Za pokutę: uśmiech

Bp Antoni Długosz: Radość ukazana przez taniec czy pieśń ma korzenie w kulcie bóstwa i Bóg cieszy się z takiego wyrazu wdzięczności. Dlatego lubię tańczyć i śpiewać. Rozmawiali Maciej Müller i Tomasz Ponikło

09.11.2010

Czyta się kilka minut

Południowy, tzw. książęcy portal katedry w Bambergu (Niemcy), fragmenty sceny Sądu Ostatecznego (1225–1237) / fot. AlbumRomanski.pl /
Południowy, tzw. książęcy portal katedry w Bambergu (Niemcy), fragmenty sceny Sądu Ostatecznego (1225–1237) / fot. AlbumRomanski.pl /

Maciej Müller, Tomasz Ponikło: Jaki największy kawał zrobił Bóg Księdzu Biskupowi?

Bp Antoni Długosz: Odpowiedź jest zawarta w pytaniu: zostałem biskupem.

Tańczącym biskupem...

Wszystkie uroczystości w moim domu odbywały się przy śpiewie i tańcu. Formację przeszedłem w przedszkolu, gdzie mieliśmy fantastyczną wychowawczynię - osobę samotną, która traktowała dzieci jak rodzinę. Nauczyła mnie tańczyć, recytować i występować. Jako licealista chodziłem do domu kultury w Częstochowie najpierw na kółko stolarskie - nie wytrzymałem tam długo - potem na muzyczne. Gdybym tam został, to bym pewnie nieźle grał na fortepianie, ale kuzynki przeciągnęły mnie do kółka tanecznego.

Miał Ksiądz Biskup stałą partnerkę do tańca?

Tańczyłem z sąsiadką Bożeną. Kiedyś posprzeczała się z koleżankami o spódnicę, jak to między dziewczętami bywa, i przeniosła się do kółka kukiełkowego. A ja za nią. Opanowałem warsztat, a potem przeszedłem do kółka dramatycznego. Dzięki temu później w każdej parafii robiłem z dziećmi teatrzyk kukiełkowy, a z młodzieżą wystawialiśmy sztuki z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Myślałem nawet, żeby zostać aktorem, ale gdzie by mnie z takim nosem przyjęli.

Czemu zamiast iść dalej za Bożeną, wybrał Ksiądz Biskup sutannę?

Ona była moją wielką sympatią. Ale pod koniec szkoły nie chciałem już dziewczynom zawracać głowy, coraz częściej pojawiała się myśl o kapłaństwie. Więc angażowanie się w związki byłoby z mojej strony niepoważne. I zostałem księdzem.

Ale żeby biskupem... Zawsze lubiłem żarty. W czasie wizyty Jana Pawła II w 1979 r., kiedy mieszkałem w bloku, przyjechała do nas matka mojej bratowej. Powiedziałem rodzinie: "Mam dylemat, bo Papież ma być dziś u mnie na kawie, i nie wiem, jak to urządzić: czy go wwieźć windą, żeby się zatrzymywał na każdym piętrze i błogosławił, czy może zamówić dźwig, żeby go wnieśli na balkon?". Wszyscy się śmiali, tylko matka bratowej z przejęciem opowiadała, że u księdza Antka będzie Papież na kawie... Kiedy więc ordynariusz ogłosił moją nominację na biskupa i zaprosił mnie po modlitwie na kawę, powiedziałem, że chciałbym najpierw powiedzieć o tym Mamie. Dzwonię z jego gabinetu. "Mamusiu, usiądź. Nie przejmuj się, ale zostałem biskupem". "Nie wygłupiaj się" - parsknęła śmiechem.

Taką mi Bóg sprawił niespodziankę, śmieszną, dziwną. Księża nie wierzyli. Byli tacy, którzy sami jej oczekiwali, bardzo im współczuję, no, ale ktoś musiał tym biskupem zostać. Słyszałem od pewnej siostry zakonnej, że jeden z biskupów prosił ją, by na mnie wpłynęła, żebym się zmienił. "Siostro - odpowiedziałem - mam 40 lat na karku, a pracować nad zmianą u człowieka można do trzydziestki...".

I został Ksiądz biskupem od dzieci.

Kiedy mnie pytają, jak to się stało, odpowiadam: "Bo mam infantylny umysł".

Ale służę też ludziom specjalnej troski, alkoholikom, narkomanom.

Czy łączy ich jakiś wspólny mianownik?

Dziecko bywa bezradne, potrzebuje opieki i bezpieczeństwa, a także zatroskania i miłości. Uzależniony jest człowiekiem chorym i potrzebuje, by ktoś przy nim był i akceptując jego chorobę, niósł mu pomoc. Kiedyś usłyszałem: "Po co się tymi ćpunami zajmujesz, wyspowiadać i wystrzelać". Patrząc, jak są odrzuceni, tym bardziej chcę im służyć i być przy nich. Choć często przegrywam. Ale w myśl św. Pawła próbuję stać się wszystkim dla wszystkich, by choć niektórych doprowadzić do Jezusa.

Stosuje Ksiądz Biskup terapię radością?

Kiedy przychodzę do narkomanów do "Betanii", ściskamy się i obcałowujemy. Nie stwarzam pozorów, ale taką atmosferę, żeby nie było dystansu między nimi a mną. Wielu pierwszy raz z bliska widzi biskupa, a są i tacy, którzy księdza w życiu nie widzieli. Zakładamy fartuchy i razem przygotowujemy drugie śniadanie oraz obiad. Przez kuchnię można trafić prosto do ludzkiego serca.

Chrześcijaństwo bywa kojarzone z cierpiętnictwem, czasem z gładkimi słowami o radości płynącej ze zmartwychwstania. Ale jak o tym mówić cierpiącym?

Osoby głęboko wierzące nigdy nie będą ludźmi smutnymi. Św. Tomasz z Akwinu mówił, że radość i pogoda ducha są obowiązkiem moralnym chrześcijanina. Jeśli ktoś lubuje się w cierpiętnictwie, to źle rozumie misję Chrystusa.

Człowiek kształtuje swoją postawę wiary do siódmego roku życia. Jeżeli dziecko nie doświadcza przy rodzicach bezpieczeństwa, nie doznaje miłości i akceptacji, jeśli rodzice nie uczestniczą w jego radościach i smutkach, to w rozwoju religijnym może nastąpić patologia. Dziecko wyobraża sobie Boga wedle cech, jakie zauważa u rodziców. Jeżeli, a tak często bywa, rodzice straszą Bogiem, i to jeszcze infantylnie, mówiąc, że "Bozia się pogniewa", dziecko oprze swoją postawę wobec Boga na tresurze, a nie miłości.

Sartre wspominał, że wychowujący go dziadkowie wciąż go straszyli Bogiem. Kiedy był jeszcze dzieckiem, potknął się i rozlał atrament na dywan. Zadziałał w nim mechanizm:  źle zrobił, więc Bóg go ukarze. Po dziecięcemu zaczął Go wyklinać i więcej się z Nim nie spotkał. Ale to nie było doświadczenie prawdziwego Boga, tylko Jego karykatury.

Jeżeli zrozumiem, że Bóg jest miłością, nie będę się smucić, nawet gdy zgrzeszę. Bóg nigdy mnie nie zdradzi, nie przestanie kochać: zawsze do Niego mogę wrócić. Moje hasło brzmi: dla człowieka wierzącego nie ma sytuacji przegranej.

W ten sposób można dać sobie łatwą przepustkę do radości i na przykład nadużywać spowiedzi.

Tylko czy wtedy naprawdę kochałbym Boga? Miłości się nie nadużywa... Wtedy zresztą nie byłoby podstaw do otrzymania rozgrzeszenia.

Życie nie jest prostą drogą do nieba. Nawet świętemu noga się powinie, by wiedział, że jest grzesznikiem: nie pysznij się, nie bądź indorem.

Rodziców można wyprowadzić koniec końców z równowagi. A Boga?

Nawet jeśli dojdzie do awantury, rodzice potem się reflektują i przepraszają dziecko, jeśli się unieśli. U Boga tego nie ma, bo On nigdy się na ciebie nie obrazi. Tylko staraj się w miarę możliwości pracować nad słabością, która powoduje rozdźwięk między propozycją Boga dla ciebie a tym, co z nią robisz.

Całe Pismo Święte ukazuje Boga radości, a nie smutku. Autorzy Księgi Genesis dziękują wraz z ludem za wszystko to, co od Niego otrzymują, kolejne dni stworzenia opatrując komentarzem: i widział Bóg, że to jest dobre. A dobro wiąże się z radością. Najstarszy hymn biblijny, pieśń Miriam, siostry Mojżesza, wielbi Boga za uwolnienie ludu z niewoli egipskiej. Ludzie zostali stworzeni przez Boga z miłości, na Jego podobieństwo. Wyraz miłości Boga polega na tym, że są istotami wolnymi. Otrzymują wszystko i tym mają władać - przeżywają radość z tego, co posiadają. Bóg chce też, żeby wyrazili miłość do Niego, więc daje im przykazanie, które przekraczają - to było nieposłuszeństwo, które występuje w każdym zerwaniu przyjaźni z Bogiem.

Ale mimo grzechu ludzie nie zostają sami. Znów Bóg wyraża miłość, z której płynie radość: bo potomek kobiety zniszczy władzę szatana. Tą nadzieją żyją wszyscy Izraelici, a potem wszystkie narody świata: objawia się ona choćby w Psalmach. Radość ukazana przez taniec czy pieśń ma korzenie w kulcie bóstwa i Bóg cieszy się z takiego wyrazu wdzięczności. Dlatego lubię tańczyć i śpiewać.

Taniec jest zmysłowy, taniec to ciało...

Ależ ciało nie jest złe! To nie z winy Boga niektórzy dzielą ciało na części intymne i na te, które można pokazywać. Człowiek cały pochodzi od Boga i jeśli to wiem, to widzę, że w całości piękne jest i ciało kobiety, i mężczyzny. Sam Bóg tak chce. To On tak ustawił bieg spraw, że aby narodził się człowiek, rodzice dają cząstki siebie, ofiarowując się sobie całkowicie. W tym uczestniczy Bóg, więc to nie może być brzydkie! Poza tym, przecież żona i mąż kochają się nie tylko po to, by przekazywać życie, ale by podtrzymywać miłość - i przeżywać radość.

Problemy z nieczystością, pornografią wynikają z odłączenia sfery seksualnej od autentycznej miłości małżeńskiej. Z seksem jest tak samo jak z jedzeniem, które samo w sobie jest czymś obiektywnym. Ale jeżeli ktoś się obżera, sam sobie wyrządza krzywdę. Zło występuje, kiedy czegoś nadużyjemy.

A w dyskotece jest miejsce dla Boga?

Oczywiście że można modlić się tańcem w dyskotece. Bierzmowanym mówię zawsze: pamiętajcie, że będziecie zdawali egzamin wobec waszych rówieśników, będziecie pokazywać życie w przyjaźni z Jezusem, w którym można bawić się bez ćpania, chlania i łajdaczenia się. Wtedy wiem, z jaką partnerką tańczę, i co jej mogę na ucho powiedzieć. Nie muszę być na haju. Na tym polega radość.

W pewnej szkole katolickiej siostry zezwoliły na dyskotekę, ale należało tańczyć na odległość przedramienia, bo w ten sposób "tworzymy przestrzeń dla Ducha Świętego".

I siostry w ten sposób stworzyły problem, którego młodzież nie miała, przychodząc na tę zabawę. Nie można kogoś obciążać własnymi problemami... Jezus mówił o faryzeuszach, że wzywają do wielu wyrzeczeń, a sami z nich nie rezygnują.

A jeśli impreza jest w piątek?

Chrześcijanin nie może kierować się przekonaniem, że zewsząd grozi mu grzech. Powinien być człowiekiem, który za siebie odpowiada.

Skoro chrześcijaństwo ma taki ładunek radości, dlaczego w kościołach panuje nastrój ponury albo w najlepszym razie patetyczny?

Bo niektórzy akcentują tylko jedną stronę Eucharystii, śmierć Jezusa, a ona uobecnia przecież także zmartwychwstanie. Jeśli ktoś wychodzi ze Mszy smutny, to znaczy, że nie uwierzył w pełni w Chrystusa. A przecież większość z nas przyjęła Komunię św., to znaczy, że mają w sercu na własność Jezusa, Boga radości!

Św. Paweł mówi, że mamy się radować, bo niedługo przyjdzie Jezus. Aniołowie mówią do pasterzy: radujcie się, bo się wam narodził Mesjasz. Radują się wszystkie osoby, które odwiedzają Jezusa narodzonego.

Nasza liturgia jest radosna: "Alleluja" - radujmy się!

Ale jak my to "Alleluja" czasem śpiewamy...

Na moich Mszach na melodię Cohena - i klaszczemy.

A sam Jezus?

Jest niezwykle radosnym Bogiem-człowiekiem. Ewangeliści opisują nam sytuacje, które świadczą, że ma poczucie humoru i finezji. Kiedy Żydzi przyciskają go do ściany pytaniem, czyją mocą czyni cuda, mówi: "a powiedzcie mi, chrzest Jana był z nieba czy z ziemi?". "Nie wiemy". "A to ja wam też nie powiem, jaką mocą czynię cuda".

Albo gdy Żydzi upominają, żeby płacił podatek na świątynię - mógł po prostu złożyć ofiarę, a mówi do Piotra: "złap rybę, w rybie jest pieniążek, i daj im ten pieniążek".

Gdyby Jezus nie był radosny, nie garnęłyby się do Niego dzieci, które intuicyjnie wyczuwają, że ktoś je kocha. Nasza religia jako jedyna eksponuje dziecko. Mało tego, Jezus chce, żebyśmy mieli wiarę dziecka. Nie w znaczeniu infantylnym, ale w sensie bezgranicznego zaufania Bogu. Bo życie nie jest sielanką: przychodzi choroba, cierpienie. Jezusowi chodzi o to, że dziecko, nawet kiedy oberwie od rodziców, zaraz garnie się do nich, nie przestaje ufać. Takiego zaufania oczekuje od nas Bóg nawet wtedy, kiedy wielu rzeczy nie rozumiemy: jak zła i cierpienia.

To dlaczego uczniowie gorszyli się relacjami Jezusa z dziećmi?

Bo chcieli narzucić Mu swój wyobrażony wizerunek Mesjasza. Większość Żydów oczekiwała mesjasza politycznego, który ogłosi się królem i ujarzmi wszystkie narody. Ale Jezus mówi: nie na tym polega moje królestwo. Stąd ten szok.

To nie jedyny przypadek, kiedy Apostołowie próbują manipulować Jezusem. Andrzej i Jan wysyłają mamę, żeby załatwiła im teki ministrów. Piotr mówi: nie będziesz cierpiał, przy mnie do tego nie dojdzie. Jezus, jak pamiętamy, sprzeciwił się temu w ostrych słowach.

Po śmierci Jezusa wszyscy uczniowie zwątpili, trzęśli portkami zamknięci w wieczerniku - mimo to Jezus przychodzi. Nie po to, żeby ich ganić i odebrać misję, ale powiedzieć: pokój wam, odpuszczam wam grzechy. Bo oni wtedy już wiedzieli, co to znaczy być obarczonym grzechem.

Więc Bóg nie potępia?

Oczywiście że nie, to my sami odrzucamy Jego miłość. Niektórzy kaznodzieje ciągle straszą piekłem - to tresura z użyciem kija, a nie nauczanie. Bóg daje nam do wyboru życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Nigdy, nawet gdy postąpimy źle, nie będzie nami manipulować.

Piekło powstaje wtedy, kiedy ludzie uzurpują sobie władzę boską nad innymi.

A co z Judaszem?

Jak to co - myślę, że jest zbawiony... Jego tragedia polegała na tym, że chciał zastawić pułapkę na Jezusa, by Ten pokazał boską moc - i jeszcze na tym zarobić. Pułapkę zastawił, srebrniki dostał, ale Jezus dał się aresztować. Judasz wpadł w rozpacz, bo zdał sobie sprawę, że wydał niewinnego, a Jezusa przecież na swój sposób kochał. Wyraz jego nawrócenia polegał na tym, że oddał pieniądze. Potem z rozpaczy popadł w depresję, w której nie potrafił obiektywnie ocenić tego, co uczynił. I postanowił się zabić (nie mam żadnych oporów, kiedy ktoś prosi o pogrzeb samobójcy). Być może Judasz wyniósł z domu wyłącznie obraz Boga sprawiedliwego sędziego, a nie Boga, który jest miłością. Piotr też zdradził, ale uwierzył, że Jezus mu przebaczy.

A co ze słowami, że "lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził"?

W ten sposób Jezus podkreśla, jak bardzo współczuje Judaszowi - wie, ile go kosztuje doświadczenie zdrady. Z kolei "syn zatracenia" to idiom hebrajski mówiący o człowieku bez charakteru i woli. Nie oznacza potępienia. Jezus nikogo nie potępia i Kościół też nie wypowiada się nawet o największych zbrodniarzach.

Ksiądz Biskup na pewno poznał ludzi, których życie jest od początku niesprawiedliwe, którzy nie dostali nawet iskry nadziei. Mówienie im o radości wydaje się nie na miejscu.

Kiedy Żydzi byli w niewoli, mówili: Bóg nas opuścił, nie kocha nas. Ezechiel przekonywał wtedy, że niewola wystąpiła z ich winy, bo się sprzeniewierzyli miłości Boga. A znakiem obecności Boga jest on, prorok. Ja w "Betanii" mówię podobnie: może z winy słabości, np. rodziców czy współmałżonka, doświadczyłeś braku miłości, ale my cię tu kochamy. I w żadnej sytuacji nie przestaniemy, choćbyś nie wiem, jak wierzgał.

Żydzi mówili, że Bóg ich opuścił. Ale co z tymi, którzy czują, że Boga nigdy z nimi nie było?

Wiara jest darem, który można utracić i ja nie mogę nikogo zmusić, aby uwierzył. Przed przyjęciem do "Betanii" nikogo nie pytamy, czy wierzy. Narkomanowi mogę tylko pokazać, że jest człowiekiem, a człowiek jest największym skarbem u Boga. Nie na nawracaniu polega misja terapeuty katolickiego. Ghandi mówił: jeśli chcesz głosić Boga, który jest miłością, to najpierw zapytaj człowieka, czy nie jest głodny. Brat Albert przynosił bezdomnym jedzenie, dał im miejsce do spania i sam z nimi zamieszkał. Na tym polega chrześcijaństwo.

Pewien ksiądz opowiadał mi o przedwojennej hrabinie filantropce. Pojechała bryczką do slumsów i jej pierwsze pytanie brzmiało: czy odprawiacie pierwsze piątki miesiąca? I pewien bezrobotny obrócił ją, kopnął w tyłek i wywalił za drzwi. Bo to byli ludzie głodni i bez pracy.

Ale może być taki moment, że nawet u wierzącego chrześcijanina pojawi się rozpacz. Bo nie radzi sobie z grzechem, więc zawodzi Boga.

To znaczy, że nie ma w nim prawdziwej miłości do Boga. Jeżeli uświadamiam sobie, że źle robię, ale opanowuje mnie słabość, to muszę zdać sobie sprawę, że nie chodzi o moją perfidię. Mówimy tu o mechanizmach nałogów - to nie jest świadoma decyzja o grzechu. Najczęściej to dotyczy spraw seksualnych; ludzie nieradzący sobie np. z nałogiem masturbacji często przyznają, że nawet przyjemności z tego nie mają. Mówię wtedy: nie myśl o tym tyle, bo to nie jest najważniejsza dziedzina twojego życia. Skup się na tym, żeby solidnie pracować, zajmij się żoną czy mężem, pomóż innym. Trzeba zmienić sobie hierarchię wartości. No bo, panowie, na którym miejscu jest przykazanie "nie cudzołóż"?

Na szóstym.

Więc czy jest najważniejsze? To też kwestia złego ustawienia fizjologii człowieka przez spowiednika czy wychowawcę. Często wydaje się niektórym duchownym, że przy spowiedzi najważniejsze są sprawy seksualne. W konfesjonale nigdy o to nie pytam. Nie pytam też: dlaczego to, człowieku, zrobiłeś - skoro zrobił, to znaczy, że mógł. Pogłębiając w człowieku wyrzuty sumienia, można go całkowicie pogrążyć i pozbawić radości. Jeżeli już stało się coś, czego nie mogę odkręcić, to nie wolno mi popaść w depresję. Muszę przeprosić Boga i pozytywnie iść dalej przez życie.

Mojej mamie zdarzyło się kiedyś stłuc filiżankę z mojej kolekcji. Nie mogła jej odżałować. Ale martwienie się niczego nie przyniesie, więc mówię: wywal tę skorupę i nie myśl o niej więcej. Przedmioty nie są celem życia. Sam wściekam się, kiedy goście zdejmują buty, wchodząc do mieszkania. To głupi zwyczaj. Jak ci szkoda dywanu, to zwiń, niech go mole zeżrą.

Więc przestawmy hierarchię wartości.

Może sami ją psujemy, mając za symbol Jezusa na krzyżu, a nie Zmartwychwstałego?

Krzyż i Chrystus na nim rozpięty jest wyrazem miłości Boga do człowieka. Śmierć Chrystusa jest zapłatą za moje zbawienie. Kto w Niego wierzy, nie umrze, ale będzie miał życie wieczne - czytamy. Po drugie: życie nie jest sielanką, chrześcijanin pamięta, że cierpienie jest nie tylko moim udziałem - wcześniej to wszystko przeszedł Jezus. Ale śmierć krzyżowa nie kończy Jezusowej misji. Dlatego np. w naszym seminaryjnym kościele Jezus przedstawiony jest na krzyżu św. Franciszka - zmartwychwstały, ubrany w strój arcykapłana. Wszystko zależy od tego, jak na Ukrzyżowanego popatrzymy. Ale zrezygnować z krzyża nie możemy.

A jak mówić dzieciom o tragedii Jezusa?

Nie wolno ich straszyć, więc tłumaczę im, że oddaje On za nas życie nie wnikam w szczegóły Pasji. Tak odprawiam Mszę, żeby było oczywiste, że ona jest spotkaniem z Jezusem żywym. Wiele zależy od oprawy muzycznej, przez którą chcę wnieść radość. Przygotowałem propozycję Mszy dla dzieci z dwoma marszami, tangiem na dziękczynienie, salsą jako aktem pokutnym...

I zawsze opowiadam o Jezusie w czasie teraźniejszym. Bo Biblia nie jest wspominaniem, ale uobecnianiem Jego słów i czynów. Dziś, na kanwie mojego życia, Jezus czyni to samo. Przedkłada mi te same propozycje, które daje bohaterom biblijnym. Szlag mnie trafia, kiedy słyszę pytanie katechety: kto był matką Pana Jezusa? A teraz Maryja już nią nie jest? Albo jeszcze gorsze: kiedy żył Pan Jezus? Myślałem, że rozszarpię - tak nie można.

A spotyka się Ksiądz Biskup ze sprzeciwem?

Niedawno otrzymałem upomnienie od pewnej pani, która w nagraniu na sekretarce życzyła mi roztropności, bo nie potrafię się poważnie na Mszy zachować. A to tak ważne, żeby dzieci kojarzyły ze słowami "Msza" i "kościół" coś, co jest zrozumiałe i radosne. Najgorsza jest nuda.

Spowiadać się z tego, że chodzimy zasmuceni?

Jeśli taką przypadłość u siebie zauważymy, walczmy z nią, i zastanówmy się, czy takich sytuacji nie da się rozbroić humorem... W każdym razie za pokutę bym zadał, żeby uśmiechać się dziś do wszystkich spotkanych ludzi. Zasmuciłeś żonę, to weź ją do restauracji albo sam ugotuj jej coś dobrego. Bo najważniejsze to rozpoczynać wszystko od jedzenia. Jezus najważniejsze sprawy załatwia przy posiłku: ustanowienie Eucharystii - przy wieczerzy, nadanie władzy odpuszczania grzechów - po rybie, którą sam usmażył. Stół jest ołtarzem każdej rodziny i celebracja posiłku jest szalenie ważna. Inaczej nie zrozumiemy, czym jest Eucharystia.

A wcześniej mamy do czynienia z radością gotowania...

Tak, bezcenne jest to poczucie, że uczestniczymy w akcie stworzenia. W smaku potraw czuć, kiedy ktoś kocha to zajęcie. Ja też sam gotuję, np. wczoraj zrobiłem barszcz na suszonych grzybach. Opatentowałem też sposób na błyskawiczny obiad: myję ziemniaki w skórkach, na dziesięć minut wsadzam do mikrofalówki, do tego maślanka i jajko sadzone. A kiedy się nie spieszę, lubię bardziej złożone potrawy. Nie udaje mi się tylko wołowina - zawsze mi wychodzi za twarda.

No, a gotowanie to też forma modlitwy. Mogę rozmawiać z Bogiem, kiedy kroję marchewkę.

Rozmawiali Maciej Müller i Tomasz Ponikło

Bp Antoni Długosz (ur. 1941) jest biskupem pomocniczym częstochowskim, profesorem katechetyki, duszpasterzem narkomanów - założył dla nich dom "Betania". Znany z występów telewizyjnych, m.in. w programie dla dzieci "Ziarno", wydał też kilka płyt z piosenkami (jest autorem przeboju "Chrześcijanin tańczy") i książek, m.in. "Opowiem ci o Jezusie. Ewangelia dla dzieci" i "Błogosławieni, czyli szczęśliwi". Kawaler Orderu Uśmiechu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2010