Wszystko jest prawdą?

Być może nasz polski, lokalny spór o reportaż wkrótce stanie się bezprzedmiotowy. A to za sprawą coraz bardziej złożonej rzeczywistości, którą będzie on musiał wyjaśnić.

11.09.2017

Czyta się kilka minut

Göteborg, Szwecja, lata 90. XX w. / LARS TUNBJORK / AGENCE VU
Göteborg, Szwecja, lata 90. XX w. / LARS TUNBJORK / AGENCE VU

Jeszcze zanim został prezydentem, Horst Seehofer, jak mało który spośród niemieckich polityków, nadawał się na bohatera reportażu. Zuchwały i rubaszny, stojący w niegroźnej, lecz zaspokajającej regionalną dumę Bawarczyków opozycji wobec władz centralnych w Berlinie, przyciągał uwagę wszystkich. Raz obwiniał zagranicznych kierowców za korki na niemieckich autostradach, innym razem wyrażał przekonanie, że Niemcy nie potrzebują już tureckich i arabskich imigrantów. Był szefem CSU (regionalnej wersji chrześcijańskich demokratów) i prezydentem tego największego kraju związkowego.

Trudno sobie wyobrazić lepszy początek tekstu o nim niż pierwsze akapity artykułu René Pfistera, dziennikarza tygodnika „Der Spiegiel”. Wiadomo było, że w piwnicy swojego domu Seehofer, prywatnie pasjonat modelarstwa, zbudował wielki model kolejki. „Jest tu replika stacji w Bonn, miasta, w którym zaczęła się kariera Seehofera – zaczynał Pfister. – W 2004 r., gdy po dyskusji o służbie zdrowia stracił swoją najważniejszą funkcję, Seehofer zbudował, jak sam ją nazywa, »stację-cień«, tory, które prowadzą w ciemność”. Potem było jeszcze lepiej: nawiązując do relacji polityka z Angelą Merkel, dziennikarz opisywał, jak to Seehofer nakleja miniaturę portretu pani kanclerz na figurkę maszynisty lokomotywy i prowadzi ją potem po torach w wybranym kierunku.

Za ten tekst, zatytułowany „Am Stellpult” („Za pulpitem sterowniczym”), René Pfister otrzymał w 2011 r. prestiżową Nagrodę im. Henriego Nannena w kategorii „reportaż”. Podczas uroczystości wręczenia doszło jednak do skandalu. Prowadząca zapytała dziennikarza, jak dostał się do piwnicy Seehofer. Ten odpowiedział, że nigdy w niej nie był, a swój opis oparł na relacjach innych. Jury – nie jednomyślnie – odebrało mu nagrodę. W uzasadnieniu zaznaczono, że tekst jest świetnie napisany (sam Seehofer przyznał później, że choć nie był dla niego przyjemny, opis zgadzał się z rzeczywistością), a Pfister nie twierdził w nim, że był w piwnicy, niemniej jednak jej sugestywny opis mógł wywołać u czytelników takie wrażenie.

Pytania do reporterów

Czy w Polsce mogłoby dojść do podobnej sytuacji? Czy jury cenionej nagrody dziennikarskiej zdecydowałoby się na odebranie wyróżnienia przyznanego za znakomity tekst, którego autor nie dodał drobnego wtrącenia, czegoś w rodzaju (by posłużyć się niemieckim przykładem): „znajomi Seehofera mówią, że…”? Biorąc pod uwagę temperaturę lokalnej dyskusji na temat reportażu, silną tendencję do nadawania mu tzw. wymiaru literackiego (co w niektórych przypadkach skrywa nonszalancki stosunek do faktów), a także skłonność niektórych jej uczestników do postrzegania merytorycznej krytyki w kategoriach osobistych – można w to wątpić.

Nie ma sensu referować w tym miejscu argumentów, którymi od lat posługują się u nas uczestnicy tej dyskusji. Dość wspomnieć, że po jednej jego stronie ustawili się zwolennicy tzw. reportażu literackiego, najczęściej związani ze środowiskiem warszawskiego Instytutu Reportażu i „Dużego Formatu”, dodatku do „Gazety Wyborczej”. Po drugiej – autorzy podkreślający konieczność dbania o faktografię, a także o rzetelne opisywanie okoliczności towarzyszących powstawaniu reportażu, jeśli tylko mają one wpływ na odbiór i interpretację treści.

Impulsem do dyskusji bywają kontrowersje wokół kolejnych książek i tekstów. W ostatnich latach m.in. wokół reportażu Witolda Szabłowskiego pomieszczonego w pracy zbiorowej „Mur”, w którym, bez informowania czytelnika, autor wykorzystał fragmenty ścieżki dialogowej filmu. „Miałem poczucie, że to tekst poniżej możliwości. Ale nie myślałem, że ktoś może go odebrać jako nieuczciwy. Wszystko w nim jest prawdą”, mówił potem Szabłowski portalowi Press.pl. Albo wokół książki „Cyklon” Andrzeja Muszyńskiego poświęconej Myanmarowi – długą listę popełnionych błędów merytorycznych wytknął autorowi dr Michał Lubina. W ostatniej odsłonie dyskusji – chodzi o teksty publikowane m.in. na portalu „Krytyki Politycznej” i w „Dużym Formacie” – wzięli udział Ludwika Włodek, Artur Domosławski oraz Mariusz Szczygieł.

Nieświadoma inspiracja

Czytam fragment wywiadu, którego Jacek Hugo-Bader udzielił Adrianowi Stachowskiemu (Dwutygodnik.com) w 2014 r., niedługo po kontrowersjach wokół książki „Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak”. Mówi w nim: „Reporter gazetowy musi zapomnieć o literaturze. Jemu nie wolno o milimetr rozminąć się z faktami. Gazety mają mnie informować. Reporter książkowy może pójść w literaturę”.

Ale co to właściwie znaczy: „pójść w literaturę”? Opisywać – pyta go Stachowski – rzeczy, których się nie widziało? „To już sprawa sumienia każdego reportera. Ja uważam, że w książkach takie rzeczy mogą być w jakiś sposób uprawnione” – odpowiada Hugo-Bader. I przywołuje „najważniejszy”, jego zdaniem, fragment swojej książki: rozmowę dwóch himalaistów na szczycie Broad Peak, której nie był świadkiem, i której, w związku z tym, że później zginęli, nie mógł potem zweryfikować. Więc ją wymyślił.

To nie jedyny zarzut, jaki mu postawiono. Nieco wcześniej własną książkę o tragedii na Broad Peak („Niebo i piekło”) wydali dziennikarze „Tygodnika Powszechnego” Przemysław Wilczyński i Bartek Dobroch. W tekście Hugo-Badera znalazły się zdania z tej książki. W rozmowie ze Stachowskim mówił: „Może to była tylko nonszalancja, niechlujstwo? Albo nieświadoma inspiracja?”.

Problem nie dotyczy jedynie warsztatowej niechlujności. Chodzi przede wszystkim o ignorowanie prawdy i kontekstu. Niektóre środowiska dziennikarskie w Polsce wykazują niebezpieczną skłonność do unieważniania sensu tych pojęć. Kiedy jesienią minionego roku „Tygodnik” opublikował reportaż Ewy Wanat z Niemiec, w którym podważyła ona wiarygodność rozmowy (oraz samej rozmówczyni) przeprowadzonej kilka miesięcy wcześniej dla „Dziennika. Gazety Prawnej” przez Magdalenę Rigamonti, aspirujący do roli mentorskiej w polskiej prasie portal Press.pl zbył zarzuty Wanat, sprowadzając polemikę do konfliktu osobistego między dziennikarkami. Rigamonti wyszła właściwie ze sprawy bez szwanku, kilka dni później odbierając (za inną rozmowę) nagrodę Grand Press w kategorii „wywiad”.

Fakty przede wszystkim

Można inaczej. Przekonuje o tym m.in. Artur Domosławski. W rozmowie z Magdą Majewską z „Krytyki Politycznej” mówił: „Popatrzmy na wybitnych reporterów anglosaskich czy niemieckich: tam reportaż jest zazwyczaj znacznie bardziej surowy formalnie, natomiast bardzo dba się o fact-checking i dokładne wyjaśnienie sprawy – to robota na pograniczu fachu dziennikarza, historyka, politologa i socjologa. Poza tym to jest też bardzo dobrze napisane, ale jako czytelnik czuję, że forma została podporządkowana temu, co reportaż ma przekazać”.

Założenie, że do pisania książek reporterskich należy przykładać inne, mniej restrykcyjne kryteria niż do pisania tekstów prasowych, na zachodzie Europy zostałoby zapewne uznane za absurd. René Pfister spotkałby się z równie negatywną reakcją środowiska, gdyby wspomnianym tekstem otwierał swoją książkę reporterską. W języku niemieckim istnieje istotne w tym kontekście rozróżnienie na beletrystykę oraz Sachbücher (Sach to po niemiecku „rzecz”, a więc dosłownie: „książki o rzeczach/o faktach/rzeczowe”). Szacunek dla faktów oraz świadomość czytelnika, w jakich okolicznościach powstawał dany tekst, są – czy to w Niemczech, czy krajach anglosaskich – miernikiem dziennikarskiej wiarygodności. Redakcje wychodzą więc z założenia, że skrupulatne publikowanie sprostowań wiarygodność tę wyłącznie wzmaga; że warto poinformować czytelników (o ile jest taka możliwość), dlaczego rozmówca poprosił o zachowanie anonimowości; że ciekawe i ważne historie obronią się nawet wtedy, gdy nie będą naszpikowane literackimi efektami. Nie oznacza to, rzecz jasna, że dziennikarze nie powinni dbać o piękny język. Powinni, to oczywiste, bez związku z faktografią, o którą trzeba zadbać.

Wytłumaczyć inny świat

W kontekście polskich sporów o reportaż Maciej Zaremba Bielawski, gość tegorocznej edycji Festiwalu Conrada, jawi się jako wysłannik z innego świata.

Do Szwecji wyemigrował jako nastolatek w 1969 r. Tam pracował m.in. na budowie i jako salowy w szpitalu. Ekspresowo nauczył się języka. W czasach karnawału „Solidarności” po raz pierwszy wyjechał dziennikarsko do Polski. W kolejnych latach związał się z dziennikiem „Dagens Nyheter”, konsekwentnie budując pozycję jednego z najbardziej uznanych szwedzkich reporterów i publicystów. Nie przestawał się nowej ojczyźnie dziwić – do dziś mówi, że nie ma większych różnic kulturowych w Europie niż te między Polakami a Szwedami. W swoich tekstach naruszał kolejne tabu. Największy efekt wywołały materiały o przymusowych sterylizacjach, którym w Szwecji poddawano niektóre grupy obywateli do połowy lat 70. XX w. Opisał to potem w książce, której polska – rozszerzona – wersja ukazała się w 2011 r. pod tytułem „Higieniści: z dziejów eugeniki”). Nagradzany był także za serię reportaży „Polski hydraulik i nowe opowieści ze Szwecji”.

Z wykształcenia jest historykiem idei. Żyje i pracuje w rzeczywistości, która właśnie pod względem idei jest w pewnym sensie forpocztą przyszłości. Szwecję uważa się przecież za „symbol humanitarnej nowoczesności”. Zaremba Bielawski często podkreśla, że przekonanie, zgodnie z którym Szwecja to najnowocześniejszy i najbardziej przyjazny kraj na świecie, jest mitem. Tropi patologie nowoczesności – przykładem może być wydany w Polsce w 2014 r. niewielki zbiór reportaży „Leśna mafia” o katastrofalnych konsekwencjach złego prowadzenia przemysłu leśnego w Szwecji.

Reporter już w 2011 r., w rozmowie z Agnieszką Wójcińską (Dwutygodnik.com) przyznawał, że coraz mniej identyfikuje się z polskim reportażem, niegdyś – w jego mniemaniu – „najwspanialszym przykładem gatunku”: „W polskim reportażu prawie zawsze musi być bohater. U mnie prawie nigdy tego bohatera nie ma albo jest on kolektywny, bo tylko tak można te historie opisać. Gdybym miał opowiedzieć je na przykładzie jednej czy dwóch osób, miałbym poczucie, że naciągam. Forma, której używam, pasuje do tego, co próbuję zrobić. Moje reportaże są bardziej publicystyczne, strukturalne. Ale czasami trzeba wejść w publicystykę w tekście reporterskim”.

Opowiadał też o odpowiedzialności reportera za człowieka, z którym rozmawia: „Jeżeli przez tydzień namawiam kogoś, żeby ze mną porozmawiał, i potem ta osoba wypruwa przede mną swoją duszę, a ja to wszystko chcę opisać, to muszę w jakiś sposób wziąć odpowiedzialność za konsekwencje”.

W innej rozmowie – z Krystyną Naszkowską – przypominał, jak na początku lat 80., kiedy opisywał dla szwedzkiej prasy „karnawał Solidarności”, musiał zaczął tłumaczyć Polskę Szwedom, pokonując największą barierę kulturową w Europie: „Wtedy się nauczyłem, że reportaż musi pokazywać, a nie opowiadać. Szwedzi mają historyczne uprzedzenia do katolicyzmu, więc napisałem dwa sążniste teksty o tym, jak Solidarność ma się do nauki społecznej Kościoła, na przykładach”.

Nadzieja w złożoności świata

Od lat zwracamy z dumą uwagę na tradycję polskiego reportażu – akcentując a to jego walory literackie, a to rodzimą wyjątkowość tego gatunku. Od lat trwa również spór na jego temat. Dziś dyskusja ta musi objąć swym zasięgiem również kontekst nowych mediów. Chodzi o takie zjawiska jak „postprawda”, dominacja subiektywnej publicystyki nad rzetelnym opisem faktów, a także nowe źródła i przekaźniki treści. Dziś – za pośrednictwem portali społecznościowych, blogów i YouTube’a – może tę ostatnią dostarczyć niemal każdy. W tej polimorficznej rzeczywistości każde potknięcie, błąd czy niedbalstwo profesjonalnych dziennikarzy ma jeszcze większy wpływ na spadek zaufania do ich zawodu. Dotyczy to również twórców reportażu, bo choć niektórzy z nich wręcz demonstracyjnie odżegnują się od związków z dziennikarstwem, punktem wyjścia w pracy obu grup będzie przecież zawsze rzeczywistość zastana.

Być może zatem z czasem nasz rodzimy spór o reportaż sam wytraci impet za sprawą coraz bardziej złożonej rzeczywistości, którą tekst musi wyjaśnić. Być może z tego powodu – wzorem Zachodu – większym zainteresowaniem zaczną się w Polsce cieszyć książki reporterskie, których warstwa literacka jest ważnym, lecz nie najważniejszym aspektem (a trzeba tu dodać, że literackość reportażu bywa brana w obronę właśnie dlatego, że – jak twierdzą jego twórcy i zwolennicy – takich tekstów oczekują czytelnicy).

Czy w ślad za tym wreszcie doczekamy się też dojrzale przepracowującego swe problemy środowiska? Tak jak choćby w Niemczech, gdzie skandal z piwnicą See- hofera nie zakończył kariery René Pfistera, tylko wywołał debatę, za którą poszły merytoryczne regulacje. Rozmawiano na temat granic swobody reportera (w dyskusji brali udział – często po przeciwnych stronach – naczelni najważniejszych niemieckich gazet), a sam Pfister wkrótce stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych niemieckich dziennikarzy prasowych. W 2014 r., razem z innymi reporterami „Spiegla”, jeszcze raz, już bez kontrowersji, otrzymał Nagrodę im. Henriego Nannena – za tekst o podsłuchiwaniu rozmów telefonicznych kanclerz Merkel przez amerykańskie służby. ©℗

MARCIN ŻYŁA (ur. 1979) jest dziennikarzem, zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami.

Maciej Zaremba Bielawski (ur. 1951) jest szwedzkim dziennikarzem i reportażystą polskiego pochodzenia. Do Szwecji wyemigrował w 1969 r. Zasłynął głośną książką poświęconą tematowi szwedzkiej eugeniki, która w Polsce wyszła w 2011 r. pod tytułem „Higieniści”. W latach 2013-16 był członkiem jury Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki. Wraz z żoną, Agnetą Pleijel, przełożył na szwedzki poezję Zbigniewa Herberta. W 2013 r. ukazała się jego książka „Polski hydraulik i nowe opowieści ze Szwecji”, a niedawno reportaż o patologiach szwedzkiego przemysłu leśnego pt. „Leśna mafia”.

Na Festiwalu Conrada Maciej Zaremba Bielawski będzie mówił przede wszystkim o współczesnym reportażu, o jego poetyce i zadaniach, o jego sukcesach oraz porażkach, o problemach środowiska reporterskiego w Polsce i za granicą, o mechanizmach, które mogą pomóc w walce z dziennikarską nierzetelnością, a także o pozycji reportażu w świecie postprawdy i nieustannie poszerzających swój zakres oddziaływania nowych mediów. Zaremba dysponuje niezwykłą perspektywą: zewnętrzną (szwedzką) i zarazem wewnętrzną (polską), dzięki czemu potrafi z większym dystansem mówić i pisać o zjawiskach występujących w obu krajach, które stanowią część jego życia i kariery zawodowej. Czego możemy dziś oczekiwać od reportera i jak docierać dziś do prawdy? – te dwa pytania będą punktem wyjścia do dyskusji z festiwalową publicznością.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad (02/2017): Niepokój