Weibo

250 milionów Chińczyków – połowa wszystkich obywateli Chin, mających dostęp do internetu – korzysta z serwisu Weibo, będącego połączeniem takich zachodnich wynalazków jak Twitter i Facebook. Ale Weibo to nie tylko popularny środek przekazu. To także nowy „rząd dusz”.

17.01.2012

Czyta się kilka minut

Dziewczyny spotkały się po raz pierwszy. Wei Ming, do niedawna dziennikarka w państwowej telewizji, teraz pracowała w firmie energetycznej. Wang Xiao, wysoka i smukła dziewczyna z północnego wschodu Chin, o rok młodsza – w międzynarodowym banku. Popijając drinki, rozmawiały w niewielkim kręgu artystów, dziennikarzy i młodych yuppie – przypadkowej grupie Chińczyków, która zebrała się w modnym barze na tyłach jednej z pekińskich uliczek. Zaczynał się piątkowy wieczór i co rusz ktoś dołączał lub się żegnał, wśród plejady obcych lub ledwo znajomych twarzy.

Gdy w pewnej chwili dziewczyny postanowiły wymienić się kontaktami, nie wyciągnęły wizytówek, nie zapisały numeru telefonu. – Jaki jest twój adres Weibo? – zapytała Wei Ming.

W ciągu następnej godziny chyba tylko ja, cudzoziemiec, sięgnąłem po wizytówkę. Chińczycy wymieniali się adresami Weibo: serwisu internetowego, który łącząc elementy Twittera i Facebooka, stał się w niedługim czasie jednym z najpopularniejszych środków przekazu i żywiołem chińskiego internetu.

250 milionów

Weibo to po chińsku „mikroblog”. Serwis, który podobnie do amerykańskiego Twittera pozwala na wysyłanie krótkich wiadomości do 140 znaków. Ale tu podobieństwa się kończą. Bo jeśli po polsku lub angielsku 140 znaków starcza na jedno niedługie zdanie, to po chińsku – gdzie znak to całe słowo – można w ten sposób napisać akapit. Interaktywny, przystępny i wszechstronny tematycznie, Weibo jakby do perfekcji wczuł się w nawyki i preferencje chińskich internautów, szybko podbijając ich serca. Co miesiąc swoje konta zakłada na Weibo 20 mln nowych użytkowników. I choć forum istnieje dopiero od 2,5 roku, zwabiło do siebie 250 mln Chińczyków – czyli połowę wszystkich obywateli Chin, którzy korzystają z internetu – tworząc jakby nowy „rząd dusz”.

„Gdy budzę się rano, Weibo jest jedną z pierwszych rzeczy, które muszę sprawdzić, tak jak muszę napić się wody czy założyć skarpetki” – napisał na forum jeden z młodych internautów.

– Prawda jest taka, że wielu ludzi czuje się zmęczonych, sfrustrowanych codziennością, a Weibo daje im szansę, żeby jakoś odreagować – tłumaczy mi Wang Xiao. – Na forum ludzie mogą podzielić się swym ciężarem i trudem, którego inaczej nikt nie dostrzega. Dla wielu stało się to potrzebne.

„Po raz pierwszy oddycham”

Internet od początku pozwalał w Chinach przynależeć. W kraju, czy też w cywilizacji, w której zwykli ludzie potrafią być sobie obcy i boleśnie nieśmiali, nie nawiązując na co dzień nowych kontaktów, internet pomagał przełamać lody. Od początku stał się też żywiołem, który obalał społeczne bariery i kwestionował tabu. Pozwalał zabrać głos, zachowując anonimowość. Dawał przestrzeń na odwagę i własne zdanie, co zazwyczaj byłoby tłumione jako przejaw głupoty lub złego wychowania. W tym sensie Weibo stało się nagle perłą w koronie chińskiego internetu, wchłaniając w siebie kawałek po kawałku bogactwo i zamęt chińskiej duszy, niczym kolorowe szkiełka olbrzymiego kalejdoskopu.

Mikroblogi były obecne w Chinach od lat i Weibo, stworzone przez firmę Sina, nie jest nowym wynalazkiem. Może raczej, tak jak Steve Jobs, Sina udoskonaliła brzydkie kaczątko, którym były pierwsze mikroblogi, wyczarowując z nich łabędzia. Starsze wersje, bazujące na Twitterze, toporne i nieodbiegające zbytnio od studenckich czatów, zastąpił program, który dawał możliwość szybkiego i intuicyjnego nawiązywania kontaktów, śledzenia dyskusji, wymiany zdjęć i filmów, tworzenia sondaży lub zwyczajnie szerzenia plotek. Na Weibo zaproszone zostały gwiazdy filmu, muzyki i sportu, za którymi podążyli ich fani, a stopniowo konta zaczęli otwierać też biznesmeni, naukowcy, dziennikarze, a w końcu i lokalni urzędnicy.

Słowem, Weibo znacznie bardziej niż inne narzędzia internetu pozwoliło na zjednoczenie chińskiej opinii publicznej i stały dialog na mnóstwo tematów błahych i ważnych. Swoboda myśli, którą w szkole lub na zebraniu w pracy można było łatwo opanować, stała się naraz żywiołem trudnym do okiełznania.

– Dawniej internet umożliwiał czytanie wiadomości, ale nie pozwalał na nie reagować – mówi jeden z chińskich kolegów. – A teraz wszystko jest możliwe. Pamiętam, że po miesiącu na Weibo poczułem, jak gdyby po latach podtapiania nagle pozwolono mi znów oddychać. Po raz pierwszy od dawna oddycham bez hamulców i bez wstydu po konfrontacji. Bez nauczyciela, który z linijką w ręku patrzy, jak się zachowuję.

Cyfrowe katharsis

Jeszcze rok temu, jak wielu znajomych, traktowałem Weibo głównie jako źródło plotek. Do dziś najpopularniejszą postacią na forum pozostaje aktorka Yao Chen (16 mln fanów), która jak inne gwiazdy zamieszcza głównie swe zdjęcia i złote myśli. Raz po raz furorę robi też plotka lub dowcip – jak wtedy, gdy „pamiętnik” prostytutki z Hangzhou zebrał 250 tys. zagorzałych czytelników, zanim okazało się, że pisze go pod pseudonimem 31-letni mężczyzna żądny rozgłosu.

Ale z upływem miesięcy stało się jasne, że na forum pulsuje też tętno codziennych informacji i najważniejszych problemów społecznych. W czerwcu 2011 r. rozpętał się skandal po tym, jak 20-letnia kochanka wysokiego rangą urzędnika chińskiego Czerwonego Krzyża umieściła na Weibo zdjęcia prezentów, które ten jej dawał, np. maserati za 2 mln yuanów [1,1 mln zł – red.]. Bezmyślność dziewczyny otworzyła puszkę Pandory: zaczęło się publiczne śledztwo na temat tego, jak ktoś z organizacji charytatywnej funduje kochance luksusy. Sypnęły się oskarżenia o korupcję, po których 45-letni kochanek złożył rezygnację, a reputacja (i dotacje) chińskiego Czerwonego Krzyża sięgnęły dna.

Wkrótce potem w okolicy Wenzhou zderzyły się dwa superszybkie pociągi, było 40 zabitych i 200 rannych. Rozwój superszybkich połączeń od miesięcy lansowano jako sukces chińskiego postępu, a tu, zaraz po otwarciu trasy z Pekinu na południe, nieudolność i korupcja stały się przyczyną tragedii. Co gorsza, lokalne władze ociągały się z ujawnieniem informacji o ofiarach i przyczynach wypadku. Sprawę wyciszano, oferując pieniądze rodzinom ofiar. Właśnie wtedy Weibo, w równym stopniu co zbuntowane media, stało się ujściem szoku, frustracji i furii. Na urzędnikach z Wenzhou i ministerstwie kolei nie zostawiono suchej nitki – pojawiły się kreskówki z politykami przywiązanymi z przodu i tyłu pociągu jako najlepszą gwarancją bezpieczeństwa kolei. W gazetach i telewizji, mimo oficjalnego zakazu, pisano komentarze i listy do ofiar, dyskutowano o korupcji, a gniew narastał. Ostatecznie sam premier Wen Jiabao, niezwykle ceniony przez ludzi, został wysłany do Wenzhou, by łagodzić sytuację.

– Gdy zamiast wyjaśnień dostawaliśmy idiotyczne wymówki, Weibo grało ważną rolę: na bieżąco weryfikowało oficjalne wiadomości, lawirując wśród niedomówień i kłamstw – opowiada Xiao Zhang, dziennikarz.

Pozwolić, by rzeka płynęła

Niełatwo dziś o definicję, czym stało się ¬Weibo, albo o prognozę, jakie będzie mieć skutki. Pewne jest, że trafiło w ducha czasów, stając się furtką do obserwacji wydarzeń, które kształtują Chiny. Jest ostoją popkultury i marketingu, forum dyskusji społecznej i źródłem aktywności; jest wreszcie głosem młodych pokoleń (roczniki z lat 80., a powoli też z lat 90.), które dorosły w trakcie otwarcia Chin na świat, a których rosnące oczekiwania są kluczem do przyszłości ekonomii, lokalnej polityki, postępu. Weibo stanowi też element dialogu z władzą, a firma, która odpowiada za forum, cieszy się również zaufaniem i poparciem rządu. Coraz więcej urzędów i polityków otwiera konta, by trzymać rękę na pulsie.

– Wątpię, by rząd zdecydował się kiedyś zamknąć Weibo – mówi Xiao Zhang. – Byłoby to jak próba zatamowania Żółtej Rzeki, a potem opanowania powodzi. Lepiej pozwolić rzece, by płynęła, i stopniowo kształtować jej bieg. A cokolwiek mówić, nasi politycy są mądrzy i sprawni.

Mimo to znalezienie złotego środka – między wykorzystaniem Weibo a jego kontrolą – jest dla władz jak chodzenie po linie. Forum sprawdza się jako wentyl bezpieczeństwa i narzędzie komunikacji w kraju, którego ciągły rozwój jest przyczyną napięć. Jednak nad Weibo, tak jak nad resztą internetu, czuwa nieprzerwanie zastęp cenzorów, starających się przechwycić niepożądane informacje. Także firma Sina przeznacza do nadzoru cały zespół ludzi. Tworzone są listy tematów i haseł, które wyszukiwarka Weibo automatycznie zablokuje jako „niedozwolone”. Konta co bardziej kłopotliwych autorów mogą być zawieszone lub zamknięte, a kilka tysięcy najbardziej aktywnych blogerów jest pod szczególnym nadzorem.

– Cenzura jest szybka i nieraz skuteczna w ograniczeniu dostępu do informacji – mówi znajoma dziennikarka. – Ale jest też coraz trudniej kompletnie zablokować dyskusje na jakiś temat. Ludzie znajdą sposób na obejście kontroli, a Weibo odgrywa coraz ważniejszą rolę, także dla rządu i dla mediów, których artykuły są powiązane z dyskusjami na forum.

– Nie wiadomo, czy Weibo przetrwa, czy też okaże się kolejnym chwilowym trendem, bo mało co w Chinach jest raz na zawsze – mówi Wang Xiao. – Ale w tej chwili forum odgrywa naprawdę ważną rolę. Ja już prawie nie czytam gazet i nie oglądam telewizji, ale czytam mikrobloga w telefonie, jadąc codziennie metrem do pracy.  

KRZYSZTOF KARDASZEWICZ (ur. 1982) studiował literaturę w USA i stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Londyńskim (SOAS). Od 5 lat mieszka w Chinach, obecnie współpracując z lokalnymi organizacjami pozarządowymi (m.in. z Shangri-la Institute). W 2011 r. nakładem wydawnictw Homini i Officyna ukazała się jego książka „Młode Chiny”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2012