W stronę totalitaryzmu

System rządów na Białorusi ewoluuje w kierunku, dla którego określenia „autorytaryzm” czy „dyktatura” są już zbyt słabe.

08.11.2021

Czyta się kilka minut

Białorusini mieszkający w Polsce i wspierający ich Polacy protestują przeciwko masowym represjom na Białorusi. Na plakacie zdjęcia kilkunastu osób, które zginęły od sierpnia 2020 r. z rąk funkcjonariuszy białoruskich służb. Rynek Główny w Krakowie, 29 maj / Dominika Zarzycka / NurPhoto / Getty Images
Białorusini mieszkający w Polsce i wspierający ich Polacy protestują przeciwko masowym represjom na Białorusi. Na plakacie zdjęcia kilkunastu osób, które zginęły od sierpnia 2020 r. z rąk funkcjonariuszy białoruskich służb. Rynek Główny w Krakowie, 29 maj / Dominika Zarzycka / NurPhoto / Getty Images

Wostatnich latach reżim Alaksandra Łukaszenki często nazywany był przez media i niektórych badaczy „ostatnią dyktaturą w Europie”. Abstrahując od przymiotnika „ostatnia” (co wobec tego z reżimem Putina?), do sierpnia 2020 r. rzeczywiście można było mówić o skonsolidowanym systemie autorytarnym. Paradoksalnie, występowały w nim jednak pewne „oazy” swobody. I tak, opozycji nie dopuszczano do władzy, ale nie zakazywano działalności partii opozycyjnych. Rozwijający się dialog z Zachodem sprawił, że reżim wypuścił ostatnich więźniów politycznych. Telewizja była pod pełną kontrolą władz, ale istniały niezależne portale internetowe, które wiedziały, gdzie są granice autocenzury. W centralnie sterowanej gospodarce możliwe było powstanie Parku Wysokich Technologii – białoruskiej Doliny Krzemowej. Zakazywano demonstracji, ale działały organizacje pozarządowe, a granice państwa były otwarte.

Punktem zwrotnym w ewolucji reżimu stały się sfałszowane wybory prezydenckie w sierpniu 2020 r. oraz – w ich konsekwencji – protesty w całym kraju. Przestraszony masowym buntem społecznym Łukaszenka uznał, że tylko ostre przykręcenie śruby uratuje jego władzę. Po „oazach” nie pozostał ślad.

„Do niewoli nie bierzemy”

Gdy późną jesienią 2020 r. protesty zaczęły wygasać, Łukaszenka zaczął odzyskiwać utraconą pewność siebie. Podczas spotkania z przedstawicielami instytucji siłowych dał sygnał do kontrataku i zemsty: „Od dzisiaj nikogo do niewoli nie bierzemy (…) niech wszyscy zrozumieją naszą determinację. Nie mamy dokąd się cofnąć i cofać się nie zamierzamy”.

I rzeczywiście, kraj zmienił się nie do poznania. Represje przybrały charakter masowy. Od początku protestów zatrzymano ok. 35 tys. ludzi. Większość skazano na grzywny i kilkunastodniowe areszty, ale wobec niemal 5 tys. wszczęto sprawy karne, z których jak dotąd żadna nie zakończyła się uniewinnieniem. Sądy zaczęły wydawać drakońskie wyroki za każdy przejaw już nie tylko działalności, ale choćby tylko postawy opozycyjnej.

Przykładów są tysiące, a przecież wiele (pseudo)procesów jeszcze się nie zakończyło. Wspomnijmy jedynie wybrane. Ponad 70 osób biorących udział w opozycyjnym happeningu na placu w Brześciu oskarżono o „stworzenie realnego zagrożenia dla bezpieczeństwa w ruchu drogowym”. Większość skazano na kary od 12 do 20 miesięcy więzienia. Za napis na chodniku „Nie zapomnimy” pięciu mieszkańców Mińska usłyszało wyroki od półtora do dwóch lat więzienia. Nawet za wywieszenie biało-czerwono-białej flagi – historycznej flagi Białorusi, dziś symbolu walki o wolność – w oknie mieszkania można dostać 15 dób aresztu i zostać tam pobitym (w „celach profilaktycznych”).

Za bukiet róż

Obecnie za więźniów politycznych uznaje się 827 osób, choć z całą pewnością ta lista jest znacznie dłuższa. Dla porównania: w Rosji status ten przyznano ok. 500 osobom. Łatwo policzyć, że proporcjonalnie do populacji obu krajów liczba skazanych w procesach politycznych jest na Białorusi dwudziestoczterokrotnie większa.

Reżim działa jak taran, często karząc na oślep. Nic dziwnego, że dochodzi do sytuacji kuriozalnych. Np. pewien właściciel wiejskiego domu został ukarany grzywną za posiadanie biało-czerwonej tabliczki z numerem posesji. Emerytce z Mińska wymierzono grzywnę o równowartości tysiąca złotych za biało-czerwone róże, która niosła na urodziny córki. Nałożenie skarpetek w tych samych kolorach oznacza 15 dni aresztu. Pracownik firmy kurierskiej otrzymał karę w wysokości 60 minimalnych pensji za czerwoną kurtkę i czerwoną torbę kurierską – zbyt rzucał się w oczy. Gdy kilku emerytów urządziło w pociągu z Mińska do Zasławia wspólne czytanie książek białoruskich klasyków, zostali zatrzymani i spędzili 20 dni w areszcie – sąd uznał, że brali udział w nielegalnym „wydarzeniu masowym”.

Gdy ukarani pytają o podstawę prawną kar, słyszą w odpowiedzi, że to za „polityczne prowokacje”.

Pod zarzutem ekstremizmu

W ostatnich miesiącach zamknięto wszystkie najważniejsze media niezależne, których dziennikarze – o ile nie trafili do aresztu – zostali zmuszeni do emigracji, gdzie w większości kontynuują działalność. Nie mogąc ich tam dopaść, na mocy nowej ustawy reżim uznał takie media za organizacje ekstremistyczne. Za współpracę z nimi grozi kara do 7 lat więzienia. Nawet zwykłe udostępnienie w sieciach społecznościowych (np. na Telegramie) materiału telewizji Biełsat czy postu kanału Nexta może oznaczać 15 dni aresztu.

Reżim najwyraźniej uznał, że dotychczasowe kary są zbyt łagodne i w październiku prawo zaostrzono. Pojawiła się obawa, że karane będzie nawet subskrybowanie (czyli po prostu – czytanie) mediów uznanych za ekstremistyczne. Choć taki zapis bezpośrednio się nie pojawił, to Główny Zarząd Walki z Przestępczością Zorganizowaną i Korupcją (działający w strukturze MSW) ostrzegł, że korzystanie z ekstremistycznych mediów wiąże się z odpowiedzialnością karną. Standardem jest, że w przypadku zatrzymania jedną z pierwszych czynności milicji jest odbieranie smartfonu, aby sprawdzić, czy nie ma w nim „treści niedozwolonych”.

Nowe prawo ma być sposobem dalszego zastraszania Białorusinów, aby przestali korzystać z mediów internetowych, z którymi reżim wciąż nie jest sobie w stanie poradzić. Można przypuszczać, że działania te przynajmniej częściowo okażą się skuteczne. Ci, którzy mieli wątpliwości, jak interpretować nowe przepisy, musieli się ich pozbyć po tym, gdy w końcu października w Homlu zatrzymano niemal 30 osób za subskrybowanie jednego z opozycyjnych mediów internetowych.

Próbie ograniczenia wpływu opozycyjnych mediów towarzyszy bezprecedensowa agresja ze strony mediów reżimowych. Atmosferę dobrze oddają słowa Ryhora Azaronka, 26-letniej gwiazdy białoruskiej propagandy: „Nie ma żadnego dziennikarstwa, nie istnieje żadna etyka dziennikarska. Są żołnierze wojny informacyjnej oraz ci, co przygotowują prognozę pogody”.

Emigracja, izolacja

Represjom towarzyszy zmuszanie do emigracji ludzi ze środowisk antyreżimowych. Nie tylko dziennikarze, lecz także wielu ekonomistów, politologów czy programistów (zwłaszcza ci ostatni byli aktywni podczas protestów) wyjechało niejako na wszelki wypadek. Spokojny sen w Warszawie, Wilnie lub Kijowie przeważa nad lękiem przed spędzeniem kilku lat w więzieniu. Trudno jest oszacować liczbę takich emigrantów, ale to co najmniej kilkadziesiąt tysięcy osób.

Choć na pozór może się to wydać sprzeczne, stymulowaniu emigracji osób podejrzanych o nielojalność towarzyszy uszczelnianie granic. W grudniu 2020 r. reżim wprowadził nowe przepisy regulujące przekraczanie wszystkich przejść granicznych poza tymi z Rosją. Odtąd ci, którzy chcą wyjechać z kraju, muszą posiadać ku temu dobry powód, np. podpisaną umowę o pracę czy leczenie. Formalną przyczyną tych nowych przepisów była epidemia, w istocie jednak chodzi o ograniczenie wyjazdów zagranicznych zwykłych obywateli. Od tego czasu liczba przekroczeń granicy przez Białorusinów spadła kilkukrotnie, a społeczeństwo znalazło się w izolacji (szczególnie widoczna jest tu próba ograniczenia wyjazdów młodych ludzi na studia zagraniczne).

A skoro o granicy mowa: naturę reżimu pokazuje również wywołany sztucznie kryzys na granicy z Unią Europejską. Mińsk instrumentalnie wykorzystuje tysiące migrantów i uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki, aby stwarzać problemy unijnym sąsiadom. Narastający kryzys humanitarny i śmierć ludzi nie mają dla Łukaszenki znaczenia.

„Nie czas na prawo”

Główne filary władzy to organy siłowe i tzw. wymiar sprawiedliwości. O żadne inne grupy zawodowe reżim nie dba tak, jak o milicjantów, funkcjonariuszy KGB (bezpieka nosi taką samą nazwę jak w czasach sowieckich), sędziów i prokuratorów. Są orężem, który ma karać politycznych wrogów. Konstytucja i ustawy stały się fikcją, a sygnał do ignorowania prawa dał sam Łukaszenka. Podczas spotkania z pracownikami Prokuratury Generalnej stwierdził: „Nie czas na prawo. Trzeba podjąć ostre środki, aby zatrzymać różnych łajdaków”.

Reżim troszczy się o komfort swoich funkcjonariuszy. Głośnym echem odbiła się sprawa 23-letniej prokuratorki Aliny Kasjanczik, oskarżycielki w procesie Darii Czulcowej i Jekateriny Andrejewej, dziennikarek Biełsatu skazanych na 2 lata więzienia. Gdy właścicielka mieszkania, które prokuratorka wynajmowała, zerwała z nią umowę, oskarżono ją o naruszenie zasady „równoprawności obywateli” i skazano na 2 lata więzienia w zawieszeniu.

Za byle szturchnięcie mundurowego można trafić na kilka lat za kraty. Parę miesięcy temu sądy zaczęły karać nawet za negatywne opinie pod adresem funkcjonariuszy. Wystarczy niewinny, zdawałoby się, komentarz w sieciach społecznościowych, by dostać wyrok bezwzględnego więzienia. Przykładem Dmitrij Czachuta z Mińska, skazany na 2 lata pozbawienia wolności za „obrazę” mundurowego. Takich przypadków są dziesiątki.

Inwigilacja totalna

Na przełomie września i października za „obrazę władzy i nawoływanie do waśni społecznych” zatrzymano ok. 200 osób. Są w areszcie, bez kontaktu z adwokatami, z zakazem otrzymywania paczek oraz korespondencji. Ludzie ci zawinili tym, że śmieli wyrazić w internecie swoje zdanie o zabiciu przez kagiebistów programisty Andrieja Zelcera. Ten 31-latek, broniąc się przed atakującymi go agentami KGB, śmiertelnie postrzelił jednego z nich (z posiadanej legalnie broni myśliwskiej), po czym został zastrzelony.

Wszystkie te sytuacje pokazują, że reżim jest coraz skuteczniejszy w inwigilacji aktywności obywateli w mediach społecznościowych i na różnych forach internetowych. Trudno nie dopatrzeć się tu podobieństw z systemem inwigilacji w chińskim internecie. Białoruskie służby nie są tak zaawansowane i skala ingerencji jest mniejsza, ale w szybkim tempie nadrabiają zaległości. Wyroki więzienia za komentarze w internecie, nagłaśniane przez media państwowe, mają służyć jako ostrzeżenie.

Standardem jest też zastraszanie adwokatów broniących opozycjonistów czy wręcz pozbawianie ich prawa wykonywania zawodu. Podczas procesu Wiktora Babaryki – jednego z liderów opozycji, skazanego na 14 lat więzienia – jego adwokaci zmieniali się trzykrotnie, gdyż kolejnych pozbawiano licencji.

Równocześnie nigdy nie wszczęto żadnej sprawy wobec mundurowych, którzy odpowiadają za masową przemoc. Żaden z kilkunastu przypadków śmierci osób protestujących lub już uwięzionych (tj. zmarłych w areszcie w podejrzanych okolicznościach) nie został wyjaśniony.

Narodziny totalitaryzmu

Do niedawna trudno byłoby uwierzyć, że można karać ludzi pod tak absurdalnymi zarzutami. Na Białorusi podstawowe prawa i wolności ostatecznie przestały istnieć. Model zarzadzania państwem przypomina stan wojenny. Reżim zdaje sobie sprawę, że cokolwiek zrobi, nie zdoła przekonać do siebie społeczeństwa. Pozostaje przemoc, mająca wyeliminować wszelkie przejawy postaw niezgodnych z linią reżimu – wyeliminować i zastraszyć.

Białoruski system polityczny zaczął absorbować elementy totalitarne. W klasycznej pracy „Totalitarian Dictatorship and Autocracy” z 1956 r. Zbigniew Brzeziński i Carl Friedrich wymienili sześć głównych cech władzy totalitarnej. Są to: ideologia, system jednopartyjny, terror wobec realnych lub wyimaginowanych przeciwników, kontrola nad przekazem informacji, monopol na przemoc, pełna kontrola nad gospodarką.

W przypadku reżimu Łukaszenki można stwierdzić, że dwie wymienione cechy są już w pełni obecne (terror i monopol na przemoc), a kolejne dwie częściowo (kontrola nad informacją i gospodarką). Specjalna sprawozdawczyni ONZ ds. praw człowieka na Białorusi Anaïs Marin w niedawnym raporcie również zauważa, że trwające „czystki przypominają te praktykowane przez państwa totalitarne”.

Prognozy są ponure: w najbliższej przyszłości można spodziewać się jedynie dalszego umacniania obecnych tendencji. ©


Czytaj także nasz serwis specjalny Ludzie na granicy

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Specjalizuje się głównie w problematyce politycznej i gospodarczej państw Europy Wschodniej oraz ich politykach historycznych. Od 2014 r. stale współpracuje z "Tygodnikiem Powszechnym". Autor… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2021