Wszyscy są zadowoleni

Posłowie koalicji gromko bili brawo. Z ław opozycji dały się słyszeć dwa okrzyki. Jeden dotyczył kupowania cygar, a drugi robienia laski.

30.06.2014

Czyta się kilka minut

Premier Donald Tusk, Sejm, 25 czerwca 2014 r. / Fot. Stanisław Kowalczuk / EAST NEWS
Premier Donald Tusk, Sejm, 25 czerwca 2014 r. / Fot. Stanisław Kowalczuk / EAST NEWS

Rząd przetrwał i wszyscy na sali sejmowej wyglądali na zadowolonych. Jednak zachwyty nad politycznym instynktem premiera (to koalicja) oraz jego sprytem i przebiegłością (to opozycja) są mocno przesadzone. Donald Tusk najpierw dokładnie sprawdził, jakie ma poparcie. Mówił o tym przed głosowaniem w TVP Info Eugeniusz Kłopotek z PSL: „Szable są policzone. Jestem spokojny”. Następnie – mając pewność zwycięstwa – szef rządu zrobił to, co nakazuje logika demokracji. Jest kryzys? To sprawdźmy, czy mamy większość. Jeśli nie – odchodzimy. Jeśli większość jest, to rządzimy dalej.

Poseł PO: – Byliśmy spokojni i zmobilizowani. Natomiast kilku posłów PiS-u było w Strasburgu. Wiedzieliśmy, że raczej nie dotrą. Jedyne ryzyko tkwiło w tym, że Tusk mógł policzyć źle albo że harcownicy opozycji zdołają te wyliczenia popsuć. Tyle że czas działał na korzyść premiera. Zgłosił wniosek o wotum zaufania, który był głosowany tego samego dnia. Na harce pozostało więc niewiele czasu.

Rolę harcownika ze strony mającej się ku sobie prawicy (PiS, Solidarna Polska i Prawica Razem) – przejął Jarosław Gowin, ale nie odniósł szczególnych sukcesów.

Poseł PO: – Odebraliśmy to jako zadanie zlecone przez prezesa PiS-u. Propozycje Gowina budziły raczej niechęć.

Krótko mówiąc, Jarosław Gowin niewiele ugrał, a jeszcze stracił posła Johna Godsona, który w czasie modlitwy zdecydował, że należy poprzeć premiera. Tłumaczył, że jawnogrzesznicy wybaczono – co jednak nie było zbyt korzystnym porównaniem dla członków gabinetu.

Straty PO były minimalne, po głosowaniu z formacją pożegnał się tylko Andrzej Smirnow, poseł i działać podziemnej „S”.

Lewica (SLD i Twój Ruch) ma zerową atrakcyjność, więc jej harce, lub ich brak, nie miały i tym razem najmniejszego znaczenia.

Pytanie o alfabet

Do wieczornego posiedzenia klubu, tuż przed głosowaniem wotum, Platforma przystępowała w wesołym nastroju. Partia władzy, już spokojna o przyszłość, z łatwością kupiła argumentację premiera.

Donald Tusk, składając wniosek o wotum zaufania, definiował sedno problemu nie w tym, co usłyszeliśmy na nagraniach, ale w tym, kto ich dokonał i jakie miał intencje: „Dzisiaj ta wielka dyskusja i oczywisty kryzys polityczny wywołane są przez przestępstwo”. Premier broni się w ten sposób od dłuższego czasu: „Rząd nie da się szantażystom”. Tym razem jednak próbował odpowiedzieć na pytanie, kim ci szantażyści są.

Wówczas użył retoryki znanej z wystąpień Jarosława Kaczyńskiego. Były sugestie, niedopowiedzenia, atmosfera mrocznej tajemnicy, znanej premierowi, ale niedostępnej innym: „Mamy do czynienia z ludźmi – mówię o pierwszych zatrzymanych – których intencje biznesowe lub polityczne dzisiaj wydają się dość oczywiste”. „Zaangażowane w to lub kojarzone z podsłuchującymi i nagrywającymi osoby związane są także z interesami, o których państwo polskie miało swoje określone zdanie i wobec których także podejmowało określone działania”. „Chciałbym mocno podkreślić, że dotychczasowa wiedza o zagrożeniu interesów państwa czy jego stabilności w związku z aferą podsłuchową każe szczególnie mocno i wnikliwie badać także związki osób bezpośrednio zaangażowanych w ten proceder z przedsięwzięciami gospodarczymi i ze środowiskami, które były aktywne, także jeśli chodzi o problematykę gazową. To w tej chwili nie jest już nawet tajemnicą publiczną. Nie jestem upoważniony do epatowania informacjami, które mogą być w dyspozycji premiera, ale nie ulega wątpliwości, że ten kontekst musi budzić najwyższe zaniepokojenie”. „W tle jest handel węglem zza wschodniej granicy na wielką skalę. Rozpoczęliśmy bardzo energiczne działania w związku z sytuacją także w polskich kopalniach, m.in. na wniosek związkowców. Nie ma żadnego powodu, żeby twierdzić, że jest bezpośredni związek między tymi działaniami a akcją posłuchową i ujawnianiem podsłuchów, ale nie ma też żadnego powodu, aby nie dostrzegać związku między jednym a drugim zdarzeniem”.

I na koniec ciekawy dialog. Premier: „Efektem tego scenariusza są straty dla państwa polskiego, a nie zyski”. Głos z sali: „Jakim alfabetem jest pisany?”. Premier: „Nie wiem, jakim alfabetem ten scenariusz jest pisany, ale wiem bardzo dokładnie, kto może być beneficjentem politycznego chaosu czy obniżenia reputacji państwa polskiego. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości”.

Tusk jest dobrym mówcą. Nigdy dotychczas nie wyrażał się tak mętnie. W przekazie chodziło o prostą sugestię: za podsłuchami stoją ludzie, którzy robią interesy energetyczne z Rosją. Kto głosuje przeciwko rządowi, ten – świadomie czy nie – spełnia ich zamówienie. Osłabia państwo w krytycznym momencie: walki o stanowiska w administracji UE, negocjacji paktu energetycznego oraz w chwili, gdy na Ukrainie trwa wojna, a nasz sąsiad jest tuż przed podpisaniem umów stowarzyszających go z Brukselą.

Niewygodna treść rozmów zarejestrowanych podsłuchami w wystąpieniu szefa rządu była wątkiem ledwie wspomnianym. Jednak odnotować należy, że Tusk za słowa swoich podwładnych przepraszał.

Granice samokrytyki

Dobrą atmosferę w PO przed głosowaniem zakłócił podczas posiedzenia klubu parlamentarnego poseł z Piły Killion Munyama. Zapytał, czy obecni na sali bohaterowie nagrań chcą przeprosić swoich klubowych kolegów.

Pierwszy wystąpił, minister skarbu państwa Włodzimierz Karpiński.

– To było szczere, miał łzy w oczach – opowiada poseł PO obecny na posiedzeniu. Tyle że Karpiński głównie przepraszał nie za swoje słowa, ale za to, że przysporzył kłopotów swoim kolegom z partii.

Jacek Rostowski, były minister finansów, był bardziej lakoniczny. Stwierdził, że nie ma problemu z przepraszaniem. Skoro publicznie przeprosił Danutę Hübner (nazwał ją w rozmowie z Radosławem Sikorskim starą komuszką), to może przeprosić też i klub.

Ostatni wystąpił minister Paweł Graś – stenogram jego rozmowy z szefem Orlenu Jackiem Krawcem roi się od wulgaryzmów. Graś przeprosił za to i dodał: „Przecież wiecie, że ja nie mówię takim językiem”.

Wszyscy wiedzą, jakim językiem zwykł mówić, więc odpowiedziała mu salwa śmiechu kolegów z PO. Atmosfera zrobiła się luźna.

Jeszcze raz poseł PO: – Zaczęło się poważnie, skończyło niestety kabaretowo.

Ze skruchą nie zdążył Radosław Sikorski. Śpieszył z Brukseli i przyjechał na głosowanie niemal w ostatniej chwili. Wygłosił tylko krótkie oświadczenie dla mediów. „Chciałbym państwa zapewnić, że nikomu nie jest z tego powodu bardziej przykro niż mnie” – zadeklarował. Słowo przepraszam nie padło. Padło za to stwierdzenie, że nagranie było przestępstwem.

Znacie? No to posłuchajcie

Wezwania PiS-u, by głosować przeciwko Tuskowi i odsunąć „sitwę” od władzy, na nic się zdały. Klub podczas sejmowych wystąpień reprezentował Krzysztof Szczerski. Oskarżał rząd i PO, że zmieniają Polskę w gruzowisko:

– Nie znosicie Polaków i Polski. Jesteście tutaj obcy – mówił. Było o pogardzie i mowie nienawiści.

Argumenty merytoryczne ustąpiły argumentom emocjonalnym. A te w PiS-ie są mocno zdewaluowane. Formacja często używa mocnych słów: o zdradzie, spisku, zaprzaństwie, skandalu, aferze, zamachu. Gdy więc mówi to po raz kolejny, nikt się nie dziwi i nikt się nie zastanawia, czy tym razem jest to serio.

Wiarę w szczerość intencji PiS-u, które wezwało do ratowania za wszelką cenę Polski przed Tuskiem, podważały decyzje polityczne partii. Bo skoro chce się „ratować Polskę”, to trzeba szukać sojuszników. PiS jednak chciałoby uratować Polskę samodzielnie i potem samodzielnie nią rządzić. A już na pewno do pomocy w ratowaniu nie chce Janusza Palikota.

Wystawienie profesora Piotra Glińskiego jako kandydata na premiera – to sygnał, że Prawo i Sprawiedliwość gra wyłącznie swoją partią. Co prawda prezes PiS mówił, że „to obowiązek moralny, jak i polityczny”. Ale w rzeczywistości chodzi tylko o to, by jak najdłużej utrzymać uwagę opinii publicznej przy taśmach. Utrzymywać napięcie, licząc na wykrwawienie się Platformy i jej sromotną klęskę w wyborach.

Nic się nie stało

W tej sytuacji sukces premiera Tuska był łatwy do przewidzenia, a jego rozmiar (rozkład głosów: 237 do 203) daje rządowi komfort. Wyniki głosowania oglądałem z loży prasowej. Owacja, którą zgotowała koalicja swojemu rządowi, brzmiała jak nieprzyjemny zgrzyt. Kontrastowała z zachowaniem ministrów siedzących w ławach rządowych. Tam oklasków i radości nie było. Panowała raczej powaga i przygnębienie. W rządzie powszechnie mówi się, że jedynym wyjściem będzie jego głęboka rekonstrukcja. Gdy szum nagrań ucichnie (jeśli ucichnie), premier musi zacząć wręczać dymisje albo utonie razem ze swoim gabinetem.

Gdy oklaski umilkły, z ław opozycji dały się słyszeć wątpliwej jakości bon moty o kupowaniu cygar i „robieniu laski”. To cytaty z rozmowy Sikorski-Rostowski. Szef dyplomacji zdradzał, że polska placówka dyplomatyczna jest zaangażowana w sprowadzanie dla Donalda Tuska cygar z Hawany, zaś Polska jako kraj „robi laskę” Ameryce.

Wszystko razem robiło smutne wrażenie. Oklaski i okrzyki były siebie warte. Jeden z posłów w kuluarach rzucił zadowolony: – A więc karuzela kręci się dalej.

„Nie wykluczam, że klaskałem”

Polityki nie należy idealizować. Rządzą w niej proste ludzkie odruchy. Nikt nie chce więc zbyt łatwo ryzykować dobrej poselskiej posady. Jak mi powiedział tego wieczoru pewien parlamentarzysta: – Kredyty pobraliśmy do końca kadencji. Sejmowi samorozwiązanie nie grozi.

Po głosowaniu dominowało powszechne uczucie ulgi, że już po wszystkim. Posłowie odegrali swoją rolę w politycznym teatrze. Po zejściu ze sceny było jasne, że nikt nie chciał szczególnych zmian. Należało jeszcze wygłosić po kilka rytualnych ostrych zdań dla mediów. I tyle. Trwanie było najkorzystniejszym rozwiązaniem dla wszystkich.

Zapytałem młodego parlamentarzystę PO, czy klaskał rządowi:

– Nie pamiętam.

– Jak to?

– Może pisałem akurat na Twitterze.

– No, ale czy były powody do klaskania?

– Klaskanie w takich sytuacjach to odruch stadny. Nie wykluczam, że klaskałem.

Mundial rządzi

Pierwsi z sali posiedzeń plenarnych umykali posłowie-kibice. Bo mimo głosowania ciągle trwał mundial. Francja, Ekwador, Szwajcaria i Honduras – akurat walczyły o punkty. Minąłem znanego niegdyś bramkarza Jana Tomaszewskiego oraz napastników: Romana Koseckiego i Cezarego Kucharskiego. Za nimi podążał piłkarz amator i fan futbolu Ireneusz Raś, który głośno zachwalał wdzięki reporterek (gdyby go nagrano, też musiałby przepraszać).

Jarosław Gowin patrzył w telewizor ustawiony w Starej Palarni. Inni biegli do pokojów hotelowych albo do knajp.

Wszyscy wyglądali na zadowolonych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2014