Walka o Ogród Eden

Z zemsty za bunty szyitów Saddam Husajn zniszczył rozlewiska między Tygrysem i Eufratem, gdzie badacze umieszczają biblijny Eden. Dziś wraca tu życie.

19.10.2014

Czyta się kilka minut

Ropociąg przecinający bagna i uroczyska koło West Qurna pod Basrą – tutaj, w historycznej Mezopotamii, badacze umiejscawiają biblijny Eden.  / Fot. Atef Hassan / REUTERS / FORUM
Ropociąg przecinający bagna i uroczyska koło West Qurna pod Basrą – tutaj, w historycznej Mezopotamii, badacze umiejscawiają biblijny Eden. / Fot. Atef Hassan / REUTERS / FORUM

Wraz z wodą pojawiła się tu nadzieja. Tu, czyli na uroczyska historycznej Mezopotamii. Było to 11 lat temu, w 2003 r., wkrótce po obaleniu dyktatury Saddama Husajna. Do dziś mam w pamięci scenę, którą zobaczyłam wtedy w niewielkim przysiółku, w południowym biegu Eufratu. W dziurawych skarpetkach i czarnej pelerynie Miriam Khale brodziła po niewielkim płytkim jeziorku, tuż obok jej skromnej zagrody. Na głębszej wodzie swoje kręgi zataczały dostojnie dwa potężne bawoły rzeczne. Jej najmłodszy synek biegł za matką, boso i w potarganych spodenkach. Pachniało sianem, niesione przez wiatr plewy kręciły w nosie.

Na pobliskim podwórku grupa mężczyzn dźwigała w górę słupy, mocno splecione z miejscowej trzciny. Na ziemi rozłożyli maty, także trzcinowe, które za chwilę miały utworzyć ściany. Tak powstawał mudhif, tradycyjny dom zbudowany z trzciny – symbol tej krainy, symbol irackich mokradeł. Wszystko było znowu na swoim miejscu.

Życie wracało tam, gdzie miało go już nigdy nie być. Tak zarządził dyktator Saddam Husajn, który postanowił osuszyć tutejsze rozlewiska. Miała to być zemsta za powstanie szyitów – po wojnie w Zatoce Perskiej w 1991 r. szyici z południowego Iraku, zachęceni sukcesem międzynarodowej koalicji, której udało się wyzwolić okupowany przez Husajna Kuwejt, zbuntowali się. Ale wojska międzynarodowe nie poszły wtedy dalej, powstanie zostało krwawo stłumione, a Husajn rozkazał zniszczyć idylliczne uroczyska między dolnym biegiem Tygrysu i Eufratu.

Miriam Khale, i jej bawoły rzeczne, a także jej sąsiedzi stracili w ten sposób podstawę egzystencji. Ale po obaleniu despoty w 2003 r. pojawiła się nadzieja: robotnicy z ciężkimi maszynami budowlanymi, którzy zburzyli część betonowych wałów i grobli.

Zaczynali na nowo

Miriam, która wtedy miała 29 lat, jej mąż i ich troje dzieci musieli zaczynać wszystko na nowo, niemal od zera. Był to dla nich naprawdę trudny czas. Mieszkali wówczas – właściwie: koczowali – w jednym pomieszczeniu z szarego betonu, niewielkim i ciemnym. Na betonowej podłodze położyli kilka mat, w kącie stała chwiejąca się szafa. Tuż obok, również w betonowej chacie, mieszkała pierwsza żona jej męża, też z trójką dzieci. Na podwórku trajkotały kury. Tak, życie jest rzeczywiście uciążliwe, przyznawała Miriam. Ale jest nadzieja, że gdy wróci woda, będzie lepiej, rodzina dokupi kolejne bawoły, ona będzie mogła ubrać dzieci w lepsze ubrania, a mąż będzie zarabiać dostatecznie dużo, aby zbudować dla niej prawdziwy, porządny dom.

Od tamtej rozmowy minęło 11 lat. Gdy dziś spotykam znów Miriam, okazuje się, że niektóre marzenia istotnie się spełniły, a inne sprawy potoczyły się inaczej, niżby się chciało. Miriam przytyła kilka kilogramów, dzieci są schludnie ubrane, najmłodszy chodzi do szkoły średniej. Oprócz nowego telewizora Miriam posiada teraz także lodówkę i automatyczną pralkę. Prawie każdy w rodzinie ma swój własny telefon komórkowy. Wprawdzie jej marzenie o nowym domu nie spełniło się, ale mąż dobudował kolejne pomieszczenia, otynkował betonowe ściany, a na betonowych podłogach położył flizy. Na suficie i na ścianach w głównym pokoju świecą ornamenty w pastelowych kolorach. – Nie jesteśmy bogaci, ale nie wiedzie nam się źle – mówi Miriam.

Jednak to nie woda ani bawoły rzeczne były tym, co sprawiło, że rodzina Miriam może dzisiaj mówić o wprawdzie skromnym, ale jednak dobrobycie.

„Każdy ma auto”

Okazuje się, że woda znów zniknęła z ich jeziora, koło Suq ash-Shuyukh. A wraz z wodą zniknęły także bawoły rzeczne, ów prastary gatunek, pamiętający czasy pierwszej ludzkiej cywilizacji na terenie obecnego południowego Iraku. Po wodzie pozostały jedynie nieliczne i słonawe strumyki oraz bajorka, w których gromadzą się śmieci. Ich powierzchnię pokrywają oleiste plamy.

Zamiast bawołów rzecznych Miriam hoduje teraz krowy.

– One są łatwiejsze w pielęgnacji – mówi. Resztę pieniędzy jej mąż zainwestował w niewielką myjnię samochodową. Zafundował sobie kompresor, węże i szczotki, politurę i co tam jeszcze jest potrzebne.

– Wielu ludzi u nas pracuje teraz na rządowych posadach, a prawie każdy ma nowe auto – mówi małżonek Miriam. Od upadku Saddama w Bagdadzie dominują siły szyickie. – Interes idzie dobrze – mówi mężczyzna. Na tyle dobrze, że w myjni mógł zatrudnić swoich trzech braci.

Zostawiamy za plecami (dawne) jezioro i jedziemy jakieś 60 kilometrów na południowy wschód od Suq ash-Shuyukh. Tutaj spotykamy mężczyznę, który 11 lat temu zatroszczył się o to, aby uwolnić Tygrys i Eufrat z betonowego gorsetu.

Hydrolog Jassem al-Asadi był wtedy zatrudniony w delegaturze ministerstwa do spraw zasobów wodnych w Basrze [Basra to największe miasto południowego Iraku, stolica prowincji – red.]. Razem z kolegami udostępniał powracającym spychacze i koparki, aby mogli burzyć betonowe tamy. Dzisiaj 57-letni Jassem al-Asadi angażuje się na rzecz rewitalizacji uroczysk Mezopotamii i ich starego dziedzictwa kulturowego. Od 2004 r. jest szefem biura Nature Iraq – pierwszej irackiej organizacji ekologicznej.

Biuro organizacji w mieście Chibaish jest dosłownie wytapetowane mapami i wykresami, obrazującymi stan poszczególnych terenów.

– Urodziłem się na łodzi, w samym sercu mokradeł. Bez nich nie możemy żyć – mówi Asadi i wstaje energicznie zza swego biurka. Szybko pakuje do torby kąpielówki i kamerę. Ruszamy na wycieczkę łodzią.

Kompleksowy ekosystem

Czasem stojąc, a czasem siedząc, szczupły mężczyzna steruje wąską drewnianą łódką. Płyniemy pod kolejnymi mostami, mijamy proste rybackie chaty i grupę malców kąpiących się w (także tutaj słonawej) wodzie kanału. Aż wreszcie rozciąga się przed nami ona – niemal bezkresna kraina z wody i trzciny, z której co chwila wychylają się niewielkie wysepki, z gospodarstwami i zagrodami dla bawołów rzecznych. Każde domostwo, każda wodna odnoga ma swoją własną nazwę. Asadi zna je wszystkie.

Jesteśmy w miejscu zwanym Centralnymi Moczarami, w jednej z trzech wielkich krain historycznych. Badacze biblijni twierdzą, że tutaj mógł znajdować się biblijny ogród Eden. Z historią osadnictwa sięgającą pięciu tysięcy lat jest to jedna z najstarszych kultur świata. Archeolodzy znajdowali tutaj sumeryjskie tablice z trzeciego tysiąclecia przed Chrystusem, na których pradawni twórcy utrwalili ówczesne krajobrazy. Widać na nich mudhif, tradycyjną chatę z trzciny, tę budowaną do dziś.

– Słownictwo używane przez Arabów, którzy żyją na tutejszych uroczyskach, zawiera aż do dnia dzisiejszego około dwustu słów wywodzących się z czasów sumeryjskich i akadyjskich – twierdzi Asadi. I tak jak wtedy, również dziś mudhif buduje się na osi północny zachód – południowy wschód, gdyż dzięki temu w upalne letnie dni, gdy gorąc jest wprost przygniatający, najłatwiej jest utrzymać w środku relatywny chłód.

Gdy docieramy do wielkiego jeziora, Asadi wskakuje do wody. Kładzie się na plecach, patrzy w błękitne niebo i woła: – Czyż to nie wspaniałe?!

Woda jest głęboka na niewiele ponad metr i ciepła jak w wannie. Z trzcin podrywają się rybaczki srokate (ceryle rudis). Nie tylko ich historia, lecz również mnogość żyjących tu gatunków uczyniły kiedyś słynnymi irackie mokradła. W latach 70. XX w. badacze naliczyli tu ponad 80 gatunków ptaków, wśród nich także gatunki zagrożone wyginięciem, jak kaczka jarzębata czy gatunki z rodziny trzciniaków. Zatrzymywały się tutaj również miliony ptaków wędrownych, migrujących między Syberią i Afryką – dla nich moczary stanowiły idealny przystanek, miejsce odpoczynku w długiej drodze.

Wszelako zagłada bagien historycznej Mezopotamii zaczęła się na długo przed tym, jak Saddam rozpoczął swoje dzieło zniszczenia. Za sprawą ponad 30 zapór wodnych, zbudowanych w górnym biegu Tygrysu i Eufratu, wielkie masy wody są dziś wykorzystywane w rolnictwie oraz do zaopatrzenia miasta w środkowym Iraku.

Z badań prowadzonych w 2006 r. wynika, że moczary zajmujące powierzchnię 10 tys. kilometrów kwadratowych – są to dwie trzecie ich dawnej łącznej powierzchni – potrzebowałyby od 20 do 30 miliardów metrów sześciennych wody. W ciągu paru lat byłaby to połowa łącznych zasobów wodnych, jakie jeszcze Irak miałby do dyspozycji. Projekty nowych zapór wodnych w krajach sąsiednich mogą w sensie ścisłym pozbawić Irak wody. W Turcji na ukończeniu jest ogromny projekt, obejmujący 22 zapory w południowo-wschodniej Anatolii, w górnym biegu Tygrysu i Eufratu. Na zachodzie Syria także zbudowała swoje zapory na odcinku Eufratu, przebiegającym przez syryjskie terytorium. Z kolei na wschodzie Iran zmienia bieg rzek, które dotąd spływały do pogranicznych moczarów, zaopatrując je w wodę.

Ropa zamiast wody

Ale nie tylko kraje sąsiadujące z Irakiem zagrażają dziś ambitnym planom rewitalizacyjnym hydrologa Asadiego. Podczas gdy w niektórych krajach regionu normą stało się obecnie precyzyjne, mechaniczne nawadnianie (tzw. nawadnianie kropelkowe), iraccy rolnicy nadal stosują tradycyjne metody nawadniania swoich pól, pochłaniające więcej wody. Równocześnie zapotrzebowanie na wodę bez przerwy rośnie. We wspomnianych badaniach z 2006 r. szacowano, że w 2020 r. Irak będzie potrzebował prawie 95 mld metrów sześciennych wody.

Dlatego uratowanie całych moczarów w południowym Iraku nie jest w ogóle możliwe. Iracki rząd zamierza zachować obszar o powierzchni 5600 kilometrów kwadratowych, czyli trochę ponad jedną trzecią ich pierwotnego stanu. Ale Asadi sądzi, że nawet takie założenie jest zbyt optymistyczne: – Potrzebujemy nowych koncepcji.

Ekolog uważa, że nawadnianie moczarów powinno być lepiej regulowane, przy pomocy systemu śluz, i że czystsza woda z Tygrysu powinna być mieszana z zawierającą sól wodą z Eufratu.

Co prawda brak wody nie jest jedynym problemem. Działacze społeczni, tacy jak Asadi, mają jeszcze jednego przeciwnika, znacznie większego i potężniejszego: przemysł naftowy. W południowej części bagien znajdują się największe zlokalizowane złoża ropy naftowej w Iraku. Asadi mówi, że dobrze układa się współpraca z koncernem Shell, który angażuje się w projekty ekologiczne. Ale dla państwowych koncernów z Chin i Malezji, które nie muszą martwić się swoim wizerunkiem, takie sprawy są obojętne. A poza tym również w bagdackim rządzie są potężne siły, w kontakcie z którymi Asadi ma wrażenie, jakby odbijał się od ściany ze swoimi projektami. „Co jest ważniejsze: pieniądze z ropy czy ekologia i moczary?” – takie zdania Asadi słyszy często, doprowadzają go do białej gorączki: – Cóż za brednie, tutaj chodzi przecież o nasze dziedzictwo kulturowe oraz o ochronę klimatu!

Jednak choć piękno irackich moczarów istotnie zapiera dech w piersiach, życie na uroczyskach bynajmniej nie jest rajskie. Mijamy właśnie czółno, którym przy pomocy długiej tyczki steruje kobieta; łódka wypełniona jest po brzegi świeżo ściętą trzciną na sprzedaż, porywy wiatru rozwiewają czarne nakrycie głowy kobiety. Z przeciwnej strony zbliżają się mężczyźni w łodzi motorowej, wypełnionej ładunkiem kanistrów z wodą pitną – takie łodzie to dzisiaj zwyczajny widok, coraz częściej zastępują czółna poruszane ludzką ręką. Czy chodzi o wodę do picia, żywność albo benzynę do małych generatorów – mieszkańcy moczarów Mezopotamii wszystko muszą kupować w mieście.

– Tak, to prawda, jesteśmy dzisiaj wolni. I nikt nie patrzy już na nas krzywo, gdy przybywamy do miasta – mówi Abu Ahmed. – Ale poza tym nic się nie zmieniło. Kiedyś byliśmy biedni i dziś jesteśmy biedni.

Mudhif z betonu

Kiedy Saddam kazał osuszać moczary, rodzina Ahmeda uciekła do miasta Amara nad granicą z Iranem. Teraz część jego krewnych pracuje na państwowych posadach, są żołnierzami albo policjantami, mieszkają w mieście Nasiriya: to następne większe miasto. Abu Ahmed najchętniej także by się tam przeprowadził. – Tam są szkoły i szpitale. Tutaj nie ma nic – opowiada.

W kącie jego mudhifu wisi stary karabin, najcenniejsza rzecz, jaką Ahmed posiada. Przed wejściem dwaj mali synowie, półnadzy, dokazują w bagienku. Najmłodsze z sześciorga dzieci leży jeszcze w kołysce. Na palenisku żona przygotowuje dla gości herbatę. Ahmed żyje ze sprzedaży ryb, trzciny i sera, produkowanego z mleka bawołów – rocznie zarabia, w przeliczeniu, trzy tysiące dolarów. Nie chodził nigdy do szkoły; podobnie żadne z jego dzieci nie chodzi dziś do szkoły. – Gdybym mógł, zrezygnowałbym natychmiast z takiego życia – mówi mężczyzna.

Konfrontowany z takimi wyznaniami, ekolog Asadi nie traci rezonu. Syn bagien przekonuje, że zna ludzi, którzy mają państwową posadę i mimo to hodują sobie bawoły rzeczne: – To kwestia sposobu życia, tradycji, wody. Tego nie można tak po prostu spisać na straty.

60 kilometrów dalej, w miejscu, gdzie zaczęła się nasza podróż, Miriam Khale nie żałuje swego dawnego życia. Pierwsza żona jej męża buduje właśnie nowy dom. Miriam jej pomaga; kobiety wspólnie nabierają łopatami piasek, z wysiłkiem noszą budulec. – Gdy on będzie gotowy, zaczniemy budować mój nowy dom – mówi Miriam. – Pracujemy ciężko, ale damy radę.

Z gospodarstwa ich sąsiadów zniknął trzcinowy mudhif, którego budowę oglądałam 11 lat temu. Na tym miejscu stoi długi, wielopokoleniowy dom z kamienia i betonu, tylko dekoracje fasady przypominają dawne czasy. Obu kobietom to się podoba. – Nowy mudhif jest wspaniały – mówi Miriam. – O wiele łatwiej jest utrzymać go w porządku.

W swoim warsztatach pod gołym niebem mechanicy samochodowi zlewają stary olej do cuchnącej brei, ostatniej pozostałości dawnych kanałów nawadniających. Tę część historycznych moczarów Mezopotamii nad południowym biegiem Eufratu ekolog Jassem al-Asadi także spisał już na straty.


Przełożył WP


Autorka jest korespondentką dziennika „Neue Zürcher Zeitung” na Bliskim Wschodzie; przez wiele lat mieszkała i pracowała w Iraku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2014