Wielkie przebudzenie

Marsylianka, obowiązkowe flagi i intensywne lekcje historii w szkołach; zakaz odtwarzania hymnów obcych państw w czasie ceremonii ślubnych w merostwach; całkowity zakaz noszenia burek i nikabów na ulicach - to zmiany, które być może czekają Francję. Ruszyła wielka debata o tożsamości narodowej jej obywateli.

17.11.2009

Czyta się kilka minut

Jej początek ogłosił - przed wielomilionową widownią francuskiej telewizji komercyjnej RTL oraz parlamentarnego kanału LCI - Eric Besson, Minister ds. Imigracji, Tożsamości Narodowej i Wspólnego Rozwoju Republiki Francuskiej (tak brzmi pełna nazwa jego urzędu). "Co oznacza być Francuzem dzisiaj? - pytał Besson. - Czy to jest nadal powód do dumy? Mam wielką potrzebę wylansowania na ogromną skalę debaty nad wartościami i tożsamością narodową". Przy okazji minister przytoczył świeże statystyki dotyczące napływu imigrantów do Francji, które opatrzył komentarzem: "Musimy poważnie zastanowić się, jak nasi goście wpływają na kształt Republiki".

Besson, były socjalista, a teraz oczko w głowie prezydenta Sarkozy’ego, chce rozciągnąć francuską debatę na forum europejskie. Krótkie, acz treściwe wystąpienie w tej mierze wygłosił już w Parlamencie Europejskim. Kilka zwrotów zabrzmiało mocno: "Po co nam było Schengen?"; "Umocnijmy granice"; "Odgrodźmy się szczelniej od Turcji". Albo: "Europa jest kontynentem przyjaznym dla uchodźców, ale nie możemy pozwolić, żeby zamieniała się w niekontrolowany gościniec".

Teraz Francja szykuje się do debaty - jej epicentrum planowane jest na przełom stycznia i lutego - niczym do zaplanowanej rewolucji. Chodzi o to, aby wzbudzić we Francuzach poczucie dumy narodowej. Kłopot w tym, że taka z pozoru słuszna i wartościowa wymiana myśli może uderzyć prosto w imigrantów.

Imigranci i polityka

Debata o wartościach narodowych to nic nowego we Francji. Jej zarzewie kryje się w dziełach klasyków myśli politycznej i literackich mistrzów pióra, od Monteskiusza po Chateaubrianda, Wiktora Hugo czy współczesnych Ernesta Renana, Marca Bloche’a i oczywiście Fernanda Braudela. Do nich nawiązywali obficie w czasie kampanii prezydenckiej w 2007 r. kandydatka Partii Socjalistycznej Ségol?ne Royal oraz jej rywal François Bayrou (Ruch Demokratyczny), postulując narodową debatę o wartościach fundamentalnych, na których powinna opierać się Francja - a więc, raz jeszcze: Równość, Wolność, Braterstwo.

Ich rywal Nicolas Sarkozy - wygrany tamtej kampanii wyborczej - nie tylko uczestniczył w tej dyskusji, ale ma wręcz na tym punkcie swoistą obsesję do dzisiaj. I jako jedyny kwestię wartości narodowych łączy z problemem imigrantów: jeszcze wtedy, przed elekcją na prezydencki fotel, zapowiadał stworzenie osobnego ministerstwa ds. imigracji i tożsamości narodowej. Wtedy sprawami imigrantów zajmowały się trzy różne ministerstwa. Rzucona na wizji kanału France2 propozycja Sarkozy’ego podbiła wówczas jego notowania.

Jeszcze jako minister spraw wewnętrznych miewał Sarkozy pomysły ekscentryczne i bezkompromisowe, w czym bliżej mu było do Jeana-Marie Le Pena czy byłego ministra spraw wewnętrznych Charles’a Pasqua. Złośliwi zastanawiali się, kiedy "Sarko" - na wzór Pasqua - zacznie wypełniać samoloty imigrantami i odsyłać ich do domów.

Okazało się, że nie trzeba było długo na to czekać. Zaufany - już prezydenta - Sarkozy’ego, Besson kilka miesięcy temu "wyeksportował" trzech Afgańczyków z terytorium Francji. Jego poprzednik Brice Hortefeux - także przyjaciel "Sarko" - zaostrzył przepisy wobec imigrantów, wprowadzając m.in. obowiązkowe badania i testy na DNA oraz konieczność podpisania specjalnego "kontraktu", zobowiązującego do przebycia kursów języka francuskiego i historii cywilizacji Francji. Hortefeux promował, ręką Sarkozy’ego, tzw. imigrację zawodową, ograniczając do minimum nawet łączenie rodzin. "Francja nie będzie popierać łączenia obcych klanów" - powiedział w 2007 r., w czasie wizyty w porcie w Calais, gdzie tradycyjnie tłoczyły się wówczas masy imigrantów. Na jego wniosek kilkuset Senegalczyków musiało opuścić terytorium Republiki.

"Imigrancka dżungla"

Z kolei Sarkozy w 2000 r. nakazał zamknięcie centrum dla uchodźców "Sangatte" w Calais, gdzie schronienie dzięki zaangażowaniu Francuskiego Czerwonego Krzyża znalazło 25 tys. osób oczekujących na przeprawę do Wielkiej Brytanii. To radykalne posunięcie - w zamian za zburzenie ośrodka Wielka Brytania miała przyjąć tysiąc Irakijczyków i kilkuset Afgańczyków - nie zmniejszyło to napływu imigrantów, ale zwiększyło ich nielegalny przemyt przez morską granicę z Wyspami, pochłaniający wiele ofiar śmiertelnych. Np. młody Afgańczyk zginął pchnięty nożem w walce o miejsce w ciężarówce wjeżdżającej na prom do Anglii. Kilkudziesięciu innych, w tym ciężarne kobiety i dzieci, nie wytrzymało zimna i fatalnych warunków sanitarnych.

Port w Calais jeszcze pół roku temu oblegało ponad półtora tysiąca imigrantów, by móc przeprawić się przez kanał La Manche. W "dżungli w Calais" - jak nazywano we Francji to miejsce - na kocach i pod prowizorycznie postawionymi ze szmat i ubrań namiotami, rozpiętymi między konarami drzew, lub w kadłubach porzuconych statków koczowali Irakijczycy, Irańczycy, Afgańczycy, Senegalczycy.

Prawdą jest, że Francja należy do jednego z najbardziej "chłonnych" krajów europejskich, co widać nie tylko na ulicach, ale także w statystykach. W połowie 2004 r. Instytut Statystyki Narodowej (INSEE) zanotował blisko 5 mln imigrantów legalnie mieszkających (oficjalne określenie: rezydujących) we Francji - to ponad 8 proc populacji.

Liczba ta stale rośnie, choć zmienia się profil imigranta: przybysze z Hiszpanii, Włoch, Portugalii i Polski - do 1999 r. najliczniejsze grupy imigrantów we Francji - ustępują miejsca przybyszom z Afryki i Azji. Na przełomie 2004 i 2005 r. około 1,7 mln imigrantów pochodziło z 25 krajów Unii Europejskiej, podczas gdy z samych krajów Maghrebu (Maroko, Algieria) o azyl we Francji prosiło 1,5 mln osób. Podobna liczba dotyczy mieszkańców Czarnej Afryki (za to niewiele, bo 4 proc. przybyszów pochodzi z Turcji). Czterech na dziesięciu imigrantów rezyduje w Île-de-France - to region paryski, tylko jeden na dziesięciu zaś w Dolinie Alp i Rodanu oraz w Prowansji na Lazurowym Wybrzeżu. Badania INSEE dowodzą, że poziom edukacji wśród imigrantów rośnie - np. czterokrotnie więcej Afrykańczyków niż w latach 80. i 90. kończy studia wyższe we Francji.

Wszelako to zestawienie dotyczy tylko imigracji legalnej, rozmiarów tej nielegalnej nie sposób określić.

"Mieszanie ras"

"Francja pozostanie ziemią imigracji i metyzacji [metyzacja to łączenie zwierząt w celach hodowlanych, polegające na kojarzeniu ras lub gatunków - red.]: przyjmuje każdego roku legalnie 200 tys. obcokrajowców na stałe i ponad 2 mln na pobyt tymczasowy. Jesteśmy najbardziej szczodrym państwem w Europie, jeśli idzie o przyznawanie praw do azylu, bo ponad 100 tys. osób rocznie otrzymuje francuskie obywatelstwo" - mówił Besson wiosną tego roku na łamach dziennika "Liberation". O ile szczególny sarkazm ministra, który użył określenia zarezerwowanego do zwierząt, jak gdyby umknął uwadze polityków i mediów, o tyle sformułowanie "szczodre państwo" w kontekście obecnej debaty narodowej wytknięto Bessonowi jako dowód na jego polityczną hipokryzję i brak konsekwencji. Bowiem debata narodowa, której minister jest orędownikiem, zakłada bezpardonową asymilację przybyszów, kosztem ich rodzimej kultury.

W parlamencie jest już głośny projekt ustawy całkowicie zakazującej noszenia przez muzułmanki burek i nikabów nawet na ulicach miast. Dotychczasowy - wprowadzony w 2004 r. - zakaz noszenia ostentacyjnych symboli religijnych dotyczył szkół, z wyjątkiem uczelni wyższych. Co więcej, politycy prawicy dopracowują projekt prawa zakazującego odtwarzania hymnów obcych państw i wystawiania innych flag poza francuskim tricolore w czasie ceremonii zawierania mieszanych małżeństw w merostwach. We Francji notuje się największą liczbę małżeństw między Europejczykami (Europejkami) a obywatelami (obywatelkami) krajów spoza Starego Kontynentu. Jeszcze w 1999 r. dotyczyło to jednej pary na dziesięć, teraz co trzeciego związku (do najbardziej popularnych należą tzw. couples francusko-marokańskie).

Afera "basenowa", afera zdjęciowa...

Liczby przytaczane przez Bessona na łamach "Liberation" faktycznie świadczą o imponującej "imigracyjnej chłonności" Francji. Ale praktyka obchodzenia się z imigrantami (nie wspominając nawet o casusie Calais) weryfikuje negatywnie jego deklaracje. Wystarczy przypomnieć tzw. aferę basenową: w 2001 r. środowiska muzułmańskie podniosły protest, kiedy w Lille na jednym z kąpielisk zniesiono specjalne godziny wstępu dla muzułmanek. O wyznaczonej porze mogły one pływać bez skrępowania w nakryciach głowy. Na znak solidarności, kilka miesięcy później, na jednym z basenów w regionie paryskim pokazały się muzułmanki w burkach. Ze względów higienicznych kazano im wyjść z wody i zdjąć burki. Ich opór był na tyle stanowczy, że nie obeszło się bez interwencji policji. Kiedy fotografie wyciąganych siłą z basenu kobiet w burkach obiegły francuskie media, w środowiskach islamskich zawrzało.

Inny głośny przypadek wydarzył się Vigneux-sur-Seine, gdy w 2008 r. lokalne władze odmówiły muzułmanom udostępniania sali gimnastycznej tylko dla ich kobiet. Z kolei na kilku uniwersytetach doszło do szamotaniny, gdy wykładowcy odmawiali egzaminowania kobiet od stóp do głów przykrytych nikabami (zresztą poniekąd słusznie: argumentowali, że obawiają się podstawiania osób trzecich). W 2003 r. głośna była afera zwolnienia z pracy w merostwie paryskim muzułmanki pokazującej się w urzędzie w islamskiej chuście; kilkakrotnie odwołująca się do sądu kobieta ostatecznie przegrała sprawę.

Do sporów dochodzi też w ośrodkach zdrowia: bywa, że muzułmańscy mężczyźni nie zgadzają się na pokazanie twarzy swoich kobiet nawet w czasie badań i operacji. A chodzenie w chuście po korytarzach szpitalnych - mimo że zakaz nie obejmuje tej przestrzeni - jest niemile widziane i zwalczane przez personel medyczny ze względów higienicznych.

Szerokim echem w mediach odbijały się także spory wokół zdjęć w dokumentach tożsamości. W 1997 r. dwie młode muzułmanki zwróciły się z oficjalną prośbą do władz o pozwolenie na umieszczenie swych fotografii w dowodach osobistych w chustach. Podobny przypadek miał miejsce w 2005 r.: wtedy sikh obstawał, że chce mieć zdjęcie w turbanie. Kwestie ostatecznie rozwiązała, zresztą racjonalnie, ekipa Sarkozy’ego: czy się to komuś podoba czy nie, zdjęcia w dokumentach muszą być bez nakryć głowy.

Takich konfliktów jest we Francji na pęczki. Czyżby władze ogarniała bezradność i lęk przed rosnącą skalą problemów?

Uśpiony instynkt

Debata o "narodowych instynktach" żywo interesuje Francuzów. Z sondażu pisma "Le Parisien" wynika, że ponad 60 proc. popiera ideę publicznej dyskusji o tożsamości narodowej. Z kolei ankieta dziennika "Ouest-France" pokazuje, że ponad 77 proc. jest za proponowanym przez Bessona wprowadzeniem obowiązkowego śpiewania w szkołach "Marsylianki" przynajmniej raz do roku i za rozszerzonym programem lekcji francuskiej historii i cywilizacji.

W całej ojczyźnie Napoleona w ciągu najbliższych dwóch miesięcy - w merostwach, szkołach i na placach miast - odbędą się debaty i dyskusje oraz happeningowe meetingi o wartościach Republiki. Plan spotkań można na bieżąco konsultować na specjalnie stworzonych na potrzeby debaty witrynach internetowych ministerstwa ds. imigracji. Zgodnie z apelem Sarkozy’ego: "Instynkty narodowe trzeba wzniecić na nowo w uśpionej Francji".

Jaki będzie rezultat tego przedsięwzięcia organizowanego z rozmachem? Trudno dziś o odpowiedź. Na razie są pytania, a wśród nich może najistotniejsze: czy to nagłe "przebudzenie się" Francji nie jest spóźnionym artefaktem? Wartości narodowe są jak najbardziej cenne, ale do czego doprowadzi ignorancja wobec innych kultur w połączeniu z nagłą mobilizacją, a także z ostracyzmem wobec obyczajów i kultury przybyszów, tak "szczodrze" przyjmowanych od lat?

Obawy nie są nieuzasadnione. Na wspomnianych stronach internetowych - obok tekstu konstytucji, "Marsylianki", Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z 1789 r., tekstu prawa la?cité z 1905 r. (ogłaszającego rozdział Kościoła od Państwa) czy fragmentów dzieł klasyków literatury o wartościach narodowych - są też fragmenty dwóch szczególnych tekstów.

Jeden, XIX-wieczny, wyszedł spod pióra Wiktora Hugo:

Francjo! W chwili, gdy liżesz stopy

Tratującego cię tyrana

Z jaskiń głos wyrwie się pod stropy

Nieba i zbudzi lud w kajdanach.

Drugi pochodzi z 1915 r., a jego autorem był francuski filozof i socjolog Emile Durkheim: "Naród to grupa ludzi, której członkowie ze względów etnicznych i historycznych muszą podporządkować się życiu wedle jednolitych zasad prawa i cywilizacji".

We francuskiej mozaice kultur to zadanie może okazać się karkołomne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2009