Wspomnienia z przyszłości

Oto kosmiczni przybysze, których pojęcie czasu jest zupełnie inne niż nasze. Czego chce od nich genialna lingwistka? „Arrival” otrzymał wyjątkowo dużo nominacji do Oscarów, jak na film proponujący taką dawkę filozoficznych pytań.

27.02.2017

Czyta się kilka minut

Amy Adams jako Louise Banks w „Nowym początku” w reż. Denisa Villeneuve’a / Fot. Materiały Dystrybutora
Amy Adams jako Louise Banks w „Nowym początku” w reż. Denisa Villeneuve’a / Fot. Materiały Dystrybutora

Jesienią ubiegłego roku wszedł na polskie ekrany, lecz znikł z nich niemal bez echa. Teraz powraca na fali ośmiu oscarowych nominacji (dostał jednego Oscara) i za sprawą trafiającej na polskie półki edycji DVD. „Nowy początek” („Arrival”) Denisa Villeneuve’a to niezwykle błyskotliwy film, ale o czym on właściwie jest? Zadałem to pytanie kilku znajomym. O spotkaniu z obcą cywilizacją – odpowiedział kolega z pracy. O strachu przed radykalną innością – odpowiedziała koleżanka. O języku i komunikacji – dorzucił były student. Pojawiły się też inne sugestie, choć ich autorki i autorzy nie byli już tak pewni swego: rozwój nowych technologii, które zmieniają życie codzienne ludzi, ale gdy dochodzi do konfrontacji z Obcymi, okazują się nieprzydatne; moralna wyższość Stanów Zjednoczonych nad resztą naszego świata i kosmicznego uniwersum; walka polityczna między Zachodem a państwami należącymi do tzw. osi zła, do której – nieco pochopnie – włączone zostały „ufoludki” etc.

Każdy z wymienionych wątków odgrywa istotną rolę w tym filmie, ale – jak sądzę – żaden z nich nie jest jego tematem przewodnim. Według mnie Villeneuve opowiada przede wszystkim o próbie przepracowania traumy spowodowanej rozpadem rodziny i śmiercią dziecka.

No dobrze, ale co w takim razie robią w tej historii siedmioramienni przybysze z kosmosu?

Halo, czy tam ktoś jest?

Jaką funkcję pełnią Obcy w opowieściach fantastycznonaukowych? Klasyczną, choćby dlatego, że nagminnie cytowaną, odpowiedź na to pytanie sformułował amerykański krytyk i specjalista od science fiction Gary Westfahl: przybysze z kosmosu są zarówno metaforą ludzkiej kondycji, jak i realną możliwością. W pierwszym przypadku uosabiają cechy człowieka, o których z różnych powodów pisarz lub reżyser nie chce mówić wprost. W drugim zaś są wyrazem naszej potrzeby kontaktu z pozaziemską cywilizacją.

Na początek porozmawiajmy o potrzebach. NASA obwieściła właśnie informację o odkryciu w konstelacji Wodnika siedmiu planet podobnych do Ziemi. Znajdują się „zaledwie” 40 lat świetlnych od nas. Przynajmniej na niektórych spośród nich mogą panować warunki zbliżone do ziemskich (podobna temperatura i woda w stanie ciekłym)... Warunki potrzebne do powstania życia! Nie jest to pierwsze takie odkrycie, ale tym razem układ planetarny zdaje się być wprost wymarzony do rozwoju biologicznych form istnienia. Reakcje na doniesienia NASA są różne. Jedni mówią o absolutnym przełomie, który zmieni nie tylko nasze wyobrażenia na temat kosmosu, ale też fundamentów naszej cywilizacji z religią na czele. Drudzy – zwłaszcza eksperci – podchodzą do sprawy ze spokojem, tłumacząc, że potwierdzone zostały jedynie ich wcześniejsze przypuszczenia. Warto przypomnieć w tym kontekście słowa Stanisława Lema, który konsekwentnie powtarzał, że życie pozaziemskie z pewnością istnieje, że gdzieś tam – na innej planecie, pod świecącym innym światłem słońcem – rozwija się jakaś cywilizacja, ale „fakt” ten nie ma dla nas znaczenia, gdyż kontakt z nią jest zapewne niemożliwy.

Jak to nie ma znaczenia? Przecież nasza świadomość natychmiast reaguje na podobne informacje, a wyobraźnia w zawrotnym tempie wytwarza kolejne wizje. Westfahl sugeruje, że myślimy, mówimy i piszemy o Obcych, gdyż niepokoi nas domniemana pustka Wszechświata. Nasza kosmiczna samotność, gdyby okazała się faktem, byłaby dla nas trudna do zniesienia. W powieści „Głos Pana” Lem przedstawia precyzyjną analizę naszych pragnień i lęków związanych z istnieniem w kosmosie innych form życia. Na Ziemię dociera sygnał neutrinowy, który naukowcy identyfikują jako potencjalny komunikat wysłany przez przedstawicieli obcej cywilizacji. Przystępują do jego rozszyfrowania, ale ich obsesyjne wysiłki kończą się fiaskiem. W obliczu zagadki uczestnicy projektu aktywizują własne przeświadczenia na temat natury naszego świata i Wszechświata. Lem sugeruje, że rozmyślając o Obcych, tak naprawdę zajmujemy się sobą, choć trudno nam się z tym pogodzić, a jeszcze trudniej do tego przyznać. Milczenie kosmosu wywołuje w nas dwa – wciąż powtarzające się i nakładające na siebie – impulsy: szukamy śladów pozaziemskiego życia, bo nie chcemy być we Wszechświecie sami, ale gdy ślady te okazują się niepewne, natychmiast wypełniamy pustkę sobą.

Jak byśmy jednak zareagowali, gdyby Obcy rzeczywiście wysłali nam sygnał albo któregoś dnia po prostu zapukali do naszych drzwi? Właśnie na to pytanie odpowiada w „Nowym początku” Villeneuve. Pewnego dnia w różnych (na oko przypadkowych) miejscach Ziemi pojawia się 12 statków kosmicznych. Przybysze są powściągliwi w nawiązywaniu kontaktu i nie wychodzą ze swych międzygwiezdnych pojazdów. Powód może być prozaiczny: warunki panujące na Ziemi (inna atmosfera) doprowadziłyby do ich śmierci. Gest ten można jednak odczytać inaczej: skoro nie panoszą się po naszej planecie (jak w „Wojnie światów”), tylko grzecznie czekają na ruch ze strony ludzi, to znaczy, że nie mają złych zamiarów.

Tego jednak nie biorą pod uwagę ani politycy, ani wojskowi. Dla nich sprawa jest oczywista: historia ziemskich podbojów kolonialnych uczy, że każdy najeźdźca chce podporządkować sobie ludność zamieszkującą zajęte terytorium. Należy zatem natychmiast wyprowadzić cios uprzedzający atak potencjalnego przeciwnika. Lęk przed kosmiczną samotnością – sugeruje reżyser – jest silny, ale nie odgrywa dominującej roli w naszych działaniach. Przede wszystkim boimy się, że Inny, przybysz skądinąd, podporządkuje sobie nasz świat i zniszczy naszą formę życia (nie tylko biologiczną, ale też – a może nawet przede wszystkim – kulturową). Fantazjujemy na temat Obcych, ale wcale nie chcemy, by zapukali do naszych drzwi.

Ich miejsce jest w opowieściach SF.

Trzecia pigułka

Mimo poważnych obaw wojsko decyduje się na nawiązanie kontaktu z siedmioramiennymi (albo – jak kto woli – z siedmionożnymi) kosmitami. Wynajmuje do tego celu wybitną językoznawczynię, Louise Banks, która od samego początku cierpliwie im tłumaczy, że bez spotkania oko w oko (o ile Obcy mają oczy) nie da się zrozumieć ich języka (o ile posługują się czymś, co my nazywamy językiem).

Nie można sobie wyobrazić większej oczywistości. Z punktu widzenia lingwistki, której celem jest zrozumienie obcej mowy, styczność z posługującym się nią nadawcą jest kluczowa. Ale chodzi o coś jeszcze: Louise nie boi się kosmitów. Z jakiegoś powodu, którego nie można – jak sądzę – w pełni utożsamić z naukową ciekawością, dąży do kontaktu z nimi. Dlaczego tak bardzo jej na tym zależy? Otóż poczucie pustki (nie tej wszechświatowej, ale na wskroś ziemskiej) jest u niej tak silne, że niemal odruchowo zwraca się w stronę Innych. Tak, trzeba to słowo zapisać dużą literą, gdyż Louise – z powodu stanu emocjonalnego, w którym się znalazła – pragnie zawiązać relację z radykalną innością. Obcość wydaje jej się bezpieczniejsza, gdyż to, co znane, zawiodło.

Gdzie jest jednak zapowiedziana na początku trauma?

W „Perwersyjnym przewodniku po kinie” Slavoj Žižek przywołuje słynną scenę z „Matrixa” Wachowskich, w której Morfeusz stawia Neo przed na pozór trudnym wyborem: jeśli bohater zażyje niebieską pigułkę, zapomni o ich spotkaniu, następnego dnia obudzi się w swoim łóżku i wróci do dawnego życia; jeśli zaś połknie czerwoną pigułkę, dostąpi wtajemniczenia (Morfeusz ukaże mu prawdę o świecie, w którym do tej pory funkcjonował). Neo wybiera czerwoną pastylkę – tak zaczyna się jego walka z iluzją Matrixa. Žižek sugeruje, że film wprowadza widza w błąd. Pozwala mu bowiem uwierzyć, że odróżnienie prawdy od fałszu jest możliwe, podczas gdy dziś „prawda jest jedynie momentem fałszu” (Gilles Deleuze). Potrzebny jest trzeci rodzaj pigułki, który pozwoli dostrzec nie tyle rzeczywistość skrywającą się za zasłoną iluzji, ile uchwycić to, co rzeczywiste, w samym sercu iluzji. Prawda i rzeczywistość nie zniknęły, ale są tak mocno zrośnięte ze „zmyśleniem”, że do ich namierzenia potrzebne są inne narzędzia.

Jeśli w „Nowym początku” na chwilę zasłonimy Obcych (iluzja), których przybycie wydaje się głównym tematem filmu, okaże się, że Villeneuve opowiada tak naprawdę o kobiecie przeżywającej żałobę po śmierci swojej 25-letniej córki („rzeczywistość”). Wiele lat temu Louise rozstała się z mężem. Centrum jej życia stanowiła córka, na którą przelała całą miłość. Relacja z dzieckiem – na pozór pewniejsza, bo wspierająca się na więzach biologicznych, którym często przypisujemy większe znaczenie – pomogła jej uporać się ze stratą partnera. Gdy jednak choroba nowotworowa doprowadziła do śmierci córki, Louise została absolutnie sama.

Czym zatem są Obcy? Pełnią podwójną funkcję. Z jednej strony są figurą choroby (statki kosmiczne lądują przecież w przypadkowych miejscach, co przypomina przerzuty komórek rakowych). Nieszczęście spada na bohaterkę niespodziewanie i rozrywa ramy jej świata, także – a może przede wszystkim – ramy komunikacyjne. Wszystko z nagła staje się obce i niezrozumiałe. Lądowanie statków kosmicznych jest inscenizacją tego procesu (paradoksalną, bo wyprzedzającą sam moment tragicznego zdarzenia – o tym poniżej). Z drugiej strony obcość jest również obietnicą czegoś nowego. Zakładamy, że jest to obietnica złudna, ale założenie takie można zweryfikować w jeden tylko sposób: odpowiadając na sygnał i wysyłając własny. Nawiązując komunikację.

Księga wieków

Film Villeneuve’a jest ekranizacją opowiadania Teda Chianga, amerykańskiego prozaika SF, który za swoje niewielkie dziełka (jest autorem kilkunastu opowiadań) zdobył wiele nagród literackich. Z wykształcenia jest informatykiem, zawodowo zajmuje się opracowywaniem instrukcji nowych produktów cyfrowych. Pisanie opowiadań traktuje jako zajęcie dodatkowe. Dzięki temu – jak tłumaczy w jednym z wywiadów – może pozwolić sobie na całkowitą swobodę twórczą. Jeden krótki tekst obmyśla przez wiele miesięcy, a nawet lat, precyzyjnie łącząc wątki z osnową.

Można zauważyć kilka różnic między filmem a tekstem (np. u Chianga córka Louise ginie w wypadku podczas wspinaczki, którą zaczęła uprawiać w geście sprzeciwu wobec nadopiekuńczej matki), ale jedna kwestia w obu dziełach odgrywa równie istotną rolę: język. Obcy posługują się mową i pismem, ale to ostatnie ma charakter logograficzny (a mówiąc precyzyjnie: semazjograficzny), co znaczy, że nie jest reprezentacją mowy, nie odsyła do dźwięków. Można to sobie wyobrazić jako rodzaj skomplikowanego i wyrafinowanego systemu emotikonów. Przybysze mają jak gdyby dwa całkowicie niezależne narzędzia komunikacyjne – mowę i pismo – z których mogą korzystać rozłącznie, przekazując jeszcze więcej znaczeń.

Na dodatek formułując myśl, z góry wiedzą, jaki będzie jej kształt, znają zarówno punkt docelowy, jak i końcowy, a także wszystkie elementy pośrednie. Ich komunikacja nie ma zatem charakteru liniowego – nie dokładają do siebie kolejnych słów, z których powstają zdania – lecz koncentryczny. Wszystko, co myślą i mają do powiedzenia lub napisania, jest jednocześnie obecne w ich świadomości. Determinuje to również ich sposób postrzegania czasu, a także ich relacje ze światem i z innymi. Wszystko jest dostępne w każdej chwili istnienia, gdyż Obcy znają zarówno przeszłość, jak i przyszłość.

Chiang opisuje tę wyjątkową zdolność za pomocą metafory, którą określa mianem „Księgi wieków”. To ogromny tom, w którym znajdują się wszystkie zdarzenia, zarówno przeszłe, jak i przyszłe. Gdybyśmy poznali taki rejestr, odkrylibyśmy, co nas czeka. Czy jednak moglibyśmy postępować własnowolnie? Sprzeciwić się temu, co nam pisane? Jeśli tak, znaczyłoby to, że wciąż mamy władzę nad swym życiem, której każdorazowa aktualizacja zaprzecza proroczemu charakterowi księgi. Jeśli nie, wówczas skazani bylibyśmy na powtarzanie tego, co już zostało przewidziane i ustalone.

A gdyby tak – fantazjuje Chiang – znajomość przyszłości wywoływała w nas całkowitą zmianę? Być może postrzegamy wolną wolę jako wartość lub przekleństwo tylko dlatego, że nie wiemy, co się wydarzy w następnej minucie, godzinie czy dniu. Wiedza na ten temat zmusiłaby nas do porzucenia tradycyjnych kategorii – wolności i konieczności. Znalibyśmy początek i koniec, a także wszystko, co rozciąga się pomiędzy nimi. Wróć! Wówczas nie byłoby już ani początku, ani końca, ani tym bardziej tego, co pomiędzy; nie byłoby przeszłości i przyszłości. Właśnie tak postrzegają czas i życie Obcy. Tak też – na wskroś paradoksalnie – zaczyna je postrzegać Louise, gdy przyswaja sobie ich język i zaczyna w nim myśleć.

W świecie, w którym obowiązuje logika przyczynowo-skutkowa, jej historia przedstawiałaby się następująco: 1) najpierw pojawili się Obcy, 2) przy tej okazji poznała swojego przyszłego męża, który jako fizyk pracował wraz z nią przy dekodowaniu języka kosmitów, 3) narodziło się ich dziecko, 4) rozstała się z mężem, 5) umarła jej córka, 6) po latach zaczęła opowiadać całą historię. Ale z perspektywy świata ujętego za pomocą kosmicznych narzędzi komunikacyjnych przyczyny i skutki zamieniają się miejscami. Dzięki sprytnym chwytom narracyjnym Chiangowi i Villeneuve’owi udało się do tego stopnia zaczarować czytelników i widzów, że nie wiadomo do końca, które ze zdarzeń są przyszłe, a które przeszłe. W tym kontekście oryginalny tytuł filmu „Arrival” („Przybycie”) i jego polski przekład „Nowy początek” nie mają sensu, gdyż wskazują na – odpowiednio – punkt docelowy i punkt startowy. Chiang nazwał swoje dziełko inaczej: „Opowieść o twoim życiu”, dając do zrozumienia, że logika takiego paradoksu jest możliwa właśnie w opowieści.

Wraz z opanowaniem języka Obcych, Louise – powtórzmy – zyskuje dar innego postrzegania czasu i świata. Czy wiedziała o tym, co ją czeka, gdy poznała przyszłego męża? Zgodnie z naszą logiką – nie. Ale film sugeruje, że tak, a mimo to urzeczywistniła tragiczny scenariusz. Dlaczego? „Twój ojciec ma zamiar zadać mi pytanie – mówi Louise u Chianga. – To najważniejszy moment w życiu nas obojga i staram się zwracać uwagę na wszystko, by nie umknął mi żaden szczegół”.

Skądinąd wiadomo, że najczęściej umykają nam właśnie one – szczegóły, a być może to w nich (a nie w początkach i końcach) kryje się największy sekret naszej formy życia. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2017