Płaszcz szyty na miarę

Spektaklem rządzi założenie, że płaszcz Konrada ciągle krępuje nasze ruchy. Jednak zanim płaszcz Konrada się z nas zedrze, najpierw twórcy spektaklu muszą go na nas – na siłę – wcisnąć.

17.03.2014

Czyta się kilka minut

Aktorzy Katarzyna Krzanowska i Roman Gancarczyk podczas próby, Kraków, 12 marca 2014 r. / Fot. Jan Graczyński / EAST NEWS
Aktorzy Katarzyna Krzanowska i Roman Gancarczyk podczas próby, Kraków, 12 marca 2014 r. / Fot. Jan Graczyński / EAST NEWS

Scenografię „Towiańczyków, królów chmur” w reżyserii Wiktora Rubina tworzą wysokie ściany zamykające scenę z trzech stron, gęsto inkrustowane różnego rodzaju bronią: mieczami, siekierami, sztyletami. To scenografia alegoryczna, o dość łatwej wykładni: krajobraz symboliczny Polski. Dawnej, ale i współczesnej, bo chociaż fabuła spektaklu osnuta jest luźno wokół historii spotkania Mickiewicza i Towiańskiego, co rusz robi wycieczki w przyszłość: Mickiewicz to nie tylko wieszcz na emigracji, to także oglądany na kanale polonijnym „Pan Tadeusz” Wajdy.

Scenografia zatem symbolizuje romantyczne dziedzictwo, które spina rozmaite wątki spektaklu i rozmaite czasy. Tu od razu rodzi się wątpliwość: czy rzeczywiście przestrzeń symboliczna współczesnej Polski jest tak jednowymiarowa? Wydaje mi się, że jest to krajobraz życzeniowy, sentymentalny, wzięty raczej z kanału polonijnego niż z rzeczywistości. Współczesna Polska to raczej spolaryzowany zestaw różnych postaw i przesądów, i gdyby chcieć oddać ją w scenograficznym skrócie, obok szabli trzeba zawiesić na przykład reklamówkę z Lidla czy plakat z fritz colą. To uproszczenie wprowadza do spektaklu fałszywą nutę i ma daleko idące konsekwencje.

Na scenę wkracza „syn” Mickiewicza, Konrad (Michał Majnicz), i w pierwszym zdaniu protestuje, by nie nazywać go Konradem, tylko Gustawem. „Wyzwól mnie od ojca projektów” – prosi Towiańskiego (Krzysztof Zarzecki), który wcześniej napychał się mięsem z narodowej urny. „Chodźmy na Wawel – namawia Towiański Mickiewicza (Roman Gancarczyk) – Musisz odzyskać serce, inaczej nie zaśniesz”. Za chwilę dowiadujemy się, że Władek, syn wieszcza, wyskoczył przez okno. „W tym kraju zawsze ktoś w końcu wyskoczy”.

W przedstawieniu cytuje się Swinarskiego – w końcu mamy jego sezon w Starym – ale te cytaty zamiast wzbogacać, obnażają spektakl. Okazuje się bowiem, że w swoim zamyśle badania, dekonstrukcji i atakowania mitów narodowych przedstawienie jest niesłychanie tradycyjne: w zasadzie powtarza gesty Swinarskiego, ba, powtarza gesty z „Wyzwolenia” Wyspiańskiego, na którego również się powołuje. Gra na tę samą gorzką nutę. Bywa równie patetyczny. Reprodukuje podobne tezy polityczne.

Te zabiegi zyskują poklask publiczności: profanację, która jest czytelna, która jest cytatem z narodowego repertuaru gestów szyderczych, dobrze się konsumuje. Jest to danie smaczne, atrakcyjne, czy jednak również treściwe?

Spektaklem rządzi założenie, że płaszcz Konrada ciągle krępuje nasze ruchy. Jest to założenie wygodne, jednak mało przekonujące. Mam wrażenie, że zanim – w pełnych żarliwości gestach – płaszcz Konrada się z nas zedrze, najpierw twórcy spektaklu muszą go na nas – na siłę – wcisnąć. W finale męski chór z biało-czerwonymi chorągiewkami w dłoniach śpiewa „I can be your hero, babe”, nad mitologie narodowe przedkładając prawdy prywatne. Bez wahania się na to zgodzę. Tyle że – wbrew temu, co próbuje się sugerować – nie jest to deklaracja ani wywrotowa, ani ryzykowna; byłaby taką np. na początku lat 80., kiedy obowiązywał etos wspólnotowości, nie dziś.

Spotkanie Mickiewicza z Towiańskim jest dla autorki dramatu, Jolanty Janiczak, tylko pretekstem, punktem wyjścia dla czynionych w różnych kierunkach polemicznych wycieczek. Niektóre są mniej, inne bardziej trafne: Janiczak ma swój styl, dowcip i świetne pióro, ale bywa też gadatliwa, a jej tekst z czasem coraz wyraźniej rozpada się na anegdoty.

Jednym z głównych i bardziej wyrazistych wątków w spektaklu jest kwestia żydowska, dla której pretekstem jest postać sklepikarza Rama Gerszona (Juliusz Chrząstowski) i temat legionu żydowskiego Mickiewicza. W centralnym dla tego wątku monologu Ram opowiada o złożonej przez siebie w Auschwitz ofercie przerobienia obozu na dyskotekę „z nowoczesnym kosmopolitycznym burdelem”; za chwilę Mickiewicz kopuluje z Celiną (Katarzyna Krzanowska), obydwoje z workami na głowach, na których wydrukowane są imiona i nazwiska ofiar obozu.

Przypomina się „Berek” Artura Żmijewskiego, ten sam gatunek profanacji, której cel można różnie interpretować: jako próbę obnażenia obozowej turystyki albo odczarowania historii. Niejednoznaczność stanowi o sile i skuteczności gestu. Cóż z tego, kiedy zaraz następuje długa etiuda, w której Ram wygłasza kwiecisty monolog, wykrzykując: „Tańczmy, póki pamiętamy podobne melodie, póki resztki wspomnień pozostają wspólne”. Serce ściska, przynajmniej aktorów, którzy ocierają łzy... Ja nie płakałem. Nie uważam, by tryb sentymentalny był skuteczny w rozmowie o udziale Polaków w Zagładzie. Złośliwie pomyślałem też, że oto Rubin i Janiczak robią przysługę dyrekcji Starego, która – po głośnym incydencie odwołania premiery „Nie-Boskiej komedii”, mającej podjąć temat antysemityzmu Polaków – „Towiańczykami” może posłużyć się jako dowodem, że tematu nie unika.

 „Naród wybrany tylko drugi naród wybrany zrozumie” – mówi Ram do Mickiewicza. „O twojej rodzinie »Ostatni zajazd w Treblince« napiszę i tak napiszę, że czytelnik zaszlocha głośniej niż na »Pokłosiu«” – zapewnia Rama Mickiewicz. Oto próbki ciętego pióra i ironii Janiczak.

Nie ma dwóch zdań: „Towiańczycy”, mimo wszystkich słabości, są najbardziej żywym i ambitnym spektaklem tego sezonu w Starym. A jednak bardziej przekonywały mnie inne projekty Rubina powstałe na bazie tekstów Janiczak, takie jak „Joanna Szalona. Królowa” (2011) czy „Caryca Katarzyna” (2013), w których dominowała perspektywa feministyczna. „Towiańczykami” duet idzie w zawody z przeciw-narodowymi narracjami Strzępki i Demirskiego, a także Garbaczewskiego i Cecki. A nie jest to łatwa konkurencja. 


Jolanta Janiczak, „Towiańczycy, królowie chmur”, reż.: Wiktor Rubin, dramaturgia: Jolanta Janiczak, scenogr., wideo, światła: Mirek Kaczmarek, kostiumy: Bracia, choreogr.: Cezary Tomaszewski, premiera w Starym Teatrze w Krakowie 14 marca 2014 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2014