Wojna mądrych z uczciwymi

Przedstawianie wyborów jako walki wielkich aglomeracji z resztą kraju bardziej szkodzi Platformie na wsi, niż pomaga jej w mieście. Podkreślanie tego podziału przez opozycyjne media było podstawą sukcesu PiS.

03.08.2020

Czyta się kilka minut

 /
/

Po wyborach znów jesteśmy świadkami rytuału: media pełne są mapek i wykresów próbujących wyjaśnić wynik przez zróżnicowanie poparcia w różnych częściach kraju. Z wielu możliwych wyjaśnień najczęściej powtarzają się te łatwo przemawiające do wyobraźni i wpisujące się w stereotypy: podział wschód–zachód i miasto–wieś.

Najczęściej używają go media, które uważają, że w takich podziałach znajdują się po „lepszej” stronie. Choć i obóz przeciwny się cieszy – może odgrywać rolę obrońców słabszych, zlekceważonych i pozostawionych na uboczu.

Kryterium cywilizacyjne wiąże się bowiem z podziałem na patrycjat i lud. Stąd zestawienia w podziale wieś–miasto uzupełniane są o kryteria wykształcenia, wieku i materialnego dobrostanu. Nikt jednak nie zadaje sobie trudu wyjaśnienia, jak te podziały mają się do siebie. Nie jest przecież tak, że północno-zachodnia Polska składa się wyłącznie z miast, których z kolei nie ma na wschodzie i południu. W miastach nie żyją wyłącznie bogaci, młodzi i wykształceni, wsi zaś nie zaludniają tylko ubodzy, niewykształceni staruszkowie.

Historyczne przechyły

W Polsce podziały historyczne i urbanizacyjne się krzyżują, tworząc wyjątkowy, dwuwymiarowy wzór, jeśli chodzi o poparcie dla głównych sił politycznych. W wyborach z 2015 r. było widać go najlepiej, jeśli spojrzeć na procent mieszkańców głosujących w poszczególnych częściach kraju na pojedynkujących się kandydatów (nie zaś na procent wśród oddanych głosów, bo to bywa mylące).

Poparcie dla Andrzeja Dudy w II turze wyborów z 2015 r. rosło wraz z przesunięciem po przekątnej geograficznej, odpowiadającej historycznym podziałom na Galicję, Kongresówkę, zabór pruski i tzw. ziemie odzyskane, a wyznaczonej mniej więcej przez linię Rzeszów–Kielce–Poznań–Szczecin. Skala zmian była jednak różna w zależności od wielkości miejscowości. Największe różnice dotyczyły małych gmin, natomiast w miastach, choć też występowały, były mniej wyraźne – np. poparcie na przeciwległym końcu nie było dwukrotne, lecz „tylko” o połowę większe.

Mniej jednoznacznie wygląda sprawa zróżnicowania ze względu na zurbanizowanie, gdy popatrzeć na każdy obszar historyczny z osobna. W Polsce południowo-wschodniej poparcie wyraźnie różnicowało się ze względu na wielkość miejscowości (w małych gminach liczba mieszkańców popierających kandydata PiS była wyraźnie większa), ale na zachodzie i północy różnice te były minimalne bądź zgoła o przeciwnym zwrocie. Mieszkańcy małych gmin w tych regionach głosują bowiem zdecydowanie rzadziej i nawet jeśli procent sympatyków Dudy był wśród nich całkiem spory, to jednak jako udział w ogóle był mniejszy niż w dużych miejscowościach.

W przypadku Bronisława Komorowskiego wzory te kształtowały się niemal idealnie odwrotnie. Najmniejsze poparcie miał wśród mieszkańców małych, galicyjskich gmin, największe – w dużych miastach na północy i zachodzie. O ile jednak przechyły historyczne były dla PiS większe niż urbanizacyjne, to w przypadku PO siła jednych i drugich podziałów była porównywalna.

Stan posiadania

Wyjątkowość obecnych wyborów zaciera oczywiście pewne kwestie. Po pierwsze, wpływ na nasze zachowania miały wakacje i fakt, że grubo ponad milion wyborców w drugiej turze oddało głos poza miejscem zamieszkania. Drugim problemem jest uchwycenie tego, co jest różnicą w stanie docelowym, a co wynika ze zmiany. Kiedy zaczyna się prostować ktoś bardzo przechylony, może wykonać ruch w przeciwną stronę, ale nadal zostanie przechylony – tylko mniej. Po pięciu latach rządów PiS następuje wyraźne przeorientowanie zjawisk społecznych, z którego wynika też dezorientacja komentatorów.


Czytaj także: Robert Krasowski: Wybory to kara wymierzana przez lud


Jeśli chodzi o podział urbanizacyjny, obie strony politycznego sporu utrzymały swój stan posiadania tam, gdzie do tej pory były najsłabsze. Nie doszło do żadnych masowych odpływów wyborców, nawet jeśli procenty podawane zwykle jako odsetek oddanych głosów spadły. Działo się tak, bo druga strona zmobilizowała wielu nowych wyborców. Taki relatywny spadek był udziałem PiS w większych miejscowościach, ze znaczącym wyjątkiem Krakowa (Andrzej Duda utracił najpewniej otrzymany w 2015 r. bonus za „swojaka”). Podobnie jest w przypadku kandydata PO, którego liczba wyborców w najmniej przychylnych miejscach nie spadła, ale obóz jego konkurenta zmobilizował tam zdecydowanie więcej wyborców niż wcześniej. Z tego powodu podział urbanizacyjny stał się zdecydowanie bardziej znaczący dla ostatecznego wyniku.

Dlaczego Duda wygrał

Podział historyczny zaczął się natomiast zacierać w obliczu wspomnianej mobilizacji. Przede wszystkim dlatego, że doszło do wyraźnego wzrostu poparcia dla PiS w miejscach, gdzie do tej pory był najsłabszy – w Polsce zachodniej i północnej, na tzw. ziemiach odzyskanych i w zaborze pruskim. Dotyczy to zarówno najmniejszych miejscowości, jak i tych średnich. Pojawiły się tu różnice urbanizacyjne, których wcześniej nie było bądź wykazywały przeciwne tendencje – wiążące się z najniższą w kraju frekwencją.

Wygląda na to, że polityka transferów socjalnych zmobilizowała wyborców tam, gdzie wcześniej zostawali w domach. Uwaga: nic nie wskazuje na to, by wyborców z popegeerowskich wsi przyciągały wątki religijne czy obyczajowe. Te jednak mogły być istotne dla mieszkańców wsi z Górnego Śląska, Kaszub i Wielkopolski, których przed laty do obozu PiS zraziło wypominanie dziadków w Wehrmachcie.

Jeśli chodzi o PO, to jej mobilizacja była niemal identyczna we wszystkich historycznych częściach Polski. W podobnym stopniu (czyli proporcjonalnie do wielkości miejscowości) zyskiwała nowych wyborców. Dane z wcześniejszych cykli wyborczych wskazywały, że nie sama wielkość miejscowości przesądza o preferencjach, ale społeczny skład jej mieszkańców. Ludzie z wyższym wykształceniem skupiają się w dużych miastach i to o ich głosy z większą skutecznością zabiegają kandydaci PO. Choć i tu warto unikać postrzegania świata wyłącznie w czerni i bieli. Jak pokazują badania exit poll, podziały związane z wykształceniem, wiekiem czy statusem materialnym nie różnicują tak ostro, jak te urbanizacyjne.

A w wyostrzaniu podziałów nie ma symetrii. Przedstawianie wyborów jako walki wielkich aglomeracji z resztą kraju bardziej szkodzi Platformie na wsi, niż pomaga jej w mieście. Podkreślanie podziału urbanizacyjnego przez opozycyjne media było podstawą sukcesu PiS.

Spiczasty grzybek

Natomiast w drugą stronę działają podziały ideowe. W jakimś stopniu są one powiązane z tymi urbanizacyjnymi i historycznymi – ale nie są z nimi tożsame. Analizy samoidentyfikacji wyborców pokazują, że rządy PiS prowadzą do wyostrzenia podziału góra–dół, jako wypadkowej rozbicia na obyczajową prawicę i lewicę, oraz ekonomicznego podziału na Polskę „solidarną” i „liberalną”. Narodowa nawa, którą opisywałem w „TP” na podstawie badań z 2015 r., uległa jednak przeobrażeniu.

W tym momencie układ słupków przypomina raczej spiczasty grzybek. Na dole znajduje się solidny solidarno-prawicowy trzon, który zwęża się, zbliżając ku centrum. Znajduje się tam szeroko rozpostarty kapelusz, który tworzą osoby z jednej strony łączące solidarność z lewicowością, z drugiej zaś prawicowość z liberalizmem, a na środku są ci, którzy nie potrafią się określić na żadnej z osi. Powyżej ronda tego kapelusza pojawia się kolejne zwężenie ku szpicowi, gdzie uwidacznia się niewielka, ale rosnąca grupa wyborców lewicowo-liberalnych.

Taki podział wyraźnie różnicuje poparcie dla Dudy oraz Trzaskowskiego, i tu jest jeszcze mniej symetrii. Wynika to z liczebności poszczególnych grup.

Przybliżyć problem można opisując go z dwóch przeciwnych biegunów. Można przyjąć, że osoby o jednoznacznej identyfikacji z tymi biegunami – czy to solidarno-prawicowym, czy lewicowo-liberalnym – to ideowy „rdzeń” dwóch głównych kandydatów. Ci lekko wychyleni oraz znajdujący się w rondzie kapelusza stanowią „miąższ” elektoratu. Ci zaś, którym ideowo bliżej do drugiego końca, to swoista „wypustka” – przyczółek w teoretycznie przeciwstawnym obozie. Proporcje tak określonych grup są odmienne w elektoracie każdego z kandydatów mających niemal identyczne poparcie.

W przypadku Andrzeja Dudy dwie trzecie wyborców to „rdzeń” – ci o jednoznacznej identyfikacji ideowej. 30 proc. to ci z „miąższu” – albo lekko sympatyzujący, albo trzymający dystans do obydwu biegunów. Jedynie 5 proc. udało się przyciągnąć do obozu z drugiej strony. Takie transfery opierają się na więziach towarzyskich, docenieniu sprawności działania czy też wypchnięciu przez przeciwników na skutek ich błędów.


Czytaj także: Klaus Bachmann: Polska nie jest podzielona


W przypadku Rafała Trzaskowskiego układ wygląda zupełnie inaczej. Zaledwie jedna czwarta wyborców stanowi ideowy rdzeń. Aż 56 proc. to ci, którzy tylko lekko skłaniają się ku ideowym deklaracjom, stojący zupełnie pośrodku oraz osoby sytuujące się po bokach liny, zapewne marzące o przeciąganiu jej w inną stroną. Lecz aż 18 proc. to ci, którzy w zasadzie, gdyby kierować się deklaracjami ideowymi, powinni głosować na Dudę. Zostali jednak zrażeni przez liczne przywary obozu rządzącego.

Utrata osób znajdujących się po przeciwnej stronie ideowego spektrum oznaczałaby dla prezydenta stratę ok. 600 tys. wyborców. Wystarczająco dużo, by przegrać, ale na oko to niewielki margines. Dla Trzaskowskiego utrata wyborców skłaniających się raczej ku prawicowości i solidarności byłaby odejściem niemal 2 z 10 milionów wyborców. Te liczby potwierdzają coś, co podpowiada obu stronom intuicja, wstrzymując zwycięzcę przed euforią, a przegranych przed depresją: w kolejnych wyborach wszystko może potoczyć się inaczej. A zabieganie o wyborców centrowych, czy też stojących z boku tej wyraźnie już ukształtowanej liny, to wielka sztuka.

Samopoczucie a rzeczywistość

Dociekanie, co przesądziło o wyniku, oddala od przyjętych wcześniej oczywistości. Wielkim wyzwaniem jest też opisanie tych zjawisk tak, by choć umiarkowani po obu stronach mogli się pod takim ujęciem spraw podpisać.

Być może Polacy dzielą się na mądrych i uczciwych? Ci pierwsi w świecie boją się bardziej głupoty, ci drudzy oszustwa. Może właśnie takie ujęcie pozwoli dostrzec to, co boli drugą stronę? W ostatnich wyborach szczególnie bolesna była bowiem sytuacja tych, którzy starali się zachować dystans do obu tych prostych, pierwotnych lęków. Zwłaszcza że rzecznicy obu grup postanowili zamienić się rolami – podłe działania miały bronić uczciwych, choć przecież właśnie one stanowiły zaprzeczenie świata ich wartości. Przyniosłyby też pewnie odwrotny wynik, gdyby nie fakt, że rzecznicy mądrych odpowiedzieli na nie głupotą.

Dobrze byłoby, żeby jedni i drudzy przemyśleli, co poszło nie tak. Troska o własne samopoczucie nie jest poważnym argumentem, by zamykać oczy na rzeczywistość. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2020