Wesele silniejsze od ślubu

MAGDALENA ZYCH, DOROTA MAJKOWSKA-SZAJER, antropolożki kultury: Jest coś poruszającego w tym, że na pewnym etapie przygotowań weselnych ludzie nagle uzmysławiają sobie, jak wiele osób odgrywa w ich życiu rolę, której sobie dotąd nie uświadamiali.

16.09.2019

Czyta się kilka minut

Od góry:  Magdalena Zych, Dorota Majkowska-Szajer / ARCHIWUM PRYWATNE // ARCHIWUM PRYWATNE / FB
Od góry: Magdalena Zych, Dorota Majkowska-Szajer / ARCHIWUM PRYWATNE // ARCHIWUM PRYWATNE / FB

MAREK RABIJ: W ramach projektu „Wesela 21” towarzyszyłyście dwudziestu parom młodym w przygotowaniach do wesela i podczas samej uroczystości. Zacznijmy więc od definicji. Czym jest wesele?

MAGDALENA ZYCH: Rytuałem przejścia.

DOROTA MAJKOWSKA-SZAJER: Jednym z ostatnich, może wręcz ostatnim tak mocnym, jaki nam pozostał.

MZ: A ściślej, to rytuał przejścia, który scala dwie jednostki – a proszę zauważyć, jak wielkie znaczenie przykładamy dziś do podkreślania indywidualności. I to w jedną noc. Oczywiście przygotowania trwają rok, czasem dłużej, ale to złączenie musi dokonać się właśnie w trakcie nocy weselnej. Dwoje ludzi ma się zatracić w tym wydarzeniu po to, żeby o świcie odnaleźć się już jako małżeństwo. Nie wiem, czy pan to kiedyś zauważył, ale podczas wesela młodzi tracą nawet tożsamość. Nikt nie pyta: „Gdzie jest Bartek?”. Mówi się: „Gdzie jest Młody?”. Albo: „Widziałeś Młodą? Dokąd ona poszła?”. Dopiero nazajutrz małżonkowie wracają do swoich imion. To oczywiście pierwszy przykład z brzegu, bo w trakcie badań wychwyciłyśmy wiele elementów wskazujących na to, że ten weselny harmider, te wszystkie rytuały, formułki czy reguły podporządkowane są tylko jednemu – przemianie w męża i żonę.

W czasach kiedy małżeństwa były kontraktem handlowym lub politycznym, a młodzi nie mieli nawet okazji do porozmawiania w cztery oczy, taki rytuał był niezbędny. Dziś wesele zwykle wieńczy pewien etap wspólnego życia pary, scalanie zaczyna się więc na długo przed dniem ślubu.

MZ: Ale nie w wymiarze społecznym. Ciężar odpowiedzialności za trafność wyboru partnera lub partnerki życiowej spoczywa obecnie wyłącznie na narzeczonych. Kiedyś brały go na siebie rodziny lub społeczności, które ich swatały. Podczas wesela rodzina i znajomi młodych w symboliczny sposób zdejmują zatem z pary część tego brzemienia. Przyjmując żonę lub męża do grona swoich, potwierdzają też, że te wybory były trafne.

DMS: W badaniach wzięła udział para, która miała już za sobą kilka lat wspólnego życia. Początkowo młodzi myśleli o ślubie na Bali. Chcieli kameralnej, wręcz intymnej uroczystości, podczas której złożą sobie nawzajem przyrzeczenia. Skończyło się na hucznej imprezie nieopodal domu. „Zastanawialiśmy się, jak do tego doszło” – mówili mi potem.

Spektakl wesela wymaga publiczności?

DMS: Powiedziałabym raczej, że publiczność ma w nim do odegrania jedną z głównych ról. Małżeństwo, które ma przecież wymiar społeczny, musi być zawarte w obecności społeczności, w obrębie której będzie potem funkcjonować.

Jest to również gra tożsamościowa, podczas której z jednej strony akcentujemy indywidualizm – bo niemal każda para marzy przecież o weselu innym niż wszystkie – a z drugiej eksponujemy powiązania rodzinne czy zawodowe, pokazując w ten sposób siebie jako członka określonej społeczności. Widać to najlepiej w trakcie kompletowania listy gości.


Czytaj także: Zacząć od happy endu - raport Marka Rabija o weselach po polsku


Dopiero wtedy zauważamy, jak wielu osób z różnych powodów po prostu nie można nie zaprosić. Jest w tym zresztą coś poruszającego, bo na tym etapie przygotowań weselnych ludzie nagle dostrzegają, ilu znajomych i krewnych odgrywa w ich życiu rolę, której sobie dotąd nawet nie uświadamiali. Jeden z naszych bohaterów początkowo cierpiał, rozwożąc zaproszenia po kolejnych wujach i ciotkach. Do momentu, kiedy – jak twierdził – dotarło do niego, jak dużą ma rodzinę i jak wielką wartością jest dla niego, nawet jeśli z częścią jej członków nie widuje się przez lata. Słyszałyśmy to wiele razy.

Już pod koniec naszego projektu badawczego rozmawiałyśmy z dwoma mężczyznami. Ślubu wziąć nie mogli, ale postanowili świętować fakt zawarcia aktu notarialnego, określającego ich relacje w sensie prawnym. Po części formalnej odbyła się uroczystość z udziałem rodziny i przyjaciół. I w tym przypadku, można powiedzieć, wesele zastąpiło ślub.

MZ: Oni w obliczu gości wystąpili jako para.

DMS: A goście swoją obecnością na weselu potwierdzili, że akceptują ich związek.

Wesele, o którym Panie opowiadają, przypomina niemal starogrecki ideał przygody: wyprawy w nieznane, z której wraca się jako inny człowiek. Tyle że w przeciwieństwie do greckich mitów tu po wszystkim okazuje się, że wracamy właśnie tacy, jakimi chcieliśmy wrócić.

MZ: Od jednego gościa weselnego usłyszałam, że „wesele jest silniejsze od ślubu”. I chyba tak może być, nawet dla tych, którzy deklarują, że ślub kościelny jest dla nich ważny z powodów religijnych. W samym weselu nie ma wielu elementów religijnych. Myślę, że w ten sposób daje o sobie znać stara struktura rytuału jeszcze z czasów, gdy to wspólnota, a nie Kościół lub państwo, sankcjonowała zawarcie związku małżeńskiego. Dopiero Sobór Trydencki wprowadził obowiązek zawierania małżeństwa przed obliczem księdza. Z czasów sprzed tego typu regulacjami wywodzi się m.in. rytuał błogosławieństwa pary przez rodziców. Nasi rozmówcy wyczuwali wagę tego momentu, choć nie wiedzieli, dlaczego ich nokautuje. O co może chodzić? Oto rodzice schodzą na dalszy plan, a na scenę życia wkracza młoda para. Chwila okazuje się podniosła, towarzyszy jej muzyka, wzruszenie, goście płaczą, rodzice są na ostatnim wydechu. Często mistrzem ceremonii zostaje fotograf, służąc swoim doświadczeniem. Jako jedyny zachowuje zimną krew.

A nie boicie się, że do badania zgłaszały się jednak pary bardziej świadome tego symbolicznego wymiaru ceremonii weselnych? Dzielę się tą wątpliwością, bo to, co mówicie, kłóci się z powszechnym wyobrażeniem wesela jako formalności, którą trzeba odbębnić, żeby mieć z głowy rodzinę.

MZ: Pary uczestniczące w badaniach były zaskoczone tym, co się wydarza. Na gorąco opowiadały nam o swoich rozterkach, motywacjach, wrażeniach, emocjach. Towarzysząc nowożeńcom w różnych sytuacjach, także podczas samego wesela, niejako brałyśmy w tym udział. Jedną z par, którym towarzyszyłyśmy, było dwoje etnologów. Wie pan jak to jest: kiedy ślub biorą motocykliści, wszędzie są kaski. Kiedy szermierze – w scenariuszu imprezy pojawiają się elementy związane z tą dyscypliną. Tamta panna młoda, ku przerażeniu rodziców, wpadła więc na pomysł, żeby zorganizować klasyczne radomskie oczepiny opisane przez Kolberga. I nagle okazuje się, że coś, co miało być jedynie parateatralnym wygłupem, dzieje się naprawdę. Panna młoda żegna się z rodzicami piosenką. Goście, w większości etnolodzy, znają konwencję, ale mimo to czują, że ona się z rodzicami żegna naprawdę. I ludzie płaczą.

Wesele, o którym Panie mówią, jest procesem niezwykle energetycznym. I energochłonnym.

MZ: W weselu szalenie ważna jest cielesność. Tańce wokół narzeczonych, których goście zamykają w kolejnych tanecznych wężach i kręgach, by stali się jednością. Jest głośno. Tłoczno. Dużo się je, pije, ludzie się dotykają, pocą. Jest gorąco.

Jak w piecu.

MZ: To zbiorowy wysiłek...

DMS: Proszę też pamiętać, że wesele to punkt kulminacyjny pewnego procesu, który zaczyna się kilka czy nawet kilkanaście miesięcy wcześniej. Wraz z postępem przygotowań rosną też emocje. Pamiętam dziewczynę, która wymarzyła sobie, że przed ślubem pobłogosławi ją w rodzinnym domu ukochana babcia. Tylko że dom znajdował się 300 kilometrów od miejsca wesela. Musiała więc wcześniej tam pojechać i wrócić na czas. Doliczmy nieprzespaną noc, rano do fryzjera... Potem ślub, wesele, ale takie na całego, z porywaniem panny młodej i wykupieniem za wódkę. Nazajutrz jeszcze poprawiny. I ona cały czas lśniła, mimo że w zasadzie powinna dawno zemdleć ze zmęczenia.

MZ: Wesele to przemoc.

Stąd tak częsta tendencja do oglądania go w krzywym zwierciadle stereotypów?

MZ: Problem polega na tym, że mamy trudności z traktowaniem serio realizmu tego rytuału. Lubimy dziś mieć wszystko pod kontrolą. Poukładane pod nas i przewidywalne. W weselu, oprócz starannie zaplanowanego scenariusza, jest tymczasem mnóstwo spontaniczności. Jest też energia, której się nie da całkowicie wcis- nąć w jego ramy i kontrolować. Można więc to obśmiać, lecz wówczas nadal posługujemy się najwyżej strategią ironii, która broni nas przed czymś, co jest od nas silniejsze i nie do końca zrozumiałe. Próbuję odpowiedzieć na zadane przez pana wcześniej pytanie: po co? Wesele jest rytuałem, który pomaga na serio przeżyć zmianę.

A jeśli to rytuał przejścia, to również wydarzenie, które odbywa się jednocześnie w trzech płaszczyznach czasowych. Tu i teraz, ale z odniesieniem do przeszłości i zarazem do przyszłości.

MZ: W weselu zawsze biorą udział przodkowie. Wspomina się zmarłych, tych, którzy już nie mogą siąść przy wspólnym stole. W tym sensie także, że ktoś bliski, na przykład babcia, może już nie żyć, ale liczę się z jej oczekiwaniem, że ślub będzie kościelny i na weselu spotka się cała rodzina. Zastanówmy się, czy tego rodzaju przymus w przyszłości nie wpłynie na decyzję o rozwodzie.

Na razie nie mówmy o rozwodach. Kiedy zaczyna się wesele?

DMS: Zwykle co najmniej rok przed „tym dniem”. Choć czasem pary decydują się na ślub i wesele w bardziej ekspresowym tempie. O terminie decydują jednak najczęściej względy czysto praktyczne, jak dostępność sali czy ceny w sezonie i poza sezonem ślubnym.

MZ: No i proszę pamiętać, że on się musi jednak wcześniej oświadczyć! Bez tego weselna machina nie może ruszyć – nawet dziś. Dziewczyny, którym zależy na ślubie, stosują czasem naprawdę wymyślne fortele, by usłyszeć to jedno pytanie.

DMS: Bardzo rzadko, ale jednak dochodzi do sytuacji, kiedy to kobieta inicjuje małżeństwo i oświadcza się mężczyźnie.

Czy dla kogoś w tej parze wesele jest ważniejsze?

DMS: Trudno odpowiedzieć... Panowie przyznawali, że to dla nich mocne przeżycie. Ciężar przygotowań z pewnością w większym stopniu spoczywa jednak nadal na barkach kobiety, bo od panny młodej zależy dziś, czy wesele będzie udane. Jeśli nie, to fatalnie – bo to źle wróży przyszłości małżeństwa.

Kiedy wesele się nie udaje?

MZ: Jeśli goście nie dopiszą. Kiedy jedzenia zabraknie lub okaże się niesmaczne. Albo jeśli zespół się nie sprawdzi i ludzie nie będą się dobrze bawić, zaczną wcześ- niej wychodzić. W naszych rozmówczyniach wyczuwałyśmy prawdziwą, żywą obawę o to, czy ich wesele zapisze się dobrze w pamięci gości. „Żeby ludzie dobrze wspominali” – bo dobre słowo to przecież antyteza przekleństwa.

DMS: Ale mężczyźni też odczuwali to napięcie.

MZ: A pamiętasz nasze zdziwienie, gdy okazało się, że trudno pozyskać do przygotowywanej przez nas kolekcji garnitur pana młodego?

Nie wierzę.

MZ: Bo to „ten garnitur”. On się może potem przydać na inne okazje, ale nie tylko o to chodzi. Ponowne założenie tego stroju przywołuje wspomnienia, ma znaczenie. Kobieta w sukni ma wyglądać jak księżniczka, ale kiedy spektakl się kończy, kostium nie może być użyty ponownie, staje się najwyżej pamiątką. Choć niepozbawioną znaczenia.

DMS: Skoro już mowa o spektaklu, warto powiedzieć, że współczesne wesele ma też w sobie wiele elementów tradycyjnych, które wracają do obiegu kultury na innych zasadach. Są potrzebne, żeby zaznaczyć wagę tego momentu. Rozpoznawalne formy pozwalają zmierzyć się z nieznanym. Wspólnie to przeżyć. Ale pozostają niezrozumiałe. Przykładem może być powitanie chlebem i solą. Kiedyś ten gest niósł ze sobą określone wartości, związane systemem wierzeń i przekonań, opartych na więzi z ziemią. Dzisiaj chleb jest rekwizytem. Po wszystkim ląduje potem na parapecie w kuchni lub w odpadkach.

MZ: Są też elementy osadzone w tradycji, ale nasączone nowymi znaczeniami. Choćby wieczór panieński. Na tym etapie przygotowań do wesela zazwyczaj odbywało się pożegnanie z własną grupą rówieśniczą przed wejściem w nowy, często obcy świat rodziny męża. Współczesny wieczór panieński jest okazją do świętowania tego, że po latach poszukiwań, nierzadko okupionych błędami, wreszcie trafiło się na tego jedynego. To samo dotyczy panów.

Dla wielu ludzi – wiemy to z badań – zamążpójście lub ślub jest czymś pożądanym. Uczestnicy badań przyznawali, że zależy im na tym, aby byli nazywani czyimś mężem lub czyjąś żoną. To było dla nich ważne.

Bo?

MZ: Bo w ten sposób ląduje się w innym rejestrze społecznym. Ma się inne prawa, jest się inaczej postrzeganym przez społeczeństwo, jako osoba ustatkowana, godna zaufania. Te kody kulturowe mają się lepiej, niż się nam czasem wydaje. Proszę zwrócić uwagę: niby nie ma już czegoś takiego jak staropanieństwo. A jednak jest.

Z tego by wynikało, że w wymiarze makro związek nieusankcjonowany małżeństwem wciąż uważany jest w Polsce – przepraszam za wyrażenie – za nienormalny?

MZ: W oparciu o normy społeczne, które gdzieś tam podświadomie mapujemy – myślę, że może tak rzeczywiście być. Niby można żyć tak jak się chce, ale są momenty, kiedy jednak nie można.

DMS: Ta norma działa i jest opresyjna. Często słyszałyśmy, że zanim pary podjęły decyzję o weselu, wielokrotnie musiały mierzyć się z pytaniem: Kiedy ślub? Będziesz się żenił? Kiedy wasza kolej? Znalazłaś męża? Już ci się oświadczył?

Kiedy wesele się kończy?

DMS: O północy mamy zwykle oczepiny, punkt kulminacyjny obrzędów weselnych. Po nim młodzi czasem idą się przebrać w wygodniejsze rzeczy, żeby móc się bawić dalej. Ale wesele nie kończy się wraz z wyjściem orkiestry. Nazajutrz są przecież poprawiny, zwykle już w węższym gronie najbliższej rodziny i przyjaciół pary. Potem jeszcze przez jakiś czas zamyka się formalności okołoweselne. Słyszałyśmy często od badanych, że dopiero kilka dni po weselu opuszczało ich poczucie oszołomienia. Niektórzy przyznawali, że nie pamiętają wiele z wieczoru weselnego i to nie z powodu alkoholu. To poziom emocji towarzyszący temu rytuałowi powodował u nich odcięcie od części bodźców.

MZ: Symbolicznym końcem wesela jest zazwyczaj odbiór ślubnych zdjęć. Pary coraz częściej sesję ślubną przekładają na spokojniejszy czas po ślubie, kiedy można dopilnować detali, wypracować zdjęcia tak, że będą perfekcyjne. Fotografie muszą być bez skazy. Opowiadają przecież historię z happy endem. ©℗

 

DOROTA MAJKOWSKA-SZAJER i MAGDALENA ZYCH pracują w Muzeum Etnograficznym w Krakowie, gdzie wraz z zespołem realizowały projekt badawczy „Wesela 21” (2009-14). Projekt zaowocował kolekcją, książką (2015) i wystawą (2016) pod tym samym tytułem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2019