Wszyscy jesteśmy kalwarianami

Z dr Anną Niedźwiedź, etnologiem, rozmawiają Michał Kuźmiński i Piotr Mucharski.

17.08.2006

Czyta się kilka minut

Fot. W. Sosnowski,Agencja Gazeta /
Fot. W. Sosnowski,Agencja Gazeta /

TYGODNIK POWSZECHNY: - Gdy myśli się o "religijności ludowej" pierwsze skojarzenia wiodą ku "religijności chłopskiej". Rozmawiając z naukowcem, wypada więc chyba zapytać najpierw o definicję. Tym bardziej że - jak pisze Pani w książce "Obraz i postać..." - definicja ta ostatnio się zmieniła...

ANNA NIEDŹWIEDŹ: - Nie jest to moje ulubione pytanie, sama bez przerwy je sobie zadaję - tak zresztą jak wszyscy badający religijność ludową. Problemem, nie tylko w języku polskim, jest znalezienie odpowiedniego terminu - czy mówić o pobożności ludowej, pobożności masowej, religijności masowej czy może o "bytowym chrześcijaństwie" (taki termin, trudny do przetłumaczenia na polski, pojawia się np. w języku bułgarskim i rosyjskim).

Samochód do święcenia

Etnologia już jakiś czas temu zdała sobie sprawę, że nie sposób zajmować się wyłącznie chłopami, ponieważ modelowy typ kultury ludowej po prostu umarł. Wybrnęła z tego problemu, zakładając, że przedmiotem jej badań jest pewien typ kultury, doskonale pasujący do zachowań dzisiejszego człowieka żyjącego w świecie zlaicyzowanym. Ludwik Stomma zaproponował pojęcie "kultury typu ludowego" - da się ją obserwować wszędzie jako typ zachowań, sposobów reagowania zbiorowego, zrytualizowanego, opartego na symbolach, mitach i legendach. Pozwoliłam sobie przełożyć pomysł Stommy także na religijność. Mówilibyśmy więc o religijności t y p u ludowego, a więc odsuwając skojarzenia wyłącznie ze wsią. Przejawy religijności typu ludowego obserwuje się i u profesora uniwersytetu żyjącego w dużej metropolii, i u "kalwarianina".

Kluczowy jest tekst Stefana Czarnowskiego z lat 30., w którym pojawia się stwierdzenie, że kultura religijna danej zbiorowości nie jest tym samym, co wyznawana przez nią religia. Doktryna to jedno, a to, co ludzie z nią wyprawiają, to zupełnie inna sprawa. Ludzie przetwarzają doktrynę i przekładają ją na życie codzienne w sposób dla teologii co najmniej zaskakujący.

- Mówi Pani o mitologizującym spojrzeniu na rzeczywistość. Pierwszym aspektem tego typu religijności wydaje się potrzeba "uświęcania" - kiedyś święciło się zboże do wysiewu, gromnice, dzisiaj np. samochody.

- Właśnie: święcenie samochodów to znakomity przykład tego, jak religijność typu ludowego daje się przyłożyć do współczesnego świata. Jedną z jej cech jest potrzeba doświadczenia bezpośredniości sacrum. Etnografowie pokazują typ kultury ludowej, gdzie człowiek był zanurzony w kosmosie, którego każdy element odczytywany był na wielu poziomach. Ten sakralny (niekoniecznie religijny) był ogromnie ważny. Budowa domu była nie tylko czynnością techniczną, ale też przywołującą opowieść o stworzeniu świata, wyznaczeniu przestrzeni oswojonej i sakralnej - czyli mającej porządek, w odróżnieniu od tego, co jest poza granicami domu. Chłop, który zajmował się rolą przez cały cykl roku, wplatał swoje życie w porządek natury. Religijność tego typu jest ściśle zakorzeniona w potrzebie doświadczenia sacrum.

Fotografia Jezusa

- Weźmy Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. Projekt przestrzenny zaaranżowany był w sposób ściśle służący medytacji - pusta przestrzeń skupiająca się na centralnym obrazie i tabernakulum. Ale natychmiast pojawił się kamień węgielny z Golgoty, do którego zaczęły się ustawiać kolejki wiernych, by go dotknąć, czy "ogień miłosierdzia" wiecznie płonący w kaplicy Najświętszego Sakramentu... Skąd bierze się ta niezwykła potrzeba symboli?

- Nie wiem! Taka potrzeba jest chyba w naturze człowieka. Pragnienie doświadczenia bezpośredniości sacrum nie dotyczy pewnie całej populacji. Jednak z reguły mówiąc o sacrum, człowiek zdaje się potrzebować jakiegoś języka przekładu. To sanktuarium jest niezwykle ciekawe dla etnologa, warto przyglądać się temu, jak funkcjonuje. Jego powstaniu towarzyszyła opowieść o wizerunku przedstawiającym Chrystusa z wizji siostry Faustyny, która jest przykładem opowieści o poszukiwaniu "wizerunku prawdziwego".

- "Fotografii" Jezusa?

- Poszukiwania te sięgają początków chrześcijaństwa, które miało swe opowieści o acheiropoietosach, obrazach "nie ręką uczynionych" - jak choćby ta o Mandylionie z Edessy. Mówiąc o przemianie etnografii w etnologię i antropologię, powtarza się, że umysłowość i wrażliwość człowieka bywają zaskakująco trwałe, a pewne struktury myślenia możemy znaleźć w najrozmaitszych sytuacjach. Obserwując zjawiska kulturowe, bywam naprawdę zaskoczona tym, jak ludzie wykonują pewne niezwykle zakorzenione w kulturze gesty, nie zdając sobie z tego sprawy. Poszukiwanie "fotografii" Chrystusa sięga początków chrześcijaństwa. Niektórzy wskazują jeszcze głębiej - na tradycje antyczne i stosunek ówczesnych do meteorytów - kamieni, które spadły z nieba i stawały się przedmiotami sakralnymi jako przybyłe z zaświatów dowody istnienia sacrum.

- Pewien historyk sztuki, sporządzając dokumentację Jasnej Góry, zapytał paulinów, co ma napisać o autorstwie cudownego obrazu. Usłyszał, że przecież - rzecz jasna - namalował go św. Łukasz.

- Wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej, właśnie z powodu legendy o św. Łukaszu, pozwoliłam sobie zaliczyć do kategorii acheiropoietosów. Legenda ta funkcjonowała i na Wschodzie, i na Zachodzie Europy wobec najrozmaitszych wizerunków. W przypadku częstochowskiego źródła etnograficzne zanotowane przez Kolberga w XIX w. pokazują wzmocnienie aspektu acheiropoietycznego: pierwotna legenda mówiła o autorstwie św. Łukasza, później zaś zaczyna funkcjonować wersja o tym, że święty zasnął przy sztalugach, mając namalować twarz. Pojawia się interwencja boska...

- Anioł przejął pędzel?

- ... a w niektórych wersjach wręcz sama Matka Boska. Ten wątek pojawia się także w XVII-wiecznej ikonografii tego obrazu: oto św. Łukasz śpi przed sztalugami, a z nieba zstępuje anioł.

- Religijność typu ludowego odnajdujemy w samych sobie - dopowiadamy historię, którą Pani zna z dawnych źródeł, i odkrywamy w sobie struktury myślenia mitycznego. Dopowiadamy, że zstąpił anioł, bo któż inny miałby takie kompetencje?

- Joanna Tokarska-Bakir mówi, czym różni się antropolog od owego "kalwarianina": tym, że sprytniej ukrywa swoje mitologiczne formy myślenia. Prosta kobieta zaś, do której udam się z badawczym kwestionariuszem, opowie wprost, że widziała, jak Pan Jezus z obrazu patrzył na nią, gdy była ciężko chora, dzięki czemu poczuła się lepiej.

- Czy ta "oczywistość" pojawienia się anioła nie jest tym, co nazywa się "zinternalizowanymi tekstami kultury", czyli powszechną znajomością kulturowych opowieści, które nas kształtują?

- Zapewne. Tyle że jako dziennikarze, badacze, intelektualiści, sami nie jesteśmy wolni od owych mitów. Natomiast często próbujemy odgrywać rolę eksperta, który stoi z boku i od czasu do czasu wskazuje, co pochodzi raczej z prawosławia, a co z kultury łacińskiej.

Antropologii bardzo potrzebne jest spojrzenie od środka kultury, żeby zobaczyć ją na poziomie ludzkiej codzienności, podstawowych doświadczeń człowieka.

- Przychodzimy pytać o religijność ludową, czyli rzeczywistość, która jakoby nas nie dotyczy, bo przecież jesteśmy wolni od przesądów, ale nagle, gdy zaczynamy o niej mówić, okazuje się, że wszyscy żyjemy w tym samym świecie. Jest i sanktuarium w Łagiewnikach, i mała "kapliczka" w kokpicie kierowcy PKS, święty obrazek w portfelu biznesmena...

- Myśląc o religijności typu ludowego, warto podkreślić, że jest to pewien typ wrażliwości. Nie wiem, jakiego odsetka polskiej populacji on dotyczy. Ale wielu ludziom on odpowiada. Często funkcjonuje nie na poziomie świadomości, lecz w głęboko zakorzenionych, nieuświadomionych strukturach. Nierzadko nawet przejawia się w zachowaniach, które lepiej nazwać kulturowymi niż religijnymi. I, jak wspomniałam, ten typ wrażliwości absolutnie nie nakłada się na podziały klasowe. Jeszcze raz widzimy w tym momencie, jakim problemem jest definicja - jak nazwać coś tak rozmytego i nieuchwytnego? Możemy mówić o aspektach, wskazywać na sensualizm, mitologizm, ale z definicją problem będzie zawsze. I trzeba się z tym pogodzić.

Matka Boska Codzienna

- Wróćmy do wspomnianego przez Panią problemu transformowania doktryny - obraz Matki Boskiej Częstochowskiej jest tu dobrym przykładem. Pierwotnie sensem ikony było wskazywanie przez Marię na Syna (tzw. hodegetria, "wskazująca drogę") - podczas gdy dziś w odbiorze tego obrazu Syn jest praktycznie ignorowany. Także kult świętych w założeniu doktrynalnym ma być pokazywaniem wzorców, tymczasem okazuje się kultem Pośredników...

- ...Wręcz panteonem "bóstw pomniejszych", choć teolog by się ze mną nie zgodził. Gdy chodzi o obraz częstochowski, rzeczywiście widzimy na tym przykładzie, jak żywiołowy odbiór pewnych zjawisk religijnych, poprzez trudne do uchwycenia drogi kultury, kreuje je i wybiera element, który obrasta potem w znaczenia. Obraz częstochowski, który w swej najstarszej warstwie odwołuje się do prawosławnej ikonografii i typu hodegetrii, zaczął w potocznej świadomości funkcjonować jako przedstawienie samej Matki Boskiej. Duży wpływ na to miał kard. Stefan Wyszyński, który - jeżeli by przeczytać choćby jego pamiętniki - okazuje się właśnie przedstawicielem wrażliwości typu ludowego. Faktem jest, że w dużej mierze za jego poparciem upowszechniły się przedstawienia samej twarzy Matki Boskiej Częstochowskiej, mówiło się wręcz o "główkach prymasowskich" - wielu mariologów wskazywało, że jest to zamazanie teologicznego przekazu obrazu. I rzeczywiście, badania terenowe pokazują, że właśnie te "teologicznie niepoprawne" przedstawienia są niezwykle popularne.

Fascynujące jest to, co ludzie robią z samym określeniem "Matka Boska". W księgach pamiątkowych sanktuariów maryjnych piszą: "Matuchno", "Matusiu", "moja Mateczko". Określenie w języku polskim "Matka Boska" - nie jak np. w angielskim "Our Lady", "Nasza Pani" - przekłada się na potoczny, a nawet powszechny stosunek do Marii, przez kategorię matki.

- Wydaje się, że tkwi tu kolejny problem doktrynalny: choć Kościół posoborowy odchodzi od pojęcia "karzącego i sądzącego Boga", podkreślając raczej Jego miłosierdzie, to np. w pieśniach maryjnych ciągle słyszymy o "jedynej nadziei człowieka grzesznego". Matka broni nas przed Synem, powstrzymuje gniew Boga, a Bóg wychodzi na "tego złego". Ma już dość pogrążonego w grzechu świata i tylko Matce Boskiej zawdzięczamy, że burze w końcu ustają i nie ma Potopu.

- Polecam wszystkim teologom, którzy mają odwagę zmierzyć się z religijnością ludową, lekturę książki Magdaleny Zowczak, pt. "Biblia ludowa. Interpretacje wątków biblijnych w kulturze ludowej". Matka Boska nieraz przyćmiewa tu postacie dla Biblii kluczowe. Pytając o skład Trójcy Świętej, nie należy się więc dziwić, że często usłyszy się: "Bóg Ojciec - Syn Boży - Matka Boska". W starym materiale etnograficznym niektórzy doszukują się wręcz demiurgicznego charakteru Matki Boskiej. Niewątpliwie jest to postać Pośredniczki, Orędowniczki, Pocieszycielki, która jest człowiekowi dużo bliższa. Widać to i w źródłach XIX-wiecznych, ale ujawniłoby się i dziś w badaniach przeprowadzonych w wielkim mieście.

- Czy więc Matka Boska jest nam bliższa, bo bardziej ludzka niż Bóg?

- Na pewno poczucie bliskości odgrywa tu rolę. W kulturze ludowej znajdziemy cały szereg opowieści apokryficznych o Matce Boskiej, która jest zwykłą kobietą, wędruje przez "nasz" świat - a więc wioskę czy szerszą okolicę (często pokazuje się konkretne pagórki i lasy, gdzie się schroniła) - i doświadcza wszystkich ludzkich niepokojów znanych i w wieku X i w XXI. Są opowieści o tym, że prała pieluszki i suszyła je w sobotę, dlatego jest to dzień Matki Boskiej i zawsze musi się wtedy pojawić promyk słońca, inne wiążą się z toposem flory - jak siadła pod osiką, uciekając przed Herodem, a że osika jej nie przyjęła, od tej pory cały czas się trzęsie... Jest to więc postać bliska już na poziomie folkloru - była gospodynią, matką, martwiła się o swoje dziecko. Być może dlatego ludzie bardziej skłonni są kierować swoje prośby ku niej. Jeśli przeanalizować księgi intencji, trafi się na cały szereg próśb kierowanych przez kobiety bezpośrednio do Matki Boskiej, zwłaszcza w aspekcie macierzyństwa.

Radio jako parafia

- Może stąd też łatwość i potrzeba dzwonienia do Radia Maryja? Telefon do Matki Boskiej?

- Nie należy lekceważyć tej nazwy. Nie wiem, jakie były zamierzenia ojca Rydzyka, który jest przecież doskonałym menadżerem, ale nazwa to nie przypadek. Druga sprawa to aspekt wizualny - emblematy Radia przedstawiają Maryję i widać je wszędzie - nawet na znakach ustawianych przy drogach. Mam pewną hipotezę co do tej rozgłośni. Słuchałam jej już dziesięć lat temu i już wówczas widziałam, jaką ona ma siłę. Niedawno okazało się, że ta siła przekłada się na życie polityczne. Natomiast nikt nie pomyślał o tym, że to radio zagospodarowało duże obszary religijności typu ludowego. W okresie komunizmu za sprawą prymasa Wyszyńskiego, a potem Karola Wojtyły i Jana Pawła II nurt religijności ludowej w Kościele był bardzo mocno zagospodarowany. Wiązało się to jeszcze z drugim aspektem - walki narodowej, kolejnym wielkim polskim mitem. Symbole religijne współgrały z narodowymi, a właściwie się nimi stawały. Po przemianach ta wrażliwość nie została "zagospodarowana", jej przedstawicieli pozostawiono samym sobie. Zaryzykowałabym hipotezę, że nawet na poziomie parafii więzi międzyludzkie stały się bardzo kruche. A taka religijność potrzebuje działań zbiorowych. W okresie komuny na procesji pojawiały się tysiące ludzi, mając poczucie przeżycia wspólnotowego. Po 1989 r. zaczęło się to rozpadać, a ludzie zostali w domach. Wtedy pojawiło się radio, którego siła wyrosła nie z polityki, a z religijności. Polityka została dodana niejako "obok" religijności, i to pod szyldem "patriotyzmu", czyli elementu w polskiej tradycji zespolonego z religijnością ludową. Gdy w naszych badaniach pytamy, dlaczego ludzie słuchają Radia Maryja, słyszymy: "bo mogę się pomodlić".

- W życiu parafialnym religijności typu ludowego jest niewspółmiernie więcej niż jakichkolwiek innych form: Gorzkie Żale, procesje, nabożeństwa majowe... Czy wobec tego jest kult, ale brakuje w nim składnika wspólnotowego? Każdy w kościele modli się sam?

- Wydaje mi się, że jednak tych form wcale nie ma tak wiele. Proszę spojrzeć, jak wyglądają kościoły na wsi, kiedy nie ma Mszy: są zamknięte. Czy można pójść do księdza na plebanię? Nie jest to takie proste. Radio Maryja daje natomiast poczucie, że jest do dyspozycji wiernych 24 godziny na dobę. Warto zobaczyć, jak kreowana jest atmosfera rozmów na antenie: głosy stonowane, o charakterze niemal niebiańskim.

- Czy nie popadamy jednak w tautologię? Nie ma przecież religijności, która nie jest wspólnotowa. Oczywiście, religijność tworzy więź wertykalną, ale nie ma przecież więzi wertykalnej bez horyzontalnej, religia spaja ludzi. Mówienie o "religijności wspólnotowej" zakłada, że istniałaby "religijność niewspólnotowa". Co by to znaczyło?

- Zgadza się, to problem języka, bo używamy pojęć, które w języku potocznym zaczęły żyć własnym życiem. Przeżycie o charakterze zbiorowym, spajającym społeczność, jest czymś ważnym dlatego, że pokazuje wspólnotę mitu, symbolu (uwaga na marginesie: słowa "mit" absolutnie nie używam oceniająco, to pojęcie etnologiczne). O religijności typu ludowego niektórzy badacze mówią jako o religijności masowej - że nie ma tam żadnego przeżycia wewnętrznego, duchowego. Absolutnie się z tym nie zgadzam. Moje doświadczenie etnografa, który rozmawia z ludźmi i ma słuchać, co mają do powiedzenia, pokazuje, że przedstawiciele tego typu religijności mają bardzo głębokie życie duchowe. Religijność typu ludowego zakłada bezpośredniość, która powoduje, że przeżycia są niezwykle intensywne - i są to przeżycia duchowe.

- Religijność "elitarna" ma raczej skłonności medytacyjne - i równie łatwo można by powiedzieć, że jest pusta...

- Może jest bardziej intelektualna, zdystansowana, bo jej przedstawiciele są w stanie analizować swoją postawę. Tymczasem w religijności typu ludowego najważniejsze są emocje - choć oczywiście nie wykluczają one doświadczenia duchowego. Przeciwnie, doświadczeniu sacrum zawsze towarzyszą emocje bardzo intensywne. "Intelektualiści" wstydzą się pewnych przeżyć nawet sami przed sobą.

Kosmiczny durszlak

- Kiedy upadał starożytny Rzym, który po Konstantynie stał się chrześcijański, nastąpił powrót do pogaństwa. Wówczas mnisi irlandzcy, którzy na nowo chrystianizują Europę, przywożą ze sobą pomysł, który dziś nazywa się inkulturacją. Próbują przypisywać kulturze plemiennej chrześcijańskie znaczenia. Bóstwa zostają wymienione na świętych, a i na święty medalik można patrzeć jak na następcę amuletu. Jest więc taki trop, który wiąże religijność typu ludowego z myśleniem magicznym.

- Dla antropologa "magiczne" nie ma znaczenia deprecjonującego, a rozróżnienie między magią a religią nie jest łatwe. Podział ten pochodzi z oświecenia i nie przekłada się np. na doświadczenie pozaeuropejskie.

W polskiej kulturze ludowej mamy do czynienia wręcz z synkretyzmem. Coś, co za Eliadem nazwałabym religią kosmiczną, religią natury, doskonale współgra z chrześcijańską teologią i doktryną. Przecież obchodzimy choćby święto Matki Boskiej Zielnej - mało kto powie, że to Wniebowzięcie. O kulturze ludowej, która ma silny negatywny stereotyp, a której po prostu nie znamy, warto powiedzieć, że była ogromnie bogata i niezwykle otwarta na odczuwanie. Jak najpiękniejsza poezja brzmią opowieści o niebie, które jest jak taki kosmiczny durszlak osłaniający ziemię, przez który jako gwiazdy przebija światło z nieba. Wystarczy popatrzeć do kalendarza ludowego - mamy Matkę Boską Roztworną, Zielną, Siewną. Przewija się tu też motyw płodnej matki-ziemi. Albo wyobrażenia związane z żywiołami: wodą, ogniem i ich ambiwalencją. Mamy do czynienia z dopełnianiem się dwóch sfer: teologicznej i kosmicznej. Prostym przykładem jest obrzędowość Bożego Narodzenia. Nakłada się ono przecież na przesilenie zimowe. Zima była momentem śmierci, zamarcia świata. Oczekiwanie na narodzenie to przykład pięknego dopełniania się symboliki chrześcijańskiej z religią kosmiczną. Zresztą nieprzypadkowo Kościół ustalił jego datę tak, by pokrywała się z kultem Mitry, boga-słońca. Kościół był tu bardzo mądry, gdy chodzi o wykorzystanie potencjału religijności ludowej i podstawowych, ludzkich odniesień do natury.

- Mówimy o wpisanej w rytm kosmosu kulturze ludowej. Ciekawe jednak, jak przenosi się to na dzisiejsze czasy, w blokowisku trudno odczuć rytm natury.

- Może rzeczywiście ten rytm zachował się tylko na wsi i to głównie wśród starszych ludzi, ale jednak nieustannie posługujemy się pewnymi symbolami, zachowaniami kulturowymi, nie uświadamiając sobie ich korzeni. Zastanawiał się nad tym Eliade, stawiając pytanie, czy człowiek współczesny jest jeszcze "homo religiosus". Uczony ten powiadał, że jeżeli nawet wypieramy się swojej religijnej natury, to okłamujemy sami siebie, bo ta wewnętrzna potrzeba jest w nas samych. Według Eliadego człowiek nie istnieje bez mitu.

Natomiast kultura współczesna jest dla mnie samej wielkim problemem - nie tylko, gdy chodzi o religijność. Czy możemy mówić, że kiedyś była kultura tradycyjna, a dziś jakaś inna? Co by to znaczyło - że kiedyś człowiek głęboko przeżywał symbole, a dziś już nie potrafi? Trudno mi się pogodzić z taką hipotezą. Jeśli tak się stało, to kiedy nastąpiła zmiana? W wieku XV? Może w połowie wieku XIX, w momencie uwłaszczenia? A może z wybuchem II wojny światowej?

- Może wtedy, gdy każdy kupił sobie telewizor?

- Na pewno nie można lekceważyć roli przepływu informacji, który jest dziś diametralnie inny niż jeszcze niedawno. To, że mamy łatwy dostęp do wydarzeń dziejących się tysiące kilometrów od nas intensywnie przekształca kulturę i relacje międzyludzkie, a także relacje człowieka do świata. Ale czy to oznacza, że dzisiejszy człowiek nie umie przeżywać symboli? Wydaje mi się, że jednak mają one wciąż wielką moc - jak obrazy. Doświadczamy przecież takich nowych zjawisk, jak medialne kreowanie pewnych sytuacji kulturowych, które pretendują do miana religijnych - pamiętajmy, co działo się przy okazji wyświetlania filmu "Pasja", a ostatnio wobec "Kodu da Vinci". To niewątpliwie nowość i nie wiem jeszcze, jak ją ugryźć.

Jednak z doświadczenia badacza i antropologa wiem, że człowiek współczesny okazuje się bardzo "eliadowski" - potrzebuje podstawowych doświadczeń religijnych.

- Czyli nie wszędzie jest "Ziemia Ulro"?

- W trakcie badań terenowych, prowadzenia tzw. obserwacji uczestniczącej, nie zawsze, ale często zdarza się niezwykłe i zaskakujące doświadczenie rozmowy - z człowiekiem, do którego przychodzę jako obcy, a który opowiada przez ponad godzinę rzeczy, o których wiem, że nie powiedziałby nikomu. Przygotowując badania do książki o Matce Boskiej Częstochowskiej, pojechałam ze studentami na badania w okolice Tarnowa, gdzie odbywała się akurat peregrynacja kopii tego obrazu - wydawał się to więc dobry moment. W co drugim domu rozmowa toczyła się tak, że mój rozmówca płakał i mówił rzeczy niezwykle osobiste. Mam głębokie poczucie, że z ust moich rozmówców padają słowa, które sama chciałabym powiedzieć, ale mi głupio.

Anna Niedźwiedź jest doktorem nauk humanistycznych. Pracuje w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. W serii "Anthropos" Wydawnictwa UJ ukazała się jej książka "Obraz i postać. Znaczenia wizerunku Matki Boskiej Częstochowskiej", Kraków

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2006