Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tekst jest obrazoburczy, poziom żartów nierówny, czasem niepotrzebnie obliczony na rechot, a nie śmiech, lecz ostatecznie stawia nas wobec jednego z zasadniczych napięć przebiegających przez naszą wiarę i naszą kulturę. Hegel twierdził, że naród, który posiada złe pojęcie o Bogu, ma także złe państwo, zły rząd, złe prawa. Można to spostrzeżenie przenieść niżej i powiedzieć, że ojciec mający złe pojęcie o Bogu będzie złym ojcem.
W jakiego zatem Boga wierzymy? Czy w takiego, który popycha nas do przodu za pomocą kar i nagród? Czy też takiego, który pociąga nas za sobą słowem obietnicy? Pierwszy jawi się nam w spektaklu jako sprawny szef wielkiej korporacji, dobrze potrafiący rozgrywać ludzkie emocje, potrzeby i lęki. Stworzony na obraz człowieka upojonego władzą potrafi być wyrozumiały, ale i okrutny. Drugi w kwestiach zarządzania jest analfabetą, wierzy natomiast w siłę przekonywania i siłę ideału. W spektaklu nie pada słowo "wybranie", które jest kluczem do sprawy, przynajmniej w Biblii. Ten "drugi" Bóg "nie przyszedł, aby Mu służono, ale by służyć". Zamiast władzy jest wybór i obietnica. A tam, gdzie jest wybór, pojawia się więź. Nie hierarchia zależności jest teraz ważna, lecz wzajemne zaufanie, gotowość do ofiary, nadzieja. Zwykło się o takim Bogu mówić, że jest zbyt "ludzki", że pozbawiony został tradycyjnych atrybutów boskości. Autorzy spektaklu sugerują coś odwrotnego: bliższy ludzkiej naturze jest obraz Boga, który stoi na szczycie piramidy i stamtąd wydaje polecenia. Nie wybiera, tylko rządzi.
Po jednej stronie mamy zatem autorytet wynikający z siły, po drugiej - rzeczywistość kruchą jak słowo. Wydaje się, że w tym zderzeniu słowo jest bez szans. "Ojciec z ogromnym współczuciem obserwuje udrękę tych, którzy zdecydowali się opuścić dom i wypłakali oceany łez, dostawszy się w kleszcze strachu i cierpienia", pisze Nouwen, patrząc na obraz Rembrandta przedstawiający powrót syna marnotrawnego. Ojciec chciałby ich schwycić i przyprowadzić z powrotem do domu. "Jednakże Jego miłość jest zbyt wielka, by coś podobnego uczynić. Ona nie może narzucać, zmuszać, popychać czy przyciągać na siłę". Bóg, jakim go opisuje Nouwen, pragnie mieć tylko jeden autorytet: autorytet współczucia.
Oto rozdarcie, które przebiega także przez nasze domy, nasze szkoły, nasze kościoły. Co to znaczy wychować? Nauczyć człowieka, jak ma się zachowywać w różnych sytuacjach? Nauczyć go panowania nad językiem, emocjami, popędami? Co się stanie, jeśli za bardzo się "popuści"? A co, jeśli - przeciwnie - dom (szkoła, kościół) zamieni się w małą korporację?