Wyspa w cieniu wulkanu

Cocibolca, jedno z największych jezior obu Ameryk, o mały włos nie padło ofiarą chińskich ambicji. Ale plan nowego kanału łączącego Atlantyk i Pacyfik nie wypalił: podobno Chińczycy wystraszyli się Niepokalanego Poczęcia.
z Ometepe (Nikaragua)

18.02.2020

Czyta się kilka minut

Na plaży jeziora Cocibolca, w oddali po lewej  wulkan Concepción, 2014 r. / INTI OCON / AFP / EAST NEWS
Na plaży jeziora Cocibolca, w oddali po lewej wulkan Concepción, 2014 r. / INTI OCON / AFP / EAST NEWS

Niewielki statek jest stary, wyraźnie wysłużony. „Jeśli Bóg będzie ze mną, nic nie stanie przeciwko mnie” – głosi napis nad kapitańskim mostkiem. 54-letni Juárez, który dowodzi jednostką, głęboko wierzy w te słowa. A przynajmniej o tym zapewnia. – Tylko Najwyższy może uchronić nas przed niebezpieczeństwem czyhającym tam w środku – mówi, wskazując na spowity mgłą wulkan Concepción. Jego nazwa znaczy dosłownie: Niepokalane Poczęcie.

– Ta góra może zaskoczyć nas w każdej chwili. A z przyrodą nie wygrasz – dodaje marynarz. Mężczyzna wygląda na znacznie starszego niż jest. A także mocno spracowanego; twarz ma zniszczoną słońcem i wiatrem. Od 40 lat, każdego dnia, tą samą trasą przewozi ludzi, zwierzęta, samochody i inne ładunki. Zapewnia w ten sposób łączność mieszkańców niewielkiej wyspy Ometepe, położonej na jeziorze Cocibolca, z resztą Nikaragui. Prom nosi nazwę „Ernesto Guevara”. Przywódca kubańskiej rewolucji i sprawca licznych zbrodni wojennych tutaj uważany jest za bohatera.

Dzisiaj „Che” jest jednym z czterech promów kursujących na tej trasie. – Kiedyś mieliśmy jeden drewniany stateczek i jedno połączenie dziennie. Nie było tak łatwo się dostać na wyspę. 20 lat temu ludzie walczyli o miejsce na pokładzie – wspomina Juárez.

– Ale to i tak nie wystarczy, gdyby trzeba było ewakuować wszystkich mieszkańców w razie zagrożenia. Nie ma szans – dodaje po chwili.

Dwie góry

Jezioro Cocibolca, nazywane także jeziorem Nikaragua, jest jednym z największych zbiorników słodkowodnych w obu Amerykach. Ometepe, największa wyspa na jeziorze, ma powierzchnię podobną do aglomeracji Poznania. Jej dźwięczna nazwa pochodzi z języka natahl, którym posługiwali się Aztekowie, i oznacza „dwie góry”.

Rzeczywiście, wyspa składa się z dwóch wulkanów, wysokich na półtora kilometra: aktywnego Concepción i już dawno wygasłego Maderas. Wulkany zdają się wyrastać prosto z malachitowych wód jeziora, są majestatyczne i budzą respekt.

Zwłaszcza wyższy – Concepción. Symetryczność jego stożka jest uderzająca, wygląda, jakby namalował go uczeń w zeszycie do geografii. Mierząca 1610 m n.p.m. góra wydaje się znacznie wyższa, niż jest w rzeczywistości. Wysokość ta jednak wystarczy, aby do wulkanu przynależał rekord najwyższego na świecie szczytu położonego na wyspie jeziornej. Wierzchołek często jest skąpany w obłokach gęstych białych chmur, które opatulają go niczym welonem. Niekiedy wiatr rozwiewa woal i wtedy wydaje się, że wulkan dymi.

Pierwotnie góra nosiła nazwę Ome- yatecigua, ale w czasie podboju Ameryki Środkowej przez konkwistadorów w XVII stuleciu franciszkanie nadali jej nowe imię: Niepokalanego Poczęcia. Zmiana nazwy, wraz z wycinką gaju drzew – przez rdzenną ludność traktowanych jak święte – przypieczętowała zapanowanie chrześcijaństwa na wyspie.

Talpety warte ryzyka

Populacja wyspy jest spora: u podnóży wulkanów mieszka ok. 30 tys. ludzi. To potomkowie Indian Tolteków, a także afrykańskich niewolników, hiszpańskich konkwistadorów i angielskich piratów.

Ich proste życie kręci się wokół gór. Zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Żeby odwiedzić rodzinę czy jedyny działający na wyspie szpital, często trzeba objeżdżać wulkany rowerem albo wysłużonym żółtym autobusem (zwanym chickenbusem), który wcześniej rozwoził amerykańskie dzieci do szkół. Nie ma tutaj zbyt wiele samochodów.

Góry wyznaczają również rytm funkcjonowania. Mają kluczowy wpływ na warunki atmosferyczne, które często są odmienne od tych panujących na wybrzeżu jeziora. Deszcz pada prawie codziennie, zarówno w porze suchej, jak i deszczowej.

I wreszcie gleby – nazywane tutaj talpetami. Ich żyzność wynika z faktu, że powstały z pyłów i popiołów wulkanicznych, bogatych w szkliwo wulkaniczne. To właśnie żyzne ziemie i wysokie plony, jakie mogą przynosić, skłoniły przodków obecnych mieszkańców, by żyć na tej ziemi, budować domy i zakładać rodziny. Mimo strachu, że w każdej chwili może się ta ziemia zatrząść, a Concepción z dnia na dzień zwiększyć swoją aktywność. Albo nawet wybuchnąć.

– Pewnie, że się boimy. Strach zawsze jest. Zwłaszcza wśród starszych mieszkańców wyspy, którzy pamiętają wybuch z roku 1957 – opowiada Alejandro, przygryzając cygaro.

Mężczyzna jest pracownikiem otwartego w 2007 r. Muzeum El Ceibo. Jest to jedyna placówka tego typu na Ometepe, poświęcona przedkolumbijskiej historii wyspy. Muzealnik opowiada łamanym angielskim, wtrącając hiszpańskie słowa.

Od 1893 r. Concepción wybuchał 25 razy. Ostatnia erupcja miała miejsce w marcu 2010 r. Na szczęście wulkan dotychczas zawsze „ostrzegał” przed wybuchem: wydzielał opary, zmieniało się nachylenie stożka, pojawiały się nieduże trzęsienia ziemi. Erupcje, choć zdarzają się często, zwykle nie były zbyt gwałtowne.

– Bardzo dobrze pamiętam wybuch w 1957 r. Było to w nocy. Wszystko widzieliśmy, będąc w Grenadzie, gdzie mieszkała siostra mojej mamy – wspomina Alejandro. – Ojciec podjął decyzję, żeby pojechać do ciotki. Tam byliśmy bezpieczni. Pamiętam ogromny huk, fontanny czerwonej lawy i wszechobecny pył w powietrzu przez wiele dni. – Bałem się, że już nigdy nie wrócimy do domu, nie podobało mi się w mieście, poza tym długo męczył mnie ostry kaszel. Ale może wcale nie było tak groźnie? Możliwe, że wszystko wyolbrzymiam? W końcu miałem tylko pięć lat – zastanawia się Alejandro.

Latynoskie „ziemniaki”

Droga z południa wyspy do jej stolicy, Moyogalpy, wiedzie przez profesjonalny pas startowy malutkiego lotniska, otwartego kilka lat temu. Nikaraguańskie linie lotnicze Costeña Airlines chciały obsługiwać stąd połączenie do stołecznej Managui. Jednak z racji niskiego popytu połączenie szybko zawieszono i największa inwestycja ostatnich lat na wyspie okazała się nietrafiona.

Po drodze mijam małe wioski ulokowane między polami i pastwiskami, oplecionymi drutem kolczastym i fragmentami dżungli. Na podwórkach przy drewnianych chatach, pokrytych blachą, kobiety robią pranie w plastikowych miskach. Umorusane dzieci ganiają przestraszone gęsi i prosiaki, które swobodnie poruszają się po obszarze całych wsi, nie zwracając uwagi na przejeżdżające motocykle. Krowy i wyliniałe konie wałęsają się wszędzie, często blokując drogę.

Mężczyźni przesiadują w tzw. pulperiach: miejscach, gdzie można coś zamówić do jedzenia i jednocześnie zrobić zakupy. Niektórzy przy swoich obejściach naprawiają rowery, które obok chickenbusów są najważniejszym środkiem lokomocji na Ometepe – choć teraz coraz częściej zastępują je chińskie skuterki. Starsi mieszkańcy odpoczywają w plecionych hamakach i popijają napar z hibiskusa, nazywany tutaj „jamajką”.

Większość tubylców, podobnie jak mieszkańcy całej Nikaragui, utrzymuje się z rolnictwa. Uprawia się tu głównie platany. To rodzaj niesłodkich bananów, zwanych warzywnymi, które dla mieszkańców Ameryki Środkowej są tym, czym dla Polaków ziemniaki. Można je gotować, smażyć i piec – jak nad Wisłą ziemniaki, mogą być uzupełnieniem posiłku. Zbiera się je dwa razy w roku, w lutym i listopadzie. Na Ometepe uprawia się też kawę. Dominują małe poletka kawowców, nie ma większych plantacji. Ziarna kawy zbiera się również w lasach, gdzie rosną dzikie krzewy kawowe; ich nasiona osiągają wyższe ceny w skupie niż ziarna kawy uprawianej.

Turyści mile widziani

W Moyogalpie, nieopodal portu, znajduje się tani bar, przerobiony ze starego kontenera. W dzień właścicielka serwuje vigorón: gotowany na parze maniok podawany z kapustą i smażoną świńską skórą. Wieczorami gromadzą się tu taksówkarze, pracownicy portu i podróżni: ci, którzy właśnie na wyspę przypłynęli, i ci, którzy czekają na poranny prom następnego dnia. Nie ma zwykle obcokrajowców, nie ma też kobiet, prócz tej prowadzącej spelunkę.

Przy głośnej muzyce Daddy Yankee’go, którego piosenki są hitami od Ziemi Ognistej aż po Florydę, a także przy szklankach taniego i mocnego rumu Flor De Caña, dyskutuje się o platanach i zbliżającym się sezonie turystycznym.

28-letni Pedro, który z ciekawością zagaduje mnie o narodowość, jest taksówkarzem. Ładą niwą rozwozi po wyspie turystów i czasami również mieszkańców. Chciałby jednak sprzedać samochód, zmienić zawód na przewodnika górskiego i wprowadzać turystów na szczyty wulkanów.

– Nie chce mi się wciąż wozić ludzi. Jestem typem sportowca, potrzebuję ruchu. A i zarobić, myślę, można lepiej. To byłaby świetna praca – uważa chłopak. W wulkanach nie widzi zagrożenia, wręcz odwrotnie: twierdzi, że oba szczyty mają duży i wciąż niewykorzystany potencjał turystyczny. – Żeby bezpiecznie wejść i zejść z góry, trzeba ją znać. Trzeba wiedzieć, jak się zachować w czasie gwałtownego deszczu, burzy... Wielu turystów wchodziło na własną rękę i zostali na szczycie na zawsze – emocjonuje się młody Nikaraguańczyk.

– Przez politykę i ostatnie zamieszki ludzie niestety boją się do nas przyjeżdżać. Szkoda, bo turyści są szansą i przyszłością dla wyspy – dodaje Pedro. Mówiąc o „zamieszkach”, ma na myśli trwający od wielu miesięcy konflikt między lewicowym reżimem Ortegów a opozycją, w którym podczas manifestacji zginęło już kilkuset demonstrantów, zabitych przez policję.

Papież Wojtyła i św. Faustyna

Kościoły na Ometepe są bardzo biedne. Ich architektura przypomina hale targowe. Wykonane są ze słabej jakości materiałów i zwieńczone elewacją w pastelowych kolorach (często to najbardziej estetyczne części świątyni). Dach zazwyczaj przykrywa blacha falista. Na ścianach nie ma malowideł ani obrazów, brakuje posadzek i ławek dla wiernych, na ołtarzach nakrytych ceratami próżno znaleźć drogocenne wyposażenie.

Choć ich wnętrza porażają prostotą, wydają się mieć jakiś wyjątkowy, trochę tajemniczy urok. Poza tym są nawiązaniem do kościoła ubogiego.

W jednym z takich kościołów, położonym na południu wyspy, poznaję miejscowego duszpasterza. Padre Tigerino podjeżdża pod świątynię mocno skorodowanym zielonym żiguli. Nie wygląda jak kapłan: nosi robocze ciuchy, w rękach trzyma wiadro farby i wałki malarskie. Tak jak rosyjskie auta na nikaraguańskich drogach są dowodem gospodarczej współpracy lewicowych rządów Ameryki Łacińskiej z Moskwą, tak skromność tutejszego Kościoła jest dowodem, że papież Franciszek ma kogo wskazywać za przykład europejskim duchownym.

Widząc, że przyglądam się plakatom ministerstwa zdrowia, wywieszonym na kościelnej tablicy ogłoszeń, ksiądz podchodzi i na wszelki wypadek uspokaja, że ostrzeżenia w sprawie dengi dotyczą głównie pory deszczowej. Kiedy mówię, że jestem Polakiem, wskazuje wiszące na ścianie przy wejściu na dzwonnicę zdjęcie Jana Pawła II w ramce i obraz przedstawiający św. Faustynę Kowalską, orędowniczkę Bożego miłosierdzia. To stały zestaw wyposażenia kościołów na Ometepe – i w wielu świątyniach w Ameryce Środkowej.

Chińczycy się wycofali

Padre Tigerino jest absolwentem seminarium w Managui. Na wyspę przyjechał pracować zaraz po święceniach. Dzisiaj opiekuje się kilkoma kościołami.

– Ludzie są tu biedni, ale bardzo solidarni i uczynni. Dają od siebie, ile tylko mogą. Wieczorem będziemy malować zakrystię – mówi ksiądz. – Największym problemem jest brak pracy. Nie mamy żadnych fabryk. Kiedy Chińczycy podjęli decyzję o przekopaniu kanału, tubylcy nabrali nadziei. Ale Chińczycy wystraszyli się wulkanów... – dodaje.

Ksiądz Tigerino nawiązuje do planów wielkiego przedsięwzięcia: budowy przez chińskie przedsiębiorstwa na terenie Nikaragui przekopu, który miałby być konkurencyjnym dla Kanału Panamskiego. Nowy łącznik Atlantyku z Pacyfikiem miałby przebiegać przez jezioro Cocibolca, kilka kilometrów od wyspy Ometepe.

Władze Nikaragui przystały na ofertę Pekinu, godząc się na oddanie całkowitej kontroli Chińczykom nad pracami przy przekopie i wywłaszczaniu ziemi. Managua zignorowała przy tym zagrożenie, jakie projekt mógł oznaczać dla środowiska naturalnego jeziora i okolic. Inwestycję wartą 50 mld dolarów miała prowadzić spółka HKND Group z Hongkongu, na czele z multimiliarderem Wang Jingem, a termin jej zakończenia ustalono na 2020 r.

Jednak do dziś projekt się nie rozpoczął. – Mieszkańcy to prości ludzie. Wierzyli, że zarobią ogromne pieniądze na tej inwestycji. Nie mają jednak świadomości, że zniszczy ona nasze jezioro i negatywnie wpłynie zarówno na rośliny, jak i zwierzęta – podkreśla ksiądz. – Na stałym lądzie, gdzie chcieli odebrać tubylcom ziemię, ludzie protestowali. A tutaj wszyscy się cieszyli, że dostaną pracę albo będą wynajmować kwatery dla robotników – dodaje.

Jezioro na razie uratowane

O budowie kanału na południu Nikaragui mówi się właściwie od czasu, gdy kartografowie wykazali, że na tym odcinku cały kontynent amerykański jest najwęższy. Najbardziej poważne próby podejmowano w połowie XIX w., gdy Amerykanin Cornelius Vanderbilt podpisał z rządem Nikaragui umowę na zaprojektowanie kanału.

Przedsiębiorca jednak szybko zorientował się, że projekt może być ryzykowny ze względu na aktywność wulkanu Concepción. Zarzucił swój pomysł i zdecydował, by wykorzystać naturalną trasę przez jezioro Nikaragua i rzekę San Juan, która wypływa z jeziora Cocibolca i płynie do Morza Karaibskiego, będąc na całej długości żeglowną. Natomiast odcinek od jeziora do Pacyfiku towary pokonywały za pomocą wozów konnych. W ten sposób droga ułatwiała handel między wschodnim i zachodnim wybrzeżem USA.

Kiedy jednak w 1914 r. Amerykanie otworzyli Kanał Panamski, szlak stracił rację bytu, a dyskusje na temat przekopu kanału w Nikaragui się zakończyły. Nowe nadzieje rozbudzili dopiero Chińczycy.

– Na szczęście wulkan uratował nasze jezioro, Chińczycy przestraszyli się Niepokalanego Poczęcia – powtarza z nieskrywaną satysfakcją padre Tigerino. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2020