Dyskretny urok Państwa Środka

Mao mówił o Chińczykach, którzy znowu powstali. Deng o kraju, który zdobędzie bogactwo. A dziś Pekin myśli o odbudowie potęgi i szuka własnej ścieżki w świecie.

28.03.2016

Czyta się kilka minut

Aktorka Kate Hudson (w środku) promuje film „Kung Fu Panda 3”. Miasto Chengdu w prowincji Syczuan, Chiny, styczeń 2016 r. / Fot. CHINAFOTOPRESS / REUTERS / FORUM
Aktorka Kate Hudson (w środku) promuje film „Kung Fu Panda 3”. Miasto Chengdu w prowincji Syczuan, Chiny, styczeń 2016 r. / Fot. CHINAFOTOPRESS / REUTERS / FORUM

Wyobraźmy sobie małą niezdarną pandę, jak turla się w śniegu tuż po posiłku z pędów bambusa. Za tym kłębuszkiem uroku, który rozbroi każdego, kryje się jedno z ciekawszych narzędzi chińskiej dyplomacji.

Prezent w postaci dwójki pand to od kilku dekad gest mający dowodzić przychylności Chin. Jedną taką parę – o imionach Ling Ling i Hsing Hsing – Pekin sprezentował w 1972 r. prezydentowi USA Richardowi Nixonowi, gdy Chiny i Stany podjęły decyzję o normalizacji stosunków politycznych. Był to symboliczny przełom – i również początek przemian, które do dziś zachodzą w Chinach.

Wraz z późniejszym rozwojem kraju w kierunku czołowej gospodarki globu, wraz z poszerzaniem się chińskich interesów w świecie, zmieniała się też rola maskotek-ambasadorów. Pandy ofiarowywano więc na okoliczność ocieplenia w relacjach dyplomatycznych (Japonia), ważnych rocznic (Hongkong) lub dużej współpracy handlowej (Australia, Francja, Tajlandia). A także w okolicznościach bardziej niezwykłych: w 2011 r. trafiły do Szkocji, by przypieczętować chińsko-szkocką współpracę w energetyce i w dostawach łososia – po tym, jak ostatni dostawca tych ryb, Norwegia, przyznała Pokojowego Nobla chińskiemu dysydentowi Liu Xiaobo i popadła w niełaskę Pekinu.

Panda to tylko jeden z symboli rosnących aspiracji Chin. Wraz z rozwojem ich globalnych interesów zarówno panda, jak też cały wachlarz „miękkich” narzędzi polityki zagranicznej – tzw. soft power – nabierają dla Państwa Środka coraz większego znaczenia.

Bo przecież to także od sukcesu soft power będzie zależeć, czy bogactwo, którego dorobiły się już Chiny, uda się przekuć na trwalszą pozycję i osiągnięcia w globalnej polityce.

Łapanie równowagi

– Chiny? Dla nas to trochę jak polskie relacje z Rosją – wyjaśnił mi znajomy Wietnamczyk z Warszawy. – Nigdy nie możemy osłabić naszej czujności, bo inaczej wszystko nam zabiorą: stopniowo, cierpliwie i oczywiście pod przykrywką przyjaźni. Oni cały czas sprawdzają, jak daleko mogą się posunąć. To jedna ze szczerszych rozmów, która pokazuje, jak skomplikowane i chwilami napięte potrafią być relacje Chin z ich sąsiadami.

W ciągu ostatnich kilku dekad Chiny wyrosły (ponownie) na regionalną potęgę, wywołując zarazem entuzjazm – choćby ze względu na olbrzymie możliwości współpracy i handlu – jak też obawy przed ich dominującą pozycją. Pekin od lat prowadzi niełatwą grę, usiłując zachować równowagę między swoimi rosnącymi możliwościami i potrzebami oraz – z drugiej strony – próbą budowania zaufania i współpracy. Grę nie tylko z Japonią czy Koreą Południową, ale z całym Stowarzyszeniem Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN).

Chińczycy obawiają się, nie bez powodu, że brak dobrej woli ze strony 10 państw ASEAN mógłby skutkować powstaniem nieprzyjaznej im koalicji z udziałem USA lub choćby Indii.

Tymczasem ostatnio mnożą się napięcia dotyczące kwestii terytorialnych na Morzu Południowochińskim, o które od lat spiera się sześć państw. Chiny posunęły się tam do budowania sztucznych wysp z lotniskami, na które przerzucane są samoloty. W 2015 r. ministrowie spraw zagranicznych bloku ASEAN stwierdzili, że te działania Pekinu osłabiają zaufanie i mogą zaszkodzić bezpieczeństwu i pokojowi w regionie. Ale Chiny nie zamierzają ustąpić. Ten spór powieksza z kolei napięcia dotyczące chińskich inwestycji – np. budowy tam na rzece Mekong – czy sporadyczne zamieszania wokół chińskiej diaspory żyjącej w krajach Azji.

Własne pole gry

Mimo to trwa zaklinanie rzeczywistości, powtarzane są mantry o budowie regionalnej współpracy. Nieco ponad rok temu, na pekińskim szczycie Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku (mimo nazwy sugerującej integrację, APEC to tylko forum dyskusyjne), prezydent Xi Jinping zapewniał liderów 21 państw – w tym USA, Australii, Rosji, Filipin, Wietnamu i Indonezji – że możliwa jest budowa wspólnej przyszłości na podstawie „zaufania, partnerstwa i dobrobytu”, ogłaszając przy tym ambitne regionalne inwestycje.

Chiny roztoczyły więc np. wizję przekucia dawnego jedwabnego szlaku – lądowego i morskiego – w nowoczesną sieć połączeń handlowych, przeznaczając na wspólne projekty 40 mld dolarów. Pekin zmobilizował też 30 państw do utworzenia, wspólnym wysiłkiem, Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB), który ma być przeciwwagą dla instytucji amerykańskich i wspierać rozbudowę połączeń handlowych. To nie tylko sposób na zdobycie przyjaciół: Chińczycy stopniowo tworzą własne pole gry w systemie, który dotąd opierał się na zachodnich wartościach i instytucjach.

– Bonaparte powiedział kiedyś, że Chiny są jak śpiący lew, który po przebudzeniu wstrząśnie światem – mówi Wang, chiński znajomy. – A więc teraz prezydent Xi Jinping powtarza, że Chiny to owszem, lew, ale spokojny i przyjazny. Lew wciąż jednak jest lwem i jego przebudzenie wszystko zmienia. Pytanie tylko: w jaki sposób?

Powtórka z cywilizacji

Chiny niekoniecznie marzą o budowie klasycznego imperium. Ukoronowaniem osiągnięć byłaby raczej odbudowa dawnej pozycji kraju jako faktycznego Państwa Środka: przewodniej roli, którą chińska cywilizacja odgrywała przed schyłkiem ostatniej dynastii cesarskiej Qing (panującej w latach 1644–1911).

Okres tzw. stulecia upokorzeń – od przegranej wojny opiumowej z Anglią (1839-42) aż po koniec II wojny światowej – gdy Chiny uległy państwom zachodnim i Japonii – to traumatyczna pamiątka. I skaza na wielotysięcznej historii, w której to Chińczycy określali kształt cywilizacji, kultury i regionalnego porządku – nawet wobec najeźdźców.

Dziś trwa więc proces odbudowy, a jego elementem jest zjednanie sobie innych krajów. Ale nie jest to proste. – Jesteśmy w trakcie poszukiwania odpowiedniej dla nas ścieżki w świecie, określania naszej roli – dodaje Wang. – Przywódca Mao [twórca komunistycznego państwa po 1945 r. – red.] mówił o Chinach, które na nowo powstały. Deng [wieloletni lider i inicjator reform gospodarczych – red.] o Chinach, które zdobędą bogactwo. A teraz myślimy o odbudowie potęgi. Z tym, że żyjemy w świecie wielobiegunowym i jest to zadanie na dekady rozważnej współpracy.

– Być może odbudowa jedwabnego szlaku to jeden z etapów takiego zaangażowania – zastanawia się Wang. – Podobnie jak rozgrywka o zasoby i kontrolę na morzach. Nawet jeśli nie sposób uniknąć przy tym napięć i nieporozumień.

Nie tylko w Azji

Dobrym przykładem, jak wygląda rozwój interesów Chin w świecie, jest ich rosnące zaangażowanie w Afryce i Ameryce Łacińskiej. W ostatnich kilkunastu latach Pekin wyrósł tam na kluczowego partnera w handlu i inwestycjach, często prześcigając dawne potęgi kolonialne.

Stało się tak m.in. ze względu na odmienne podejście Chińczyków. Ich rozmach, pragmatyzm i elastyczność, podobnie jak ich wielki głód surowców naturalnych, sprawiają, że skutecznie prowadzą interesy z każdym i niemal w każdych okolicznościach. Chińskie inwestycje, projekty i pożyczki są ustalane i realizowane szybko, zwykle bez warunków, jakie stawiają międzynarodowe instytucje. W efekcie handel między Chinami i Afryką oraz Ameryką Łacińską wzrósł od 2000 r. aż 22-krotnie (sic!), osiągając roczne obroty rzędu 289 mld dolarów w Ameryce Łacińskiej i 220 mld w Afryce.

– Chińczykom bardzo zależy, aby ich firmy mogły się rozwijać i konkurować za granicą. Zwłaszcza teraz, gdy w Chinach zwalniają budownictwo i eksport, i trzeba znaleźć nowe rynki zbytu – mówi Daniel Mendez Moran, redaktor portalu ZaiChina.net, zajmujący się m.in. relacjami Chin z Ameryką Łacińską. – Przykładowo, jedną z obsesji chińskiej dyplomacji jest budowa szybkiej kolei w Ameryce Łacińskiej, co mogłoby umocnić wizerunek Pekinu jako giganta nowoczesnej technologii.

Zarówno tam, jak też w Afryce Chiny przedstawiają się jako brat łata: kraj z tzw. Trzeciego Świata, który dobrze zna bolączki innych kontynentów i frustracje wynikające z konieczności funkcjonowania w systemie zdominowanym przez zachodnie wartości i instytucje. To skuteczna taktyka, zwłaszcza w rozmowach z latynoskimi i afrykańskimi rządami. Mimo konkurencji, Chiny blisko współpracują np. z Brazylią (siódmą gospodarką świata), a także sprawnie wykorzystują niechęć do USA (i do kapitalizmu) w Wenezueli czy Argentynie.

Kontrakty, ale nie serca

Deklarowana przyjaźń narodów słabiej sprawdza się natomiast w codziennych kontaktach „na dole”. – Gdyby prześledzić projekt po projekcie, w przypadku konkretnych firm, wtedy na jaw wyjdzie ogrom nieporozumień i przepaść kulturowa – twierdzi Mendez Moran. – Chińczycy nie rozumieją społeczeństw, w których przyszło im działać, a ich miejscowi partnerzy nie rozumieją chińskiego stylu działania i pracy.
– Mimo coraz większego zaangażowania ekonomicznego Chin, większość miejscowych nie potrafi wymienić ani jednego chińskiego filmu, sportowca czy piosenkarza – wskazuje ekspert. – Owszem, Chińczycy zdobywają kontrakty, ale nie serca Latynosów. A chińskie firmy i produkty nadal mają niekorzystny wizerunek.

Jeszcze trudniej wygląda to w Afryce, gdzie Chińczycy prowadzą wielkie projekty, rozbudowując miejscową infrastrukturę w zamian za surowce, jak miedź, złoto czy ropa. I gdzie prawa oraz interesy lokalnych pracowników nie są chronione przez rządy. Coraz częściej Chinom zarzuca się, iż prowadzą tam „wtórną kolonizację”: że nie robią nic dla lokalnych społeczeństw, nie stwarzają możliwości rozwoju, sprowadzają własną siłę roboczą, a nawet doprowadzają miejscowe firmy do bankructwa.

– Jedną z głównych przeszkód dla Chińczyków jest ich brak wiedzy i doświadczenia w nowym środowisku. Ale starają się to szybko nadrobić – mówi Mendez Moran. – Choć więc wiele mówi się o tym, że Chińczycy głównie skupują surowce, to równie istotny jest fakt, jak bardzo inwestują w wiedzę, jak szybko się uczą.

Rozmach, pieniądze, ciężka praca i asertywność od dawna były w Chinach receptą na sukces. Ale równie ważne były guanxi: osobiste kontakty, oparte na zażyłości i zaufaniu. W dłuższej perspektywie brak takiego zaufania za granicą może być dla Pekinu fatalny. Dlatego aby zbudować coś więcej niż doraźny sukces, „chińskie marzenie” musi zacząć też inspirować.

Marka z kłopotami

Gdy w 2008 r. w Pekinie przygotowywano się do olimpiady, na świecie hitem stał się film animowany „Kung Fu Panda” (na ekrany weszła właśnie jego trzecia część). Spodobał się również w Chinach, lecz konsternację wywołał fakt, że wymyślono go i wyprodukowano w USA. Panda znów zachwycała świat, ale tym razem była chińska tylko z imienia. Przez kraj przetoczyła się dyskusja: dlaczego sami tego nie zrobiliśmy?

Inny kazus. Pekin zdaje sobie sprawę z roli soft power i od lat przeznacza coraz większe środki na kulturę i promocję w świecie. Ale mimo pieniędzy i rozmachu, wysiłki nie przynoszą wystarczających rezultatów. Pekin zwraca na siebie uwagę, lecz nie podbija (jeszcze) serc.

Dlaczego, widać choćby na przykładzie Instytutów Konfucjusza: przez 12 lat pracowicie budowano ich globalną sieć, dziś liczącą niemal 500 placówek. Mają one umożliwiać naukę języka i poznanie chińskiej historii i kultury (w Polsce są cztery placówki, przygotowywana jest piąta, na Uniwersytecie Warszawskim). Ale choć sukcesem jest dostęp do żywej kultury i języka Chin, co Instytuty Konfucjusza umożliwiają, to ich aktywność wywołuje też kontrowersje.

Spór zaczął się w 2013 r. Uczelnie w USA uznały, że Instytut ogranicza im dobór wykładowców i tematów. Zabroniona okazała się np. dyskusja o wielu sprawach na literę „t”, jak Tajwan, Tybet i Tiananmen. W 2014 r. Amerykańskie Stowarzyszenie Profesorów Uniwersyteckich zadeklarowało, że godzi to w wolność nauki, a burzliwe dyskusje o Instytutach zaczęły się też w Europie i Australii. Bywało, np. na Uniwersytecie Chicago, że Instytutowi wypowiadano współpracę.

Lustereczko, powiedz przecie...

Afera nadwyrężyła wizerunek i wiarygodność Instytutów. Ważne jest jednak i to, że może ona służyć za przykład zarządzania i mentalności, które dominują wśród wielu instytucji i środowisk naukowych w Chinach, często torpedując ich potencjał. Chwilami wydaje się, że nie ma różnicy, czy chodzi o produkcję filmu, czy rozwój badań naukowych – poddawane są one podobnej kontroli, cenzurze i biurokracji, która możliwości oddziaływania ogranicza do tego, co dozwolone lub promowane.

Badania naukowe koncentrują się więc np. na partyjnej ideologii, a nowa superprodukcja prezentuje oficjalną wersję historii lub postacie „politycznie poprawne”. Dlatego mimo skali środków, które przeznacza się na rozwój i innowacyjność, podstawą zostaje polityka. I zwykle nie ma przestrzeni potrzebnej do nietypowych inwestycji czy swobodnej twórczości.

W efekcie chińska soft power nie staje się odbiciem np. potencjału młodego pokolenia, ale narzędziem państwowej propagandy.
Widać to także na przykładzie mediów, ciągle poddawanych indoktrynacji, która ma zapewnić ich absolutne posłuszeństwo wobec Partii. Ogłaszając niedawno założenia nowej polityki wobec mediów, prezydent Xi Jinping wprost mówił, że ich praca ma być „odbiciem woli i działania Partii”, i że mają one „podążać za jej przywództwem”. Ci, którzy publicznie wyrazili głos odmienny, zostali poddani ostrej i szybkiej krytyce.

Stare-nowe założenia są już wdrażane: tegoroczna gala chińskiej telewizji – oglądana przez cały kraj w wieczór chińskiego Nowego Roku – pobiła rekordy propagandy i obciachu. Internauci zastanawiali się, czy w tym roku emitowano galę, czy też dłuższe wydanie państwowych wiadomości. Jej oficjalny tytuł brzmiał: „Ty, ja i nasze chińskie marzenie – kompleksowa budowa średniozamożnego społeczeństwa”.

Panda już nie wystarcza

Przez lata Chiny doceniano głównie jako rynek zbytu, nabywcę surowców, centrum przemysłu i eksportu. Tymczasem wobec bogactwa ich kultury i historii dobrze wykorzystana soft power może być szansą na nową jakość w globalnej grze.

Ale nie jest to tylko kwestia potencjału i pieniędzy. Nie wystarczy to w przypadku mediów, w które Pekin zainwestował miliony, aby zwiększyć ich profesjonalizm i zasięg, ale które pozostają przekaźnikiem partyjnej ideologii... I nie wystarczy dla wielu przedsięwzięć i instytucji, których twarda kontrola zapewnia posłuszeństwo w kraju, ale których sztywne działanie nie przekona do siebie nikogo za granicą.

Wielu Chińczykom, którzy w ostatnich latach zdołali się dorobić, symboliczna egzotyka w rodzaju pandy przestaje dziś wystarczać. Do czegoś więcej potrzebna jednak będzie jakość, a nie ilość. Oraz to, co być może jest najtrudniejsze: większe otwarcie na dialog i na dzielące nas różnice i wartości. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2016