Z powrotem

Tych, przed którymi uciekali, muszą prosić o zgodę na wejście do własnego domu. Potem – zapłacić za nich rachunki. Czasem nawet z wszystkich ośmiu lat wojny.
z Jordanii
z Jordanii [FOTOGRAFIE]

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Pilnowane przez Ahmeda, uchodźcę z Syrii, owce Beduinów kręcą się bez celu. / GRAŻYNA MAKARA
Pilnowane przez Ahmeda, uchodźcę z Syrii, owce Beduinów kręcą się bez celu. / GRAŻYNA MAKARA

Pod koniec listopada Hasan poszedł do ambasady Syrii przy ulicy Księcia Haszima al-Husajna w Ammanie, stolicy Jordanii. Dali mu formularz. Imię, nazwisko, życiorys, poglądy polityczne. Zapytali: „Czy chwyciłeś kiedyś za broń przeciw Syryjskiej Armii Arabskiej? Masz na rękach krew?”. Zaprzeczył, zostawił odcisk kciuka. Kazali wrócić za dwa tygodnie.

W 2012 r., razem z żoną Faridą, synami i córką, Hasan uciekł przed wojną do Jordanii. W Damaszku, skąd pochodzą, zostawili jeszcze troje dorosłych już dzieci. Teraz chcą wrócić.

– Kończą się nam pieniądze, oprócz zapomogi od ONZ nie mamy dochodu – mówi Hasan. – A co dom, to dom! Mówią, że Syria zostanie odbudowana. To szansa dla naszych dzieci.

KATEGORIA „U” Jeśli ambasada pozwoli, dostaną siedem dni na przekroczenie granicy. Dołączą wtedy do 82 tys. uchodźców, którzy w tym roku wrócili do Syrii. Tu, choć wojna się nie skończyła (opozycja kontroluje prowincję Idlib, w kurdyjskiej Rożawie własne porządki zaprowadza Turcja), na przeważającej części terytorium panuje spokój. Głównym wygranym jest prezydent Baszar al-Asad – i to jego służby wyznaczają warunki powrotu.
 

Hasan: – W Syrii nie do końca rządzi prawo.

Farida: – Martwimy się tym. Ale decyzję już podjęliśmy.

Mohammad, jeden z synów: – To normalne, że biorą nas do wojska. Ja się nie martwię. Studenci nie idą do armii.

Mężczyźni w wieku od 18 do 42 lat muszą odsłużyć w syryjskim wojsku półtora roku. Ale byli uchodźcy to kategoria poborowych, do której prawo stosuje się uznaniowo; brata Mohammada, który wrócił z Jordanii wcześniej, trzymają w koszarach dłużej. Innych – bywa, że nawet cztery lata.

Nic dziwnego, że w Syrii z powrotem osiedlają się nieliczni. W sąsiednich krajach – Turcji, Iraku, Jordanii i Libanie – zarejestrowano 5,6 mln uchodźców (Izrael odmówił ich przyjmowania). Według badań ONZ z lipca, do domów w Darze, Homs, Aleppo czy Damaszku chce wrócić trzy czwarte z nich – lecz zaledwie 6 proc. deklaruje, że zamierza to zrobić w ciągu najbliższego roku. Większość czeka, a najwięcej niezdecydowanych jest w ­Jordanii. Za przemawia chęć ujrzenia bliskich czy obietnica pracy, przeciw – niepewność. Czy naprawdę jest bezpiecznie? A co, jeśli reżim będzie chciał się mścić?
 

– Najgorzej jest z ludźmi rozpolitykowanymi – ocenia Hasan. – Ci zwykli wróciliby do domów i odbudowywali kraj. Przed wojną sunnici, alawici, druzowie i chrześcijanie żyli tu razem. A teraz – coraz więcej wpływów Iranu, szyickie milicje na ulicach...

GRANICA SPÓŁKA Z O.O. Szeroki, szutrowy parking, pamiętający czasy, gdy do odprawy stał na nim sznur tirów. Dwa sklepy, też większe niż obecne potrzeby. Absurdalna kładka dla pieszych – nad pustą dziś drogą, przejście znikąd donikąd.

Tak wygląda Dżaber, jedno z dwóch głównych jordańsko-syryjskich przejść granicznych, godzinę jazdy z Ammanu i półtorej z Damaszku. Latem 2018 r., gdy po drugiej stronie trwała ofensywa wspieranej przez Rosję armii Asada, było zamknięte i opasane zasiekami. Kilometr stąd, w wojskowym szpitalu polowym, opatrywano ofiary bomb.

Przejście działa ponownie od roku. Ruch mały, ale przybywa aut na syryjskich numerach.

Tarek, taksówkarz z Dary, wraca z Jordanii po wizycie u chorej matki. Jeździ tu regularnie, celnicy nie są uciążliwi. – Czasem coś im dam – śmieje się, strzepując za szybę popiół z papierosa. – Dotąd przewiozłem z powrotem jedną rodzinę. Wracając na stałe, ludzie najczęściej biorą jeden kurs, od drzwi do drzwi – mówi.
 

Teraz Dżaber to miejsce, gdzie przestaje się być uchodźcą. Po przejechaniu przez granicę, Syryjczycy nie korzystają już z międzynarodowej ochrony, muszą radzić sobie sami. Już od chwili, gdy w terminalu po drugiej stronie zaczyna się pierwsze przesłuchanie. Jeśli nazwisko nie wzbudzi podejrzeń (na listach do aresztowania może ich być nawet milion), jest dobrze. Można negocjować.

Bo to, że trzeba zapłacić, jest w tych tygodniach niemal pewne. Gdy kończy się wojna, kończą się też okazje do grabieży. Służby szukają nowych źródeł dochodu. „Aresztowania służą zarówno gromadzeniu informacji, karaniu obywateli uznawanych za nielojalnych, jak i wymuszaniu opłat za uwolnienie bliskich”, czytamy w lipcowym raporcie fundacji European Institute of Peace. Dokument wymienia konkurujące ze sobą służby wojskowe, do których „należą” przejścia graniczne. Bo takie przejście czy posterunki to przedsiębiorstwa – mają przynosić pieniądze i wpływy.

NASZ OBCY DOM Hasan mówi, że uczucia można mieć tylko do tego, co istnieje. A ich dom został przecież zniszczony. Nie, nie tak. Fizycznie stoi, sąsiedzi piszą na WhatsAppie: wszystkie trzy piętra w niezłym stanie. Nieopodal głównej bramy miasta, pięć minut od placu Mardżeh. Wielu chciałoby taki!

Lecz u niego w głowie – tylko ruiny. Żadnych wspomnień. Zero emocji. Syria jakby bez ludzi, bo wszystko, co miał, przestało być, gdy na samym początku wojny stracił syna.

– Zastrzelili go żołnierze. Brata i czterech kuzynów też. Z rodziny straciłem dziewięć osób – wylicza Hasan. Mówi, że reżim ubezpiecza się nawet na wypadek, gdyby kiedyś oskarżono go o zbrodnie. – Gdy mój syn zmarł w szpitalu, kazali podpisać, że zginął od kul opozycji. Inaczej nie wydaliby ciała. Podpisaliśmy, oczywiście – mówi.
 

Na chwilę zapada cisza. Łzy przychodzą nagle, choć mówił o tym tyle razy. Tak, Hasan jest pewien, że kiedy po siedmiu latach pierwszy raz wejdzie do własnego domu, nie poczuje nic.

Ciszę przerywa Farida: – Po naszym wyjeździe zamieszkali tam ludzie reżimu. Pewnie zniszczyli, zabrali dużo rzeczy. Gdy wejdziemy, będzie trzeba posprzątać, odnowić wnętrza.

Potem usiądą z sąsiadami. Usłyszą, kto zginął, kto ciągle w wojsku. Przed wojną wystarczyło uchylić bramę i od razu wbiegały dzieci, z ulicy pozdrawiali znajomi. To wspomnienie wyrywa Hasana z nostalgii („W okolicy mieszkały wspaniałe rodziny. Była kawiarnia, spotykaliśmy się wszyscy. Damaszek był rajem!”).

Najtrudniejsze będą urzędy. – Wiemy od znajomych, co i gdzie załatwić. Szkoła pójdzie łatwo, bo zaczekamy z wyjazdem, aż w Jordanii nasze dzieci skończą semestr. Potem muszę dostać oficjalne pozwolenie na pobyt. Gorzej będzie z zaległymi rachunkami – mówi Hasan, od razu wyjaśniając: – To nic, że mieszkali tam inni. Jeśli chcemy odzyskać dom, musimy zapłacić za prąd i wodę.

W WIETRZE I W PYLE Tylko dwa kilometry szerokości ma zielona nizina w depresji Morza Martwego, najniżej ­położone suche miejsce na planecie. Jest koniec listopada i wciąż dwadzieścia stopni, dużo cieplej niż w Ammanie – to rejon, gdzie przez cały rok można uprawiać warzywa. Na kilka zimowych miesięcy do pracy zjeżdżają z obozów i obozowisk, ze stolicy i innych miast, syryjscy uchodźcy. Dla wielu z nich – zwłaszcza tych poza rejestrem ONZ – to jedyna możliwość utrzymania.

Dziś kilkunastu z nich kopie w polu cebuli. Dalej, obok osłoniętej przed ostrym słońcem ciemnozieloną siatką plantacji bananów, mieszka dwudziestoparoletni Haszid. Trzeba jechać dalej, rozmawiamy krótko; on to wyczuwa i w największym skrócie opowiada o swoim życiu: – Urodziłem się w Dajr az-Zaur, na wschodzie Syrii. Gdy przyszło Państwo Islamskie, uciekłem. Trafiłem do obozu Rukban, na środku pustyni. Stamtąd też uciekłem. W Jordanii mieszkałem w obozie, poznałem żonę, z którą mam córeczkę. Trzeci raz szukałem nowego miejsca. Tutaj, we własnym namiocie, jest nam dobrze.
 

Niedaleko zaczynają się wzgórza, z których widać już rzekę Jordan i położone za nią, po izraelskiej stronie, palestyńskie Jerycho. Na szczycie wzgórza, nieopodal szosy, stada dwustu owiec pilnuje Ahmed. On też nie chce wracać do Syrii. Od Beduinów, właścicieli tych terenów, wydzierżawił zwierzęta.

Ze starej, zielono-pomarańczowej cysterny Ahmed rozlewa do przeciętych opon samochodowych wodę dla owiec. Te kręcą się bez celu, nic wokół nie rośnie, tylko upał i powietrze z tlenem różnią pole Ahmeda od powierzchni Księżyca. Wszędzie głazy, ich namiot opleciony linami, do których, dla ochrony przed wschodnim wiatrem, przywiązał worki z kamieniami. I te dzieci – z oczami pełnymi much.

Ciąg zdarzeń jest krótki: pył dostaje się do oczu, oczy łzawią, do wilgoci znad owiec przylatują muchy. Dzieci Ahmeda, z muchami w oczach, wyglądają na chore. Na szczęście najmłodsze, dwuletniego chłopca, już zaszczepili – gdy latem, kryjąc się przed spiekotą, powędrowali ze stadem na wschód, bliżej wsi.

BEZ PRAW Do pokoju Hasana i Faridy wbiega ośmioletnia Hamza. Psoci, śmieje się, nie wstydzi się obcych – jakby wciąż była w szkole, gdzie czuje się najlepiej. Na kolanach kładzie zeszyt ćwiczeń z matematyki. Jest dumą i rodziny, i nauczycieli.

Wbiega, gdy rodzice opowiadają, czego boją się najbardziej, gdy już zdobędą glejty, ułożą się z władzami, ożywią dom w Damaszku. – Sąsiedzi piszą, że panuje korupcja, trzeba płacić za wszystko, przy każdej okazji – mówi Hasan.

Dziś Syria to tysiące posterunków – policji, armii, tajnych służb. Nawet po wojnie długo potrwa czas zawieszonych praw, kiedy rządzić będą mundurowi. Mogą zawsze zatrzymać, aresztować. Zasada jest jedna: jeśli możesz, płać.

Hasan jest coraz bardziej wzburzony: – Jedną z córek zatrzymali nam na rok! Wychowywała w domu dzieci, ale dla władz była podejrzana. Gdy skończyła jej się ważność dokumentów, poszła po nowe. W urzędzie ją zatrzymali. Siedziała rok. Trzy tysiące dolarów kosztowało nas, żeby ją stamtąd wydobyć.

Farida szepcze: – Chciałabym, żeby było tak bezpiecznie jak przed wojną.

Hasan krzyczy: – A wiesz, jak żołnierze zachowują się na ulicy, jak traktują ludzi?! Nawet szeregowy może zebrać od ludzi na ulicy dokumenty, rzucić je na ulicę i krzyknąć: „Zbierajcie je teraz, szukajcie jak psy, bo psami właśnie jesteście!”.

Hamza patrzy na tatę. Nie pamięta Syrii, miała rok, gdy wyjechali. To, co dla rodziców jest powrotem, dla niej będzie emigracją, pożegnaniem z prawie wszystkim, co do tej pory poznała. Więc – a jak! – też krzyknie: „Nie chcę wracać!” – wciąż się jednak śmiejąc.

▪▪▪

Amman, Dżaber, Morze Martwe, koniec 2019 roku – dla Syryjczyków czas tak samo trudny, jak tamte dni po ucieczce, gdy układali sobie życie w Jordanii. Może i trudniejszy: wojna prawie skończona, organizacje humanitarne przenoszą się powoli do Jemenu. Obóz uchodźców Zaatari, niegdyś symbol syryjskiej niedoli, opuściła już jedna czwarta mieszkańców.

Coraz więcej będzie ich wracać do domów. Jeszcze więcej – myśleć o powrocie. Bo przecież czasem, nawet jeśli mówią inaczej, wiedzą, że planowanie powrotu jest tylko ułudą. Chodzi o to kojące odczucie, że w życiu jest coś zaplanowanego, że do czegoś w końcu można odliczać czas.

To naprawdę dużo – po siedmiu latach mieć cel i tak mocno wierzyć, że zależy tylko od ciebie. ©℗

Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.

▪ Materiał powstał dzięki Polskiej Misji Medycznej. Jej pomoc dla syryjskich uchodźców w Jordanii można wesprzeć:

– przelewem: Bank Pekao S.A., nr konta 62 1240 2294 1111 0000 3718 5444 (z dopiskiem „Jordania”);

– przez stronę internetową: www.pmm.org.pl; – śledząc media społecznościowe: www.facebook.com/PolskaMisjaMedyczna.

Projekty „Wsparcie uchodźców syryjskich w obozie Zaatari oraz Jordańczyków w prowincji Al-Mafrak i Irbid w zakresie pomocy społecznej i schronienia” oraz „Opieka medyczna dla kobiet i dzieci mieszkających w słabo rozwiniętych obszarach prowincji Zarka i Al-Mafrak w Jordanii” są współfinansowane w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej
Szefowa działu fotoedycji w „Tygodniku Powszechnym”. Fotografka i fotoedytorka, za swoją pracę dwukrotnie nominowana do Grand Press Photo, laureatka tej nagrody w kategorii Środowisko 2020. Portrecistka,  Autorka fotoreportaży z obozów dla uchodźców w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2019