Wielki powrót

W opuszczonych przez prorosyjskich separatystów miastach brakuje prądu, żywności i wody, na ulicach straszą leje po bombach. Wracają tu jednak ludzie.

14.07.2014

Czyta się kilka minut

„To nie odbudowa, lecz przywracanie miasta do ładu”, mówią władze Ukrainy o porządkach w Sławiańsku, który opuścili separatyści. / Fot. Sergii Kharchenko / SIPA / EAST NEWS
„To nie odbudowa, lecz przywracanie miasta do ładu”, mówią władze Ukrainy o porządkach w Sławiańsku, który opuścili separatyści. / Fot. Sergii Kharchenko / SIPA / EAST NEWS

Sławiańsk i Kramatorsk? Możecie tam jechać, są już wyzwolone – mówi Iryna, która z dwójką dzieci wraca właśnie do domu z Kijowa. Do stolicy pojechała na tydzień, aby odpocząć od atmosfery panującej w jej rodzinnym Iziumie. Miasto, znajdujące się na skraju obwodu charkowskiego, było przez długi czas główną bazą ukraińskich wojsk. Regularnie przywożono tam rannych. – Kilku czy nawet kilkunastu dziennie. Chcieliśmy od tego uciec, chociaż na trochę – mówi kobieta.

Napiętej atmosfery w Iziumie nie da się porównać z tą, która panuje w dwóch miastach, nad którymi Ukraina niedawno odzyskała kontrolę: Sławiańskiem i Kramatorskiem. Nieco ponad tydzień temu opuścili je prorosyjscy separatyści – jak twierdzą, po to aby przegrupować siły w rejonie Doniecka i ruszyć z ponownym natarciem.

Wszyscy w kolejce

Kiedy do obu tych miast wkroczyła armia Ukrainy, zastała je w rozpaczliwym stanie. W Sławiańsku ludzie nie mogli dostać chleba. Pod siedzibą rady miejskiej ustawiły się kolejki po pomoc humanitarną. Stoją zresztą po nią do dziś – a wśród ludzi czekających na przydział darów spotkać można także zwolenników separatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej.

Nie mają innego wyjścia. Czynnych sklepów spożywczych jest raptem kilka, a półki są pustawe. Dostawcy, w obawie przed niewypłacalnością ich właścicieli, boją się dostarczać produkty. Można kupić trochę pieczywa, makaronów, kaszy, jajek, konserw, słodyczy i alkoholu. Czasami – mięso czy ser. Ale na co dzień brakuje nawet wody mineralnej. Gotować i przechowywać szybko psujące się produkty jest jednak trudno, skoro w znacznej części miasta nie ma wody, gazu ani prądu. – Jeszcze czegoś takiego nie było, żeby odcięto nam wszystko – mówi starsza kobieta prosząca przechodniów o wodę.

Pod budynkiem Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, który do niedawna był główną siedzibą separatystów, mężczyzna próbuje się podnieść z chodnika wraz z rowerem. Nie udaje mu się. – Wody, wody – mówi półprzytomny. Od razu wypija pół butelki. Błaga o cukier, tłumacząc, że to wszystko z głodu. W końcu, mimo próśb, aby trochę odczekał, udaje mu się wsiąść na rower i odjechać.

Nieco lepiej jest w Kramatorsku. Ale i tu brakuje wody. – Nasze władze robią jednak wszystko, aby nam ją dostarczyć – mówi Serhij Raus, który paraduje po głównym placu miasta w koszulce z napisem „Polska”. Jak się okazuje, ma Kartę Polaka i jest dumny z tego, jak Polska wspiera jego kraj.

Rzeczywiście, w kilku miejscach w centrum stoją cysterny z wodą, a pod nimi ustawiają się kolejki ludzi z pięciolitrowymi butlami. Sklepy, chociaż jeszcze nie wszystkie działają, są pełne produktów spożywczych. Mimo to Kramatorsk jest znacznie bardziej zniszczony. Tuż obok placu, przy którym znajdowała się Rada Miejska, widać podziurawione pociskami artyleryjskimi budynki. Na ulicach są leje nawet metrowej średnicy. W budynku szkoły w oknach nie ostała się ani jedna szyba.

– Wejdźcie do pierwszej klatki na drugie piętro – mówi 50-letni mężczyzna. Do mieszkania prawdopodobnie wpadł pocisk lub granat. Wszystkie pomieszczenia są zrujnowane, leży tam tylko kupa gruzu i pozostałości po meblach. Nie ma lokatorów. Nie wiadomo, czy znaleźli inne miejsce do życia, czy też czeka ich przykra niespodzianka, gdy wrócą tu ze spokojniejszych części Ukrainy.

„Naszym” dziękujemy

Mimo związanych z tym uciążliwości, po opuszczeniu Sławiańska i Kramatorska przez separatystów wraca tu wielu mieszkańców, którzy wcześniej, uciekając przed wojną, schronili się gdzie indziej (w krytycznym momencie walk w Sławiańsku zostało tylko 40 tys. ze 120 tys. ludzi). Jednak jeśli nie posiada się własnego samochodu, poruszanie się po wschodniej Ukrainie nie jest proste. – Najbliższy autobus będzie za cztery godziny, ale i tak bilety są wyprzedane – mówi kasjerka na dworcu autobusowym.

Tak jest codziennie. Biznes wywęszyli kierowcy, którzy każą płacić sobie kilkukrotnie więcej niż normalnie. – Za mniej nie ma sensu, tam jeszcze wczoraj strzelali – mówi Jurij, kierowca tzw. nielegalnej taksówki. Od czterech osób, które mieszczą się w samochodzie, bierze za kurs czterysta hrywien (ok. 100 zł). To więcej niż jedna ósma średniej płacy na Ukrainie. A dla kierowcy – świetny zarobek w mieście, w którym jeszcze przed wojną bezrobocie było wyjątkowo wysokie.

Na barykadach robią się korki. – Kiedy do Sławiańska przyjechał prezydent Poroszenko, stało się nawet pięć godzin. Nikogo nie puszczali – mówi Jurij. Większość zatorów powodują powracający. Ich samochody bywają wyładowane zakupami po sam dach. Wożą je z innych miast – albo od rodzin na wsi, gdzie nie było wojennej zawieruchy.

W Kramatorsku Olha (pracuje w administracji państwowej) przyznaje, że na widok ukraińskich wojskowych ogromnie się ucieszyła. – Krzyczałam: hurra! – mówi. O separatystach ma najgorsze zdanie: – Zobaczcie, co ci „nasi” zrobili, jak rządzili. Za takich „naszych” to ja dziękuję.

„Naszymi” część mieszkańców Donbasu nazywa separatystów. Ich przeciwieństwem są ukraińskie siły, czyli „kijowscy”. – Jestem ogromnie wdzięczna Polsce, Kanadzie i Litwie. Te państwa naprawdę nas wspierały – mówi Olha.

W minionym tygodniu w Sławiańsku i Kramatorsku masowo zaczęli pojawiać się ukraińscy patrioci, którzy albo bali się demonstrować swoje poglądy, albo stali się nimi dopiero teraz – z przekonania lub cynizmu. Rodzice dawali żołnierzom swoje dzieci na ręce. Zapewne krótką separatystyczną przeszłość wymaże ze swojej pamięci większość mieszkańców. W końcu całkiem niedawno oddawali swoje dzieci do zdjęć donbaskim separatystom.

– Zwolennicy Donieckiej Republiki Ludowej pierwsi ustawili się u nas po chleb – mówi z przekąsem emerytka Mariana. Jej mąż został przypadkowo raniony w nogę. – Chciałabym, żeby chociaż dali mi jakieś pieniądze na leczenie – przyznaje.

Nie wszyscy są tak pozytywnie nastawieni do ukraińskich sił. Romana z dwójką kilkuletnich dzieci spotykam, gdy idzie do cysterny po wodę. – Czy żyje się lepiej? Tak, jest pokój, bo jedna ze stron konfliktu odeszła. Nie ma dla mnie jednak różnicy, kto by ten pokój wprowadził – przyznaje.

Plan przyszłego ładu

Oficjalnie jest jednak coraz lepiej. – Warunki życia znacznie się poprawiły. Kończymy demontaż barykad postawionych przez rosyjskich faszystów – mówi doradca ministra spraw wewnętrznych Zorian Szkiriak, który przyjechał do Sławiańska. W mundurze nie wygląda jak przedstawiciel ministerstwa. Zapewnia, że woda popłynie z kranów już w najbliższym czasie, a prąd już teraz dociera do niektórych dzielnic. – Budynek po budynku, jeden za drugim, powoli podłączane są do sieci – stwierdza. – Naprawa sieci elektrycznej może jednak zająć nawet trzy miesiące.

Przedstawiciel ministerstwa uważa, że zamiast o odbudowie powinno się mówić o „przywracaniu miasta do ładu”. Jego zdaniem nie ma tu takich zniszczeń, o jakich mówiono wcześniej. Wylicza też działania Kijowa, odkąd Ukraina ponownie przejęła kontrolę nad miastem: szpital znów ma prąd, działa piekarnia, wkrótce będą wypłacane pensje, emerytury i inne świadczenia. Trwają prace nad przywróceniem transportu publicznego. Szkiriak podkreśla też skuteczność pomocy humanitarnej. – Każdego dnia z różnych regionów Ukrainy docierają tu dziesiątki samochodów. Sam przed chwilą przyjechałem wraz z trzema ciężarówkami z Kijowa – opowiada.

Prace remontowe spowalniają miny. W budynku Służby Bezpieczeństwa Ukrainy było tyle ładunków i niewypałów, że łatwiej byłoby ją wysadzić w powietrze, niż rozminować. To opóźnia pracę, bo zanim ktokolwiek przystąpi do remontu, muszą wejść saperzy.

Ukraiński rząd szykuje specjalny program, który umożliwi przywrócenie do życia opuszczonych przez separatystów miast. Jak twierdzi premier Arsenij Jaceniuk, plan odnowy Donbasu będzie kosztował ponad 8 mld hrywien (ok. 2 mld zł). – Nie można pozwolić sobie na wybiórcze działania, to musi być kompleksowy program. Inaczej nie zadziała – przyznaje Szkiriak.

W ostatnich dniach jego optymizm udziela się wielu mieszkańcom Sławiańska i Kramatorska. Dziś wierzą, że – pomimo poważnych problemów – teraz w końcu zapanuje u nich pokój.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2014