W cieniu Cumbre Vieja

Wybuch wulkanu zmusił do ewakuacji siedem tysięcy ludzi, niszcząc ich domy. O tym, jak wygląda dziś życie na wyspie La Palma, opowiadają jej mieszkańcy.
z La Palmy (Wyspy Kanaryjskie)

01.11.2021

Czyta się kilka minut

Wulkan Cumbre Vieja, 18 października 2021 r. / AGNIESZKA ZIELIŃSKA
Wulkan Cumbre Vieja, 18 października 2021 r. / AGNIESZKA ZIELIŃSKA

WYBUCH

19 września, niedziela, godzina 15.10 czasu lokalnego.

BARTŁOMIEJ Z TAZACORTE: Pływałem w oceanie, gdy zobaczyłem ogromny słup dymu. Mieszkańcy spoglądali w niebo, wskazywali w jego kierunku. Czym prędzej wynurzyłem się z wody i w samych kąpielówkach poszedłem po znajomą. Plecak, buty i okulary zostały na plaży, a część rzeczy, w tym paszport, w domu kolegi. Wyobrażałem sobie scenariusz jak z Pompejów: rozżarzone kamienie spadające z nieba. Gdy pojawia się zagrożenie, różne abstrakcje przychodzą do głowy. Stwierdziłem, że głupio byłoby zginąć pod warstwą popiołu, wsiedliśmy więc do pierwszego przejeżdżającego auta. Przed nami utworzył się korek, a jedyna droga ewakuacji prowadziła w kierunku chmury dymu. Gdy znaleźliśmy się już w miejscu, gdzie nie zagrażał nam strumień lawy, poczuliśmy euforię. Pierwszej nocy z szeroko otwartymi oczami patrzyliśmy na płonącą górę. To był spektakularny widok.

JUSTYNA Z SANTA CRUZ DE LA PALMA: Byłam na koncercie reggae. Miał skończyć się o północy, ale już o godzinie 22 organizatorzy kazali nam wracać do domów. Może ze względu na niewielką frekwencję lub alarmy wulkanowe – od ponad tygodnia trzęsła się tu ziemia. Kolejnego dnia rano moje dzieci jak co niedziela pojechały busem na lekcje skateboardingu. O dziewiątej zaczęły latać helikoptery. Wsiadłam do auta i pojechałam po dzieci. Bałam się, że coś eksploduje, gdy będę w tunelu. Poza służbami na ulicach nie było nikogo. To typowe dla Palmerczyków. Gdy coś się dzieje, zamykają się w domu na cztery spusty. Po piętnastej, gdy ucinałam sobie popołudniową drzemkę, przyszły dzieci i powiedziały: „Mamo, wybuchł wulkan”. Kiedy cztery lata temu zamieszkałam na wyspie, nie sądziłam, że do tego dojdzie.

SABINA Z LOS LLANOS: Krzątałam się po patio, weszłam do domu i jak zwykle chwyciłam za komórkę, by sprawdzić newsy ze świata. To taki mój rytuał, lubię być na bieżąco. Popatrzyłam na ekran telefonu, kolejne portale pisały, że wybuchł wulkan. To było godzinę po fakcie. Wcześniej nie poczułam żadnego tąpnięcia ani wstrząsu. Wybiegłam z domu, żeby zobaczyć, co się dzieje. Teraz trochę się tego wstydzę, ale pomyślałam: „Jakie to piękne”. Urodziłam się w Bytomiu: mieście pełnym sadzy, z pojedynczymi rachitycznymi drzewkami. A tu raptem patrzyłam na wulkan w czasie erupcji.

ADAM Z TIGALATE: Byłem wtedy na Azorach. Na La Palmie została moja mama, która zajmowała się domem podczas naszej nieobecności. Najgorsze były pierwsze godziny, bardzo się o nią martwiłem. O wszystkim dowiadywałem się z mediów i od znajomych, którzy relacjonowali mi przebieg erupcji. Nie mogłem przyspieszyć powrotu, bo miałem po drodze liczne przesiadki. Najpierw musiałem dostać się na wyspę Sao Miguel, stamtąd do Lizbony, potem do Madrytu i na Teneryfę, gdzie mój lot został odwołany. Na La Palmę dotarłem promem. To wszystko w ciągu dwóch dni. Na miejscu uderzyła mnie duża liczba służb na ulicach, wszechobecny popiół i chmura gęstego dymu. I dla kontrastu ludzie siedzący przy stolikach w restauracjach.

MIASTO POD POPIOŁEM

16 października, sobota, 27 dni od wybuchu.

Ze względu na ogromną ilość pyłu, w sobotę loty na La Palmę odwołano aż do niedzieli do godziny 13. Dzień przyniósł poważne erupcje w pobliżu głównego stożka wulkanicznego, ale zmniejszyła się prędkość wydobywającej się lawy – podał Instytut Wulkanologii Wysp Kanaryjskich.

***

Od wczesnego poranka przebywanie na zewnątrz jest męką. Stolica wyspy, Santa Cruz de la Palma, pokryła się czarnym pyłem. W ruch idą miotły i szufle. Wysiłek, zwłaszcza sklepikarzy i restauratorów, to jednak syzyfowa praca. W miejsce uprzątniętego popiołu pojawia się nowy, choć miasto od wulkanu dzieli ok. 20 km. Do tego dochodzi kalima – drobny pył znad Sahary, który miesza się z tym wulkanicznym. Nieliczni przechodnie mrużą oczy, inni nie ściągają gogli pływackich. Co mądrzejsi wychodząc z domu zabierają parasole i maseczki z filtrem. W krajobraz miasta wpisują się worki z wulkanicznym pyłem ustawiane przy głównych ulicach, które mają dziś zostać odebrane przez serwis wywożący śmieci.

W centrum, w jednej z XVIII-wiecznych kamienic, odwiedzamy Justynę, lekarkę ze Śląska. Z jej wpisu na Facebooku wiemy, że wolny dzień poświęca na zamiatanie dachu. Obawia się, że nagromadzenie pyłu może doprowadzić do jego zawalenia. – Po pracy pójdę kupić kolejną miotłę, dwie poprzednie już się zużyły – mówi Justyna.

– Pięć dni po tym, jak w październiku 2017 r. przeprowadziłam się na wyspę, poczułam pierwsze trzęsienia ziemi. To były sygnały, że wulkan się budzi. Nikt się tym jednak nie przejmował. Myślałam, że to kwestia kilkudziesięciu lat – zaczyna opowieść.

Gdy wybuchł wulkan, natychmiast dostała informację z pracy, że w koszarach może powstać szpital polowy. Odwołano wszystkie jej konsultacje planowane na kolejny dzień. – Nie jestem specjalistą od medycyny katastrof, ale dyrekcja placówki, w której pracuję, poprosiła nas o przygotowanie plan de emergencia. Wybuch wulkanu to jedno, a krążyły też w mediach wieści o możliwym oderwaniu się fragmentu wyspy i ogromnym tsunami. Na szczęście się nie sprawdziły.

Tutejsi lekarze wciąż mają zwiększoną liczbę godzin, pracodawcy wymagają od nich pełnej dyspozycyjności. Justyna podkreśla, że martwią ją problemy zdrowotne ludzi, których dorobek całego życia zniszczyła lawa. Mało się o tym publicznie mówi: to silne zespoły lękowe, stres pourazowy, stany depresyjne.

Justyna: – To może być spektakularne pierwszego dnia, gdy wszystkie media pokazują niezwykłe zdjęcia i mówią o nieznanej dotąd wyspie. Ale mnóstwo ludzi traci codziennie domy. Gdy przyjeżdżają do mnie na konsultację, nie mają ze sobą nic, żadnych rzeczy. Wszystko zostało w domach, z których musieli uciekać.

Wulkan wybuchł w innym miejscu, niż prognozowano. Justyna: – Ludzie pytają, jak można mieszkać na wyspie wulkanicznej. Ale tam, gdzie spodziewano się erupcji, przecież nikt się nie budował od lat. Wybuch był w niespodziewanym miejscu. Lawa zalała już całe miasteczka.

Justyna czeka na przyjazd rodziny i przyjaciół, z niepokojem śledzi wieści na temat lotniska na La Palmie. Są dni, gdy ilość pyłu zmniejsza się i linie lotnicze wznawiają na krótko połączenia. Ale sytuacja jest dynamiczna: – Lotnisko jest tu naszym oknem na świat. Tak samo jak port. Odwoływanie lotów to ogromny stres, dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, jak bardzo jesteśmy odcięci.

KOBIETA PRACUJĄCA

17 października, niedziela, 28 dni po wybuchu.

Tylko w ostatnich godzinach zarejestrowano ponad 50 nowych trzęsień ziemi. Z Cumbre Vieja lawa płynie z nowo powstałego otworu. Ángel Victor Torres, premier autonomicznego rządu Wysp Kanaryjskich (Wyspy należą do Hiszpanii), mówi tego dnia: „Choć pragnęlibyśmy inaczej, nic nie wskazuje na rychły koniec aktywności wulkanu”.

***

– Musicie spróbować ciasta, które upiekłam – Sabina, mieszkająca w Los Llanos, wita nas na progu swojej restauracji La Vitamina, położonej w sercu miasta. Umówiłyśmy się tu na spotkanie, dlatego mimo niedzieli drzwi zostawiła otwarte. Tuż przy wejściu uwagę zwraca bujna roślinność. – Uwielbiam kwiaty – uśmiecha się.

– Wreszcie ktoś zjawił się na La Palmie. Dotąd rozmawiałam z dziennikarzami głównie na Skypie – mówi z lekką irytacją w głosie.

Sabina na facebookowej grupie codziennie publikuje posty, w których opisuje, jak wygląda życie na wyspie podczas erupcji: – Zaczęłam prowadzić ten dziennik, bo chciałam uspokoić rodzinę i znajomych. Nie wyrabiałam się z odpisywaniem im na wiadomości i tłumaczeniem, że nie jest tak źle, jak pokazują media.

Los Llanos to największe miasto La Palmy (20 tys. mieszkańców w całej gminie). Część ze względu na bliskie sąsiedztwo wulkanu już ewakuowano, ale w ścisłym centrum nie dziwi widok Palmerczyków w restauracjach. Przywykli już do sprzątania pyłu z ulic, drżenia pod stopami czy charakterystycznych odgłosów towarzyszących erupcji. Wszyscy jednak w równym stopniu nie mogą się doczekać jej końca.

– Są ciche dni i takie, gdy przed snem muszę wkładać zatyczki do uszu. Ze względu na trzęsienia ziemi uszczelniłam też szyby – mówi Sabina.

Mieszka na La Palmie od 15 lat. Przyleciała tu na wakacje i – jak mówi – zakochała się w niej od pierwszego wejrzenia. Dlatego pewnego dnia wróciła, by zostać tu na dłużej. Początkowo zajmowała się domem pod nieobecność jego właściciela, rozglądając się za stałym zajęciem. Ma różne nietuzinkowe doświadczenia. Np. wspomina, jak pomagała znajomej przy budowie dachu. – Z tego jestem chyba najbardziej dumna – podkreśla.

Gdy idzie o La Vitaminę, potrzeba stała się matką wynalazku. – Stwierdziłam, że na La Palmie nie można zjeść sałatki, a jestem sałatożercą. Zaczęliśmy od zera, kładliśmy w kuchni kafelki, malowaliśmy ściany, wieszaliśmy dekoracje – opowiada. – La Vitamina to moje dziecko, ma już 12 lat.

Oddech wulkanu

Dawniej Sabina nie narzekała na brak klientów. Teraz martwi się o turystykę na wyspie: – Covid postawił nasze życie na głowie i bez subwencji byłoby ciężko. Udało nam się jakoś przetrwać lockdown. A teraz, gdy miał się zacząć sezon, wybuchł wulkan. Największy ruch jest na La Palmie od listopada do kwietnia, bo ludzie nie przylatują tu, by poleżakować na plaży, lecz wędrować szlakiem wulkanów, Ruta de los Volcanes, ponurkować z delfinami czy polatać na paralotni.

Po erupcji Cumbre Vieja wielu turystów zrezygnowało z urlopu na La Palmie. Niektórzy przestraszyli się doniesień medialnych, innym odwołano loty. Sabina: – Media pokazują piekło na ziemi, a my tu normalnie żyjemy. Stała się tragedia i ludzie stracili domy, ale żeby się z tego podnieść, potrzebujemy turystów. Są tacy, którzy przylatują, by zobaczyć erupcję, ale oni cykną fotkę i wracają do domu. Nie napiją się kawy i nie przenocują na dłużej w hotelu. Często nie respektują też zasad bezpieczeństwa i zbliżają się zbyt blisko wulkanu.

Na La Palmie żyje 85 tys. stałych mieszkańców. Jak tu się mówi, wszyscy się znają. Zwłaszcza teraz widać ogromną solidarność.

Sabina: – Wystarczy pójść do pierwszego lepszego sklepu. Zobaczysz tam wielkie kosze, do których zbierane są dary. Znana jest historia pewnego Palmerczyka, który chciał kupić produkty dla poszkodowanych przez wulkan. Wiedząc, że nie jest majętny, kasjerka dołożyła się do rachunku. Takie gesty chwytają za serce. Mieszkanie nade mną, które stało wolne, zajmują dziś ewakuowani.

Niektórzy znajomi Sabiny stracili domy. Gdy o nich opowiada, w jej zazwyczaj pogodnym i zdecydowanym głosie pojawia się smutek. – To ludzie, których widuję na co dzień. Danica z mężem i dwójką dzieci, pracująca w banku. Kuzynka mojego pracownika Raquel. Albo Tony, stały klient naszej restauracji. To boli, kiedy człowiek dowiaduje się, że kolejna osoba straciła wszystko.

Wieczorem idziemy razem z Sabiną zobaczyć erupcję. W oddali widać lawę wyrzucaną przez wulkan i czerwone strumienie wijące się u jego podnóża. Widok jest tyleż piękny, co przerażający. – Jak na razie nie zanosi się, abym musiała się ewakuować – ma nadzieję Sabina. – Ale znajomi już zapowiedzieli, że w razie potrzeby mogę na nich liczyć. Wiem, że nigdzie się stąd nie ruszam, La Palma to moje miejsce na Ziemi.

PRÓBKA POPIOŁU

18 października, poniedziałek, 29 dni po wybuchu.

Tego dnia dzieci z okolic El Paso, Tazacorte i Los Llanos po raz pierwszy od 29 dni mogły wrócić do szkół. To ponad 4,5 tys. uczniów i 600 nauczycieli. Część została przeniesiona do innych placówek, gdyż ich szkoły zniknęły pod lawą.

***

Do domu Adama w Tigalate prowadzą kręte drogi, charakterystyczne dla kraj- obrazu La Palmy. Jadąc z El Paso, gdzie życie zdominował wulkan, po pokonaniu tunelu można odnieść wrażenie, że jest się na innej wyspie. Co uderza, to wszechogarniający spokój, który bije też od naszego rozmówcy. Spóźniłyśmy się przez zamknięte drogi, ale 32-latek wykazuje się zrozumieniem i wita się z nami w towarzystwie swojej dziewczyny Eleny.

Na horyzoncie, zza wzgórza za domem, chmura dymu przypomina o trwającej erupcji.

– Na pierwszy rzut oka życie w cieniu wulkanu toczy się normalnie – mówi Adam. – Miejscowość Tigalate jest położona na południowym wschodzie masywu Cumbre Vieja. Mamy szczęście, że nasz dom nie znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca, w którym otworzył się ostatni krater. W tej części wyspy najbardziej uciążliwe są trzęsienia ziemi i popiół. Choć ryzyko ewakuacji i tutaj istnieje.

Razem z Eleną byli ostatnio na specjalnym spotkaniu: – Żyjemy na wyspie, która jest wulkanem, ale nikt wcześniej nie mówił nam, co zrobić w sytuacji kryzysowej. Usłyszeliśmy, że gdy dostaniemy sygnał, powinniśmy zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy i udać się do punktu zbiórki. I że potem, jeśli sytuacja pozwoli, będziemy mogli wrócić po resztę w towarzystwie strażaków.

Adam to podróżnik i pilot wycieczek, zjeździł pięć kontynentów. Na La Palmę po raz pierwszy przyjechał w 2017 r. W ramach programu Erasmus+ miał praktyki w ministerstwie turystyki w Fuencaliente (dziś w budynku mieszkają ewakuowani). Elena była tu na wakacjach. Poznali się na szlaku w Parku Narodowym Caldera de Taburiente.

Adam: – Po praktykach poleciałem do Peru, gdzie uczyłem dzieci angielskiego. Potem był jeszcze Madryt, rodzinne miasto Eleny. Miałem tam staż w ambasadzie RP i pracowałem w polskich liniach lotniczych. Trzy lata temu wróciliśmy na La Palmę i zatrudniłem się w biurze podróży.

Mężczyzna organizował wycieczki i rejsy statkiem, połączone z obserwacją delfinów i wielorybów. – Ostatni rok był dla nas ciężki, najpierw przez pandemię, a teraz wybuch wulkanu. Wiele szlaków jest zamkniętych, komunikacja między miastami jest utrudniona. Ale erupcja dotknęła jak na razie tylko ok. 10 procent wyspy – ocenia.

Ostatnie wydarzenia mocno odbiły się na branży, w której pracuje: – Mój szef stracił dom i biuro. Lawa spływa do oceanu i tworzy się nowa kartografia wyspy w miejscu, gdzie wcześniej wypływaliśmy oglądać delfiny i wieloryby. One nie lubią ultradźwięków, dlatego już przed wybuchem wstrząsy mogły spowodować, że oddaliły się od brzegu i nie wiadomo, kiedy wrócą. Natomiast materiał wulkaniczny trafiający do wody wraz z lawą ma dużo pierwiastków, które z czasem będą korzystne dla flory i fauny morskiej.

Choć jego działalność zawodowa jest teraz zawieszona, Adam nie chce siedzieć bezczynnie. Zaangażował się w wolontariat. Codziennie zbiera próbki popiołu, które będą analizowane przez naukowców z ośrodka badawczego Pevolka.

– Mam tu zestaw młodego wulkanologa – pokazuje. W pojemniku widać śladowe ilości popiołu. Dziś nie ma go wiele, specyfika próbki zależy od dnia i warunków atmosferycznych: – Na woreczku piszę datę, godzinę i miejsce, potem pędzelkiem zbieram do niego popiół. Możesz wyczuć pod palcami, że teraz jest miękki i drobny. Ten w kolejnym woreczku jest zupełnie inny, ostrzejszy. A z kolei tamten lepki i zbity, to po deszczu. Wszystko notuję w kajeciku. Na La Palmie jest dwanaście takich punktów, w których zbieramy próbki.

Elena prowadzi sklep z ekologicznymi produktami. Codziennie dojeżdża do pracy 20 km w kierunku stolicy. – Rodzina bardzo się o mnie martwi. Oglądają relacje w mediach, dzwonią do mnie i mówią: „Wracaj natychmiast do Madrytu!”. Pytają, co tu jeszcze robię. Nie zdają sobie sprawy, że erupcja nie dotyczy całej La Palmy. Na co dzień tego nie odczuwamy, dopiero gdy zbliżamy się do wulkanu, dociera do nas, że główna droga przez południe wyspy już nie istnieje. To daje do myślenia – opowiada.

Adam nie przesądza, czy zostanie tu na stałe. – Dla turystów może to być interesujące, by odwiedzić wyspę, gdy wulkan się uspokoi. Staram się być optymistą i wierzę, że La Palma odrodzi się z popiołów.

To już trzecia erupcja, którą obserwuje 32-latek. Pierwszą zapamiętał oczami dziecka: mieszkał w Meksyku, gdy wybuchł Popocatépetl. Potem w 2017 r. było Peru i erupcja Sabancaya. A teraz na tyłach jego domu od miesiąca odzywa się Cumbre Vieja.

– W tamtych dwóch przypadkach erupcji nie towarzyszyła jednak lawa. Czasem myślę, że przywykłem do życia w poczuciu zagrożenia. To pozwala mi zachować spokój.

ŻYCIE WAŻNIEJSZE NIŻ DOM

19 października, wtorek, 30 dni po wybuchu.

Mija miesiąc, odkąd wulkan dał o sobie znać. Pierwsze trzęsienia ziemi pojawiły się osiem dni przed wybuchem. Wówczas jednak szefowa Narodowego Instytutu Wysp Kanaryjskich, María José Blanco, uspokajała: „Nie wierzymy, że w krótkim czasie dojdzie do erupcji”. Tymczasem 19 września wulkan wybuchł, w obszarze leśnym gminy El Paso. To pierwsza od pół wieku erupcja odnotowana na powierzchni lądowej Hiszpanii.

***

Już pierwszego dnia intensywność wydobywającej się lawy zmusiła 5,6 tys. mieszkańców do ewakuacji. Zarządził ją organ stworzony na taką okoliczność: El Plan de Emergencias Volcánicas de Canarias (dosłownie: Wulkaniczny Plan Awaryjny Wysp Kanaryjskich). W skład tego gremium, utworzonego w 2018 r., wchodzą osoby z administracji, naukowcy, służby bezpieczeństwa i jednostki ratownicze. Odgrywa ono kluczową rolę w koordynowaniu sytuacji związanej z erupcją.

Po miesiącu od wybuchu swoje domy musiało opuścić już ponad 7 tys. mieszkańców. Zamieszkali u rodzin, niektórzy w hostelach, jeszcze inni w przyczepach kempingowych.

– Są takie obrazy, których nie mogę zapomnieć. Zostają ze mną, gdy wracam do domu po służbie. Ten płacz i cierpienie ludzi – mówi nam Daniel Cabrera, strażak z La Palmy.

Przyznaje, że mimo 20 lat służby i szkoleń na wypadek wybuchu wulkanu nawet jego ta sytuacja czasem przerasta. Pierwszy raz pracuje w takich warunkach: – Gdy pomagamy ludziom ewakuować się z domów, musimy być jak psychologowie, rozmawiamy i próbujemy ich pocieszać. Na szczęście współpracują z nami. Rozumieją, że życie jest ważniejsze niż dom. Choć dla nich to nie jest zwykły budynek, lecz także wspomnienia i marzenia.

– Czasem po dniu służby czuję się zmęczony nie fizycznie, ale psychicznie – dodaje Daniel.

Trzydzieści dni po wybuchu wyspa wciąż pozostaje na łasce natury. Wulkanu nie da się powstrzymać. Jedyne, co można robić, to śledzić jego działalność i ewakuować kolejnych ludzi. Nie odnotowano dotąd ofiar śmiertelnych. Ale pod lawą znalazły się tysiące domów, a wraz z nimi emocje. A także liczne miejsca pracy.

Podczas kolacji w Los Llanos obsługuje nas Ricardo, krągły mężczyzna w średnim wieku. Gdy widzi aparaty fotograficzne, dopytuje, czy jesteśmy turystkami. – Dziennikarki? Spójrzcie! – wyciąga telefon i pokazuje zakreślony markerem teren. – To moje trzy finci dla turystów – pokazuje domki, które wynajmował. Na zdjęciach satelitarnych widać, że lawa zabrała wszystko. – Została tylko brama – kończy lapidarnie.

Ile to potrwa?

Docieramy do małego osiedlowego sklepiku w gminie El Paso.

Nie widać stąd wulkanu, ale bardzo dobrze go słychać. Wkrótce po nas przed sklepem stają dwa inne samochody.

Jest też Ester, farbowana blondynka w piżamie. – Nie chce mi się nawet ubierać, kupię tylko kilka potrzebnych rzeczy i wracam do domu – mówi zrezygnowana. Spotyka jednak przed sklepem sąsiadów i zaczyna się rozmowa. Temat jest jeden. – Te trzęsienia ziemi powoli stają się nie do wytrzymania. Najtrudniejsze jest patrzenie na ludzi, którzy stracili domy, pracę, dosłownie wszystko – mówi Ester.

Na podstawie obrazów satelitarnych europejskiego programu Copernicus oraz zdjęć z dronów hiszpański dziennik „El País” szacuje, że po miesiącu od wybuchu wulkanu zniszczonych na La Palmie zostało 1086 działek, blisko 57 km dróg (co jest dotkliwe, bo na wyspie nie ma autostrad), a także prawie 227 hektarów bananowców oraz 1692 budynków o wartości ponad 200 mln euro.

– Na La Palmie mamy teraz dwa rodzaje zanieczyszczeń powietrza – mówi Meletlidis Stavros, wulkanolog z Hiszpańskiego Instytutu Geograficznego. Mężczyzna wygląda na zmęczonego, gdy jednak pytamy, ile godzin pracuje, zbywa nas tylko uśmiechem. – Wystarczająco. Ale musimy zbierać dane w ciągu dnia i nocy, ponieważ prognozujemy sytuację tylko z wyprzedzeniem kilku godzin. Oczywiście zmieniamy się w pracy – ucina.

Naukowcy zalecają noszenie maseczek oraz zamykanie drzwi i okien w domach.

– Nie tylko wulkan generuje do atmosfery toksyczne gazy. Lawa, która dociera do kolejnych terenów, do domów, drzew, plantacji bananów czy plastiku, powoduje pożary. Tak dochodzi do kolejnych zanieczyszczeń – wyjaśnia Meletlidis.

Od wieku XV na wyspie La Palma wulkany wybuchały łącznie osiem razy. Po raz ostatni w 1971 r., a wcześniej w roku 1949. W przypadku poprzednich wybuchów lawa pokrywała maksymalnie ok. 500 hektarów. Teraz tylko po pierwszym miesiącu Cumbre Vieja zniszczył już blisko 800 hektarów.

Wciąż otwarte jest pytanie, kiedy zakończy się obecna erupcja. Wysokie wskaźniki dwutlenku siarki i aktywność sejsmiczna świadczą, że wciąż wiele lawy znajduje się w podłożu wulkanu.

STREFA ZAMKNIĘTA

20 października, środa, 31 dni po wybuchu.

Tego dnia jeden ze strumieni lawy dotarł do obszaru miejskiego dzielnicy La Laguna i zaczął zagrażać historycznemu centrum: domom, szkole, aptece i kościołowi. Narodowy Instytut Geograficzny zarejestrował też trzęsienia ziemi. Największe w mieście Villa de Mazo miało siłę 4,8 stopnia w skali Richtera.

***

„Zona de exclusión” – czerwony znak, który pojawił się na horyzoncie, oznaczał, że dalej można wjechać tylko za zgodą służb. Funkcjonariusze Guardii Civil (Straż Obywatelska) zawracali kierowców i rozmawiali z mieszkańcami, którzy chcieli wrócić na tereny już ewakuowane.

Celem naszej podróży była położona na wybrzeżu wioska La Bombilla, znajdująca się w pobliżu Puerto Naos. Jechałyśmy tam razem z Karoliną, mieszkającą na La Palmie od 20 lat, oraz z Bartkiem, który w trakcie ewakuacji zostawił u kolegi rzeczy i chciał odzyskać paszport. Wcześniej nie było to możliwe – najpierw ze względu na zagrożenie spowodowane przez lawę, a potem przez jakość powietrza. Czekaliśmy w aucie, podczas gdy Karolina poszła zasięgnąć języka i wytłumaczyć naszą obecność. Wróciła po kilkunastu minutach.

– Dostaliśmy zgodę na wjazd, ale cały czas będą za nami jechać służby. Powinniśmy też założyć maseczki z filtrem, bo jakość powietrza nie jest najlepsza. Jeśli nie macie, zaraz wam je dadzą. I jeszcze jedno: po dotarciu na miejsce tylko Bartek może wysiąść z auta po dokumenty – przekazała treść rozmowy.

Do celu wiodła kręta droga, a im bliżej niego byliśmy, tym bardziej postapokaliptyczny widok nas otaczał. – Wierzyć się nie chce, jak przez ostatni miesiąc zmienił się obraz tej części wyspy – od momentu erupcji Karolina była tu dziś po raz pierwszy. Patrząc przez szybę samochodu, opowiadała o znajomych miejscach, które mijaliśmy. Jak zamieszkane nierzadko przez hipisów małe domki, które opustoszały po wybuchu. Na ulicach nie było żywego ducha, prócz pracujących robotników. Przy drogach leżały hałdy czarnego pyłu.

– Przejeżdżamy teraz przez zastygły pas lawy, który powstał po erupcji w 1949 r. – Bartek wskazywał na tereny ukształtowane przez wybuch wulkanu San Juan. Na powstałych tu żyznych glebach posadzono bananowce. Dotąd przynoszące obfite plony, a teraz uginające się pod grubą warstwą pyłu wulkanicznego. – Ten nowy strumień, który jeszcze się dymi, najprawdopodobniej zatrzymał się i nie wpadł do oceanu – Bartek wskazał widok w oddali.

Po dotarciu na miejsce zaparkowaliśmy przed bramą, a mężczyzna poszedł po dokumenty. Zabrał też inne rzeczy, które zostawił u kolegi. – Jest paszport, marynarka, kontroler dźwięku i ważne dla mnie płyty winylowe – wymieniał z ulgą.

Dom stoi teraz pusty. Po ewakuacji kolega Bartka zamieszkał w kamperze, a potem w hotelu.

Wracając, wyjechaliśmy z osiedla domków na otwartą przestrzeń, a Cumbre Vieja ukazał się nam w całej okazałości. Niezmiennie unosiła się nad nim chmura dymu.

***

Przed zamknięciem tego numeru „Tygodnika” eksperci z Instytutu Wulkanologii Wysp Kanaryjskich poinformowali o pojawieniu się nowego otworu w Cumbre Vieja. Doszło do zniszczenia części krateru i nasilenia emisji dwutlenku siarki oraz aktywności sejsmicznej.

Strumieni lawy jest już dziesięć, ostatni płynie w kierunku południowo-zachodniej części wyspy. Do tej pory wulkan zniszczył ponad 900 hektarów terenu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka mieszkająca w Andaluzji, specjalizująca się w tematyce hiszpańskiej. Absolwentka dziennikarstwa, stosunków międzynarodowych i filologii hiszpańskiej. Od 2019 roku współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W przeszłości pracowała m.in. w telewizji… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2021