Północ, która wzrusza

Ilona Wiśniewska, reporterka: Ciemność tam nie zawsze jest biała. Czasami zdarza się, że śniegu nie ma, jak w tym roku, gdy zaczęła się noc polarna. W zeszłym roku nie zamarzły fiordy, które zawsze zamarzają.

12.12.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Lidia Wiśniewska
/ Fot. Lidia Wiśniewska

BARTEK DOBROCH: Będąc dzieckiem, marzyłaś o białych świętach?

ILONA WIŚNIEWSKA: Jasne. Przed kolacją wigilijną zawsze jeździliśmy z rodzicami do lasu szukać czystego śniegu. A teraz świat jest biały przez pół roku.

W Polsce częściej w ostatnich latach święta były szare, nie białe.

U nas na Północy za to są ciemne, bo koniec grudnia to środek nocy polarnej i jedynym potwierdzeniem na istnienie słońca są zorze.

Masz jakieś wyobrażenia skandynawskich świąt?

Kolorowe drewniane domy przykryte czapami śniegu, noc, dużo świateł, zwłaszcza świec, zwierzęta, głównie renifery, a jak renifery, to św. Mikołaj.

Ja nigdy nie wierzyłam w św. Mikołaja. A renifery to stały element północnego krajobrazu, odarty z wszelkiej bajkowości. W ciemnościach tylko czasami dostrzegasz renifery przysypane śniegiem, w zadymce. Leżą, by oszczędzać energię. Przeczekują zimę jak wszyscy.

 

The referenced media source is missing and needs to be re-embedded.

 

Jak się spędza Boże Narodzenie w północnej Norwegii i na Spitsbergenie?

W północnej Norwegii wiesza się bardzo dużo świateł w oknach, co jest starym zwyczajem, żeby z daleka było widać, czy ktoś jest w domu, więc masz wrażenie, że święta są dłuższe. Teraz w Tromsø, gdzie mieszkam, zobaczyłbyś wielkie świece przed domami, girlandy świateł w oknach. Całodobowa noc w ogóle nie przeszkadza. Święta na Północy to przede wszystkim spokój.

Nie są tak skomercjalizowane?

Na Spitsbergenie nie są, bo tam jest mało ludzi, jeden sklep, jedna choinka dla wszystkich. Mieszkańcy przed świętami zawsze pytają, czy ktoś zostaje na wyspie, czy jedzie na stały ląd. Ci, którzy nie wyjeżdżają, cieszą się, że nie muszą spędzać godzin na lotniskach, kupować nadmiaru prezentów. Kiedyś obchodziliśmy z moim mężem Wigilię dwa dni wcześniej, bo potem mieliśmy zaplanowany wyjazd. Na dobrą sprawę możesz ją tam obchodzić, kiedy chcesz.

I z kim chcesz. Opisujesz Spitsbergen w swojej pierwszej książce „Białe”, jako rodzinę ludzi z różnych światów, kultur…

…religii również. Spędzają święta razem, łącząc wszystkie swoje odległe tradycje. Nieraz serwowałam przyjaciołom barszcz z uszkami, który sama zrobiłam z zamówionych specjalnie buraków i z grzybów przysłanych przez mamę. Samotni ludzie często idą na Wigilię do hotelu, gdzie ta międzynarodowa rodzina gromadzi się przy, swoją drogą, dość zatrważającym norweskim menu wigilijnym.

Dlaczego?

Bo to jagnięcina, a ja od dziecka nie jem mięsa. Wiesz, jak pachnie gotowane mięso. Mój mąż przyjechał do Polski na pierwszą wspólną Wigilię kilka lat temu i gotował, bo chcieliśmy, by poczuł się jak w domu. Zapach jego dania zabił jednak wszystko inne, z czego cieszył się tylko kot, więc teraz Birger najada się swoich potraw przed przyjazdem do Polski. Czasem zamienia mięso na rybę, bo Norwegowie jedzą również dorsza moczonego w ługu, tzw. lutefisk, ale taka ryba poza również kontrowersyjnym zapachem ma konsystencję galaretki i nawet oni czasem nie są w stanie tego przełknąć.

Skandynawia kojarzy się z rodzinnością, ale spotkałaś też ludzi, którzy w święta podczas zimowania na Spitsbergenie wybrali samotność?

Na Północy jest mało ludzi, więc czasem nie masz z kim spędzić świąt. Z drugiej strony północni są bardzo niezależni mentalnie, więc cenią sobie samotność i nie narzekają na brak towarzystwa. Odosobnienie z wyboru jest inne od tego, gdy siedzisz w domu, jest ci bardzo źle, bo wiesz, że gdzieś tam inni właśnie rozpakowują prezenty. Ci samotni, których znam, nie przywiązują do świąt aż tak dużej wagi.

Poszukiwanie spokoju, samotności ciągnęło tam też Ciebie?

Bardzo lubię ludzi, doceniam ich o wiele bardziej nawet teraz, gdy rzadko ich spotykam. Nauczyłam się cieszyć z samotności. Pierwszy rok na Spitsbergenie był najbardziej samotnym rokiem w moim dotychczasowym życiu. Nie potrafiłam się porozumieć, nie mówiłam po norwesku, nie znałam kodów, ale jednocześnie wiedziałam, że to przełom i długi proces, żeby izolację przekuć w coś dobrego.

Co Cię jeszcze ciągnęło na Północ?

W zimnie i na pustkowiu lepiej się myśli, ale to cały ciąg przypadków, które sprawiły, że tam zostałam. Siedem lat temu pojechałam na Spitsbergen sama i po roku wróciłam, bo poznałam tam mojego obecnego męża. Teraz ciągnie mnie tam przede wszystkim ze względu na powietrze. Będąc w Polsce, zawsze miałam bardzo dużo problemów ze zdrowiem, ciągle dopadały mnie autoimmunoagresywne choroby, jakby organizm chciał mi dać do zrozumienia, że coś jest nie tak. I tak, poza cukrzycą, którą mam od dziecka, od siedmiu lat nie byłam chora.

Pewien lekarz, który był tam z wyprawą alpinistyczną, opowiadał, że wszystko się tam goi jak na psie, nie ma prawie zarazków, powinno się tam budować szpitale.

Na Spitsbergenie nigdy nie byłam nawet przeziębiona. Jakkolwiek pretensjonalnie to brzmi, nauczyłam się inaczej oddychać. Bomby biologiczne zamknięte są w spitsbergeńskich przedszkolach, ale dorośli rzadko chorują. To znaczy to ich wybór, czy idą na zwolnienie, bo północne prawo pracy jest w tej kwestii bardzo elastyczne. Często lecąc do Polski trzema samolotami po dłuższym pobycie na Spitsbergenie już w drugim dopadają mnie zarazki i wysiadam chora.

Co jest jeszcze ważne na Północy? 

Uczysz się tam ufać innym. Spitsbergen przyjmuje wszystkich ze względnie otwartymi ramionami. Trzeba tylko pokazać, że jest się dobrym człowiekiem. To w Norwegii bardzo ważne określenie, być go’mann. Dostajesz kredyt zaufania i fajnie go nie stracić.

Taki, jakiego nigdzie nie dostaje się tak łatwo.

To jest modelowe społeczeństwo, które być może mogło powstać tylko w tak trudnych warunkach. Zbiera ludzi w myśl zasady: wszystko jedno, kim byłeś wcześniej, ważne, kim jesteś teraz. Na Spitsbergenie możesz wymyślić siebie na nowo i masz do tego przestrzeń. Byłeś lekarzem w swoim kraju, tu jesteś nauczycielem, bo jest zapotrzebowanie na kogoś, kto będzie pracował w szkole. Byłeś okulistą, jesteś ginekologiem, potrzeba każdych rąk do pracy. Możesz nagle odkryć, że jesteś dobry w czymś innym. Poza zaufaniem do innych uczysz się też ufać sobie, bo jesteś w tak nieprzyjaznych warunkach, że się musisz sam ze sobą mierzyć. W zwykłych sytuacjach, bo nie rozmawiamy o wysokich górach, tylko drodze do pracy.

Albo uciec przed demonami, które cię prześladują, jak Twój bohater, Kurd.

Każdy, kto przyjeżdża i zostaje tam na pewien czas, ma jakiś bagaż na plecach, tak jak Omid, Kurd z Iranu, który sprzedał wszystko, przyleciał na Spitsbergen i nie może się z niego wydostać, bo w innych częściach świata grozi mu deportacja. Większość ludzi na Spitsbergenie to nie zdobywcy polarni, tylko zwykłe osoby jak ja, które przyjeżdżają, bo coś je tam wypchnęło. Mnie wypchnął rozpad mojego pierwszego małżeństwa. Musiałam pojechać najdalej na Północ, jak się da. Nie wiem dlaczego.

Myślałem, że z zalet życia na Północy wymienisz, jako fotograf, światło.

Światło wyznacza rytm życia na Spitsbergenie, ale po siedmiu latach myślę, że słońce czy jego brak nie są już tak istotne. To jest już normalny element życia. Nie zajmuje mnie tak jak powietrze i tamtejsi ludzie.

Powrót światła jest tam jednak największym świętem.

Tak, na początku grudnia wszyscy się cieszą, że zaczyna się noc polarna, bo życie zwalnia. Ale już w styczniu chciałoby się, żeby słońce wróciło. A zaraz po nim ptaki. Tam jest teraz cicho, ptaków się nie słyszy, nie ma też drzew. Pierwszy ptak, który wraca w kwietniu, to śnieguła, biały wróbel. Wtedy wszyscy do siebie dzwonią i meldują, że widzieli już pierwszego ptaka po zimie. Cała społeczność się cieszy z jednego wróbla – to jest piękne. Słońce wraca, ptaki wracają, twój cień wraca.

Coś jak z Bożym Narodzeniem i pierwszą gwiazdką, której uczymy się wypatrywać od dziecka.

Tego akurat się nie wypatruje, bo pierwsza gwiazdka świeci nieprzerwanie od października. Powrót światła to też oczekiwanie na zmiany, tyle że często nic się w życiu nie zmienia i szybko chce się wrócić do bezpiecznej ciemności. Wielu moich znajomych mówi, że mogliby żyć w ciemności cały czas, bo to łatwiejsze, życie bez nadmiaru. Wiadomo, co można, a czego nie.

Czy ta ciemność jest do przetrwania tylko dzięki temu, że występuje w takich okolicznościach klimatycznych, że nie jest totalna? Dzięki białemu właśnie?

Ciemność nie zawsze jest biała. Czasami zdarza się, że śniegu nie ma, jak w tym roku, gdy zaczęła się noc polarna, a przez pierwsze trzy tygodnie było kompletnie ciemno i mokro. Przychodzą czasem takie fale ciepła, kiedy cały śnieg znika.

Czy to się zaczęło nasilać w związku z globalnym ociepleniem?

Najbardziej widać to teraz, podczas nocy polarnej. Śniegu jest o wiele mniej i przychodzi później. W zeszłym roku nie zamarzły fiordy, które zawsze zamarzają. To ważne przede wszystkim dla fok, które na lodzie się rodzą, ale też dla mieszkańców, którzy mogą po lodzie jeździć skuterami. Birger, mój mąż, opowiadał, że jeszcze dziesięć lat temu można było z miasta dostać się na drugą stronę fiordu po lodzie, a teraz jedzie się wiele godzin górami. To, że tam jest plus jeden czy zero stopni, nikogo nie cieszy, bo powinno być minus dziesięć, minus piętnaście. Kiedy brałam trzy lata temu ślub pod koniec listopada, było minus 25 stopni. I to była najlepsza temperatura na tę porę roku.

Prawie pół lata w tym roku spędziłem na Grenlandii. Było dzień w dzień ponad 20 stopni, deszcz nie padał w ogóle, śniegu w zimie było mało i wszystek stopniał, w związku z czym nie było wody. Białe niedźwiedzie bardzo rozdrażnione, pojawiały się nawet tam, gdzie je rzadko wcześniej widywano. Czytałem „Białe” i zastanawiałem się, jak jest dwanaście stopni szerokości geograficznej dalej na północ.

Tegoroczne lato było najcieplejsze w historii Spitsbergenu. 14 stopni, i to przez kilka dni z rzędu – to są tam szalone temperatury. Często pływam statkami wokół Spitsbergenu latem i różne niedźwiedzie widzę. Od najedzonych z dwójką małych po takie stojące pod lodowcem szkielety obciągnięte futrem, które nawet nie mają siły wejść do wody. Im mniej lodu, tym niedźwiedź ma mniejsze szanse na upolowanie foki, bo przegrywa z nią w wodzie. Gdy foki nie mogą się rozmnażać na lodzie, bo lodu nie ma, to też przenoszą się w inne rejony Svalbardu. Na północ i północny wschód archipelagu.

Mamy bardzo romantyczne wyobrażenie na temat Północy, takie z reklam Volvo, Ikei. Bardzo wybielone. Tymczasem u Ciebie nie wszystko wygląda tak pięknie.

Mnie najbardziej interesuje rozpad, starość, Północ, która się wyludnia. Dopiero co wróciłam z najdalszej północy Norwegii, z Vardø. Byłam tam, żeby kontynuować rozmowy ze starymi kobietami w tym na wpół wyludnionym mieście na końcu Norwegii. Nigdy nie miałam głębokiego kontaktu z dziadkami w mojej rodzinie, dlatego interesują mnie starzy ludzie. Obcując ze starością na Północy, przestaję bać się własnej.

Bazą Twoich opowieści są historie rodzinne.

Przerabiam w „Hen” historie rodzinne mojego starszego o 33 lata męża, które nie zostały spisane, ponieważ jego ojciec nigdy nie wiedział, jak zacząć. Wychowałam się na „Dzieciach z Bullerbyn” i kiedy Birger opowiadał mi historię swojego dzieciństwa w wiosce rybackiej, to widziałam arktyczne Bullerbyn. Okazało się, że mój teść Ibert Amundsen, 90-latek, umierający w trakcie pisania tej książki, opowiadał mi rzeczy, których nigdy nie opowiadał swojemu synowi. I ten syn wie, że one są w tej książce, choć napisane w języku, którego nie rozumie. Płakał, kiedy mu tłumaczyłam fragmenty.

Jest dramat wpisany w ten los, dramat, którego nie znamy. Spalenie Finnmarku to dla nas kompletnie nowy historyczny świat.

Dla samych Norwegów jest to często nieznana historia, tematy trudne i drażliwe. Jestem w sytuacji, że znam język – ci starzy nie mówią w żadnym innym – a nie jestem stamtąd, więc nie mam uprzedzeń. I dzięki temu opowiadają mi więcej.

Odsłaniasz też coś, co burzy mit Norwegii, kraju z największym być może poszanowaniem praw człowieka na świecie. Dyskryminację względem Norwegów z Północy i Saamów.

Nie mam ambicji, żeby burzyć jakiekolwiek mity czy kogokolwiek oceniać, po prostu staram się być po stronie słabszych i rozszerzyć obraz Norwegii, bo to pozwoli być może lepiej zrozumieć samych Norwegów. Dlaczego na przykład ci z południa nie szanują północnych. Południowi Norwegowie mają więcej wspólnego ze Szwedami czy z Duńczykami, bo północni są bardzo daleko. Mentalnie i geograficznie. Nikt nie jeździ z południa na północ na wakacje. My jeździliśmy ze Spitsbergenu do północnej Norwegii na wakacje, żeby się ogrzać, bo tam było dziesięć stopni cieplej.

Mari Boine, najwybitniejszą śpiewaczkę z ludu Saamów, która opowiada Ci także ich historię, zapytałem kilka lat temu w wywiadzie, czy ciągle czują się dyskryminowani. Odpowiedziała: „W Finlandii jest gorzej, w Rosji fatalnie. Ale w Norwegii sytuacja się ciągle poprawia. Jesteśmy na dobrej drodze”.

Oczywiście, sytuacja Saamów się polepsza, ale to zależy, z kim się rozmawia, co przyjmiemy za satysfakcjonujący Saamów zbiór praw. Jedni uważają, że w ogóle nie można dawać praw komuś, kto jest u siebie. Że pozwolą im posługiwać się własnym językiem? Że dadzą parlament, który nie ma żadnej mocy decyzyjnej? Świetnie, ale z drugiej strony jest ogromna presja, żeby wydobywać surowce naturalne tam, gdzie oni wypasają renifery, więc wiadomo, kto wygra w tym konflikcie interesów. Cała Północ bardzo się zmienia. Wśród Norwegów na północy jest też coraz mniej rybaków. Czy na kutrze, czy przy reniferach, to ciężka praca w ciągłym zimnie, więc nie wszyscy młodzi chcą takiego życia. Ale z drugiej strony w gimnazjum w Guovdageaidnu / Kautokeino jest klasa o profilu hodowlanym, gdzie wypasania reniferów przyjeżdżają się uczyć Saamowie z Finlandii i ze Szwecji. Każda grupa zawsze znajdzie kogoś, kto będzie gorszy, więc w samej grupie Saamów jest też wyraźna hierarchia. Najwyżej w niej znajdują się ci, którzy hodują renifery, potem ci, którzy parają się różnymi innymi zajęciami, a po nich ci nazywani sjøsamer, czyli Saamowie morscy, sezonowi rybacy.

Tradycja saamska staje się też coraz bardziej – wybacz słowo – modna. Od kilku lat norweska telewizja i radio publiczne transmitują koncerty z letniego festiwalu Riddu Riđđu skupiającego przedstawicieli mniejszości etnicznych z całego świata, w tym Saamów. Wcześniej bycie Saamem nie było powodem do dumy, teraz już bywa. Często słyszałam wśród Norwegów zdanie: „Nie mamy nic przeciwko Saamom, ale nie chcielibyśmy, żeby byli naszymi sąsiadami”. A teraz w Tromsø mieszkam w domu, w którym żyją cztery rodziny, i naszymi sąsiadami są tylko Saamowie. Bardzo się z tego cieszę, mówią pięknym językiem.

Piszesz o Saamach także jako o ofiarach chrystianizacji.

Tradycyjnie Saamowie większość życia spędzali na rozległym płaskowyżu, byli bardzo mocno związani z przyrodą. Umieli wstrzymywać krew, zmieniać bieg wydarzeń. A misjonarze wysłani z południa zanegowali cały ich system wartości, odebrali kamieniom znaczenie, szamanom autorytet, a joik, tradycyjny śpiew, nazwali dziełem szatana. Jeszcze długo po II wojnie dzieci norwegizowano w szkołach z internatami, co spowodowało, że do dziś wielu Saamów ma problem z tożsamością.
W północnym krajobrazie w ogóle jest dużo metafizyki. Płaskowyż do ciebie mówi, ale nie dorabiasz do tego Boga. Północni mówią, żeby nie patrzeć w niebo, tylko pod nogi. Jeśli potrzebujesz sacrum, to znajdujesz je w tym, co mijasz po drodze.

Dostrzegasz metafizykę w surowości tego krajobrazu?

Ostatnio leciałam malutkim samolotem z Tromsø do Vardø. Wyleciałam przed świtem, a kiedy zrobiło się trochę jaśniej i zobaczyłam ten krajobraz z góry, nagle przestałam bać się śmierci, mimo że każdy by się raczej zaczął jej obawiać, widząc to wybrzeże skute śniegiem. Nie mam ambicji niczego udowadniać arktycznej przyrodzie, dlatego czuję się tam tak bezpiecznie.

Obserwacji zorzy polarnej towarzyszą też często metafizyczne przeżycia.

Zorza wzrusza wszystkich, nawet tych, którzy już bardzo długo mieszkają na Północy. Pojawia się nagle, nie wydaje dźwięku, a mogłaby grać, powinna nawet; nie masz na nią wpływu, a do tego światło porusza się bardzo szybko. I jeśli coś miałoby mnie rzucać na kolana, to właśnie zielone niebo.

W co wierzą północni Norwegowie?

W morze, w pracę i w siebie. Wiara w Boga w tak trudnych warunkach na pewno nie ograniczy strachu, trzeba wierzyć we własne doświadczenie – to zawsze słyszałam. Nie znam na Północy żadnych religijnych Norwegów. Nawet tych u kresu życia. Chodzą, owszem, do kościoła na przykład w Wigilię, ale to bardziej towarzyskie spotkanie, bo po mszy jest kawa i ciasto. Może niektórzy potrzebują Boga do tego, żeby wyznaczał granice, a tam przyroda jest wyznacznikiem tego, co można, a czego nie. Zimno ustawia piony i poziomy.

I jeszcze wielki arktyczny brat zza północno-wschodniej miedzy. Czy spór o Arktykę, reaktywacja zimnowojennych nastrojów wzbudzają niepokój?

Norweskie społeczeństwo inaczej funkcjonuje. Jeżeli czujesz niepokój, to masz rozsądnych rządzących, którzy starają się rozwiązać problem, nie gadać głupot i budować sztucznego zagrożenia po to, aby ludzie podążali za jakąś ideą, którą oni zamierzają wdrażać. Tam nikt nikogo nie straszy, mimo że niepokój mógłby być zarówno związany z sąsiedztwem z Rosją, jak również z napływem dużej liczby uchodźców, którym trzeba rozsądnie pomóc.

Napływających również z Rosji.

Już teraz nie. Była ostatnio w Polsce rozdmuchana informacja w mediach, że Norwegowie budują mur na granicy z Rosją. A to żaden mur, ale płot. Nie stawiali go, żeby ktoś nie przechodził, ale dla udrożnienia ruchu przez granicę. I mówili, że im w sumie głupio, że go postawili, bo na pograniczu norwesko-rosyjskim nie liczy się wielka polityka, lecz dobre stosunki sąsiedzkie.

A w Vardø, tym faktycznym krańcu Europy, rzeczywiście znajduje się zejście do piekła, o którego poszukiwaniu pisał Vetle Lid Larssen w zbiorze „Znikająca Europa”?

Tak, dziennikarz z Oslo w krajobrazie na Północy w każdej dziurze mógłby znaleźć zejście do piekła albo dokąd chce. Mieszkańcy Vardø machają na to ręką. Zimno i wicher w kilkumiesięcznych ciemnościach rozbudzają wyobraźnię, nadają mieszkańcom tych terenów jakieś diabelskie moce, więc niedziwne, że to tutaj w XVII w. spalono najwięcej osób podejrzanych o czary w całej Norwegii. A jak już poznajesz północnych, to widzisz, że mają do siebie duży dystans i po prostu wykorzystują odległość od centrum w ten sposób, że więcej u nich wolno.

Chcąc pomóc Polakom zrozumieć Norwegów z północy, zatytułowałaś książkę słowem, które ma zarówno u nas, jak i u nich podobne znaczenie.

To jest trochę przestarzałe norweskie słowo, które dodaje się na końcu pytania o kierunek, odległość. Hvor går du hen? Czyli: dokąd idziesz? Jeśli jednak w polskim „hen” oznacza bardzo daleko, to tam może oznaczać zarówno bardzo daleko, jak tuż za rogiem.

Tak daleko, a tak blisko. Chcesz dalej pisać o Północy?

Tak, mam tu swoją bazę. Północ ma jeszcze wiele do opowiedzenia i chciałabym również literacko na niej pozostać. To przywilej pisać o czymś, co wzrusza. ©

ILONA WIŚNIEWSKA jest fotograficzką i reporterką. W Wydawnictwie Czarne wydała książki „Białe” (o Spitsbergenie) i „Hen” (o Norwegii).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2016