Gruzińskie sytuacje podbramkowe

Był czas, czas ponury, kiedy Kachaber Kaladze – jeden z najlepszych sportowców, jakich wydała Gruzja – nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Dziś zamierza jej przewodzić.

12.12.2017

Czyta się kilka minut

Kachaber Kaladze, minister energetyki Gruzji, podczas obchodów Dnia Niepodległości, Tbilisi, maj 2016 r. / SPUTNIK / AFP / EAST NEWS
Kachaber Kaladze, minister energetyki Gruzji, podczas obchodów Dnia Niepodległości, Tbilisi, maj 2016 r. / SPUTNIK / AFP / EAST NEWS

Na początek objął we władanie stolicę: pod koniec października 2017 r. wygrał wybory na burmistrza Tbilisi. Zwyciężył już w pierwszej rundzie, zdobywając wymaganą ponad połowę głosów – choć przepowiadano, że może liczyć na najwyżej jedną trzecią. O październikowych wyborach burmistrzów i radnych mówiono, że miały sprawdzić, czy Gruzini są rzeczywiście znużeni i zawiedzeni rządzącymi, a jeszcze bardziej opozycją, czy nie wierzą w ideały Rewolucji Róż i w przywleczoną z Zachodu demokrację oraz w instytucję wyborów, i czy zagłosują na każdego, byle nie był związany z istniejącymi partiami politycznymi.

– W Gruzji burmistrz Tbilisi znaczy więcej niż minister w rządzie, a nawet prezydent, który wprawdzie panuje, ale nie rządzi, i którego wkrótce wybierać będzie kolegium elektorskie, a nie obywatele w wolnej elekcji – mówi „Tygodnikowi” Ramaz Sakwarelidze, znawca i badacz gruzińskiej polityki. – Burmistrz Tbilisi to gospodarz miasta, w którym mieszka trzecia część ludności całego kraju. Ktoś, kto temu zadaniu podoła, ma prawo myśleć o przywództwie całej Gruzji – dodaje Sakwarelidze.

W kampanii wyborczej Kachaber Kaladze zapewniał, że jest pewny zwycięstwa. „Nie zamartwiam się tym, czy wygram wybory, ale tym, co zrobię po zwycięstwie” – rozpowiadał.

Jednak Ramaz Sakwarelidze uważa, że Kaladze nadrabiał miną. – Udział w wyborach na burmistrza wymagał dużej odwagi. Nie musiał tego robić, był już wicepremierem i ważnym ministrem, nie podlegał osądowi ulicy – mówi „Tygodnikowi” Sakwarelidze. – Rzucił na szalę nie tylko polityczną karierę, ale sławę, jaką zdobył u nas jako atleta.

Zakochani w piłce

Kaladze był już wcześniej królem – Tbilisi i całej Gruzji. Zakochani w piłce nożnej rodacy nie wielbili go może aż tak, jak jego sławnych poprzedników Slawę Metrewelego czy Dawida Kipianiego. Obrońców, którzy ratowali przed przegranymi, nigdzie nie kocha się tak jak napastników, których gole przynoszą zwycięstwa.

Dla Gruzinów, przeczulonych na punkcie wielkości, piłkarze tbiliskiego Dynama zawsze byli oczkiem w głowie i powodem do dumy, zadośćuczynieniem za doznane krzywdy i upokorzenia. Nie przeszkadzało im nawet, że od początku istnienia klubu jego dobrodziejem i kuratorem było ministerstwo spraw wewnętrznych i podległa mu tajna policja polityczna: NKWD, a potem KGB. Gruzini zapominali o tym wszystkim, gdy piłkarze Dynama wybiegali na boisko i czarowali swoją grą. W całym sowieckim imperium nikt nie potrafił grać w piłkę tak pięknie jak oni.

Kiedy w 1964 r. zostali mistrzami imperium – rozciągającego się od Bałtyku po Alaskę i od Ziemi Północnej po Pamir oraz pustynię Kara Kum – sportowa gazeta „France Football” przyrównała Gruzinów do najlepszych wówczas na świecie Brazylijczyków i orzekła, że na całym Wschodzie nie ma lepszych piłkarzy.

Za najlepszą drużynę w historii klubu uważana jest jednak ta z przełomu lat 70. i 80. XX w. To dzięki niej w 1981 r. Dynamo odniosło swój największy między­narodowy sukces, zdobywając Puchar Zdobywców Pucharów. Rok później doszło do półfinału.

Czas smutnej wolności

Ale kiedy Kaladze dołączał do drużyny, Dynamo nie grało już meczów z „Realami” i „Liverpoolami”. Po dawnej drużynie zostało tylko blednące z każdym rokiem wspomnienie.

Jeszcze zanim w 1991 r. upadło sowieckie imperium, rwąca się do niepodległości Gruzja wycofała swoje drużyny z sowieckich rozgrywek. Piłkarze Dynama nie jeździli teraz na mecze do Barcelony, Paryża, ani nawet do Moskwy, lecz do rodzimych Zugdidi albo Poti.

Zresztą w tamtym czasie w Gruzji mało kto zawracał sobie głowę piłką nożną. Wraz z wolnością spadły na Gruzinów plagi wojenne. Najpierw wybuchła wojna w Południowej Osetii, zaraz potem w Abchazji, które – zachęcane przez Rosję – postanowiły oderwać się od Gruzji, aby posmakować wolności. Gruzini obie te wojny przegrali. A co gorsza, wywołali jeszcze jedną – najstraszniejszą, bo bratobójczą. Pierwszy prezydent Zwiad Gamsachurdia został obalony w wyniku ulicznej rewolty, a zaraz potem w kraju wybuchła wojna domowa.

Jeździłem wtedy do Gruzji jako korespondent, ale raz czy dwa wybrałem się na mecz Dynama. Na stadion chodziło się wtedy głównie w celach handlowych – na bazar, który wyrósł wokół jego trybun. Jednak na zapuszczonym boisku piłkarze Dynama wciąż wygrywali ze wszystkimi. Ale nawet najzagorzalsi kibice widzieli, że ich ulubieńcy grają coraz gorzej.

Po wojnie i wojennych klęskach nastał smutny pokój, jaki udało się zaprowadzić nowemu władcy Eduardowi Szewardnadzemu. Codziennością stała się bieda, bandytyzm i bezwstydna korupcja. Jesienią 1993 r., po trzech latach przerwy, Dynamo wróciło do międzynarodowych rozgrywek piłkarskich. W pierwszej rundzie ograło słabą drużynę Linfield z Belfastu. Zwycięstwo zostało jednak Gruzinom odebrane, kiedy okazało się, że przed meczem w Tbilisi próbowali przekupić sędziego.

Piłka, afery, przemoc

Rok później, jako 16-latek, Kaladze zadebiutował w drużynie Dynama. A wkrótce po osiemnastych urodzinach zagrał swój pierwszy mecz w reprezentacji narodowej Gruzji. Nic dziwnego, że w 1998 r. otrzymał propozycję przenosin do innego Dynama – do Kijowa, gdzie budowano ­drużynę mającą konkurować z najlepszymi w Europie.

Wyjeżdżał z Tbilisi bez żalu, bo z każdym rokiem rządów Szewardnadzego Gruzja coraz bardziej pogrążała się w bezprawiu, przemocy i złodziejstwie. Chlebem powszednim stały się korupcyjne afery, porwania dla okupu, zabójstwa pospolite i polityczne. Dwukrotnie próbowano zabić samego Szewardnadzego.

Przemoc i afery wstrząsały też gruzińskim futbolem. Nowobogaccy milionerzy, którzy dorobili się na podejrzanych interesach i rabunkowej prywatyzacji majątku dawnego imperium, źródło zysku zwietrzyli także w sporcie. Kupowali gruzińskie kluby, żeby zarabiać na sprzedaży ich piłkarzy do zagranicznych drużyn. Prezes Dynama Tbilisi i gruzińskiej federacji piłkarskiej, Merab Żordania, ukradł z klubowej kasy milion dolarów, które przelał na swoje sekretne konto w szwajcarskim banku.

Na tym nie koniec – nieznani sprawcy napadli i postrzelili w nogi młodego Serga Orbeladzego, uważanego za piłkarza równie utalentowanego jak Kaladze. Zamach zlecił ponoć jeden z przedsiębiorców, który uznał, że został oszukany przez partnerów przy podziale zysków za sprzedaż tego piłkarza za granicę.

Tymczasem Kaladze robił na Ukrainie doskonałe wrażenie. Ale nie zagrzał tam długo miejsca. Wystarczyło, że pokazał się w świecie – drużyna, której gwiazdą był napastnik Andrij Szewczenko, wybrany potem na najlepszego piłkarza na świecie, doszła do półfinału Ligi Mistrzów – a zgłosił się po niego wielki AC Milan.

Właściciel klubu Silvio Berlusconi – bogacz, polityk, premier – w 2001 r. zapłacił Ukraińcom za Gruzina 17 mln dolarów. Tak niewyobrażalnej sumy nigdy wcześniej i nigdy potem nie zapłacono za żadnego gruzińskiego gracza.

Z pragnienia zemsty

Kaladze przeprowadził się do Mediolanu w styczniu 2001 r., a tymczasem już w maju w Tbilisi porwany został jego młodszy brat Lewan – student ostatniego roku stomatologii na stołecznej akademii medycznej. Porywacze zażądali ponad 600 tys. dolarów okupu. Tyle mniej więcej wynosiły roczne zarobki Kachabera w AC Milan, o czym rozpisywały się dumne z rodaka tbiliskie gazety.

Prezydent Szewardnadze przysięgał, że podległe mu służby odnajdą i uwolnią brata sławnego piłkarza. Uprowadzenie Kaladzego kompromitowało gruzińskiego prezydenta w oczach rodaków i świata. Ministrowie Szewardnadzego prześcigali się w zapewnieniach, że uwolnienie Lewana jest kwestią dni. Jeszcze pod koniec 2003 r. – ponad dwa i pół roku po porwaniu – zapewniali rodzinę Kaladzego, że Lewan żyje.

– Czcza gadanina. Obiecywali, zapewniali, uspokajali, a tak naprawdę nie kiwnęli palcem, żeby go uwolnić – opowiadał mi po latach Kaladze, gdy spotkaliśmy się w Tbilisi. – To miały być najlepsze lata mojego życia, a okazały się najgorszymi. Zamiast cieszyć się karierą i życiem we wspaniałym mieście, codziennie budziłem się z myślą o Lewanie. Nie miałem nawet pojęcia, czy wciąż żyje. Obwiniałem siebie, bo gdybym nie został znanym piłkarzem, nikt przecież nie podniósłby ręki na mojego brata – dodawał gorzko.

Żeby zmusić władze do działania, piłkarz groził, że nie zagra więcej w reprezentacji Gruzji, a nawet że zrzeknie się gruzińskiego obywatelstwa. Jego ojciec straszył samospaleniem na schodach przed parlamentem w Tbilisi.

Wiosną 2005 r., gdy Gruzją rządził już prezydent Micheil Saakaszwili, policja odkryła w górach nieoznaczony grób, a w nim kilka trupów. Jednym z nich okazał się Lewan. Śledztwo wykazało, że porywacze zabili go wkrótce po uprowadzeniu. Wyglądało na to, że wpadli w panikę – przerazili się rozgłosu, jaki wywołało uprowadzenie brata słynnego piłkarza, i że bali się, iż policja zastawi na nich pułapkę, kiedy rodzina będzie przekazywać okup.

Parę lat potem aresztowano i skazano na więzienie cztery osoby, uznane za porywaczy Lewana. Jednak Kachaber Kaladze nie był przekonany, że ukarano prawdziwych winowajców. – Mało to niewinnych ­Saakaszwili powsadzał do więzień, żeby się ludziom przypodobać? Żeby pokazać, jaki to będzie surowy i sprawiedliwy?... – mówił mi.

Śmierć brata i pragnienie zemsty na tych, których obarczał odpowiedzialnością za tę tragedię, zaprowadziły go w końcu do polityki. Zajął się nią, żeby odegrać się na politykach, naprawiać po nich szkody, a kiedyś – odebrać władzę i zniszczyć.

Jakiś czas potem taki sam plan snuć zaczął najbogatszy z Gruzinów – miliarder Bidzina Iwaniszwili.

Na wakacje do Gruzji

Początek zaangażowania Kaladzego w politykę przypadł na nową wojnę. W sierpniu 2008 r. Rosja najechała na Gruzję, twierdząc, że występuje w obronie zaatakowanej przez Gruzinów Południowej Osetii.

– Kaladze winą za tę wojnę obarczał ­Saakaszwilego. Sądził, że prezydent za łatwo dał się podejść Rosjanom, że nie po to wybierano go na przywódcę, żeby dać się sprowokować jak jakiś podpity chłopak na wiejskiej zabawie. Uważał, jak zresztą wielu, że Saakaszwilemu władza uderzyła do głowy i wydawało mu się, że wszystkie rozumy pozjadał – mówi „Tygodnikowi” Aleksander Rusiecki, dyrektor Kaukaskiego Instytutu Bezpieczeństwa Regionalnego.

– Nie słyszałem, żeby Kaladze wcześniej krytykował Saakaszwilego. Może pamiętał mu jeszcze jego współpracę z Szewardnadzem? Ale przecież zaraz po porwaniu Lewana Saakaszwili podał się do dymisji i został przeciwnikiem Szewardnadzego – dodaje Rusiecki, nawiązując do wydarzeń z lat 2000-01. Saakaszwili był wtedy na krótko ministrem sprawiedliwości – ustąpił z tej funkcji, zarzucając korupcję najwyższym politykom w kraju. A wkrótce potem, jesienią 2003 r., przeprowadził Rewolucję Róż, która obaliła Szewardnadzego i wyniosła do władzy właśnie „Miszę”.

Wracając do roku 2008: wojna z Rosją wybuchła w wakacje, które piłkarz spędzał w Gruzji. Zawsze przyjeżdżał na urlop do domu. – Śmiali się nawet z tego w drużynie. Inni jechali na wakacje do Dubaju albo na Karaiby, a ja rok w rok do Gruzji. Ale gdzie mi byłoby lepiej? – opowiadał Kaladze, gdy rozmawialiśmy w Tbilisi.

W poczekalni jego gabinetu w ministerstwie energetyki goście z Czech wymijali się wtedy z delegacją Chińczyków. Gmach ministerstwa – podobnie jak inne urzędy, sądy i komendy policji w Gruzji – ­Saakaszwili kazał pobudować ze stali i szkła, żeby z ulicy było widać, co się w nich dzieje. Chciał w ten sposób pokazać rodakom, że za jego panowania nikt kraść nie będzie. Kaladze, we włoskim garniturze, szczupły i muskularny, przypominał raczej filmowego amanta niż dygnitarza. – Poza Gruzją Gruzinowi trudno wytrzymać – mówił.

Po tamtej „wojnie pięciodniowej” roku 2008 – kolejnej, którą Gruzini z kretesem przegrali – założył fundację, aby pomagać gruzińskim uciekinierom z Południowej Osetii. W sierpniowe wojenne dni po Tbilisi krążyły plotki, że to Kaladzemu stolica zawdzięcza, iż nie została zbombardowana przez rosyjskie lotnictwo. Piłkarz miał dzwonić ponoć do swojego pracodawcy, prezesa Milanu i premiera Włoch, Silvia Berlusconiego, a ten miał wstawić się za Gruzją u rosyjskiego przywódcy Władimira Putina i namówić go do przerwania wojny.

Tyle plotek.

Z biznesu do polityki

Gdyby nie tragedia z bratem i prześladujące go kontuzje, osiągnąłby może w futbolu więcej. Ale i tak żaden gruziński piłkarz nie zdobył tak wiele jak Kaladze. Dwa puchary za wygraną Ligę Mistrzów z AC Milanem, pięć tytułów mistrza Gruzji, trzy mistrzostwa Ukrainy i jedno Włoch, cztery tytuły najlepszego piłkarza Gruzji, prawie sto występów w gruzińskiej reprezentacji, której był kapitanem.

Na grze w piłkę dorobił się też milionów. Nie szastał jak inni pieniędzmi, ale umiał je pomnożyć. Otworzył restauracje w Mediolanie i Kijowie, a założona przez niego firma Kala Capital (na jej prezesa zatrudnił byłego premiera Gruzji Zuraba Nogaidelego) prowadziła interesy we Włoszech, na Ukrainie, w Gruzji i Kazachstanie. Interesowała go przede wszystkim energetyka, banki i nieruchomości. Dzięki smykałce do interesów, znajomościom i zarobionym pieniądzom kupił połowę udziałów w najważniejszej w Gruzji elektrowni wodnej, wszedł do zarządu banku JSC Progress. A przede wszystkim poznał Bidzinę Iwaniszwilego, którego szacowany na 6 mld dolarów majątek był większy niż całe bogactwo gruzińskiego państwa.

Przypadli sobie do gustu. Kaladze chętnie przystał do Iwaniszwilego, gdy ten postanowił założyć partię polityczną i odsunąć Saakaszwilego od władzy. Iwaniszwili przekupił w tym celu gruzińską opozycję i zjednoczył ją pod własnymi skrzydłami. Kaladze był mu potrzebny głównie z powodu sławnego nazwiska.

W wyborach parlamentarnych w 2012 r. zwyciężyło Gruzińskie Marzenie – partia Iwaniszwilego – i odebrało Saakaszwilemu parlament oraz rząd. Rok później „marzyciele” (jak ich nazywano) wygrali też w wyborach prezydenckich, a dwa lata potem przejęli także rady miejskie, urzędy burmistrzów i samorządy.

Nowym premierem Gruzji został Iwaniszwili, który niespodziewane zaproponował politycznemu nowicjuszowi Kaladzemu, aby został jego zastępcą i ministrem energetyki.

Posada najwyższego ryzyka

– Nie wierzyłem, że mu się powiedzie. I przyznaję, że w ogóle mu nie wierzyłem. Uważałem go za zepsutego pieniędzmi gwiazdora, który dla kaprysu postanowił popróbować władzy – mówi „Tygodnikowi” analityk Aleksander Rusiecki. – Okazał się jednak politykiem skutecznym i niezależnym, a nie popychadłem Iwaniszwilego. Dobrym zarządcą, człowiekiem energicznym, upartym i zaradnym. Taki był na boisku. Inni może i mieli więcej talentu, ale przewyższał ich siłą, wytrwałością i walecznością.

W Gruzji, uzależnionej od dostaw prądu i ropy z zagranicy, teka ministra energetyki uchodzi za posadę najwyższego ryzyka. W grę wchodzą wielkie pieniądze, więc łatwo można narazić się na zarzuty korupcji. W grę wchodzi też wielka polityka, zatem łatwo zostać okrzykniętym zdrajcą, sprzedawczykiem i sługusem Rosji, która swoimi gazociągami, rurociągami i sieciami energetycznymi oplata i niewoli dawne kolonie na Kaukazie i Azji Środkowej.

Kiedy na początku 2016 r. Kaladze podpisywał z rosyjskim Gazpromem nową umowę na dostawy gazu, w Tbilisi opozycja wyprowadziła na ulice zagniewane tłumy, przeklinające byłego piłkarza oraz Iwaniszwilego, że oddają Gruzję Rosji w nowe poddaństwo.

– Histerycy i manipulatorzy... – kiedy mu to przypomniałem, Kaladze machnął z lekceważeniem ręką. Podpisał jednak dodatkowe porozumienie z Azerbejdżanem, który zapewnił dodatkowe dostawy gazu, gdyby okazały się Gruzinom potrzebne.

Żeby uniknąć podejrzeń, że wykorzysta władzę dla własnych korzyści, zaraz po awansie na ministra Kaladze kazał sprzedać swoje udziały w elektrowni wodnej, a ministerialną pensję przekazywał co miesiąc na konta dobroczynnych organizacji.

Po roku rządów Iwaniszwili ustąpił i dalej sprawował władzę z „tylnego fotela”, o wszystkim decydując, ale nie ponosząc odpowiedzialności. O Kaladzem zaczęto w Tbilisi mówić jako o „szarej eminencji”. Został sekretarzem generalnym Gruzińskiego Marzenia i w 2016 r. poprowadził partię do wygranej w kolejnych wyborach. Przeciwnicy uważali go za rywala bezwzględnego, a nawet brutalnego. Twierdzili, że wierne Kaladzemu bojówki dawnych bokserów i zapaśników rozbijają opozycyjne wiece.

U progu wielkiej kariery?

Ale po wygranej w wyborach na burmistrza Tbilisi, zamiast się wywyższać i szydzić z rywali, wyciągnął do nich rękę na zgodę. „W tych wyborach nie było pokonanych, a jedynie sami zwycięzcy” – powtarzał.

– Jako burmistrz stolicy Kaladze będzie musiał się zajmować sprawami, na których się dotąd nie znał – mówi Ramaz Sakwarelidze. – Jest człowiekiem młodym, ma dopiero 39 lat. Ale ma też niespożyte siły i jest rozważny. A ludzie mają dość ogranych polityków, opatrzyły się już wszystkim wciąż te same twarze i nazwiska.

– Posada burmistrza może okazać się dla Kaladzego początkiem wielkiej politycznej kariery – przyznaje Rusiecki. – Bo jeśli sprawdzi się jako gospodarz Tbilisi, dlaczego nie miałby sobie poradzić także z posadą premiera Gruzji. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2017