Wenus w dykcie

Zafrapował mnie raport z badań dowodzący, że intensywne oglądanie pewnego rodzaju produktów i potraw zmniejsza potem przyjemność ze zjadania tego samego w realu.

01.02.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Kamila Zarembska, Wojciech Szatan
/ Fot. Kamila Zarembska, Wojciech Szatan

Siedemnaście miliardów. Za tyle euro cię, Wenero, zakryli, chociaż lewicą zasłoniłaś łono, a prawicę podniosłaś w geście mającym odepchnąć wzrok widza od twoich piersi. Starożytni nazwali cię pudica, czyli skromna, nawet papież Benedykt XIV zadbał, byś stanęła dobrze widoczna na Kapitolu. No cóż, akurat ten papież nie był szczególnie podatny na zgorszenie, patronował rozbuchanej fontannie di Trevi. Filmowa kąpiel Anity Ekberg w jej wodach dwieście lat później wydaje się logicznym dopełnieniem barokowego projektu.

Włoski rząd podejmował irańskiego prezydenta bankietem na Kapitolu. Na cześć gościa Wenus i parę innych posągów obstawiono parawanami z białej dykty. Ponoć, jak tłumaczyły potem gazety, zrobiono tak nie dlatego, że biodra bogini mogłyby wprawić męża stanu w stan jakowegoś zaburzenia, lecz by do mediów nie przedostały się zdjęcia z nim na tle golizny – gotowy materiał do oskarżeń ze strony twardogłowych konkurentów w krajowych rozgrywkach o władzę.

Sprawa stała się głośna na tle oczywistych napięć cywilizacyjnych. Tego, kto na widok zakwefionych dziewczyn na ulicy woła: „Jak do nas przyjechali, to mają się dostosować do naszych norm i zwyczajów!”, musiała bardzo zaboleć oczywistość faktu, że święte normy i zwyczaje bywają żetonem w politycznej grze o ropę czy inne skarby, których islamiści mają pełne kieszenie. Wzruszające, że nagle tyle przybyło miłośników antycznych korzeni cywilizacji, klasycznych kanonów ciała, wolności sztuki i prawa do nieskrępowanej nagości w sferze publicznej. Dobrze, że w internecie miliony razy wyświetliły się ludziom zdjęcia kapitolińskich rzeźb – im więcej Wenus, tym mniej miejsca dla dyżurnej gwiazdy z botoksu i silikonu, która nawet nie umie harmonijnie ułożyć czterech kończyn do zdjęcia na tle ścianki.

Gdyby wysłannik ajatollahów chciał jednak gruntownie odgrodzić się od panseksualnych miazmatów Europy, musiałby obić dyktą całą naszą rzeczywistość, może z wyjątkiem fragmentów dziewiczej przyrody.

Wszystko, co w sprawie obcowania ludzkich ciał pozostawało jakkolwiek ukryte, wywlekliśmy na światło dzienne, aż do kompletnego znieczulenia. Pierwsze miejsce w nieskończonych staraniach o to, by wzrokiem i wyobraźnią pobudzić w sobie doznania ostrzejsze od osiągalnych w zwykły sposób, przejęła już czas jakiś temu pornografia jedzeniowa.

Telefony zamienione w narzędzia do niezłej technicznie fotografii, rozwój przestrzeni wirtualnej, która ze swej istoty wzmacnia normalne w populacji podglądactwo – to zadziałało jak pożywka dla przyrodzonej skłonności, żeby traktować posiłek jak narzędzie autoekspresji. Między obrazami Arcimbolda, który w XVI w. przedstawił pory roku jako głowy zbudowane z różnych owoców i płodów ziemi, a kompulsywnym szukaniem najlepszego ujęcia dla sałatki jest droga jak od igraszek na granicy normy do chorej obsesji. A kucharze świadomi tego, że ich klient nie je oczami, jak dawniej, tylko obiektywem, podrasowują fakturę, kontrast i układ na talerzu. Nie pytajcie, czym nażelowano wasze mięso, że się tak błyszczy, mimo że wyschnięte.

Dowcipy rysunkowe tygodnika „New Yorker” są poważnym wskaźnikiem ducha czasów. Niedawny obrazek przedstawiał kelnera ze zmartwioną miną, pochylającego się nad parą gości przy stole: „Czy coś nie tak? Jeszcze nie sfotografowaliście waszego jedzenia”. Po kpinach przychodzą zakazy – Amerykanie ekscytują się pierwszą falą odważnych lokali, które zakazują gościom robienia zdjęć. Ostateczną sankcją dla nowej pornografii staje się jednak cały aparat nauki, który zdążył wokół niej wyrosnąć.

Mniejsza o referaty psychologiczne, które dowodzą, że fotografowanie zamiast zjadania wskazuje na zachwiane relacje z ciałem, a więc i z jego odżywianiem. Zafrapował mnie raport z badań dowodzący, że intensywne oglądanie pewnego rodzaju produktów i potraw zmniejsza potem przyjemność ze zjadania tego samego w realu. Grupie osób pokazywano serię zdjęć orzeszków i słonych przekąsek. Potem miały mniejszą ochotę na jedzenie tychże niż druga grupa, która naoglądała się zdjęć słodkości. Brzmi jak mocny dowód na to, że grzeszne obrazki szczęścia nie dają – szkoda tylko że badania przeprowadził uniwersytet w stanie Utah, należący do mormonów. Zacni owi ludzie mają mnóstwo zalet, jednak nie piją wina, w czym są podobni do prezydenta Iranu. W czasie bankietu na Kapitolu z jego powodu podano jedynie wodę. I to jest chyba dla mnie większa zdrada Europy niż Wenus obita dyktą. ©

Na liście pysznych rzeczy, których nie da się przerobić na food-porn, pierwsze miejsce daję grzybowej polencie. Miksujemy ok. 40 g suszonych grzybów na proszek. Wrzucamy go do 1 l osolonej wrzącej wody, gotujemy parę minut, aż zniknie piana, po czym wsypujemy 250 g gotowego proszku kukurydzianego i dalej postępujemy jak przy zwykłej polencie (po ostudzeniu najlepiej ją jeszcze podpiec). Wyjdzie wam niespodziewanie smakowita, odpychająco bura masa. Moja ulubiona fotoedytorka by mnie jednak zabiła za takie zdjęcie. Weźmy więc przepis na muffinki pomidorowe, które ostatnio redakcja „TP” chwaliła w czasie kolegium. Mieszamy 250 g mąki, czubatą łyżeczkę proszku do pieczenia, ok. 50 g tartego parmezanu, szczyptę soli, pieprzu, ostrej papryczki, oregano. W drugiej misce rozbijamy 2 jajka, mieszamy ze 100 ml mleka, 2 łyżkami oliwy i 3 łyżkami koncentratu pomidorowego. Szybko i z grubsza mieszamy mokre z suchym, dodając przy tym 250 g przepołowionych pomidorków koktajlowych, 3 łyżki kaparów i 3 łyżki prażonych pestek słonecznika. Nakładamy do papilotek (10-12 szt), kładziemy na wierzch po połówce pomidorka, pieczemy w 180 stopniach ok. 20 minut.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2016