Wakacje z kryzysem

Nawet na wyspach Morza Egejskiego Grecy śmieją się, że kasy fiskalne pracują tylko w dni robocze. Powód? W weekend kontrolerzy skarbówki też odpoczywają.

12.07.2015

Czyta się kilka minut

Port w Mytilene na wyspie Lesbos / Fot. Uriel Sinai / GETTY IMAGES
Port w Mytilene na wyspie Lesbos / Fot. Uriel Sinai / GETTY IMAGES

Gdy w niedzielny wieczór 5 lipca ostat- ni Grecy wrzucali do urn karty referendalne, w Anaxos, kurorcie na północnym wybrzeżu Lesbos, życie toczyło się zwykłym rytmem. Pustoszała plaża i przyhotelowe baseny, pierwsi goście przychodzili do tawern.

– Mamy świeże kalmary, sardynki i domowe meze, na pewno posmakuje też musaka! – Georgia, właścicielka jednej z restauracji, nie wydawała się przejęta referendum. Gdy na ekranach telewizorów pojawiły się pierwsze sondaże i stało się jasne, że większość Greków zagłosowała tak, jak chciał tego rząd w Atenach (czyli przeciw ugodzie z wierzycielami), nie było ani okrzyków radości, ani jęków zawodu. – Jeśli ktoś myślał, że Grecy zagłosują inaczej, wcale nas nie zna – podsumował kelner. – Będzie, co ma być. Oliwki, sardynki i sery nie znikną. Morze i słońce tym bardziej. Goście też będą. Wrócą.

Wczasowicze i migranci

Turystów na Lesbos jest mniej niż przed rokiem. Na piaszczystych plażach niewielkiej miejscowości turystycznej Anaxos puste leżaki można znaleźć bez problemu o każdej porze dnia. Rano i późnym popołudniem plaża wygląda jak poza sezonem, tłumów nie ma też w restauracjach. Powód? Część turystów przestraszyła się greckiego kryzysu.
Inni nie chcieli odpoczywać w miejscu, do którego licznie przybywają uchodźcy z Syrii, Afganistanu i Iraku. W czerwcu przez wąski przesmyk Morza Egejskiego, oddzielający wyspę od Turcji, przedostało się ok. 15 tys. osób. Tylko w sobotę, na dzień przed referendum, na Lesbos dotarło ponad półtora tysiąca imigrantów. Zwykle dopływają na północ wyspy, niedaleko turystycznych kurortów. Potem muszą przejść kilkadziesiąt kilometrów na południe, do miasteczka Mitilini, głównego ośrodka wyspy – tylko tu mogą się zarejestrować na policji i zalegalizować pobyt. Dwa znajdujące się tu obozy dla uchodźców pękają w szwach.

Jednak na tej wyspie spadek liczby turystów to problem mniejszy niż w innych regionach kraju – Lesbos ominęły bowiem największe inwestycje w infrastrukturę turystyczną. Nie ma tu ani wielkich hoteli, ani aquaparków. Turystyka wytwarza tylko 5 proc. PKB (czterokrotnie mniej niż w skali całego kraju) – może dlatego odpływ gości mieszkańcy przyjmują ze spokojem.

Tylko gotówka

Na Lesbos docieram dzień przed referendum. Ale grecki kryzys pojawia się w rozmowach jeszcze na lotnisku w Warszawie. Powtarza się jedno słowo – „gotówka”. Polscy turyści wzięli sobie do serca rady ekspertów, aby mieć w portfelu zapas euro. Swoje zrobiły też zdjęcia kolejek pod greckimi bankomatami. Niektórzy radzili też zabranie ze sobą podstawowych leków, na wypadek, gdyby kryzys odbił się na zaopatrzeniu aptek.

– Są pieniądze. Można tankować benzynę. W sklepach niczego nie brakuje – uspokaja Katarzyna, rezydentka jednego z biur podróży, mieszkająca na Lesbos od dziewięciu lat. – Grecja ma kłopoty finansowe, ale tutaj nie są one odczuwalne. Na wyspie żyjemy normalnie.

Rzeczywiście: w Molyvos, największym miasteczku północnego wybrzeża Lesbos, kryzysu nie widać. Półki aptek są pełne; banki, choć zamknięte, udostępniają swoje bankomaty. Podobno gotówki mają tylko na kilka dni, ale kolejek nie ma. Na jednym z bankomatów należących do greckiego banku narodowego wisi odręcznie napisana kartka: „50 euro”. Czyżby limit dziennych wypłat – wynoszący 60 euro – został już zmniejszony? Oficjalnie nie. Ale w bankomatach jest coraz mniej dwudziestek. W praktyce Grecy mogą więc wyciągać z maszyn o 10 euro dziennie mniej. Turyści takich ograniczeń nie mają.

Żywy pieniądz jest w cenie. W Anaxos tylko w niektórych miejscach akceptowane są karty płatnicze. – Moi dostawcy ich nie przyjmują – wzrusza ramionami właściciel dużej tawerny. Przed chwilą pod lokal podjechał biały pick-up z dostawą świeżych ryb, kalmarów i innych owoców morza. Na Lesbos z takich samochodów można kupić warzywa, owoce, nawet chleb. Tylko za gotówkę.

Lato bez paragonów

W środę 8 lipca premier Aleksis Tsipras przemawiał w Parlamencie Europejskim, próbując – z miernym efektem – przekonać deputowanych, że Grecja chce pozostania w strefie euro. Tego samego dnia w kawiarni w miejscowości Vatoussa nasza polska przewodniczka przekonywała wycieczkę, że Europa musi Grecji nieco odpuścić.

– W ostatnich latach dużo się tu zmieniło, ale Grecy nie wytrzymają kolejnych obciążeń – ocenia. Jej zdaniem w Europie, również w Polsce, pokutuje wiele mitów np. na temat greckiego lenistwa. – Mężczyźni, którzy siedzieli w kafenionie [tradycyjna nazwa greckiej kawiarni – red.], zaczynają dzień pracy o trzeciej nad ranem, bo wypasają owce. Dla nich pora południowa to czas odpoczynku – do pracy wrócą wieczorem. Choć z pozoru można odnieść wrażenie, że poza piciem kawy i zabawą komboli – koralikami przypominającymi różaniec – Grecy nic nie robią.
Jednak nawet na Lesbos trudno nie zauważyć tych drobiazgów, mających wpływ na kiepski stan greckiej gospodarki. Już osiem lat temu z tygodniowych wakacji na Mykonos nie udało mi się przywieźć ani jednego paragonu. Rok później wybuchł kryzys i okazało się, że przynajmniej część greckich kłopotów ma swoje źródło w tych nabazgranych długopisem karteczkach, które restauratorzy kładą przed klientami zamiast wydruków z kas fiskalnych.

Jak jest teraz? Grecy śmieją się, że restauratorzy wydają paragony od poniedziałku do piątku, bo w weekend kontrolerzy skarbówki odpoczywają. Ale w praktyce, niezależnie od dnia, klienci mogą dostać i paragon, i odręcznie napisaną karteczkę.

Inaczej niż w Niemczech

Plaża i słońce nie sprzyjają rozmowom o kryzysie – w końcu wszyscy chcielibyśmy podczas urlopu zapomnieć o strefie euro i sporze Grecji z jej wierzycielami. Ale od tematu trudno uciec.

Obok odpoczywa para Niemców. Na Lesbos przylecieli już trzeci raz. Wakacji spędzonych do tej pory w Grecji nawet nie liczą. Wrócą tu za rok – niezależnie od tego, czy wtedy będzie się tu płacić w euro, czy z powrotem w drachmach. Zwykle zgodni, o kryzysie nie potrafią jednak mówić jednym głosem.

Ona: – Nie powinniśmy ich z tym wszystkim zostawiać samych – z bezrobociem, bankructwami, uchodźcami.
On: – Większość naszych znajomych pojechała w tym roku do Portugalii lub Hiszpanii. Choć tam też nie lubią naszej kanclerz. To dobrze, że Angela Merkel pilnuje unijnej kasy. W Niemczech, gdyby budżet się nie bilansował, nie dano by jej spokoju. Dlaczego w Eurolandzie miałoby być inaczej? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce medycznej. Studiowała nauki polityczne i socjologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1997 roku rozpoczęła przygodę z dziennikarstwem, która trwa do dziś. Pracowała m.in. w „Życiu”, Polskiej Agencji Prasowej i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2015