Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Doskonałość" organizacji nie służy Kościołowi, choć zapewne dobrze czyni każdej korporacji. Ale Kościół ma, jak sądzę, być wszystkim prócz korporacji. Niestety, czasami (jak np. w sprawie abpa Paetza) nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że w Kościele triumfuje duch korporacyjny, broniący za wszelką cenę stanu posiadania i “doskonałości" organizacji. Wierzę, że doskonałości Kościoła nie mierzy jego nieomylność i nieskazitelność (jest stworzony przez ludzi), lecz mądre reagowanie na własne niedoskonałości.
Dla wierzącego Kościół to coś więcej niż organizacja i doktryna powierzona jej pieczy. Oby rządzący Kościołem dostrzegali pilniej owo “coś więcej", coś, co wychodzi poza ramy nakazów i przepisów. Organizacja “doskonała" wykazuje bowiem tendencję do skupiania uwagi na samej sobie; uwaga Kościoła powinna spoczywać poza nim samym, obejmując troskliwie tych, którzy zapomniani, pominięci w swoich dylematach pozostają na jego obrzeżach. Kościół nie jest wielkomiejskim, światowym, metropolitalnym centrum, w którym liczy się anonimowe postępowanie zgodne z procedurami; Kościół jest przedmieściem, gdzie patrzy się drugiemu człowiekowi w oczy, ogarnia jego sytuację i działa wedle jej potrzeb. Niech więc sprawujący władzę w Kościele będzie mniej sędzią i kodyfikatorem, a bardziej burmistrzem przypatrującym się trudom życia mieszkańców powierzonego mu małego miasta i podejmującym decyzje, które nie mając nic z populistycznego schlebiania gustom sprawiłyby, iż ludzie bardziej czuliby się u siebie w swoim mieście.
Organizacji świat ukazuje się jako “łatwy": wystarczy przyjąć jej zasady, a wszystko stanie się proste i oczywiste. Kościół może ulec pokusie “łatwego" chrześcijaństwa, wyczerpującego się w powierzchownym kulcie i zbiorowej obrzędowości Boga stanowiącego okazję do rodzinnych ceremonii czy narodowych celebracji. Dla wielu wierzących myślenie religijne jest indywidualnym, dramatycznym wyborem, a chrześcijaństwo jest rzeczą “trudną", w pewnym sensie jest męką; odnawianiem się rozpaczliwych pytań, pozbawionych pokrzepienia ostatecznych odpowiedzi. Pragnąłbym, by Kościół stał się bardziej miejscem sprzyjającym myśleniu religijnemu, a mniej celebrowaniu obrzędów; rola tych ostatnich jest trudna do przecenienia, dlatego warto nadać im nową głębię refleksji.
Być może wieczność i zbawienie będące w centrum nauki Kościoła służą dobrze instytucji, sprzyjają w naturalny sposób jej stabilizacji, pomagają jej zmierzać do doskonałości. Ale obawiam się, że te dwie wielkie kategorie, ujęte w kanon rygorystycznej tradycji i wolno ewoluującej doktryny, mniej pomagają człowiekowi w rozwiązywaniu bezlitośnie trudnych problemów wynikłych z działania sił kształtujących nasze dzieje. Oznacza to, iż ludziom pogrążonym w historii, na którą ich wpływ jest ograniczony, nie pomoże instytucja jakby od historii uciekająca i powołująca się na zewnętrzną, niezależną wobec świata sankcję transcendentną. Moja wieczność to jedynie sposób, w jaki do niej dochodzę w swoim doczesnym życiu. Wierzę “tu i teraz"; moja wiara jest głęboko zanurzona w historii. Jak zatem ma się ona do Boga, którego żywiołem jest wieczność? Jak pogodzić moją historyczność i śmiertelność z niehistorycznością i nieśmiertelnością Boga? Czy można przystać na rozdzielenie historii i wieczności, z której pierwsza byłaby domeną człowieka, a druga całkowicie zewnętrznego, oddalonego Boga? Czy historia zbawienia musi być rozumiana jedynie jako historia apokaliptyczna, przychodząca spoza świata tak, aby całkowicie zniszczyć historię tego-co-żyje?
Chcę zatem powiedzieć tyle: Ewangelii nie słyszy się raz na zawsze. Różne epoki słyszały ją różnie. “Słyszeć Ewangelię" nie oznacza słuchania tego, co zostało powiedziane w czasach, gdy Ewangelię zapisano; “słyszeć Ewangelię", to słyszeć najbardziej niewyraźne i pokrzywdzone, najbardziej ubogie i pominięte głosy otaczającego nas świata. “Słyszeć Ewangelię", to tłumaczyć Ewangelię. A zatem przede wszystkim pozostawać w stanie harmonii nie z doktryną i strzegącą jej instytucją, lecz z godnością człowieka egzystującego i podejmującego decyzje w świecie pełnym sprzecznych i działających z wielkim przyśpieszeniem sił. Wielka byłaby moja radość, gdyby Kościół posłuchał tych głosów i nie dostrzegał w nich jedynie próżnych, nowinkarskich ambicji czy antyklerykalnej złej woli. Oby rządzący Kościołem dostrzegali “tu i teraz" kobiet i mężczyzn tworzących Kościół, ludzi, którzy z jedynej dostępnej im perspektywy, jaką jest dane im życie w tym momencie dziejów, chętnie widzieliby szybsze zmiany w Kościele i jego nauce (np. bardziej stanowcze spojrzenie na gorszące postępowanie niektórych kapłanów czy możliwość większego zaangażowania liturgicznego kobiet). Kościołowi wielce potrzeba takich debat; poprzez nie zbliżyłby się do czasu swoich wiernych.
Prof. Tadeusz Sławek jest literaturoznawcą, polonistą i anglistą, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Śląskiego (byłym rektorem tej uczelni). W roku 2002 otrzymał z rąk metropolity katowickiego abp. Damiana Zimonia nagrodę "Lux ex Silesia".
---ramka 325425|strona|1---