Wszechobecny Botticelli

Jego kult przybierał czasem nieznośne formy. Nie dość, że wszedł do kanonu europejskiego wyobrażenia piękna, to jeszcze dostarczył natchnienia projektantom mody i samochodowych felg.

29.11.2015

Czyta się kilka minut

Sandro Botticelli, „Narodziny Wenus”, 1478 lub1484–1486 r. / Fot. DOMENA PUBLICZNA / GOOGLE ART PROJECT
Sandro Botticelli, „Narodziny Wenus”, 1478 lub1484–1486 r. / Fot. DOMENA PUBLICZNA / GOOGLE ART PROJECT

Wystawa „The Botticelli Renaissance. 1445–2015” w berlińskiej Gemäldegalerie wykracza poza tradycyjny model wystawy arcydzieł wielkiego malarza. Pokazuje funkcjonowanie twórczości florenckiego mistrza przez kolejne stulecia, nieustanne konstruowanie i dekonstruowanie wyobrażeń o Alessandrze di Mariano Filipepim, znanym nam jako Sandro Botticelli.

W Berlinie zebrano ponad sto pięćdziesiąt obiektów: obrazów i rysunków, ale też rzeźb, fotografii, filmów i przykładów designu. Około pięćdziesięciu dzieł związanych jest z samym Botticellim, ale znalazło się też miejsce dla Edgara Degasa i Edwarda Burne’a-Jonesa, Salvadora Dalego, Tamary Łempickiej i Andy’ego Warhola. Jest zapis z tańczącą Isadorą Duncan i zjawiskowe suknie zaprojektowane przez Elsę Schiaparelli.

Można śledzić proces odkrywania Botticellego, ale też jego zapominania czy marginalizowania. Nawiązywano do jego dzieł, powtarzano stworzone przez niego wzorce przedstawiania, nawiązywano do stylu. Kolejna odsłona tej wystawy – w londyńskim Victoria and Albert Museum – będzie nawet zatytułowana „Botticelli Reimagined”, co można tłumaczyć „Botticelli reinterpretowany” lub „Botticelli przeobrażony”.

Wersja z XXI wieku

W centrum sali otwierającej wystawę umieszczono „Wenus” autorstwa Botticellego (i jego warsztatu). Młoda, naga kobieta zakrywa dłonią łono. Wydaje się nieśmiała, trochę zakłopotana, ale świadoma swojego piękna. Pozostałe zgromadzone tu dzieła, w większości powstałe w ostatnim ćwierćwieczu, mniej lub bardziej udanie do dzieł Florentyńczyka nawiązują. Są tu prace intrygujące, ale też banalne, wtórne. Tomoko Nagao w „Botticelli – The Birth of Venus with Baci, Esselunga, Barilla, PSP and EasyJet” (2012) „dostosował” jeden z najsłynniejszych obrazów w dziejach sztuki do estetyki XXI wieku. Postaci, wyjęte z japońskich animacji, są otoczone przez dziesiątki produktów globalnych marek. Na niebie unoszą się samoloty w barwach znanej taniej linii. Z kolei David LaChapelle zreinterpretował głośne dzieło Botticellego z londyńskiej National Gallery. Na jego wyestetyzowanym, campowym zdjęciu „Rape of Africa” (2009) Naomi Campbell i Caleb Lane, wystylizowani na Wenus i Marsa XXI wieku, są przedstawieni wśród amorków bawiących się współczesną bronią. Wyidealizowani, piękni. Irytująco bezbarwni.

Nie zabrakło mody. Pokazano stroje z serii Dolce&Gabana z 1993 r., uszyte z tkaniny, na której nadrukowano fragmenty „Narodzin Wenus”. A nawet „OZ: Botticelli III, 2010”, czyli... samochodowe felgi. W tym natłoku różnych nawiązań w pierwszej chwili można się pogubić. Jednak dzięki zebraniu w jednym miejscu prac często dalece odbiegających od oryginałów Florentyńczyka, dzieł, które w bardzo różny sposób wykorzystują motywy zaczerpnięte z jego płócien, kierując się rozmaitymi motywacjami, od czysto komercyjnych po społeczne, a nawet polityczne, udało się chyba uchwycić fenomen funkcjonowania Botticellego w dzisiejszych czasach. Jego obrazy, zwłaszcza „Primavera” oraz „Narodziny Wenus”, to dziś ikoniczne przedstawienia, będące częścią zbiorowej, globalnej już wyobraźni. Ciągle powielane, przetwarzane, zawłaszczane. To one – obok „Dawida” Michała Anioła i „Mony Lisy” Leonarda – stały się wszechobecne. Fragment „Narodzin Wenus” umieszczono nawet na bitych we Włoszech 10-eurocentówkach. Hasło „Botticelli” stało się też określeniem stylu, typu urody, wręcz marką.

Jak do tego doszło? – pytają twórcy wystawy. W jaki sposób Botticelli zyskał tak powszechną sławę? Jak stał się ikoną pop? Dlaczego jego prace są uważane za ponadczasowe i takie... europejskie? Dlaczego wreszcie to Botticelli, jak chyba żaden inny dawny mistrz, tak bardzo inspiruje współczesnych twórców?

Odnajdowanie Florentyńczyka

„Opowiadają, że Sandro kochał nad wszystko artystów i że zarabiał dosyć. Ale źle wychodził na swoim, nie umiejąc się rządzić i będąc niedbałym. Pod koniec jako niedołężny starzec chodził o dwóch laskach, gdyż nie mógł się utrzymać prosto. Umarł cierpiący i słaby w wieku siedemdziesięciu ośmiu lat, a pochowany został u Wszystkich Świętych we Florencji, w 1515 r.” – relacjonował w wydanych w połowie XVI wieku „Żywotach” Giorgio Vasari.

Botticelli, syn florenckiego garbarza, szybko ujawnił wielki talent, znalazł też mecenasów, w tym samych Medyceuszy. Wszedł w krąg humanistów, w tym Marsilia Ficino, ale też później zafascynował się Savonarolą, co miało duży wpływ na ostatni okres twórczości malarza.

Jak podkreśla Vasari, Botticelli zyskał „we Florencji i poza nią tak wielką sławę, że papież Sykstus IV, chcąc ozdobić nowo postawioną kaplicę w pałacu na Watykanie, jego powołał na kierownika robót”. To ta kaplica, w której później Michał Anioł namalował „Sąd ostateczny”. Jednak po śmierci Botticelli dość szybko popadł w zapomnienie. Owszem – co potem wielokrotnie przypominano – Leonardo w swych rękopisach wymienił z nazwiska tylko jednego malarza – twórcę „Primavery” właśnie. Jednak Botticelli wraz z innymi artystami jego czasu przez kolejne stulecia był uznany jedynie za zapowiadających czas wielkich mistrzów: Leonarda, Rafaela i Michała Anioła.

Co prawda Dominique-Vivant Denon włączył dzieła Botticellego do zbiorów tworzonego przez siebie Musée Napoléon (czyli Luwru). Jego obrazy znalazły się wśród zakupionych w 1821 r. do powstających wówczas muzeów berlińskich. Budzą też coraz większe zainteresowanie kolekcjonerów, m.in. Atanazy Raczyński nabywa w 1824 r. „Madonnę z ośmioma aniołami”. Tzw. „Tondo Raczyński” uznawane jest dziś za jedno z największych arcydzieł w zbiorach berlińskiej Gemäldegalerie. Botticellim interesują się niemieccy Nazareńczycy, a zjawiskowe – obecne na wystawie – „Źródło” (1820-56) Jeana-Auguste’a-Dominique’a Ingres’a wiele zawdzięcza „Narodzinom Wenus”.

Jednak Walter Pater, w wydanym w 1873 r. „Renesansie”, jednej z najsłynniejszych książek XIX wieku, pisał o trudnościach, kiedy przychodzi „mówić o artyście stosunkowo mało znanym”. Zaś Paweł Muratow, w swych „Obrazach Włoch” pisanych na początku ubiegłego stulecia, pytał: „kto by pomyślał, że jeszcze przed pięćdziesięciu laty uchodził za jednego z mało znanych malarzy”. Twórczość autora „Primavery”, podobnie jak całe XV stulecie, uchodziło za okres przejściowy. I Muratow dodawał: „Dziś to quattrocento uznawane jest za najświetniejszy okres Odrodzenia, a Botticelli za największego malarza tego czasu”.

Zmiana przyszła dopiero w połowie XIX wieku. Za sprawą Anglików właśnie, zwłaszcza Johna Ruskina, który stał się niezwykle wpływowym „prawodawcą gustu” i wywarł ogromny wpływ na wyobraźnię artystyczną, nie tylko na Wyspach Brytyjskich. To on zaszczepił m.in. uwielbienie dla sztuki gotyckiej i wczesnego renesansu.

Był to wizerunek szczególny. Ruskin przeciwstawił Botticellego późniejszym twórcom. Należy on – obok Fra Angelico – do „niezrównanych mistrzów romantycznego chrześcijaństwa” – jak podkreślał. To oni „nauczyli Florencję szczęśliwości nieba i świętości ziemi” – pisał. „Botticelli żył pośród florenckiego zgiełku, podziwiając całe ziemskie piękno, sam jednak nie był przezeń zepsuty” – dodawał Ruskin. To, co dawniej uznawano za niedostatek – od tematyki po linearność czy uproszczenie tła – stało się cnotą.

Figury kobiet i młodzieńców Botticellego, które – cytując wielkiego historyka sztuki Aby’ego Warburga – „wyglądają tak, jak gdyby dopiero co zbudziły się ze snu”, odkryły właśnie istnienie realnego świata, ale nadal „w ich myślach pobrzmiewają senne obrazy”, zafascynowały też wspieranych przez Ruskina Prerafaelitów. Ich twórczość wiele zawdzięcza XV-wiecznemu mistrzowi. Wyobrażenia kobiet, autorstwa Dantego Gabriela Rossettiego, ponętnych, tajemniczych, rudowłosych, o przykuwającej urodzie, melancholijnych, niedostępnych, ale też niebezpiecznych, wydają się odległym echem portretów Botticellego. Jeden z tych ostatnich, znany jako „Portret Smeraldy Bandinelli”, w 1867 r. nabywa sam Rossetti (a „Primaverze” poświęca jeden ze swych sonetów). Z kolei płótna młodego wielbiciela twórczości Prerafaelitów, Edwarda Burne’a-Jonesa, zapełnione androgenicznymi postaciami, dalekimi potomkami mitologicznych bohaterów obrazów Botticellego, inspirowały kolejne pokolenia artystów, wpłynęły na powstanie brytyjskiego estetyzmu i na europejski symbolizm.

Sam kult Botticellego przybiera trochę nieznośne formy. Nawet Muratow, potrafiący z pewnym dystansem patrzeć na sztukę, o jego obrazach pisał: „nie można tu nic dodać i nic ująć, a każdy najmniejszy szczegół, każdy najdrobniejszy nawet odcień są święte i nienaruszalne”. Do nielicznych, którzy zachowali dystans, nie tyle do Botticellego, co do egzaltacji towarzyszącej jego twórczości, należał malarz Maurice Denis, który pytał: „Czy sądzicie, że Botticelli pragnął wyposażyć swą »Primaverę« w ową chorobliwą subtelność i afektacje, które wszyscyśmy w niej widzieli?”.

Ostatecznie, na przełomie XIX i XX wieku twórczość Botticellego jest już nieusuwalną częścią kanonu europejskiej sztuki. Jest nieustannie reprodukowana. Z czasem motywy z jego obrazów pojawiają się na plakatach, strojach. Coraz bardziej się banalizuje, staje się częścią kultury masowej. I jako taka bywa wykorzystywana przez artystów. Alain Jacquet w obrazie z lat 1963-64 nakłada na siebie figurę Wenus z obrazu Botticellego i dystrybutor ze stacji benzynowej firmy Shell. Valie Export fotografuje się na tle „Madonny z owocem granatu”. Postać artystki dokładnie zakrywa figurę Marii. W ręku zamiast dzieciątka trzyma... odkurzacz.

A sam Botticelli?

Jego twórczości poświęcono ostatnią salę wystawy. Zastosowano w niej szczególne rozwiązanie. W środek dużego pomieszczenia wbudowano mniejsze, w którym znalazły się tylko dwie prace: „Mistyczne narodziny” z 1500 r. oraz jedna z ilustracji do „Boskiej komedii”. To jedyne dzieła sygnowane przez artystę. Inne obrazy, nawet te najsłynniejsze, są pozbawione jego podpisu.

Pozostałe zgromadzone na wystawie obrazy, ale też rysunki, a nawet tkaniny, zawieszono w jednym ciągu. Podano tytuły i daty ich powstania, a także miejsca, gdzie są przechowywane. Natomiast pominięto jeden, dość istotny szczegół: nic nie mówi się o ich autorstwie. Niektóre z tych dzieł, jak „Św. Sebastian” (1474), „Ołtarz Bardich” (1485) czy „Portret Giuliana de’ Medici” (1478), są powszechnie znane, ale wiele innych rzadko można obejrzeć. Do widza należy uznanie, które z nich wyszły spod ręki mistrza, a które jedynie z jego warsztatu. Odgadnięcie, które są oryginałami, a które kopiami. Jeżeli ktoś chce, to potem może swoje odczucia skonfrontować z atrybucjami przedstawionymi w katalogu towarzyszącym wystawie. Nieostatecznymi, bo spór o dorobek Botticellego trwa nadal. Zapewne też nadal będzie się zmieniał jego wizerunek.

Tylko czy musimy zdawać się na opinię znawców? I co zrobić, jeżeli obraz, który nas zachwyca, okazuje się jedynie kopią lub naśladownictwem artysty? Pewnie nie powinno to mieć dla nas znaczenia i należy tworzyć własne wyobrażenie o Botticellim. ©

THE BOTTICELLI RENAISSANCE. 1445–2015, Berlin, Gemäldegalerie, wystawa czynna do 24 stycznia 2016 r., kuratorzy Ruben Rebmann i Stefan Weppelmann. Od 5 marca do 3 lipca 2016 r. wystawa będzie prezentowana w Victoria and Albert Museum w Londynie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2015