Drodzy nieobecni

Szklane negatywy gromadzono w myśl fotograficznej zasady "klisze przechowuje się". Klient mógł zawsze wrócić i poprosić o kolejną odbitkę. Kiedy zakład zamknięto, nie zostały zniszczone, lecz zrządzeniem losu doczekały teraźniejszości.

11.08.2009

Czyta się kilka minut

Portrety wykonane w zakładzie fotograficznym Stefanii Gurdowej w Dębicy, 1923-1937. /fot. Stefania Gurdowa / Fundacja Imago Mundi /
Portrety wykonane w zakładzie fotograficznym Stefanii Gurdowej w Dębicy, 1923-1937. /fot. Stefania Gurdowa / Fundacja Imago Mundi /

Stefania Gurdowa fotografowała ludzi w Dębicy w latach 1923-37, miała też filie swojego zakładu w Mielcu i Ropczycach, a po wojnie działała w Łodygowicach na Śląsku. Była uczennicą Władysława Gargula, znanego bocheńskiego fotografa i wynalazcy. Prawdopodobnie uczył ją portretu fotograficznego, ale w znanych mi jej zdjęciach nie widać jednak podobieństwa ani do stylu Gargula, ani do ówczesnej fotografii atelierowej.

Wyschnięta choinka

Uderzające jest, jak mało dbała o tło i sztafaż. Podobno trzymała w studiu wyschniętą choinkę, przy której lubiła fotografować dzieci. Zmarła w 1968 r., nie pozostawiwszy po sobie żadnej czynnej pracowni. Jej majątek, w tym fotografie, w większości przepadł, pozostało ponad tysiąc szklanych płyt negatywowych. Niektóre zdjęcia można zobaczyć na wystawach i znakomicie wydanych albumach "Stefania Gurdowa", "Klisze przechowuje się" i "Czas niewinności".

Zdjęcia Gurdowej, którymi opiekuje się fundacja Imago Mundi, znaleziono na strychu domu w Dębicy. Dzisiaj nie wiadomo, kim byli uwiecznieni w światłoczułej emulsji ludzie, ich świata też już nie ma, co więcej: mało o nim wiemy, choć był tak blisko i stosunkowo niedawno.

Gurdowa robiła głównie portrety i tylko z tej ograniczonej formy możemy ewentualnie dochodzić właściwości życia mieszkańców okolic Dębicy. Ale czy od razu należy podążać wypracowanym duktem lekcji z historii regionu i tzw. małych ojczyzn? Ta dosyć myląca i naiwna intencja zapobiega, co prawda, błędom i wypaczeniom interpretacji, potrafi jednak czasem pogrzebać to, co nieobliczalne, i zamienić czyjąś historię w beznadziejny zestaw faktów biograficznych. Wydaje się również, że nie ma rozsądnego powodu, żeby zagłębiać się w życiorysy szarych i anonimowych obywateli małych miasteczek sprzed 80 lat. Przecież codziennie obojętnie mijamy setki ludzi z twarzami nie mniej interesującymi od tych na zdjęciach.

Mimo powyższych argumentów klisze i emanujące z nich egzystencje zrządzeniem losu opuściły zacisze muzeum, w którym przez jakiś czas miały spokojny kąt i teraz już bez muzealnej protekcji weryfikowany jest ich sens.

Przypadek czy konieczność

Powierzchnię szklanych płyt dzielą między siebie dwa osobne portrety, dwie twarze... dwa trupy. Właściwie powinno oglądać się je, zasłaniając połowę obrazu. Przecież to był czysto techniczny zabieg. Nikt nie dobierał się specjalnie w pary, żeby razem "przechowywać się" na dzielonej tylko przez oszczędność kliszy. Oglądającemu mimochodem roją się historie o szklanych związkach, tworzy się wyobrażeniowy atlas ludzi z Dębicy i jej okolic. Niebogato, ale odświętnie ubrani; nie wiadomo, kim byli drodzy nieobecni i dlaczego ich wizerunki niepokoją: matka i córka, Żyd i atleta, dziewczyny w szkolnych mundurkach i dziewczynki w za dużych sukienkach, wszyscy na jednakowo szarym i poplamionym tle, którego powtarzalność i nijakość sprzyja intensywności portretów.

Mimika sportretowanych jest czytelna niczym u aktorów niemego kina. Częściej widać powagę, a nawet przestrach niż jakiekolwiek modne w tamtych czasach portretowe upozowanie, narcystyczny gest czy kokieteryjny uśmiech. Być może powodem jest pryncypialny charakter zdjęć przeznaczonych, jak się zdaje, do dokumentów. Wyraźnie widać antropologiczną metodę fotografowania - pozowanie na wprost i wartościowy naukowo kamienny wyraz twarzy. Ale jak można usprawiedliwić i zrozumieć ulatnianianie się domniemanego obiektywizmu na korzyść sączącej się cmentarnej atmosfery zdjęć? Jedno warto powiedzieć - na taki portret, jaki robiła Gurdowa, czeka się długo, nawet kilka minut, nie można go zrobić zaraz po posadzeniu klienta na fotel. Cierpliwość przynosi efekty, znika nerwowe napięcie, rysy łagodnieją, przestają udawać i twarz wraca do człowieka.

Gurdowa i Kantor

W portretach robionych przez Gurdową jest silnie widoczna, wręcz demoniczna, zgodność fotografii z samą jej istotą - z tym, o czym pisał Roland Barthes: "fotografia jest tym, co było". Jest. To, co było, "jest"! Inaczej ujmując: umarłe wciąż żyje.

Sfotografowane przez nią egzystencje wyjątkowo mocno okazują przynależność do świata żywych i oglądając jej portrety, łatwo zrozumieć słowa Tadeusza Kantora, który mówił: "fotografia jest zatrzymaniem tego jednego, jedynego momentu. Nie wiemy, co uchwycony na niej człowiek czuł przedtem ani co się z nim stało potem, ale w tym momencie widzimy go, mamy go".

Dariusz Czaja we wstępie do albumu Gurdowej nie inaczej to przedstawia: "A przecież, podczas oglądania, mam niedające się niczym złagodzić przekonanie, że patrzą na mnie żywe osoby. Wiem, że to, na co patrzę, to szkło pokryte emulsją, ale widzę w tym płaskim, niemym przedstawieniu, w tych wizerunkach ludzi umarłych, żywą, promieniującą obecność". W spektaklu Tadeusza Kantora "Wielopole, Wielopole" pojawia się postać "Wdowy po miejscowym fotografie", która z wrzaskiem strzela do żołnierzy z zamienionego w karabin aparatu fotograficznego. Zabija ich. Kantor za pomocą fotografii i pamięci dokonuje ekshumacji, wskrzeszenia. Zmarli - drodzy nieobecni - wracają w pełnej niedostatków postaci, w takiej, jaką mu się udało zapamiętać i odbudować.

Aleksander Filipowicz, oglądając zdjęcia Gurdowej, nazwał ją GRABARZEM; powiedział, że "pochowała ich za życia". Przypadkiem wróciły rykoszetem słowa jego matki Marii Jaremy, mentorki Kantora, która mówiła, że fotografia człowieka ma znamię śmierci, jest "zatrzymaniem ludzkiego życia".

Duchy Kantora i Gurdowej splatają się ze sobą. Wielopole Skrzyńskie leży w najbliższej okolicy Dębicy i Ropczyc, gdzie Stefania Gurdowa w latach dzieciństwa Tadeusza Kantora prowadziła zakłady fotograficzne. Z pewnością w okolicach mówiło się o niej, choćby przez to, że wyróżniała się pośród innych fotografów oschłym traktowaniem klientów i ponurymi zdjęciami.

Geograficzne zależności i możliwość zetknięcia się małego Tadeusza Kantora z Gurdową, choć intrygujące i warte prześledzenia, nie są najistotniejsze dla porównywania ich twórczości. Podstawową i najbardziej rozpoznawalną cechą, o którą oboje walczyli, była niezwykle rzadka w sztuce - świadoma antykreacyjność i niechęć do wszelkiego aktorstwa.

Oboje sprowadzili obraz człowieka do najprostszych form, oczyścili z narracji i dekoracji. Jest tylko to, co się dzieje - permanentne teraz, wywołane magią fotografii lub magią teatru. Ludzie ze zdjęć Gurdowej są jak aktorzy w przedstawieniach "Wielopole, Wielopole" lub "Umarła klasa" - starają się przypominać pierwowzory, ale - tak jak one - nie mają przeszłości ani przyszłości i w tym swoim rachitycznym jednosekundowym bycie egzystują na granicy życia i śmierci.

Marta Miskowiec jest antropologiem kultury, pracuje w Muzeum Historii Fotografii w Krakowie. Autorka tekstów i kuratorka wystaw, prowadzi dorywczo zajęcia pt. "Lekcje czytania fotografii".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2009