Zachmurzenie duże

Brakuje światła, huczy wiatr, spada ciśnienie, rośnie za to rozdrażnienie, które potem w domach, na ulicach czy scenie politycznej skutkuje mrocznością i wzajemnym chłodem. Przygotujcie się na najgorszą porę roku: marcopad.

23.11.2010

Czyta się kilka minut

Żyjemy w kraju zachmurzonym wyraźnie ponad przeciętną - dr Witold Lenart, klimatolog i wicedyrektor Centrum Badań nad Środowiskiem Przyrodniczym na Uniwersytecie Warszawskim, zagłębia się w meteorologiczne dane. - Średnie zachmurzenie w Polsce to ok. 65 proc. W krajach Europy Zachodniej wynosi ono 50-55 proc., a w niektórych rejonach, np. w południowych Włoszech, nawet 40 proc., czyli większość dni jest pogodnych. Dni pochmurnych, czyli takich, gdy zachmurzenie wynosi ponad 80 proc., jest ok. 160, czyli połowa roku w Polsce to pogoda barowa.

Dni pogodnych, kiedy zachmurzona jest mniej niż 1/5 nieba, mamy ok. 20-22. W wyjątkowych miejscach do 30. Niebo całkowicie bezchmurne zdarza się w Polsce do trzech dni w roku.

Ciężkie niebo

Jak tłumaczy klimatolog, zachmurzone niebo postrzegamy nie jako półkuliste sklepienie, lecz jako ciężkie i płaskie. Przytłaczające. - W dodatku niektóre chmury, np. kłębiaste, wydają się nakładać jedne na drugie. Choć są między nimi przerwy, nie widać ich, gdy patrzymy pod kątem 40 stopni - mówi. - To tzw. efekt kurtynowy, który jeszcze pogłębia wrażenie zachmurzenia.

Listopad jest w Polsce miesiącem zdecydowanie najbardziej pochmurnym. W niektórych regionach kraju dni pogodnych jest w tym miesiącu mniej niż jeden. Czyli nie trafiają się co roku. - Ale to nie znaczy, że w listopadzie jest najwięcej opadów - podkreśla dr Lenart. - Przeciwnie, jest ich paradoksalnie najmniej. Gdyby padało, czulibyśmy przynajmniej, że coś się dzieje. A jeśli już nawet pada, to zwykle mżawka, która jest jeszcze większym utrapieniem, bo parasol nie pomaga.

Dr Lenart należy do nielicznej grupy wielbicieli chmur i zastrzega, że nie lubi o nich mówić źle. Ale wskazuje głównych sprawców wrażenia przytłaczającego nieba: to stratus, najbardziej ponura z chmur. Właściwie mgła. Jej podstawa znajduje się zaledwie kilkaset metrów do 1,5 km nad ziemią. Do tego najczęstsza z listopadowych chmur - nisko wiszący stratocumulus, który pokrywa całe niebo. I jeszcze nimbostratus, szary i ponury.

- Napisałem kiedyś opracowanie o przymiotnikach nazywających krajobraz - opowiada klimatolog. - Połowa z przeszło dwustu ma związek ze stanem nieba. A ono może kraj­obraz dynamizować, łagodzić, w listopadzie zaś sprawia, że staje się on refleksyjno-smutny. Przymiotniki "smętny" czy "ponury" odnoszą się przecież nie tyle do krajobrazu, co do nieba - mówi.

Ale metaforami związanymi z niebem określa się też nastrój: jak się wydaje, w ponadprzeciętnie pochmurnej Polsce bywamy ponadprzeciętnie nachmurzeni. I przez niewielką liczbę dni w roku pogodni.

- Bez wątpienia pogoda przekłada się na to, jacy jesteśmy - mówi Maciej Krupa, antropolog kultury, zakopiańczyk i przewodnik tatrzański. - W naszych świadectwach kulturowych, przede wszystkim literackich, ale też np. muzycznych, od razu widać chmurne i ponure klimaty. W Skandynawii, której ogromne obszary objęte są nocą polarną, mamy w literaturze do czynienia z mrocznością. Z drugiej strony jest słoneczne, dionizyjskie południe. Stereotypowy schemat, ale bez wątpienia coś jest na rzeczy.

Jednak pogoda przekłada się nie tylko na stan ducha.

Niedoświetlenie

Dr Magdalena Kuchcik z Zakładu Geoekologii i Klimatologii Instytutu Geografii i Zagospodarowania Przestrzennego PAN zapewnia, że aura wpływa także na organizm człowieka i bynajmniej nie jest to tylko spowodowana złym nastrojem sugestia. - Pogoda dostarcza też bodźców fotochemicznych czy termicznych - mówi. - Źle na nas działa niedobór promieniowania słonecznego, duże zmiany ciśnienia, silne wiatry. A wszystko to razem przychodzi jesienią.

Zachmurzone listopadowe niebo oznacza mniejszą ilość światła słonecznego. - Tymczasem, jak dowodzą badania, promieniowanie UVB wpływa na odporność, działa antybakteryjnie i przeciwkrzywicznie - wymienia bioklimatolożka. - Promieniowanie podczerwone dostarcza ciepła. Łagodzi też bóle reumatyczne i pourazowe, zatem jego niedobór oznacza ich nasilenie. Wpływa na procesy chemiczne, na wzrost tempa przemiany materii, m.in. dlatego w miesiącach zimowych możemy przybrać na wadze. Promieniowanie widzialne zaś pobudza układ hormonalny i przez narząd wzroku wpływa na układ nerwowy.

Według dr Kuchcik najkorzystniejsze dla człowieka jest zachmurzenie poniżej 50 proc. Gdy niebo jest przez długi czas całkiem zakryte chmurami, sprzyja to zaburzeniom snu, poczuciu zmęczenia, zmniejsza się sprawność fizyczna i umysłowa. - Wydłuża się też tzw. czas reakcji prostej - dodaje - czyli czas reakcji na bodźce, a to już wiąże się z większą liczbą wypadków. To nie przypadek, że najwięcej zdarza się ich nawet nie w listopadzie, lecz w październiku, gdy po okresie letnim zaczyna się jesienna pogoda.

A ciśnienie? - Nasz organizm reaguje na tempo jego zmian - tłumaczy dr Lenart. - I nie mam, niestety, dobrych wiadomości: w ostatnich latach zwiększa się głębokość niżów przechodzących przez Polskę - mówi. - Dawniej docierały do nas niże już "stare", częściowo wypełnione, gdzie miejsce najniższego ciśnienia nie było już tak mocne. Teraz niże są jakby świeższe, i to o każdej porze roku.

Do wpływających na samopoczucie zjawisk pogodowych dr Kuchcik dodaje jeszcze wiatr. - A ściślej: jego akustyczne oddziaływanie - mówi. - Może ono powodować zaburzenia w równowadze układu nerwowego: niepokój, osłabienie, uczucie lęku, skłonności do depresji. Zwłaszcza u ludzi cierpiących na dolegliwości nerwowe, ale wiatr może też być uciążliwy dla osób zupełnie zdrowych.

Brakuje światła, huczy wiatr, rośnie rozdrażnienie, które potem w domach, na ulicach czy scenie politycznej skutkuje mrocznością i wzajemnym chłodem.

Inna rzecz, że pogodę obwinić najłatwiej. - Nie każdy jest rzeczywiście wrażliwy na jej działanie - zapewnia dr Kuchcik. - Ludzi, którzy na nią reagują, nazywa się meteopatami. Tymczasem badania pokazują, że za meteopatów uważa się coraz więcej osób. Wśród kobiet w niektórych przedziałach wiekowych sięga to nawet 70 proc.

Bioklimatolożka zapewnia, że sama meteopatką nie jest. - Według mnie to choroba zamożnych ludzi z dużych miast w rozwiniętych krajach - dodaje znacząco. - W miejscach, gdzie walczy się o przetrwanie, nie występuje.

Zastrzega, że nie jest to jednostka chorobowa, lecz skłonność. - Podzieliłabym meteopatów na dwie grupy - mówi. - Pierwsza to chorzy, np. na serce, którzy pod wpływem warunków pogodowych doznają obiektywnego zaostrzenia swoich dolegliwości. Drudzy to osoby zdrowe, u których pojawiają się subiektywne odczucia, jak obniżenie nastroju, humory, bóle głowy. I co do tych miałabym pewne wątpliwości.

Chmury jeszcze trwalsze

Listopadowy krajobraz samopoczucia nie poprawia. Zwłaszcza tam, zauważa dr Lenart, gdzie przeważają drzewa liściaste, o tej porze roku smętnie nagie. Według klimatologa najbardziej pochmurnym regionem Polski jest Suwalszczyzna. - W listopadzie zachmurzenie wynosi tam ponad 80 proc., dni pogodnych jest poniżej jednego, pochmurnych zaś 23. Niewiele tam drzew, a jeśli są, to liściaste. Do tego suche szuwary przy jeziorach. Wszystko to potęguje efekt przygnębienia.

Na drugim miejscu dr Lenart plasuje okolice Borów Tucholskich, gdzie jednak listopadowy krajobraz nieco ratują iglaste, zielone lasy i rzeźba terenu. - Bo wzniesienia zmieniają sposób, w jaki postrzegamy sklepienie, które dzięki nim nie wydaje się tak przytłaczające - wyjaśnia.

Na kolejnej pozycji jest Wyżyna Krakowsko-Częstochowska, gdzie listopadowe zachmurzenie też wynosi 80 proc., za to trafia się jeden pogodny dzień. Dalej są Pomorze i Warmia.

- Zachmurzenie jest w tych miejscach większe ze względu na rzeźbę terenu - tłumaczy dr Lenart. Do Polski dociera powietrze północnoatlantyckie, a związane z nim chmury warstwowe stratus, nimbostratus i stratocumulus mają tendencje do utrzymywania się przez dłuższy czas. Gdy natrafią na wzniesienia, stają się jeszcze trwalsze.

Na szczęście, pochodzący z Suwalszczyzny czytelnicy "Tygodnika", zapytani za pośrednic­twem Facebooka, przekonują, że ludzie wcale nie są tam ponurzy bardziej niż średnia krajowa. - Jesteśmy otoczeni wspaniałym krajobrazem, który tylko przez część jesieni wygląda smutno - przekonuje Żaneta, studentka. - A i piękne, mroźne zimy na Suwalszczyźnie nie są powodem do depresji. Przeciwnie - zapewnia i zwraca uwagę, że nawet film promocyjny miasta zatytułowano "Pogodne Suwałki".

Gorszego niż gdzie indziej samopoczucia mieszkańców swojego regionu nie stwierdza też dr Adam Malinowski, psychiatra ze szpitala w Suwałkach. - Natomiast naturalne jest, że na jesieni następuje zaostrzenie wielu chorób endogennych, czyli wynikających nie tyle z problemów życiowych pacjenta, co z biologii mózgu - mówi.

Wskazuje też na poważny, a niezależny od regionu problem związany z jesienią: depresję sezonową.

- Pojęcie sezonowych zaburzeń depresyjnych wprowadzono na początku lat 80. Uważa się, że to forma tzw. zaburzeń afektywnych, czyli związanych z podatnością układu nerwowego - tłumaczy. - Nieznana jest konkretna przyczyna, upatruje się jej natomiast w zmniejszeniu ilości światła słonecznego. Jedna z hipotez, acz nie do końca potwierdzona, wskazuje, że jego niedobór wpływa na metabolizm substancji chemicznej w mózgu zwanej melatoniną.

Dr Malinowski wymienia podstawowe objawy depresji. - Przede wszystkim poczucie smutku, przygnębienia, apatii, trudności z koncentracją, zmniejszenie zainteresowania sprawami, które do tej pory były dla nas ważne - mówi. - Po drugie, senność w ciągu dnia, późne wstawanie. I wzmożony apetyt, tzw. głód węglowodanów. Przy czym - dodaje lekarz - w przypadku czystej depresji sezonowej, a nie depresji endogennej wzmożonej przez porę roku, zaburzenia te osiągają raczej lekkie lub umiarkowane nasilenie.

Jak odróżnić depresję sezonową od jesiennej chandry? - Miernikiem może być nasze funkcjonowanie społeczne - tłumaczy psychiatra. - Jeśli jesteśmy przygnębieni, ale chodzimy do pracy, spotykamy się ze znajomymi, zapewne nie dolega nam poważne zaburzenie. Ale gdy sami, lub nasi bliscy, zauważamy, że coraz większą trudność sprawiają nam codzienne sprawy, wtedy warto zasięgnąć porady.

Lekarz podkreśla, że dobrze być otwartym na ocenę najbliższych. - Sami czasem nie do końca dostrzegamy własny stan - mówi. - Lepiej to zrobią ci, którzy nas obserwują na co dzień.

Halny wieje też w głowie

- Pod względem zachmurzenia najlepiej jest w górach - mówi dr Lenart. - Bo rzadziej dociera tam wilgoć północnoatlantyckiego powietrza.

Ale w górach wieje za to halny.

Przez okna Macieja Krupy widać Giewont. Nad nim tworzy się właśnie charakterystyczny wał z chmur, który nieodłącznie towarzyszy temu gwałtownemu wiatrowi. Ostatnio halny wiał przez dwa tygodnie: od Wszystkich Świętych do Święta Niepodległości. Były to właściwie trzy, rozdzielone jednodniowymi przerwami halne.

- Ludzie z problemami sercowymi i ciśnieniowymi mają kłopot, karetki kursują częściej - mówi przewodnik-antropolog. - Reagują także zdrowi: niektórzy są bardziej pobudzeni, niektórym trudno wstać z łóżka. Wpływ halnego na ludzi jest poza dyskusją. Po pierwsze, to radykalny skok ciśnienia, po drugie, doświadczenie starcia z naprawdę potężnym wichrem.

Jak zauważa dr Magdalena Kuchcik, oddziaływanie halnego może sięgać do stu kilometrów. Wiedzą coś o tym krakowianie. - Badano to w Monachium, które leży na przedpolu Alp, i sięga tam wpływ wiatru typu fenowego - mówi. - I choć nie wiem, czy w Krakowie udałoby się dowieść badaniami statystycznymi wpływu halnego na ludzi, to już w Zakopanem badania dawały bardzo wyraźne wyniki.

- Gdy wieje halny, wzrasta nam liczba interwencji - zapewnia podinspektor Kazimierz Pietruch z zakopiańskiej policji. - Policjanci jeżdżą wtedy najczęściej do drobnych spraw: awantur, pyskówek, nieporozumień, konfliktów rodzinnych czy sąsiedzkich. Z drugiej strony, pogotowie jest wtedy częściej wzywane do zaburzeń psychicznych - dodaje. - No i wtedy też odnotowujemy samobójstwa.

Bo halny, tłumaczy policjant, działa na osoby cierpiące na depresję. - Ale największe pobudzenie, podenerwowanie ludzi daje się zauważyć nie wtedy, gdy już wieje, ale tuż przed halnym.

Maciej Krupa opowiada, że gdy jakiś czas temu pracował w "Tygodniku Podhalańskim", w redakcji odgadywali bezbłędnie, że nadchodzi halny. - Na 2-3 dni wcześniej poeci zaczynali masowo przynosić do redakcji swoje wiersze - opowiada.

I zauważa, że halny na stałe wpisał się w zakopiańską mitologię. - W literackich świadectwach czasu, u Witkacego czy Rafała Malczewskiego, widać, że ludzi ogarnia tu jakiś rodzaj szaleństwa czy zakopiańskiej choroby, którą Witkacy nazywał zakopianiną. A halny jest jej nieodłączną częścią. Bo to nie tylko element krajobrazu - zastanawia się przewodnik. - Halny wieje też w głowie.

Krupa podkreśla, że to wiatr, który przynosi zmianę: zwiewa śnieg, niesie inną pogodę. - Nie trzeba nawet wspominać o symbolice wiatru, od biblijnego ruah poczynając. Wiatr kojarzy się z oczyszczeniem, zmianą, przewietrzeniem - mówi. - A być może też ludzie poddają się działaniu halnego? Pięknie jest przecież czasem popuścić sobie cugle, zaszaleć, zrealizować u siebie małą zmianę, choćby na kilka godzin...

***

Tymczasem tegoroczny listopad zaskoczył. - Spojrzałem do annałów, plus 20 stopni w listopadzie zdarzało się już wcześniej - mówi dr Lenart. - Dzieje się tak, gdy nadarzy się rzadka cyrkulacja z południowego wschodu.

- To był przedziwny rok - mówi dr Magdalena Kuchcik. - Niebywale długa, śnieżna zima. Gdy już się cieszyliśmy z łagodnej wiosny, przyszły powodzie. Lato nijakie. Cudowny październik bez deszczu. Teraz bardzo ciepły listopad... Wchodzimy w tę zimę naprawdę nienaładowani słońcem. Poza początkiem listopada nie mogliśmy zakumulować odporności. Do tego rok był dla Polaków trudny psychicznie. Zbierze to swoje żniwo wiosną - przewiduje bioklimatolożka - gdy będziemy wyjałowieni po zimie. Najwięcej zaostrzeń stanów chorobowych przynosi zawsze marzec.

Dr Lenart ma lepsze wieści. - Najnowsze badania pokazują, że atmosfera coraz bardziej się dynamizuje i że na naszym niebie coraz częściej występują chmury konwekcyjne, jak cumulus, kosztem chmur warstwowych, jak wspomniany stratus. Może nasze niebo stanie się bardziej radosne i inspirujące?

Tymczasem trzeba jeszcze przetrwać późną jesień. Bynajmniej nie w domu, pod kocem: dr Kuchcik zaleca ruch. - Jak najwięcej spacerów i świeżego powietrza - mówi. - Pobudza się wtedy produkcję serotoniny, ale też usprawnia działanie całego organizmu. I małe przyjemności: dobra książka, towarzystwo. A jeśli nas stać, warto wyjechać w ciepłe miejsce - dodaje. - Zmiana klimatu działa uodparniająco, dostarcza bodźców, jest korzystniejsza dla zdrowia niż wyjazd w sezonie.

Jeszcze inną radę podpowiada dr Lenart: - Polubić chmury. Jeśli poznamy te zjawiska, dowiemy się, jak powstają i funkcjonują, nawet w nimbostratusie znajdziemy pewne uroki. Chociaż - uśmiecha się - w listopadzie rzeczywiście lepiej wyjechać do ciepłych

krajów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2010