Wirus wisi w powietrzu

Lidia Morawska, fizyczka atmosfery: Wiele miejsc użyteczności publicznej jest – od strony jakości powietrza – pomyślanych bezsensownie. Okna się nie otwierają, wentylacja tylko sztuczna i często nieefektywna. To sprzyja roznoszeniu się chorób.

09.11.2020

Czyta się kilka minut

Kompleks biurowców Hudson Yards w Nowym Jorku, październik 2019 r. / C. TAYLOR CROTHERS / GETTY IMAGES
Kompleks biurowców Hudson Yards w Nowym Jorku, październik 2019 r. / C. TAYLOR CROTHERS / GETTY IMAGES

PIOTR STANKIEWICZ: Nagrodę Nobla dostali w tym roku Penrose, Genzel i Ghez. To co, w 2021 r. Lidia Morawska za walkę z koronawirusem? Bywa Pani wymieniana jako kandydatka.

LIDIA MORAWSKA: Ja na Nobla z fizyki na pewno nie zasługuję, bo – choć uważam, że zrobiłam wiele – to nie mam na koncie konkretnego odkrycia, które by się na Nobla nadawało. Natomiast faktycznie pojawiły się głosy, choć pewnie nie do końca poważne, że te nasze sprawy koronawirusowe zasługują na nominację do Pokojowej Nagrody Nobla. I tu oczywiście nie chodzi o mnie samą, tylko o całą naszą grupę.

Jeżeli pojawi się taka nominacja, to jest ona istotna o tyle, że Nobel popycha sprawy do przodu. Uświadamia ludziom, że temat wymieniany w jego kontekście jest autentycznie ważny.

Wgryźmy się w ten kontekst od podstaw. Co ma fizyk do powiedzenia o koronawirusie?

Od prawie dwudziestu lat zajmuję się naukowo analizą, dynamiką i propagacją drobin, które unoszą się w powietrzu i mogą zawierać czynniki chorobotwórcze. To jest fizyka: pyły, aerozole – jakie te drobiny są, jak się zachowują. A przenoszenie się koronawirusa w ten sposób jest kluczowe. Więc z chwilą wybuchu obecnej pandemii telefony zaczęły się urywać. Zresztą wie pan, że niełatwo się było ze mną umówić – bywa, że dostaję, bez żadnej przesady, dwieście maili jednego dnia.

To prawda.

Idźmy po kolei. Jestem dyrektorem International Laboratory for Air Quality and Health, które mieści się na uniwersytecie w Brisbane (Queensland University of Technology). Zajmujemy się tam masą rzeczy związanych z tematyką jakości powietrza, pyłów zawieszonych, cząstek ultramałych w powietrzu, tworzenia się aerozoli i ich zachowania. Jest to – bez fałszywej skromności – jedno z najważniejszych laboratoriów na świecie, które się tym zajmują.

W temacie przenoszenia się chorób siedzę tak naprawdę od 2003 r., czyli od epidemii SARS. Byłam wtedy zaproszona do zespołu, który miał zbadać ognisko SARS na osiedlu Amoy Gardens w Hongkongu. Jedna osoba chora odwiedziła tam brata na jedną noc, w wyniku czego zarażonych zostało aż 300 osób. Epidemiolodzy nie byli w stanie tego wytłumaczyć, bo między tymi wszystkimi ludźmi nie było bezpośrednich kontaktów. Więc WHO zaczęło kompletować zespół specjalistów od aerozoli, żeby to zbadać.

Z tych akurat badań nic nie wyszło, bo to ognisko przestało być aktywne, ale zaczęłam wchodzić w temat i zobaczyłam, że jest zaskakująco słabo opracowany naukowo. A jest ogromnie ważny dla ludzkości, bo choroby i infekcje układu oddechowego krążą przecież non stop: grypy, katary, wszystko. Tym się na ogół nie zarażamy na zewnątrz, tam gdzie jest naturalny przewiew i wszystkie cząstki w miarę szybko się rozpraszają, tylko w zamkniętych pomieszczeniach. I nagle się okazało, że jest tu mnóstwo do zbadania. Złożyliśmy więc podania o granty i zrobiliśmy badania, które teraz uchodzą za klasyczne.

Chodzi o badania nad tym, jakie dokładnie kropelki i drobiny człowiek wyrzuca w powietrze przy oddechu, i jak się one w powietrzu zachowują?

Tak. Natomiast problem polega na tym, że zwykłą grypą nikt się nie przejmuje w sensie politycznym i jeżeli nie ma pandemii koronawirusa, to trudno się w ogóle z tym tematem przebić. Spójrzmy na to w ten sposób: czy kiedykolwiek przed 2020 r. zastanawialiśmy się, jaka jest jakość powietrza w pomieszczeniach, w których się znajdujemy? Jak to powietrze jest tam dostarczane, czy i jaka jest wentylacja?

Na moich zajęciach toczy się co roku mała bitwa między studentami, czy otworzyć okno i siedzieć w zimnie i hałasie z Krakowskiego Przedmieścia, czy nie otwierać i siedzieć w zaduchu. To chyba tyle. W tym roku nawet tej bitwy nie będzie, bo zajęcia są zdalne.

No właśnie. A jakość powietrza, którym oddychamy, jest fundamentalnie ważna. I kwestia otwierania okien jest tutaj istotna. W Polsce to byłoby oczywiście trudne, bo taki klimat, ale tutaj, w Australii, moglibyśmy przecież siedzieć przy otwartych oknach właściwie cały rok. Ale, niestety, tak się nie dzieje. Ludzkość poszła w inną stronę. Nawet w moim gabinecie uchyla się tylko jedno małe okienko i to tylko dlatego, że to stary budynek. W wielu nowych wieżowcach czy hotelach okien nie da się otworzyć w ogóle. Polegamy tylko na klimatyzacji i sami sobie odbieramy możliwość wentylacji naturalnej.

Nawet w terminologii widać, że to zaniedbana tematyka. Gdy słyszymy o „projektowaniu wnętrz”, myślimy o wystroju, estetyce i innym feng shui, a chodzi przecież o rzecz znacznie bardziej elementarną: o to, jak w ogóle pomieszczenia mieszkalne i użytkowe powinny być pomyślane.

To było zawsze dość ignorowane i dopiero obecna pandemia wydobyła te sprawy na wierzch. Problem jest trudny, bo jeżeli chcielibyśmy mieć budynki, które mogłyby funkcjonować w oparciu o wentylację naturalną, to trzeba by je od początku tak projektować. To oznacza też koszty. A często jest tak, że pieniądze na budowę budynku płyną z jednej kieszeni, na jego eksploatację z innej, nie mówiąc już o tym, że zupełnie kto inny zapłaci w przyszłości za leczenie ludzi, którzy tam mieszkają czy pracują. I w perspektywie dekad trudno to skalkulować.

Czy to znaczy, że aby pozbyć się koronawirusa, mamy przeprojektować wszystkie budynki świata?

To istotny czynnik: wiele miejsc użyteczności publicznej jest – od strony jakości powietrza – pomyślanych dość bezsensownie. Okna się nie otwierają, wentylacja tylko sztuczna i często nieefektywna. To sprzyja roznoszeniu się chorób. Ale zmiana zajmie dziesięciolecia. W perspektywie walki z wirusem tu i teraz są inne środki, które można i należy natychmiastowo stosować. I często kosztują tyle, co nic.

Na przykład?

Często wystarczy otworzyć drzwi i okna, zrobić przeciąg po prostu, żeby jakość powietrza się ogromnie poprawiła. W ogóle o wietrzeniu pomieszczeń bardzo często zapominamy i rzadko się o tym mówi w związku z koronawirusem. A to jest bardzo ważne. Nie należy też tworzyć tłumu i ścisku, szczególnie w zamkniętych pomieszczeniach. Powinniśmy stosować oczyszczacze powierza. I oczywiście nie zapominać o maseczkach.

Maseczki działają?

Oczywiście! Generalnie maseczki, które wszyscy dziś nosimy, mają mniejszą skuteczność dopiero przeciwko najmniejszym pyłom i zanieczyszczeniom – tym, które powstają np. w wyniku spalania. Tam, gdzie mówimy o rozmiarach tak małych i masie drobin tak niewielkiej, że przemieszczą się one z każdym prądem powietrza. Więc jeżeli maseczka nie przylega idealnie, to pyły trafią przez tę szczelinę.

Ale koronawirus przenosi się w cząstkach nieco większych, przeciwko którym zwykła maseczka stanowi już ochronę. Nawet jeśli nie przylega absolutnie idealnie. Grunt, żeby zakrywała w całości nos i usta.

Może to dobry moment, żeby trochę uporządkować: w przypadku koronawirusa wszystkie obostrzenia, o których ciągle słyszymy, mają zablokować kontakt z zakażonymi powierzchniami (stąd dezynfekcja wszystkiego i wezwania do mycia rąk) i drogą kropelkową (skąd maseczki i zachowywanie dystansu społecznego).

Tak. Droga kropelkowa, ściśle rzecz biorąc, dotyczy tych największych kropelek, które widać nawet gołym okiem, kiedy ktoś kicha albo po prostu mówi. One są największe, więc najszybciej opadają, stąd idea, że trzeba zachowywać dystans – jeśli stoję tak daleko, że kropelki nie dolecą (więcej niż 1,5–2 m), to już wystarczy. Natomiast to, czego w tych obostrzeniach ciągle na ogół brakuje, to przenoszenie się wirusa już nie w kropelkach, tylko przez aerozol, a więc w cząstkach tak drobnych, że nie opadają, tylko mogą unosić się w powietrzu na odległość metrów czy wręcz dziesiątków metrów. I na to właśnie staramy się zwrócić uwagę.

My, czyli kto?

Opowiem po kolei. Mieszkam w Australii, co roku jestem kilka razy w Europie – ostatni raz byłam tu w styczniu i wybierałam się stąd na narty do Japonii. I właśnie w drodze powrotnej, na lotnisku we Frankfurcie, dostałam mail od kolegi z Chin. Był sfrustrowany faktem, iż żadne chińskie regulacje nie biorą pod uwagę, że koronawirus może się tak dobrze przenosić przez powietrze. Powiedział mi, że coś trzeba z tym zrobić, napisać coś na ten temat. Odpowiedziałam, że bardzo chętnie, ale dopiero jak wrócę, bo teraz lecę na narty. Odpisał po trzech minutach, że to musi być teraz. Że to jest tak ważne. Więc poprosiłam, by przysłał, co ma, i że będę pracowała w samolocie. I z Dubaju mu odesłałam.

Tak powstał nasz tekst „Airborne transmission of SARS-CoV-2: The world should face the reality” („Przenoszenie się SARS-CoV-2 przez powietrze. Świat powinien spojrzeć prawdzie w oczy”). 10 kwietnia ukazał się on w „Environment International” i przez długi czas był najczęściej pobieranym tekstem ze strony tego czasopisma.

A potem napisaliście list otwarty do WHO.

Zastanawialiśmy się już w większej grupie, jak to ugryźć. Mieliśmy poczucie, że zagrożenie związane z przenoszeniem wirusa przez powietrze jest ciągle zaniedbywane. I wiedzieliśmy, że kluczowa będzie opinia WHO. Ale jak się do nich przebić? Można było napisać zwykły list, ale wtedy mógłby zostać zignorowany. Można było pójść z tym do mediów, ale wtedy WHO odebrałoby to jako atak na siebie. Rozważaliśmy puszczenie artykułu do „New York Timesa”, ale wtedy lekarze mogliby mieć opory przed podpisaniem się. Dużo było strategicznych podchodów.

Mówiąc krótko, nawet naukowcom światowej klasy nie jest łatwo zabrać głos tak, by zostać usłyszanym.

Ten list otwarty, podpisany przez ponad dwustu specjalistów, poszedł ostatecznie na początku lipca („It is time to address airborne transmission of coronavirus disease 2019” – „Czas skonfrontować się z tym, że COVID-19 roznosi się przez powietrze”). Zaadresowaliśmy go urbi et orbi, a konkretnie „do krajowych i międzynarodowych ciał decyzyjnych”. A WHO wymieniliśmy na samym początku. Na tym etapie media zorientowały się już, że coś się dzieje, i gdy list się ukazał, miały w zasadzie gotowe artykuły na ten temat. W ten sposób udało się jakoś przebić z tematem.

I czy coś się zmieniło? Od razu powiem, że w Polsce niespecjalnie.

W Australii też akurat niewiele, bo żyjemy tu trochę jak w średniowieczu. Rząd nie przyjmuje faktów do wiadomości, podobnie jak choćby w sprawie transformacji energetycznej. Myślenie rządu australijskiego jest takie, że skoro mamy dużo węgla, to trzeba z niego korzystać. Z koronawirusem nie jest lepiej.

Natomiast patrząc globalnie, to owszem, ta wiedza stała się p owszechniejsza, choć wciąż jest to jeden krok naprzód, a potem jeden wstecz. Na przykład amerykański CDC (Centers for ­Disease Control and Prevention – Centra Kontroli i Prewencji Chorób) opublikował pewnego dnia nowe wytyczne, że przenoszenie się wirusa na aerozolach jest kluczowe… ale następnego dnia je zdjął.

Skąd bierze się ten opór?

W jakieś mierze stąd, że wynikałaby stąd konieczność znacznie głębszych zmian niż tylko maseczki, lockdowny i mycie rąk. Najłatwiej i najtaniej jest po prostu nie przyjmować do wiadomości.

I jest jeszcze kwestia metodologii. WHO najbardziej by chciała zobaczyć wyniki oparte na randomizowanych, kontrolowanych badaniach klinicznych. Ale tego nie da się przecież w tym przypadku zrobić, bo to oznaczałoby, że trzeba zdrowych ludzi zarażać koronawirusem i badać, jak się on rozprzestrzenia. Ogniska koronawirusa badamy tylko wstecznie. Staramy się post factum dociec, kto od kogo się zaraził i jak ten wirus się przeniósł. A dane wsteczne są zawsze niekompletne, zawsze czegoś brakuje, nawet elementarnych rzeczy, kto się z kim widział i tak dalej. Trzeba też pamiętać, że bardzo dużo jest przypadków bezobjawowych, więc części ludzi w ogóle nie da się włączyć w model rozprzestrzeniania się wirusa, bo oni nawet nie wiedzą, że go mieli. Mówimy tu więc o składaniu w całość różnego typu danych. Wiemy, że ten wirus jest wykrywany w powietrzu, wiemy, że przenosi się nawet tam, gdzie ludzie ograniczają bezpośrednie kontakty. I wzięte razem dane dają naprawdę mocny przekaz – że tak, koronawirus przenosi się przez powietrze na odległości znacznie większe niż półtora metra.

Kiedy opowiada Pani o Waszych próbach zainteresowania decydentów tą sprawą, mam wrażenie, jakby mówiła Pani o przebijaniu się przez mur z waty. A chyba nie tak to powinno wyglądać, kiedy naukowiec chce dotrzeć do władz z ważną informacją. Jak zatem powinno być? W jednym z Waszych artykułów jest mowa, że „politycy powinni podejmować decyzje na podstawie najnowszych danych naukowych”. Brzmi dobrze. Ale jak do tego doprowadzić?

W idealnym społeczeństwie władza powinna być otwarta na – używając dużego słowa – prawdę. Władza polityczna powinna mieć ciała doradcze, które składają się z naukowców z różnych dziedzin, przedstawiających dane i dowody. I oczywiście, z jednej strony jest nauka, ale z drugiej strony jest rzeczywistość społeczna i wiadomo, że nie da się wszystkiego naraz zmienić. Jest więc kwestia wyboru priorytetów. I dlatego – w idealnej sytuacji – politycy i naukowcy powinni pracować razem. Powinno być tak, że kładziemy na stół wszystkie opcje, zagrożenia i możliwości, jakie mamy, a następnie staramy się zdecydować, co jest najważniejsze na ten moment i dalej, jak to wdrożyć. Tylko że nigdzie na świecie tak nie jest…

Oczywiście.

Każdy rząd na świecie jest poddany wpływom i naciskom z wielu stron. I nauka wcale nie jest najważniejszym czynnikiem. Skrajnym przykładem są oczywiście Stany Zjednoczone, gdzie dzisiaj władza po prostu nie przyjmuje doniesień naukowych do wiadomości. Mówiliśmy o Polsce czy Australii – te kraje są przykładem działania lobby węglowego, którego wpływ jest tak silny, że władza nie jest w stanie się zdecydować na transformację energetyczną. Priorytetem dla każdego rządu jest przecież wygrać następne wybory, więc podjęcie jakichkolwiek niepopularnych decyzji zawsze jest bardzo trudne.

Natomiast ja jestem z natury optymistką. Ludzkość niejeden kryzys już przetrwała. Odporność społeczeństw czy systemów politycznych na wiedzę naukową też nie jest problemem wyłącznie naszego pokolenia. Podobnie albo jeszcze gorzej było za czasów Kopernika czy Galileusza. Ale ostatecznie wiedza naukowa zawsze sobie torowała drogę. Ufam, że tak będzie i tym razem. ©

PROF. LIDIA MORAWSKA pracuje na Queensland University of Technology w Brisbane w Australii. Specjalizuje się w fizyce atmosfery, bada rozprzestrzenianie się różnych cząstek, m.in. czynników chorobotwórczych, w powietrzu. Konsultantka Światowej Organizacji Zdrowia. Autorka lub współautorka ok. 900 publikacji naukowych, cytowanych łącznie ponad 87 tys. razy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof, pisarz, opublikował m.in. „Sztukę życia według stoików”, a ostatnio „21 polskich grzechów głównych”. Prowadzi blog myslnikstankiewicza.pl. Kontakt z autorem: mikolaj.piotr@gmail.com więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2020