczach. Zmiana ta stawia ideę "wielkiej szóstki" pod znakiem zapytania, bo prowadzi do utrwalenia się innego układu sił: do powstania "triumwiratu", złożonego z Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii.

"Trójka" zamiast "szóstki"

Sposób rozwiązania problemu niepodległości Kosowa pokazuje, że w pewnych kwestiach taki "triumwirat" już funkcjonuje. Traktat lizboński będzie ten stan utrwalać, dając polityczną przewagę największym krajom. Znaczące są też ambicje prezydenta Francji, który na czele Unii chciałby postawić Tony'ego Blaira, a unijnym ministrem spraw zagranicznych zrobić Bernarda Kouchnera, obecnie szefa francuskiego MSZ. W takim układzie szefem Europejskiego Banku Centralnego powinien zostać ktoś z Niemiec.

Powstanie "triumwiratu" oznaczałoby uporanie się z jednym z najistotniejszych problemów, z którymi Europa boryka się od lat 70. XX w., od chwili przyjęcia Wielkiej Brytanii do Wspólnot: braku politycznej spoistości europejskiego projektu i braku wyraźnego przywództwa. Z tego punktu widzenia problem politycznej spoistości Unii po rozszerzeniu w 2004 r. jest sprawą drugorzędną, a idea "wielkiej szóstki" rozwiązaniem mało realistycznym.

To zaś determinuje przyszły rozwój relacji polsko-niemieckich. Pozostaną one nadal drugorzędne z punktu widzenia głównego nurtu politycznego, biegnącego między Paryżem, Berlinem i Londynem. "Triumwirat" będzie też prowadzić do "podziału pracy" między głównych aktorów. Unia będzie zapewne konsolidować się w ramach regionów i obszarów interesów, w których aktorzy ci będą pełnić funkcję liderów, zaś instytucje unijne będą zapewniać raczej formalną jedność całego systemu.

Jeśli Unia pójdzie tą drogą - a jest to dziś scenariusz prawdopodobny - stosunki polsko-niemieckie staną się elementem tego nowego "podziału pracy". Być może więc jesteśmy świadkami formowania się w naszej części Unii nowej hierarchii relacji, którą można by nazwać czymś w rodzaju "Post-Mitteleuropy" - z Niemcami jako naturalnym liderem, który na poziomie ogólnounijnym, w ramach "triumwiratu", odpowiada za decyzje polityczne i ich skutki finansowe, gospodarcze i kulturalne.

MAREK A. CICHOCKI jest ekspertem spraw międzynarodowych, jako doradca prezydenta RP negocjował ze strony Polski traktat lizboński.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2008