Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To być może jeden z najważniejszych momentów życia. Inaczej niż w kościele, fotografia wydaje się tutaj jak najbardziej na miejscu. W świecki (a jakże!) sposób podkreśla uroczystość chwili, która niezgrabnie podszywa się pod symboliczno-religijne gesty i rytuały. Sytuacja wydaje się perfekcyjnie dopracowana. Jej uczestnicy doskonale wiedzą, jakie jest ich zadanie, jaką pełnią rolę, i są do niej przygotowani. Nic nie powinno rozpraszać uwagi, nic zaskakującego nie może się wydarzyć. Ślub to idealny moment życia, portret ślubny to idealny motyw fotograficzny, który kiedyś w monidłach wykrystalizował swą formę.
Ale co widać na zdjęciach? Kobieta dająca ślub przyzwyczajona jest do fotografowania, woli swój lewy profil, poza tym reprezentuje urząd poważnie i bez patosu; jest obecna na wszystkich zdjęciach, tak jak fragment godła, lakierowany stół, palma i kawałek ściany. Małe atelier fotograficzne jest urzędem stanu cywilnego, urząd stanu cywilnego jest małym atelier fotograficznym. Podwójna rola dla wnętrza, które jednocześnie jest scenografią fotograficzną i miejscem obrzędu przejścia. Przedmioty o charakterze symbolicznym i kobieta łącząca słowem i gestem pary małżeńskie powtarzają się niczym figury odbite z pieczątki, pozostali bohaterowie obrazu są mniej przewidywalni. Zdjęcia nowożeńców zaskakują różnorodnością i intensywnością widocznych na twarzach emocji. Ich portrety jawią się nam niczym spektakl wyrazów twarzy i psychologii ślubnego stresu. Widać znudzenie wynikające pewnie ze spadku napięcia, uniesienie, smutek, niektórzy wydają się być nawet wyraźnie przestraszeni swoją decyzją o zawarciu związku. Caspar Lavater byłby zachwycony, gdyby mógł te portrety opisać i dołączyć do swojej "Fizjonomiki".
Pani kierownik urzędu stanu cywilnego w Sobkowie zabierała zdjęcia do domu, wkładała do kopert i pudełek. W ten sposób powstało archiwum fotograficzne ślubów i jasno z niego wynika, że aniołem mieszkających w najbliższej okolicy jest pani kierownik Zofia Makara i trochę też stojący z drugiej strony obiektywu fotograf Julian Walas. To oni przeprowadzili narzeczonych na nową stronę życia... Czy któraś z tych par pamięta twarze swoich przewodników? Czy tylko fotografia może po latach zaradzić utracie pamięci?
***
Kilkaset portretów ślubnych, ogromna masa zdjęć. Każde z nich ma swoje egzystencjalne źródło. Być może takie, co wyschło. Wiadomo, ludzie umierają, rozwodzą się, następuje koniec jednej, drugiej, trzeciej historii, ale my - oglądający - tego nie wiemy. Możemy snuć tylko domysły i własne scenariusze czerpane z zasilanej pamięcią wyobraźni.
To może być początek nowej historii. Takiej, której źródłem jest samo zdjęcie, a nie dawno minione wydarzenie. Na przykład ktoś znajdzie na zdjęciu swojego sobowtóra, ktoś wykona skomplikowane badania antropologiczne, z których wyniknie, że sobkowianie mają niezwykle smutne spojrzenia w czasie podniosłych chwil, kto inny zaś znajdzie natchnienie do wstrząsającej historii filmowej lub reklamy kompotu. Niejednoznaczne jest archiwum.
Można się oczywiście kurczowo trzymać reguł i na przykład metodologii postępowania ze źródłami historycznymi, powstrzymywać siebie i innych od swobodnej interpretacji, cisnąć w kąt wyobraźnię przez respekt do zarejestrowanego wydarzenia, do prawdy o nim, czyli - gdyby się temu głębiej przyjrzeć - pozostać z fotografią otoczoną zakazami strzegącymi praw do wizerunku. W ten sposób można uśmiercić archiwum u jego zarania, stworzyć koszmar kolekcjonerski, niedostępny dla wszystkich, którzy nie przestrzegają reguł formalno-prawnych, zastosować przemoc wobec zbioru, zatrzasnąć wieko pudełka ze zdjęciami.
Ale gdyby jednak pozwolić sobie na swobodne przyglądanie się twarzom nieznajomych, co więcej, powiesić ich zdjęcia na ścianie, a potem nie doszukiwać się ich nazwisk, nie grzebać w biografiach, nie dochodzić ich losów, dat urodzenia, liczby dzieci i ich imion, samochodów i prac, których się podejmowali... A co z ich wyobraźnią, marzeniami, snami i uczuciami? A co z wyobraźnią oglądającego? Czemu nie pozwolić działać tym niespektakularnym i anonimowym siłom codzienności?
Na szczęście jest to skromne prywatne archiwum, mocno i niemal cieleśnie związane ze swoim właścicielem. Reguły systemu nim nie rządzą. Jego aniołem jest kobieta. Należy ono do kogoś, a nie do czegoś. W tym tkwi jego potencjał i... kruchość, tak samo jak we wszystkim, co jest żywe.
Marta Miskowiec jest antropologiem kultury, pracuje w Muzeum Historii Fotografii w Krakowie, autorka tekstów i kuratorka wystaw. Prowadzi zajęcia pt.: "Lekcje czytania fotografii". Wszystkie śluby mojej Mamy - Grażyna Makara, "Archiwum Centralne", Fabryka "Erdal"