Władysław Bartoszewski nie żyje

Żołnierz Armii Krajowej i były więzień KL Auschwitz, minister spraw zagranicznych, ambasador, polityk, zmarł w wieku 93 lat.

24.04.2015

Czyta się kilka minut

Władysław Bartoszewski /
Władysław Bartoszewski /

Dziś po południu trafił do szpitala MSW w Warszawie. Był w stanie ciężkim, nie oddychał samodzielnie. Jak podawała "Gazeta Wyborcza", profesor Bartoszewski źle się poczuł będąc w domu, skąd zabrało go pogotowie.

 

Przypominamy "Alfabet Bartoszewskiego", opublikowany na łamach Tygodnika Powszechnego w 2007 r.

 

Alfabet Bartoszewskiego

“Alfabet" – to wybór radykalnie subiektywny, mozaika złożona z różnorakich kamieni. Jest tu mowa o ludziach, choć nie zawsze tych najbliższych – nieraz są to postacie z dalszego tła. O miejscach, ale niekoniecznie tych, gdzie Bartoszewski spędził długie lata. O anegdotach i wydarzeniach, ale wydawałoby się, że w niektórych przypadkach marginalnych, niegodnych uwagi biografa. Mamy nadzieję, że każda z tych krótkich opowieści pokazuje, kim jest Bartoszewski.

A – ambasador

Od września 1990 do marca 1995 r. Bartoszewski jest polskim ambasadorem w Austrii. Michałowi Komarowi tak opowie o tym, co wydarzyło się po jego powrocie z Niemiec (gdzie wykładał) do Polski na Wielkanoc 1990 r.: “Za namową żony postanowiłem odwiedzić Tadeusza Mazowieckiego [wówczas premiera – red.]. Trudno było się do niego przedrzeć, ale w końcu się umówiliśmy. Kiedy do niego przyszedłem, powiedział, że mamy 35 minut, bo później musi być w Sejmie. Pijemy herbatę, zagryzamy herbatnikami, rozmawiamy o sprawach prywatnych.

I tak minęło 20 minut. Ja zdjąłem z ręki zegarek, położyłem przed sobą i mówię: – Słuchaj Tadeusz, masz mało czasu, więc pozwól, że złożę ci propozycję. Wracam do Niemiec, Uniwersytet Ludwiga-Maksymiliana [w Monachium – red.] przedłuża ze mną kontrakt, ale gdybym mógł ci jakoś pomóc, na przykład w nieformalnych kontaktach z chadecją? A na to Mazowiecki patrzy na mnie zdziwiony: – Ale właściwie to ty masz pójść do Wiednia... – Co to znaczy? – No bo tam są wściekli, że ambasadorem był człowiek, który w Gdańsku zwalczał Solidarność... Musieliśmy go odwołać. Masz objąć ambasadę. Mówię: – Ale czy ja się na tym znam? A on spojrzał na mnie ze smutkiem:

– A czy ja się na tym znam? I w ten sposób mnie przekonał".

Alois Mock, ówczesny austriacki minister spraw zagranicznych, tak pisze o oddelegowaniu Bartoszewskiego jako ambasadora do Wiednia: “Można było o mnie wiele powiedzieć, tylko nie to, że byłem zaskoczony. Był po prostu logicznym kandydatem i my w Austrii cieszyliśmy się z tego, że w końcu mamy go u siebie na dłużej".

B – Bank Polski

Ojciec Bartoszewskiego, również Władysław, przychodzi na świat w 1895 r. w Żabach pod Warszawą. Zubożała rodzina półanalfabetów, gospodarująca na kilku morgach, wychowuje jednego syna pośród licznych córek. Jeszcze przed I wojną światową Władysław rusza do miasta, szukać lepszego losu. Zacięty samouk łączy pracę zarobkową z nauką w Gimnazjum Zgromadzenia Kupców. Rok po odzyskaniu niepodległości zatrudnia go Polska Krajowa Kasa Pożyczkowa (poprzedniczka utworzonego w 1924 r. Banku Polskiego). To wprawdzie nie kariera od pucybuta do milionera, ale bez wątpienia awans społeczny.

Po reformach Grabskiego rośnie prestiż Banku Polskiego, jednocześnie polepsza się sytuacja Bartoszewskich: Władysław awansuje na zastępcę naczelnika Skarbca Emisyjnego. Nosi jedną z części klucza do skarbca, w którym leżą państwowe rezerwy złota. W drugiej połowie lat 20. cztero-, a może już pięcioletni syn zapamięta wizytę w podziemiach masywnego gmachu, przy którym zbiegały się Bielańska z Daniłowiczowską. Tyle że uwagę chłopca przykuwają nie złote sztaby, ale biegający wokół pies Bolesława Oczechowskiego, dyrektora Banku.

C – Czaki, Hanna

Przez półtora miesiąca po zwolnieniu z obozu Auschwitz, Bartoszewski – wycieńczony i cierpiący na ogólne zakażenie krwi – musi leżeć w łóżku. Opiekuje się nim koleżanka z sąsiedztwa: Hanka Czaki. Nalega, by spisał obozowe wspomnienia. Ale Bartoszewski nie może pisać, ma obandażowane dłonie i schodzą mu paznokcie. Zaczyna dziewczynie dyktować relację, która obok opowieści innych więźniów złożyła się na konspiracyjną broszurę pt. “Oświęcim. Pamiętnik więźnia". Autorką jest Halina Maria Krahelska, działaczka podziemnego Stronnictwa Demokratycznego. Jego działaczem jest również Jerzy Makowiecki, kierownik Wydziału Informacji w Biurze Informacji i Propagandy KG ZWZ, a jego sekretarką – właśnie Hanna Czaki.

Pewnego styczniowego dnia 1944 r. niemiecki patrol zatrzymuje dwie AK-owskie łączniczki: Hankę Czaki i Zofię Warzyńską. Mają przy sobie zaszyfrowane dokumenty i mikrofilmy. Po południu trzech gestapowców wkracza do mieszkania Czakich przy Słowackiego, gdzie akurat na wykład zebrali się studenci podziemnego Uniwersytetu Ziem Zachodnich. Niemcy aresztują rodziców Hanki, ciotkę, adiunkta Władysława Okińskiego, dziesięcioro studentów i łączniczkę Ewę Pohoską, która usiłowała ostrzec Czakich.

Tuż przed godziną policyjną informacja o aresztowaniu Hanki i o gestapowskim “kotle" na Słowackiego dociera do Bartoszewskiego. Następnego dnia kolejne wieści: czterech gestapowców na Szucha torturowało dziewczynę przez kilkanaście godzin. Ledwo żywą trzeba było wnieść na tzw. Serbię, do kobiecego oddziału więzienia na Pawiaku.

Czaki posyła gryps. Uspokaja, że nikogo nie zdradziła. Prosi Bartoszewskiego, aby w kuchni na Słowackiego zlikwidował skrytkę podłogową, gdzie leżą klucze szyfrowe, listy konspiracyjnych adresów i notatki. Działać trzeba błyskawicznie.

W akcji biorą również udział Stefan Rodkiewicz (pseudonim “Lech") i pracownik warszawskiej Kripo (policji kryminalnej), pracujący tam na zlecenie AK. Bartoszewski opowie po latach Andrzejowi Friszke: “Plan był taki: Rodkiewicz i tenże człowiek z Kripo mieli otworzyć drzwi. Grupa młodych, nieznanych mi z nazwisk ludzi stała na czatach wokół domu, aby obserwować, czy coś się nie dzieje przy wejściu na posesję, a ja miałem być użyty głównie do operacji oczyszczenia skrytki. To włamanie powinno było być robione dość dyskretnie, ponieważ piętro niżej pod mieszkaniem Czakich mieszkała jedyna w całym tym wielkim budynku rodzina »folksdojczy« pp. G., którzy w dodatku mieli telefon w mieszkaniu. Zdani bylibyśmy właściwie na ich dobrą albo złą wolę, bo gdyby zaalarmowali telefonicznie policję, to nie byłoby sposobu przeprowadzenia nawet najmniejszej akcji. Przy tym, ponieważ nie dało się dobrać do tych drzwi bezszmerowo, wyważono je w końcu jednym uderzeniem razem z pieczęcią policji niemieckiej. Huk był na całą kamienicę, ludzie prawdopodobnie umierali ze strachu, bo nie wiedzieli, co się tam dzieje".

Na szczęście nikt nie wzywa gestapo. Konspiratorzy zaś rozrzucają pojedyncze sztuki bielizny na schodach i podwórku, aby sprawić wrażenie, jakby spłoszono pospolitego włamywacza.

Pod koniec stycznia Hanka śle do Bartoszewskiego kolejny gryps: “Władeczku. Jutro znów przesłuchanie – zdaje się, że Mama i ciotka także. Ciekawam, czy to się już rozstrzygnie, czy jeszcze nie. Mam trochę tremy. Może jutro napiszę coś nowego, może nie będę z jakiegoś powodu mogła. Pamiętaj o rodzicach – oboje chorzy, długo więzienia czy jakiegoś Oświęcimia nie wytrzymają".

Pisze również, jak wyglądać powinna przyszła Polska: “Trzeba pamiętać, że fundamentem nowego ustroju będzie wychowanie nowego człowieka. Na nic najlepsze plany, bezcelowe wszelkie spory o rysunek ustroju, jeśli nie zdołamy stworzyć ludzi, którzy to podejmą. I nie jednostki to być mają a społeczność. A wychowanie ma wytworzyć w człowieku umiłowanie Prawdy, Pracy i Piękna".

Jakby zawstydzona patosem, dodaje: “Kończę i przepraszam – nie chciałam być ekscentryczną. Ściskam Was wszystkich. Pamiętajcie. Hania".

11 lutego w ruinach getta Niemcy mordują Hankę Czaki. Giną również rodzice dziewczyny, Okiński, Warzyńska, Pohoska oraz sześciu studentów i dwie studentki.

D – debiut prasowy

Jeżeli za takowy uznać pierwszą obszerną wypowiedź prasową, Bartoszewski zalicza debiut w czerwcu 1934 r., w wieku 12 lat i trzech miesięcy, na czołówce uczniowskiego “Mojego Pisemka". Tłumaczy, kim i dlaczego chce zostać: “Chciałbym zostać geografem, bo interesuję się i lubię geografję, z której dowiadujemy się o naszej Ojczyźnie, o jej dzielnicach, mieszkańcach, klimacie, o obcych krajach, miastach, górach, rzekach i t. d. Prowadziłbym badania geograficzne i podróżowałbym, o ile pozwoliłyby mi na to warunki materjalne. Podczas tych podróży, oprócz geografji, zajmowałbym się przyrodą, jako nauką z geografją związaną i jej pokrewną".

Zastrzega: “O ile nie będę mógł zostać geografem, bo w życiu się różnie warunki układają, pragnąłbym zostać reporterem.

W tym celu potrzebna jest znajomość języków obcych. Uczę się w szkole i w domu języka niemieckiego, czytam w tym języku różne książeczki i bardzo go lubię".

Na koniec wystawia sobie referencje: “Reporterem chciałbym zostać dlatego, że lubię bardzo pisać różne sprawozdania, fotografować i dlatego, że mam niezłą wymowę".

E – Engels, Erich

Kazimierz Moczarski – podczas wojny jeden z szefów Biura Informacji i Propagandy AK, więziony przez komunistów w latach 1945-56 – siedzi w celi z Jürgenem Stroopem, katem Powstania w Getcie. Natomiast Bartoszewski kilka miesięcy (od listopada 1950 do maja 1951 r.) spędza w areszcie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w celi z niejakim Erichem Engelsem, SS-Hauptsturmführerem i funkcjonariuszem Sicherheitsdienst w Warszawie, a także szefem gestapo w Kassel (w Niemczech).

Pozostali w celi to: oskarżony o szpiegowanie na rzecz Amerykanów Jerzy Sienkiewicz (z AK-owskiego Kedywu) i paulin, o. Kajetan Raczyński. Bartoszewski: “Tak tygodniami jedliśmy i spaliśmy razem, używaliśmy wspólnego kibla, z przeorem z Częstochowy i szefem gestapo".

Zakonnik i Bartoszewski oddają Engelsowi papierosy. Wdzięczny Niemiec mówi: “Führer nie miał racji, panie Bartoszewski, był źle poinformowany w sprawie polskiej inteligencji. Polacy to nie Żydzi. Poznałem wielu Polaków w więzieniu. Żydzi to coś innego, ale Polacy to Aryjczycy, a więc nie podludzie". Bartoszewski wyjaśnia Engelsowi: “Byłem w Oświęcimiu, byłem w AK. Nie będę panu tutaj czynił wstrętów. Jesteśmy wszyscy więźniami, jesteśmy wszyscy ludźmi. Ale proszę to wziąć pod uwagę w rozmowach ze mną".

Bartoszewski pełni rolę tłumacza z niemieckiego, gdy Niemiec i paulin grywają w szachy (nielegalnie ugniecione z chleba). Rozmawia również z Engelsem o okolicznościach swego zwolnienia z Auschwitz. Engels kierował w tym czasie kartoteką warszawskiego gestapo. Gdy interweniowano w sprawie wywiezionych do kacetów, Engels sprawdzał, czy ich nazwisk nie ma w dokumentach.

Engels tłumaczy Bartoszewskiemu: “Nie miał pan nic do czynienia z Niemcami przed wojną. Był pan dla nas niezapisaną kartą. Zabrano pana w obławie. Nie był pan także kimś ważnym dla przemysłu wojennego. Tacy ludzie bywali internowani, ale mogli też być czasem zwalniani".

12 maja 1951 r. Bartoszewskiego wywożą na Rakowiecką. Przy pożegnaniu Engels chce ucałować kompana z celi; Bartoszewski uchyla się.

W 1951 r. w więzieniu na Mokotowie odbywa się egzekucja Engelsa. Jako odpowiedzialny za tzw. obóz przejściowy dla Żydów w Izbicy (o czym Bartoszewski nie wie podczas pobytu w celi) nie miał szans na inny wyrok.

F – Feiner, Leon

Leon Feiner jest wiceprzewodniczącym Rady Pomocy Żydom “Żegota", reprezentantem Bundu (przed wojną żydowskiej partii socjalistycznej). Mieszka na Żoliborzu, niedaleko Bartoszewskiego. Nieraz wieczorami chodzą na spacery. Bartoszewski chudy jak szczapa, o wydatnym nosie. Feiner, z sumiastymi wąsami i różową cerą, przypomina staropolskiego szlachcica. Zwracając się do Bartoszewskiego jego konspiracyjnym pseudonimem, Feiner lubi żartować: “Panie Ludwiku, pan właściwie naraża mnie swoim wyglądem".

Feiner umrze po zakończeniu okupacji. Dzień przed śmiercią w lubelskim szpitalu widzi się z Markiem Edelmanem. Prosi: “Panie Marku, gdyby coś się ze mną miało stać, to tu, pod poduszką, mam zeszyt i wszystko wyliczone co do grosza. Mogą kiedyś jeszcze o to zapytać, więc niech pan pamięta, że saldo się zgadza, a nawet została reszta". Edelman wspomni w rozmowie z Hanną Krall: “To był taki gruby zeszyt w czarnej okładce, w którym on przez całą wojnę zapisywał, na co wydajemy dolary. Te, które ze zrzutów dostawaliśmy na broń. Jeszcze kilkadziesiąt zostało i też były w tym zeszycie".

G – goj

Bielańska 12: jednopiętrowy dom z gankiem, w którym Bartoszewski mieszka od drugiego do siódmego roku życia. Po latach będzie w tym miejscu trawnik przecinający trasę W-Z.

Bartoszewscy sąsiadują niemal z samymi Żydami. Jedynymi chrześcijanami, zamieszkującymi na tym odcinku Bielańską, są urzędnik bankowy Mucha i Radziwiłłowie (ich pałac, pod czternastką, i tak na ogół świeci pustkami, większość roku właściciele spędzają w Nieborowie).

Niedaleko domu znajduje się Ogród Krasińskich, gdzie roi się od mówiących w jidysz dzieci. “O, szybko nauczysz się po niemiecku" – cieszy się matka Bartoszewskiego, Beata. Po latach wspólnych zabaw, syn nauczy się podstawowych zwrotów w jidysz. Jak chociażby: “Kim, szpil nicht mit dummen goj". To znaczy: “Chodź, nie baw się z tym głupim gojem".

H – Heydel, Adam

Grudzień 1940 r., trzeci miesiąc pobytu w Auschwitz. Bartoszewski jest u kresu sił. Odmrożone dłonie, gorączka, na ciele wrzody. Prawdopodobnie ma zapalenie płuc. Koledzy niosą go do obozowego szpitala. Może zostać dzięki życzliwości doktora Nowaka. Położony do łóżka, więzień z numerem 4427 traci przytomność na kilkanaście dni. Budzi się w przeddzień Wigilii.

Lekarze piszą w karcie, że cierpi na zakaźną chorobę skóry, co odstrasza esesmanów.

W szpitalu recytuje Mickiewicza, Słowackiego i Kochanowskiego, kabaretowe kuplety i satyryczne teksty Jurandota. Po latach w archiwum Muzeum Auschwitz-Birkenau będzie można przeczytać o Bartoszewskim m.in. relację Stanisława Tylyńskiego, numer 4896: “Mimo złego stanu zdrowia uczestniczył w wieczorach artystycznych recytując poezje. Czytywał również na głos i komentował gazety niemieckie podnosząc więźniów na duchu".

Bartoszewski przyjaźni się z prof. Adamem Heydlem, prawnikiem, ekonomistą i historykiem sztuki. Siedzi na jego łóżku. Opowiada różne historie, pyta i słucha, jak profesor deklamuje Norwida. 14 marca wywołują Heydla. Idzie na bosaka, tylko w bieliźnie, z rękoma skrępowanymi drutem. Zginie na żwirowni z kilkudziesięcioma innymi Polakami.

I – Interpress

Październik 1967 r. Zachodnia Agencja Prasowa, wkrótce przekształcona w Interpress, wydaje książkę Bartoszewskiego “Warszawski pierścień śmierci 1939–1944", poświęconą terrorowi hitlerowskiemu w stolicy.

Awantura rozpoczyna się od sejmowego wystąpienia Konstantego Łubieńskiego.

11 kwietnia 1968 r. poseł koła Znak oświadcza: “Podobnie, jak wszyscy Polacy, potępiamy kampanię prowadzoną za granicą, oskarżającą Polaków o współudział Polaków w eksterminacji narodu żydowskiego, ale przypominam – Wysoka Izbo – że jedyna książka zawierająca dokumentację pomocy udzielanej w czasie okupacji Żydom przez Polaków ukazała się właśnie w naszym wydawnictwie".

Chodzi o “Ten jest z ojczyzny mojej" – zbiór zredagowany przez Bartoszewskiego i Zofię Lewinównę, opublikowany nakładem wydawnictwa “Znak" (wówczas wydawcy także “Tygodnika Powszechnego").

Następnego dnia w partyjnym dzienniku “Życie Warszawy" ukazuje się polemiczna notatka zatytułowana “Szczypta prawdy posła Łubieńskiego". Sięgając po erystyczne sztuczki, autor z początku zgadza się z Łubieńskim, że książka Bartoszewskiego i Lewinówny jest “jednym z nielicznych na razie autorytatywnych dokumentów o pomocy udzielanej Żydom przez naród polski. Książka ta stała się bestsellerem i w krótkim czasie znikła z półek księgarskich. Ale poseł Łubieński, reklamując wydawnicze osiągnięcie »Znaku«, powiedział tylko część tego, co mógł powiedzieć. Nie dodał np., że »Znakowi« zabrakło chęci albo ambicji, by wydać inną książkę tego autora, również z lat okupacji, tyle że dotyczącą losów Polaków, mieszkańców Warszawy...".

Po latach Michał Komar tak wyjaśni pokrętny sens wywodu: “Katolickie wydawnictwo Znak znalazło czas i pieniądze na wydanie książki o Żydach, ale na wydanie książki o Polakach to już nie, co jest kolejnym przykładem antypolskiej postawy określonych kręgów... Wylazło syjonistyczne szydło z reakcyjnego wora, albo na odwrót, z syjonistycznego wora wylazło reakcyjne szydło".

Po sześciu dniach Bartoszewski zamieszcza w “Życiu" sprostowanie: pisze, że już w 1960 r. “Znak" chciał opublikować książkę “Działo się to w Warszawie 1939–1944". Ponad sto stron dotyczyło egzekucji. Jednak Ministerstwo Kultury i Sztuki nie zaakceptowało Znakowskich planów wydawniczych. Nie pomogła dwukrotna interwencja dyrektora. Oficyna nie dała za wygraną i książkę umieściła w planach na rok następny. Ale znów bez skutku, mimo czterokrotnych interwencji. Dlatego Bartoszewski postanowił wydać ułomek opracowania u innego wydawcy.

J – Jan Paweł II

Nuncjusz apostolski w Polsce, abp Józef Kowalczyk, spytał kiedyś Bartoszewskiego, dlaczego na fotografii, którą na audiencji dla niego (jako ministra spraw zagranicznych) zrobił Arturo Mari, Jan Paweł II nie może powstrzymać się od śmiechu.

Było tak: w lutym 2001 r. w Pałacu Apostolskim Bartoszewski czekał na spotkanie w cztery oczy. Tymczasem u Papieża gościł rosyjski premier Michaił Kasjanow. Kiedy wychodził, jego świta przemknęła obok Bartoszewskiego. Ten wszedł do Papieża, ucałował pierścień i oświadczył: “Ojcze Święty, Ruscy wyszli, zostaliśmy sami".

K – kostnica

Od listopada 1942 r. Bartoszewski jest zastępcą kierownika Komórki Więziennej w Wydziale Bezpieczeństwa Departamentu Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu RP na Kraj. Komórka odpowiada za pozyskiwanie z Pawiaka i Serbii wiadomości o aresztowanych: co zeznali, czy torturowani zdradzili nazwiska i adresy, z kim będą konfrontowani na przesłuchaniach, komu grozi wsypa. Poza tym stara się szmuglować za więzienne mury wszystko, co niezbędne: od grypsów po hostie.

Źródłem wiadomości jest również kostnica przy ul. Oczki, w konspiracyjnym żargonie zwana “terenem O". Stamtąd w 1943 r. przychodzi np. wiadomość o zwłokach Delegata Rządu Jana Piekałkiewicza. Szczególnie ciężkie zadanie stanowi próba odzyskania zidentyfikowanych na Oczki zwłok Tadeusza Tyszki. Tyszka zginął, gdy Niemcy zablokowali Lipską i przypuścili szturm na jego zakonspirowaną drukarnię. W lutym 1944 r. ciało wywieziono na cmentarz na Bródnie i na koszt miasta zakopano bez trumny w zbiorowej mogile przy murze.

Bartoszewski współpracował z Tyszką, dlatego postanawia zorganizować ryzykowną akcję. 17 marca, w środku dnia, grabarze rozpoczynają ekshumację dwóch sporych kwater. Wykopują i oglądają odkopane zwłoki. Względne bezpieczeństwo powinny zagwarantować łapówki. Bartoszewski: “Zarząd i pracownicy cmentarza zachowywali się, jakby byli ślepi i głusi. Robotnicy wygrzebywali z ziemi dziesiątki ciał". Szczoteczką oczyszczają nadgniłe twarze z błota. Po kilku godzinach Bartoszewski identyfikuje zwłoki drukarza.

Tyszkę chowają w osobnym grobie na Bródnie.

L – “Leszczyńska"

Pod tym pseudonimem kryje się konfidentka bezpieki, która w styczniu 1964 r. obserwuje wykład Bartoszewskiego w Poznaniu, po jego powrocie z Izraela. W raporcie dla oficera prowadzącego zaznacza, że zorganizowany przez KIK odczyt nosił tytuł “Wrażenia z podróży do Ziemi Świętej" i przyszło ponad sto osób: “Red. Bartoszewski mówił niezwykle ciekawie tylko tak prędko, że trzeba było ogromnego skupienia, aby podążać za nim myślami".

I jeszcze: “Red. Bartoszewski przy okazji powiedział dowcip starego polskiego Żyda, że w Palestynie można rozciągnąć akordeon tylko z północy na południe (kształt Izraela). Humoru nie ma w Izraelu. Tam jest tylko praca i to na serio".

Zgromadzone dziś w IPN materiały dotyczące Bartoszewskiego liczą 15 metrów bieżących. Pierwszy dokument pochodzi z 1945 r., ostatni z końca 1989 r. Bartoszewski był na celowniku Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a potem trzech różnych departamentów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych: II (kontrwywiadu), III (zwalczającego opozycję), IV (dot. Kościoła). Przez te lata inwigilowało go łącznie 418 mundurowych ubeków i esbeków oraz 56 konfidentów.

M – Maier, Hans

Niemiecki politolog, wieloletni minister kultury landu Bawaria (z chadeckiej CSU) i przewodniczący Centralnego Komitetu Katolików Niemieckich. Po raz pierwszy spotkał Bartoszewskiego na seminarium w Monachium w 1965 r., choć do bliższego poznania doszło w listopadowy wieczór w 1980 r., gdy Maier gościł u siebie w domu Jerzego Turowicza, Stanisława Stommę, Mazowieckiego i Bartoszewskiego, którzy przyjechali do Monachium za Janem Pawłem II.

Maier wspomina: “Na stół poszły wszystkie kwestie dyskusyjne pomiędzy Polską i Niemcami – a nie było ich mało. A przecież tamta rozmowa, trwająca aż do późnej nocy, miała działanie wyjaśniające i oczyszczające. Gdy wracam do niej pamięcią, myślę, że z każdą godziną zaczynałem wówczas inaczej widzieć wiele kwestii w stosunkach niemiecko-polskich".

Jak zapamiętał Maier, najcichszy wydawał się Mazowiecki, który z melancholią spoglądał na polemistów. Stomma był stanowczy i ożywiony. Turowicz w pojednawczym duchu wspominał o Janie Pawle II. Bartoszewski “ciągle podskakiwał i swoje stwierdzenia podkreślał żywymi gestami, wymownie argumentując w wybornym języku niemieckim, z ciągle nowej perspektywy, w żadnym wypadku z zaciętością, czasami wybuchając śmiechem, czasami modulując głos tak, że wpadał w wyższą oktawę. Szczupły mężczyzna z ascetyczną twarzą, wąskimi dłońmi i niewyczerpanym temperamentem".

Tak narodziła się przyjaźń między Maierem i Bartoszewskim, która trwa do dziś, choć niedawno znowu toczyli między sobą spór: o Centrum przeciwko Wypędzeniom.

W laudacji, którą w 1986 r. podczas Międzynarodowych Targów Książki we Frankfurcie nad Menem Maier wygłosił na cześć laureata Nagrody Pokojowej Księgarstwa Niemieckiego, czytamy: “Bartoszewski nie jest konformistą. Zawzięcie walczy o swoje poglądy. Kocha spory i doprowadzanie do ich rozwiązania. Utarte hasła prowokują go do sprzeciwu. Zbyt beztroskich zwolenników pokoju sprowadza na ziemię twardym realizmem. Dla niego nie liczy się dobra wola, lecz czynienie dobra".

N – nadążać

Już w pierwszych wspomnieniach o Bartoszewskim, dotyczących jeszcze czasów wojennych, można przeczytać, że mówi z szybkością kulomiotu, bez przerwy się spieszy. Kiedy siedzi w stalinowskiej celi, współwięźniowie-hitlerowcy mówią o nim: Maschinengewehr, karabin maszynowy. Kryminaliści wołają za nim Zatopek, bo biega niczym czeski sportowiec.

Piotr Cywiński, dziś dyrektor Muzeum Auschwitz-Birkenau (a przez sześć minionych lat sekretarz Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, której przewodniczy Bartoszewski), opowiada taką historię: noc, w ministerstwie spraw zagranicznych pusto i głucho. Światło pali się w gabinecie Bartoszewskiego. Minister przemierza pomieszczenie długimi krokami, przenosi dokumenty z szafy do biurka, czyta pisma. Jednocześnie rozmawia z Cywińskim, raz po raz mrucząc pod nosem: “Bartoszewski, Bartoszewski, bój się Boga. Jesteś jak prządka na wielu krosnach, z niczym nie możesz zdążyć". Cywiński przerywa: “Panie Profesorze, skoro dziś nie może Pan z niczym zdążyć, cóż dopiero było przed laty? Czy ludzie za Panem Profesorem w ogóle nadążali?". Bartoszewski zastyga i zdziwiony pyta: “Ludzie? Oni nigdy nie nadążali".

O - Order św. Grzegorza Wielkiego

Czwarte w hierarchii watykańskich odznaczeń, a najwyższe dla świeckich (szczególnie zasłużonych dla Kościoła). W 2006 r. Benedykt XVI przyznał order dwóm Polakom: Bartoszewskiemu i Andrzejowi Stelmachowskiemu. Kawalerowi przysługuje prawo do noszenia specjalnego stroju, wstęgi, kapelusza i szpady.

P – Powstanie Warszawskie

Bartoszewski wierzył w sens Powstania. Norman Davies przedstawi jego stanowisko przy pomocy trzech stwierdzeń: “Nieuniknione. Nie mieliśmy wyboru. Dziś postąpiłbym tak samo".

W “Abecadle Kisiela" czytamy o Bartoszewskim: “Wybitny historyk – moim zdaniem. Ja mam do niego pretensję, że zburzył Warszawę, ale on twierdzi, że Powstanie musiało być. To jest różnica między nami. Ale oczywiście żartuję, bo to raczej nie on zburzył...".

R – rozróżnienia

Bartoszewski przykłada wagę do subtelnych rozróżnień. Przed wizytą Benedykta XVI w Polsce zadzwonił do niego dziennikarz i poprosił o komentarz. Odpowiedział: “Niech się pan dobrze zastanowi, o co chce pan zapytać". Zaskoczony dziennikarz zamilkł. “Widzi pan – kontynuował po chwili Bartoszewski – nie wiem, czy chce pan zapytać, czego oczekuję, czy może czego się spodziewam po pielgrzymce Papieża. Bo oczekuję na przykład, że wszyscy Polacy będą uczciwi, ale w ogóle się tego nie spodziewam".

Na stwierdzenie, że jedną z grup polityków łączy wspólny światopogląd, Bartoszewski zaoponował: “Ależ proszę pana, jaki tam światopogląd. Kasopogląd".

S – Szczypiorskiego Andrzeja laudacja

Wygłoszona w ośrodku internowania w Jaworzu koło Drawska, gdzie przetrzymywano kilkudziesięciu intelektualistów aresztowanych na początku stanu wojennego. Dla Bartoszewskiego nie pierwszyzna, po raz dziewiąty spędza Boże Narodzenie w więzieniu. W Jaworzu obchodzi również 60. urodziny, podczas których Szczypiorski mówi: “Jest w tym życiu wielka prawda. Jest w nim wiele cierpienia, wyrzeczeń i cichych triumfów. Powiedziałem – Walczący Chrześcijanin. I tutaj słowo uzupełnienia. Chciałoby się znaleźć skazę na tym diamencie. Coś, co diament uczłowieczy, pozwoli nam miary Jego żywota uznać za nasze własne, jakże niedoskonałe! Więc niechby Bartoszewski był przynajmniej w drobiazgach okropny, nieznośny, niechby miał słabości, potknięcia! Otóż ma, bo jest pełny i prawdziwy. Bywa nieznośnie gadatliwy, ma obsesję szczegółu, niekiedy czuje się dotknięty bez uzasadnienia, nie da się ukryć, że ulega grzechowi próżności. I cóż z tego, skoro Go dobry Bóg obdarzył wdziękiem wiecznie młodego nosorożca. Jak wiadomo – Bartoszewski zawsze jest w szarży. Zawsze w tym ciężkim, niezgrabnym galopie, czy trzeba, czy nie trzeba. Ale właśnie i za to Go kocham!".

T – Towarzystwo Kursów Naukowych

Bartoszewski jest wśród tych, którzy w styczniu 1978 r. podpisują deklarację założycielską Towarzystwa Kursów Naukowych. Deklaracja głosi: “Inicjatywą tą pragniemy wyjść naprzeciw dążeniom do poszerzenia, wzbogacenia i uzupełnienia wiedzy, które ożywiły się od pewnego czasu w kręgach młodzieży studenckiej i młodej inteligencji polskiej". Pierwszy odczyt Bartoszewskiego z cyklu “Historia polityczna Polski 1939–1945" odbywa się wiosną 1978 r. W następnych semestrach poprowadzi wykłady o polskim państwie podziemnym, a potem o stosunkach polsko-żydowskich od 1918 r. Na zajęcia w mieszkaniach prywatnych przychodzi około 60 słuchaczy, czasem stu. Siedzą w kucki, stoją, nieraz mogą tylko słyszeć wykładowcę z sąsiedniego pomieszczenia.

Bartoszewski miał “honor być jedynym ukaranym formalnie wykładowcą TKN": w listopadzie 1979 r., po jednym z wykładów, Kolegium do Spraw Wykroczeń przy Dzielnicowej Radzie Narodowej Warszawa-Mokotów nakłada na niego grzywnę pięciu tysięcy złotych. Przyczyna: kierowanie nielegalnym zebraniem.

Bartoszewski domaga się zamiany grzywny na areszt, ale bez skutku.

W styczniu i lutym 1980 r. sprawa trafia przed Kolegium do Spraw Wykroczeń przy Prezydencie Miasta Warszawy. Mecenas Jan Olszewski wnioskuje o uniewinnienie, bo “karalny może być tylko czyn społecznie niebezpieczny, a nauczanie historii Polski takim czynem nie jest". Bartoszewski oświadcza, że – jak czytamy w protokole – “będzie w dalszym ciągu prowadzić wykłady samokształceniowe, gdyż uważa to za społecznie niezbędne".

Kolegium podtrzymuje wyrok.

Tymczasem tekst wykładu Bartoszewskiego, oparty na zapisie magnetofonowym, staje się hitem drugiego obiegu. Pierwszym wydawcą jest Niezależna Oficyna Wydawnicza NOWA, ale przez sześć najbliższych lat będzie przedrukowywany w Poznaniu, Wrocławiu, Krakowie, Gdańsku i Lublinie.

U – Umiastowski, Roman

To szef propagandy przy Naczelnym Wodzu we wrześniu 1939 r. Jego odezwa, by zdolni do noszenia broni mężczyźni natychmiast wyruszyli na Wschód, pogarsza chaos, który narasta pod koniec pierwszego tygodnia wojny. Apel trąci myśleniem życzeniowym: nikt nie potrafi zapanować nad spontanicznym wymarszem, brakuje karabinów, oddziały nie chcą przyjmować ochotników. Jednocześnie Umiastowski wzywa do sypania szańców.

Siedemnastoletni Bartoszewski waha się, ale koniec końców zostaje w Warszawie. Zgłasza się do budowy barykady. W poprzek ulic cywile wywracają tramwaje, sypią ziemne wały, wyrywają płyty chodnikowe. Do świtu Bartoszewski wznosi barykadę w miejscu, gdzie po latach krzyżować się będą Nowowiejska z Krzywickiego. Nie wie, że właśnie w nocy z 6 na 7 września rząd opuszcza stolicę.

Potem stara się dostać do wojska. Pracuje jako noszowy. 25 września, w dzień nazwany przez warszawiaków “lanym", “czarnym" bądź “krwawym" poniedziałkiem, na miasto spada 1300 ton pocisków artyleryjskich, 560 ton bomb burzących oraz 72 tony zapalających. Tego dnia z innym ochotnikiem, starszym mężczyzną, Bartoszewski niesie na noszach kobietę z poszarpanym brzuchem. Idą opustoszałą ulicą wzdłuż muru stołecznych Filtrów. Nadlatuje sztukas. Kładą nosze, przywierają do ziemi, dłońmi zasłaniają głowę, zamykają oczy. Przez ogłuszający hałas przebija warkot karabinu maszynowego. Pociski dziurawią mur metr nad ich głowami. Gdy się podnoszą, kobieta nie żyje. Bartoszewski wróci pod tamten mur, aby oglądnąć wyrwy w rzędach cegieł.

V – Varsaviana

“Konspiracyjne varsaviana poetyckie w latach 1939–1944". Taki tytuł nosi praca magisterska, którą Bartoszewski składa na ręce prof. Juliana Krzyżanowskiego. Skreślony w 1962 r. przez rektora UW z listy studentów, nie ma szans na obronę. Nie po raz pierwszy historia stanęła na przeszkodzie jego uniwersyteckiemu zaangażowaniu. Od października 1941 r. studiuje polonistykę na tajnym Wydziale Humanistycznym UW. Po zaliczeniu dwóch lat przerywa naukę; obawia się, że jako pracownik podziemnych komórek stanowi dodatkowe zagrożenie dla uczestników kompletów.

Po wojnie wznowi trzeci rok studiów na Wydziale Humanistycznym UW, ale zaraz trafi do więzienia. Na polonistykę wróci w listopadzie 1958 r. I choć nie uzyska tytułu magistra, należy do czołówki badaczy

II wojny. Anegdota: w latach 70. koledzy mieli radzić Bartoszewskiemu, wtedy wykładowcy KUL, by jedną z licznych książek zgłosił jako pracę magisterską, następną jako doktorat, a kolejną jako habilitację.

Od 1973 do 1982 r. i od 1984 do1985 r. wykłada na KUL, prowadzi 36 magistrantów. W latach 80. jest profesorem gościnnym trzech niemieckich uczelni: w Monachium, Eichstätt i Augsburgu. Posiada tytuł profesorski nadany decyzją rządu Bawarii.

W – wszystko

W 1975 r. w felietonie na łamach “TP" Kisiel pisze: “W Polsce wszyscy prócz Władka Bartoszewskiego wszystko zapominają".

Y – Yad Vashem

Jego droga do zasadzenia drzewka w Alei Sprawiedliwych w Yad Vashem zaczyna się w październiku 1939 r., gdy niemiecki podoficer pokazuje siedemnastolatka palcem i woła: “Komm Jude, komm". Z ulic trzeba usunąć resztki barykad, do roboty Niemcy pędzą przechodzących Żydów. Obok Bartoszewskiego stoi młody mężczyzna. Podchodzi do żołnierza, sięga pod koszulę i wyciąga medalik z Matką Boską: “Nicht Jude, nicht Jude" – tłumaczy łamaną niemczyzną. Bartoszewski myśli: “Na miłość Boską, przecież to świństwo. Ci ludzie już zaczynają się dystansować od Żydów. Uważają, że są lepsi, bo czczą – żydowską przecież! – Matkę Boga". Razem z Żydami zabiera się do rozbiórki barykady.

Kilkadziesiąt lat po tamtym wydarzeniu, jesienią 1963 r., Bartoszewski jedzie po raz pierwszy do Izraela. Podczas podróży stara się przeforsować, aby Rada Pomocy Żydom “Żegota" została uhonorowana w Alei Sprawiedliwych w Yad Vashem. W książce “Moja Jerozolima, mój Izrael" Bartoszewski opowie, że “nie było żadnego zbiorowego drzewka Polaków i mnie szlag trafił pierwszego dnia, jak to zobaczyłem, i postanowiłem sobie, że ja to przeprowadzę. Nie sądziłem tylko, że mi się to uda za pierwszym pobytem, ale się udało. W Yad Vashem był wtedy taki zwyczaj, że każdy wyróżniony składał przed komisją w formie opowiadania zeznania dla celów archiwalnych i badawczych Yad Vashem. I ja ich absolutnie zaskoczyłem, bo zacząłem im opowiadać o Radzie, a nie o sobie. Zrobiły się z tego dwie sesje po wiele godzin".

Są inne podobne do “Żegoty" precedensy: drzewka upamiętniają zbiorowo np. duński ruch oporu oraz holenderską grupę Joopa Westerweela, nauczyciela zamordowanego za ratowanie Żydów.

28 października 1963 r. drzewko w imieniu “Żegoty" sadzą Bartoszewski i Maria Kann, która opracowała “Na oczach świata" (podziemną broszurę o Powstaniu w Getcie). Uroczystość transmitują radio i telewizja. Gideon Hausner, oskarżyciel Eichmanna, zapewnia najczystszą polszczyzną, że chciałby, aby w gaju Sprawiedliwych przybyło drzewek z Polski. Bartoszewski dziękuje za wyróżnienie, ale zastrzega, że należałoby się również wielu, wielu Polakom, którzy zginęli podczas wojny.

Z – zło

Bartoszewski należy do grona katastroficznych optymistów. “Sytuacja jest poważna, ale nie beznadziejna" – tak rozpoczynał wykłady w Monachium. Gdy są kłopoty, powtarza żonie, że w Oświęcimiu było gorzej. Na ripostę, czy musi wszystko porównywać do Oświęcimia, odpowiada: “Nie, ale nie zaprzeczysz, że tu nie ma komór gazowych".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]