Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wynik głosowania był zapowiadany, żadna niespodzianka nie utrudniła życia władzom - może trochę przesadzili z gorliwością szefowie niektórych republik, raportując o wysokiej frekwencji (np. Inguszetia - 98 proc., Kabardyno-Bałkaria - 94 proc.) i czyniąc wyborczą farsę zabawną ponad miarę. Partia Jedinaja Rossija, której listę wyborczą otwierał Putin, zdobyła 64 proc. głosów, pozostałe przystawki (druga wykreowana przez Kreml partia Sprawiedliwaja Rossija, dekoracyjni komuniści, grający zawsze na rzecz władzy Żyrinowski) - po około dziesięć. Teraz ta maszynka do głosowania, której przycisk znajduje się w administracji prezydenta, przegłosuje każdą zmianę w konstytucji, jeżeli taka będzie wola Kremla.
Głosowanie uczyniono plebiscytem poparcia dla prezydenta. Pod takimi hasłami mobilizowano - czasem prośbą, czasem groźbą - wszystkich, którzy mają prawo głosu. Dobry wynik miał poszerzyć pole manewru dla Putina, który ciągle nie wie, jak przekazać władzę przy jednoczesnym jej zachowaniu. Jaki użytek będzie można zrobić z tego propagandowo rozdmuchanego balonu popularności? Trudno dziś o jednoznaczną odpowiedź.
W studiu wyborczym I programu rosyjskiej telewizji dyskutanci zachłystywali się zwycięstwem Putina, który potrafił przekonać Rosjan, że jest im dobrze. Podczas tego programu dobitnie sformułowano zamówienie społeczne wobec tego, kto będzie rządzić Rosją: Rosja musi być wielka. Kto będzie mógł spełnić te marzenia, tego pokochamy. Jeśli nie spełni - zepchniemy go w niebyt. Nawet jeśli nazywa się Putin.