Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nad filmem Anderson unosi się co prawda duch Reeda, lecz to Lolabelle, zmarła niedawno ukochana suczka artystki, stała się inspiracją dla filmowego eseju o śmierci. Osobista strata staje się punktem wyjścia do namysłu nad życiem i umieraniem, ale także nad tym, co dalej.
Myśl Anderson podąża w tym filmie drogą luźnych skojarzeń. Zaczyna się od odejścia suczki i dziwacznego, zwizualizowanego na ekranie snu, w którym artystka wydaje na świat dorosłą Lolabelle. Historia ich przyjaźni – a nawet wspólnej twórczości – płynnie przechodzi w opowieść o miejscu ich wspólnego życia w nowojorskiej West Village, po czym sięga do zamachów na World Trade Center, do czasu paniki i wzmożonej inwigilacji, a stamtąd w prostej linii zmierza ku refleksji na temat obecnej sytuacji w USA i na świecie. Jasnym momentem tych niewesołych dywagacji są domowe filmiki z życia Lolabelle, której po oślepnięciu wyostrzyły się inne mechanizmy percepcyjne i, zachęcona przez swą panią, zaczęła „eksperymentować” z malarstwem, rzeźbą czy muzykowaniem. Co istotne, Anderson w tych intymnych eseistycznych podróżach wcale nie antropomorfizuje na siłę swojej ulubienicy. Wręcz przeciwnie – stara się wejść w jej skórę i zobaczyć świat jej oczami. Wiele zdjęć w tym filmie, zwłaszcza nowojorskich, nakręconych zostało właśnie z psiej perspektywy.
Twórczyni „Serca psa” jest związana z kinem niemal organicznie od początków swojej muzycznej i performerskiej kariery. W młodości chętnie eksperymentowała z tym medium, odpowiada też za liczne ścieżki dźwiękowe do filmów, m.in. do „Dzikiej namiętności” Jonathana Demme’a. W „Sercu psa” czuje się jej obycie z różnymi narzędziami filmowymi, jak i naturę eksperymentatorki, przetwarzającej obraz z tą samą inwencją, z jaką od 40 lat bawi się dźwiękami. Film dokumentalny przybiera w jej rękach formę kunsztownego kolażu złożonego z materiałów współczesnych, rodzinnych archiwaliów na taśmie osiem milimetrów, animacji, zapisów z kamer przemysłowych czy telewizyjnych newsów. Konwencja osobistego dziennika pozwala zmieścić wszystko: sny i migawki z odwiedzanych miejsc, traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa i myśl Wittgen- steina, rozważania na temat zachodniej cywilizacji i Tybetańską Księgę Umarłych.
Patrząc z dystansu na bliską więź łączącą Anderson i jej pieska rasy rat terrier, a zwłaszcza na jej wielki ból po jego śmierci, można skwitować: ot, kolejny wydumany problem mieszkanki Pierwszego Świata. Ktoś, kto nie zna bądź nie lubi jej hipnotycznych melorecytacji, może uznać płynący zza kadru natchniony komentarz za pretensjonalny i sztuczny. Nie każdego też przekonać musi proponowana przez artystkę eschatologia, której prócz muzyki samej Anderson towarzyszą pobrzękiwania buddyjskich gongów i dzwoneczków. Wiele jednak można stracić przez uporczywy sceptycyzm. „Serce psa” jest po prostu piękną filmową medytacją o naszym krótkim pobycie tu, na ziemi. A zarazem lekcją pokory i miłości wobec innych istot żywych.
Przede wszystkim jednak dla niespełna 70-letniej artystki film stanowi artystyczną próbę przepracowania wielokrotnej żałoby oraz przygotowania się na to, co nieuchronne i coraz bliższe. „Gdzie ta cała genialna filozofia?” – kilkakrotnie pada w filmie to retoryczne pytanie, pośród wielu innych. Autorka szuka odpowiedzi u mistrzów zen i w rozmowach z duchami swoich ukochanych, wśród których duch Lolabelle zajmuje miejsce specjalne. Jakiś przebłysk znajduje Anderson w wieloznacznym obrazie Francisca Goi „Pies” przedstawiającym maleńką sylwetkę zwierzęcia wyzierającą z masywnego złocistego tła. I takim maleńkim przebłyskiem jest również jej film. ©
„SERCE PSA” („Heart of a Dog”) reż. Laurie Anderson. Prod. Francja/USA 2015. Dystryb. Gutek Film.